sobota, 31 października 2009

Nothing special.


A chcialoby sie powiedziec, ze everything is very very special..
Special(ność moja), jaka przeraza, a najczesciej mało komu sie śni.

Najprosciej nazywać moj stan: nijak sie mam.
To nie jest zwykle nijak, ale nijak bardzo mocno nijaaaaaaaakie.
Nie pytaj, jak to "nijak nijakie". Nie pytaj tez o zwykłe "jak", bo powiem tylko "ni"..

Troche "przedobrzylam" z tym, co powiedzialam wczoraj. Wyszlo komicznie. Nie mialam weny na pisanie. A moze za bardzo chcialam cos napisac? Po kiedy Diabła? Nie wczulam sie w to. Dzis pomyslałam, ze mowilam o czyms, co nie do konca tak wyglada. Przejaskrawilam swiat, ktory kolorow pozbawiono.. Co nie znaczy, ze tego swiata w ogole nie ma.. On istnieje, tak jak istnieja sprawy, ktore mnie tlamsza. Najzabawniejsze, ze te male potworki, sa w gruncie rzeczy nieszkodliwe. A ja chyba lubie, gdy cos skacze mi po glowie...Juz wczoraj cos mi nie pasowalo, bo tego zabraklo. Opanowal mnie fałszywy spokoj. Okropne.. Szukalam, choc drobnej satysfakcji, albo bolesci, byle tylko cos sie zmienilo..

A nie mam zdolnosci plastycznych, ani literackich. Nie lubie niczego kolorowac. Dla mnie cos istnieje, albo nie. Nie moze istniec w polowie, ani w polowie nie istniec. Tak samo z wyobraznia, sprawy wygladaja równie nieciekawie. Nie mam nic przeciwko jej uzywaniu, ale nie potrafie obslugiwac pewnych części swego mózgu. Zwlaszcza tych odpowiedzialnych za fantazje. Stad obca mi wszelka tworczosc. Bez tego da sie zyc, zabawne, ale nawet prosciej, podejrzewam, niz z tym.. Za to falszywy spokoj, brak malych potworkow, czyli glowa pozbawiona wszystkiego (procz wlosow), jak to zniesc? Jak? How? Nie hau hau...

Robilam wszystko, by choc na chwile sie zdolowac. Puscilam muzyke, ktora kojarzyla mi sie z dziecinstwem. Spice girls, to byly czasy, gdy jeszcze obwieszalam pokoje plakatami i chcialam byc taka, jak one.. Najbardziej zapamietalam z tego, jak starsza siostra mojej kolezanki (ktora dzis ma męza) tez tak robila. Wlasnie w slad za nią poszlam ja i Dorota. Poza tym wspolnie z nia wygrzebywalysmy z Brawo rozne artykuly na temat Spicetek.. Chyba dlatego ten zespol zawsze bedzie przypominal mi o tym czasie, gdy wyobraznia pracowala, jak nalezy.. Poza tym on nasuwa mysl o czasie, gdy dopiero pojawiala sie z rzadka, wtedy jeszcze niegrozna mysl. Mysl, by nie chciec czuc, zanim pragnac tego, juz wcale nie musialam, a tym bardziej nie chcialam... Po prostu czucie powoli tracilam. A potem niewiedzac kiedy okazalo sie, ze jest za pozno, by to odzyskac... Tak, jakby ktos wylączyl pewne osrodki w mozgu. Tak wazne osrodki, pracujące na to, bym razem z cialem tworzyla zgraną calosc.. Niestety tak, jak Spice girls istniec przestalo, tak duetu stworzyc sie nie udalo.. Moje wstretne cialo, po prostu nie tanczylo tak, jak mu zagralam. Nie sluchalo, ze to ja, a nie ono mialam pozostac w centrum..

Szkoda, ze zadna muzyka nie pomogla, ani wczoraj, ani dzis. No wlasnie, dzis wszystko tak samo wyglada, jak wczoraj. Latwo sie pogubic. Stracic orientacje tez łatwo. Zaden kalendarz nie pomoglby mi uciec przed tym. Nie wiem, jak uciec przed sobą, a watpie, by tam ktos mi wyjasnil, jak temu zapobiec. Moj kalendarz bylby jednodniowy. Dzien rozniacy sie od kolejnego tylko rozkladem zajec.. A poza tym, gdy tych zajec nie ma, to co? Nawet podobne rzeczy wpierdalam. Monotonia, choc w tym wypadku posiadam wieksze pole do popisu. Trzeba tylko ruszyc w to pole... Pole rozumiane, jako sklep. Tam zaopatrzenie mają ogromne, wiec niczego nie brakuje.. Nie wiem tylko, czy mam na to ochote..

Znowu chcialam zregresowac sie, ale czy bardziej jeszcze mozna? Znowu gra Spice girls. Jeszcze tylko pasuje właczyc sobie, jakies Disnejowe bajki. Szkoda, ze brakuje tutaj mojego starego, ale ukochanego widea.. Kopciuszek, albo Arielka, bylyby mysle, w sam raz na ten paskudny dzien..

Mimo wszystko dobrze, ze do domu nie pojechalam, choc tam zostawilam wideo.. Po co mam isc na grob ojca, skoro rzekomo nas bil? Po co mam sie meczyc w autobusie z wlasnymi myslami? Niedawno wszystkich odwiedzilam, wiec nikt za mna nie teskni. Poza tym samo cialo, to maszyna, gdy nie napedza go duch. Wszedzie mozna je skierowac, ale czy na tym polega milosc, wdziecznosc i tesknota?

W takim razie, nie chce nawet tych bajek, ani niczego wiecej.

Nie wytrzymuje tego czasu w podrozy, on jest najgorszy.. Gorszy od pozniejszego wielkiego zarcia. Tutaj nakupialam, juz masę jedzenia na weekend. W koncu w niedziele sklepy zostana zamkniete. Nawet nie wkurzyl mnie rano ten koles z Biedrony, ktory zawsze mnie zagaduje.. Przynajmniej byl mily. A mily nie powinien byc. Wygladalam okropnie. Wlosy tluste, twarz blada z rozszerzonymi naczynkami i zylami pod oczami, nie mowiac juz o gaciach, lecacych z dupy.. Wygladalam pewnie, jak siedem nieszczesc.. Zaczynam sie powoli wstydzic siebie coraz bardziej... Nastepnym razem zanim pokaze sie komukolwiek, zadbam o powierzchownosc..

Dzis mi nie zalezalo. Poza tym, kto by sie stroil na wypad do Biedrony? Hahaha..
Nawet taka ja, ktorej jest to jedyny wypad w ciagu dnia, nie pomyslala o tym... Hahaha

piątek, 30 października 2009

Dupa

Nawet mi sie pisac nie chce, a z drugiej strony potrzebuje tego. Denerwuje mnie, ze nie mam zaufania do tego miejsca. To mial byc moj pamietnik, a nie pisze wszystkiego. Nie potrafie sie przelamac. Dlatego gowno warte to wszystko, skoro nie jestem do konca szczera. Musze chyba naprawde zaczac jebac wszystko. Tylko wtedy przestanie mnie obchodzic, co sie stanie, gdy przeczyta to ktos, kto nie powienien. Bo nawet, jesli to co? Dalej bede, jaka jestem, nie musze sie wstydzic swoich mysli.. Zeby tylko to bylo takie proste..

Nastepnym razem tak zrobie, bede pisac o tym, co czuje, nie zwazajac na nic. Inaczej lepiej bedzie, jak skasuje to wszystko od razu.. Choc musze przyznac, ze teraz brakowaloby mi tego miejsca. Dlatego nie moge tego zrobic. Smieszne. Zachowuje sie, naprawde, jak jakis gowniarz. Juz dawno doszlam do tego samego wniosku. Mowilam nawet o tym tutaj. Jak widac dalej nic z tym nie zrobilam. A czemu?
Nie mam widac naprawde nic innego do roboty, jak tylko gadac o niczym. Inni pracuja. A jesli nawet nie robia nic pozytecznego, przynajmniej dbaja o innych. Ja dbam tylko o siebie. Nie ma w tym nic zlego, przynajmniej nie do konca. Najgorsze jest, ze nawet "troszczenie sie" o siebie nie wyglada, jak powinno. To widac raczej... Kiedys wychodzilo mi to lepiej. Myslalam lepiej, wcale nie dziecinniej. Ja tylko dziecinniej wygladalam, ale to co?

Denerwuje mnie, ze od jakiegos czasu tak strasznie zmiennie sie zachowuje - albo raczej czuje. Zachowanie jest przykrywka emocji, zewnetrznie wszystko wyglada bardzo "dostojnie".. Tymczasem sa chwile, gdy chce zabic niektorych ludzi. Nienawidze ich z calego serca. Rozwazam, by ich wszystkich zostawic. Chocby Magde. Dzis uwazam, ze jest pojebana kretynka, dbajaca wylacznie o siebie. Co z tego, ze ja tez? Ja jestem, przecie biedna, bo chora.. Pfii! Renia miala racje, ze tez ją zostawila. Rzeczywiscie bez sensu "łatać czyjąś dziurę czasową", jak powiedziala. Obie wlasnie wypelnialysmy jej dziure, pierodolone okienko czasowe... Zeby sie kiedys nie zdziwila!

A ta, co mysli, ze nikt tego nie dostrzega? Sama tego nie widzi, wiec na to wyglada.. Tylko jej w glowie te pojebane tipsy. Glupia tipsiara! Nie podoba mi sie takie cos. Magda jest, przeciez ładna dziewczyna, ale za bardzo zajmuje sie tym, jak sie prezentuje. Wole osoby, ktore maja, gdzies co wloza na siebie i z ktorymi mozna robic glupie rzeczy. A nie takie "wielkie panie", jak powiedzial o niej jeden koles.. Ona mnie nudzi, jakby bylo malo tego. Nie chce mi sie sluchac opowiesci o jej chlopaku, ktory moim zdaniem jest paskudny. Nie wiem, co ona w nim widzi. Pomijajac jednak wyglad (najmniej wazny), zrozumialabym ją, gdyby on chociaz byl ciekawy.. Ale nie jest, Diablica mowila kiedys, ze on zachowuje sie beznadziejnie, gdy go poznala.. Coz, wielka pani musi miec swego wielkiego pana..

A co do niej samej, zyjemy bez siebie.. W jakis sposob czuje sie opuszczona. Juz nie wazne, jak wygladam, czy wszystko na mnie wisi, czy nie. Jak ona jeszcze tu byla, staralam sie nie przesadzac. Zwlaszcza, ze studiuje psychologie, musialam dbac o zachowanie pozorow. Obecnie jebia mnie te pozory. Widac, ze schudlam, bo gacie mi z tylka leca. Ale co z tego? Co ja mam w zyciu innego, jak nie chudniecie? Zyje, by umrzec. Czasem, bym chciala, by Bog wreszcie mnie zabral stad. Nie chce tu byc. Mecze sie wsrod tych egoistow. Wiem tez, ze za chwile dostrzege w nich cos dobrego, bo nikt calkiem zly nie jest.. Mimo wszystko brakuje mi osob dobrych, takich ktorych moglabym zawsze za takich uznawac. Wiem, glupia szukam swietych, a za zycia ich nie znajde. Najwyzej po smierci. Wlasnie dlatego chce sie udac do moich Aniolow. Moj Aniol Stroz to za malo. Poza tym go nie widze, a przeciez wszystko opieram na tym, co widoczne - dla mnie..

Jesli matka dzis zadzwoni, pewnie szybko ja zbede. Nie chce z nikim gadac. Mam dosyc. Chcialabym sie najebac. Znowu taka mam ambicje. Nie spelnie jej. Zajme sie czyms, co wylaczy me mysli. Przeniose sie w inny wymiar... Ale co z tego, skoro bede musiala tu wrocic? Ja nie chce zyc.. Naprawde nie chce, bo nienawidze wracac... Powroty sa straszne, dlatego jeszcze bardziej nienawidze samych wyjazdow. Wtedy wlasnie najbolesniej mysle o powrotach..

Przynajmniej czuje, ze robie cos na zlosc innym. A robie, przeciez na zlosc tylko sobie.. Przepelnia mnie duma, ze te gacie wreszcie sa luzne. Nie jestem tak chuda jak dawniej, nawet nie chce.. Jestem po prostu "chuda" w oczach osob normalnych, a nie w swoich..
W swoich jestem wlasnie normalna, taka jak oni. To dobrze, bo przynajmniej juz nie gruba..
Mam kontrole nad waga. Jem ile chce, a nie tyje.. Zajebiscie.. Szkoda tylko, ze juz nie odczuwam, ze chuda chcialam być, by zyc, by lepiej życ.. Wyglad mial mi posluzyc jedynie, jako środek do celu. Nic wiecej! A dzis chuda jestem, ale tego zycia nie mam. Nie mam celu.
Nie mam nawet środka, bo nie mam wyboru!! Musze rzygac. Musze..

A podobno nie miec wyboru, to tez, jakis wybor, ale nie obchodzi mnie logika.. Poswiecilam życie w zamian za to, by nie czuc do siebie wstretu. Bo zycie ze wstretem to nie zycie... Chyba nigdy sie nie wyzwole z tego.. Nigdy nie bede zdrowa, a o wstrecie dalej nie zapomne.. Kurwa, jakie to przesmieszne!! Przesmieszne!! Czy tak mialo byc?
Nie mozna powiedziec: masz, co chcialas.. Wlasnie tego chcialam, ale uniknac. Pojecia nie mialam, ze wybralam droge okrezną i wcale nie ominelam gówna.

Czas sie z tym pogodzic..
Psychologiem tez nie bede zadnym. A kiedys przez chwile chcialam sie poswiecic. Zalamala mnie jedna rzecz, dlatego probowalam ze soba skonczyc.. Myslalam jednoczesnie, ze moge nawet wyzdrowiec, byle spelnic to marzenia. Gdy okazalo sie, ze nie mam na to szans, nic mi juz nie pozostalo.. To wlasnie doprowadzilo mnie do tej decyzji, jak widac do niczego wiecej. Nie wyszedl moj plan. A poczulam sie wowczas tak, jakby nagle ktos jednym ruchem reki pozbawil mnie wszystkiego. Wszystkiego, co mialam, choc nie bylo tego wiele..

Albo jakby uswiadomil mi, ze nie mialam nigdy nic.. Maska zludzen zostala rozwiana, albo zdjeto mi z oczu okulary. Ponoc one byly różowe, ale nie zgadzam sie z tym. Naprawde, to one mialy kolor zielony.. Calkowity realizm okazal sie gorszy od pesymizmu. Ziebil nijakoscią!!
Wtedy wlasnie tylko smierc dawala nadzieje. Nic dziwnego.. Obiecywala, ze juz nic mi nie zagrozi.. Ze zludzeniami, czy bez, z niczym zmagac sie nie chcialam. Chcialam miec swiety spokoj.. Chcialam uniknac zludzen. Znienawidzilam je, bo tak bardzo mocno w nie uwierzylam. Tak bardzo mocno im zaufalam, a one okazaly sie falszem.

Teraz robie wszystko na czas, staram sie uczyc regularnie (coraz gorzej mi to idzie), by przyszlosc straszyla mnie mniejszym zagrozeniem. Choc troche mniejszym. Zawsze to cos.. Ale co z tego.. Jesli mam pracowac, nie moge sie tak wylaczac, jak wtedy, gdy zasiadam do ksiazki.. W niej bede musiala byc, mowic, dostrzegac i czuc tez by pasowalo, a nie moge przeciez tego zrobic.. Nie pamietam, jak jest czynic to wszystko jednoczesnie. Jednoczesnie, i jak w jednej chwili nie zwariowac!!! Czy to w ogole mozliwe? A jesli nie, kto mnie uratuje? Jak mam sie uratowac sama, przeciez wiem, ze to "moj problem"!

Lubie biadolic. Jest mi tak wygodnie. Wiem, ze posiadam dalej te swoje leki. Nie lęki. Chociaz lęki czasem też się zdarzaja. I zjebany mozg posiadam. Jebie go nimi jeszcze bardziej, bo przeciez tylko idealy powinny zyc... Tak samo mozgi dobre, to mozgi geniuszy. Zazdroszcze takim..

czwartek, 29 października 2009

Szyba.


Tyle wokół płacze. Zwłaszcza niebo. Ciesze sie, ze sama w tym nie uczestnicze. Jestem ukryta w pokoju, gdzie nic zewnetrznego mnie nie dosiega. Nawet deszcz, choc deszczu sie nie boje. Udaje odwazną, bo skarcili moj strach. Powiedzieli, ze nie wolno mi sie bac. Nie tylko chlopaki nie placzą ponoc.. Nie jestem tez z cukru, ani z porcelany.

Porcelana jest taka krucha i taka piekna. Nawet, gdy wzor nie wyjdzie jak trzeba. Nadal nie wolno zapominac, że to wciaz porcelana. Pochodzenie sprawia, ze dobrze "urodzona", wbrew sobie czy nie, kazdy chce ją miec w swoim domu.

Ja nie odrozniam porcelany od nie - porcelany. Nie jestem nietuzinkowa. Czasem taka bywam. Gdy bywam, pragne nietuzinkowych rzeczy. Zazwyczaj dostaje, co chce i pozostaje na etapie patrzenia. A napatrzyc sie nie moge, bo samo patrzenie szybko mnie nudzi.

Ile mozna sie przygladac ładnej szklanej figurce? Ile mozna spogladac na ksiazke, ani razu nie otwartą, bo zabrac sie za nia nie probowalam... Wytlumaczylam to tym, ze nie moglam.
A czemu nie moglam? Nie wniknelam w "jadro" konfliktu. Tego jądra nikt nie umiescil, przynajmniej nie w miejscu widocznym, nie dla mnie..

Ile moze mi sie chciec dbac o spodnie, ktorych pewnie nie wloze? Albo uwazac na sweterek, z ktorego szybciej wyrosne, nim go ubiore? Ile jestem w stanie traktowac zwykle pudło z Biedrony (za 15 zeta), jak skarb, ktorego nie wolno mi dotknac?

Dawniej niechetnie zapraszalam ludzi do swego pokoju. Nie chcialam sie w nim bawic moimi zabawkami. Wolalam by oni przyniesli swoje. Nie chodzilo o to, ze nie potrafilam sie dzielic. Nie potrafilam raczej pojsc dalej, poza etap patrzenia.. Cudze moglam zniszczyc. Mniej sie tego balam. Swojego: "nie wolno ruszac".
Teraz moge, co najwyzej wyjrzec przez okno, nie dotykajac szyby. To klopot zadbac o plyn do jej mycia. Lepiej jej nie ubrudzic.. Wiekszy nawet od samej tej czynnosci ten kłopot. Zreszta kto wykonalby ją za mnie, "gdyby" plyn, jednak sie znalazl? Dobrze, zostawmy gdybanie na inny dzien..

Prawdopodobnie sama w czasie przyszlym nieokreslonym - w polskim tez powinny byc okresy warunkowe - I TAK przyczepilabym sie do szyby wzrokiem. Kto powiedzial, ze szybe trzeba od razu dotykac? Wystarczy spogladac, zawsze to cos.. Tak, jak teraz, z odleglosci kilkunastu metrow, dostrzegam drobny punkt.. Postepuje, jak zawsze, bo czemuz, by nie, zabawnie retorycznie pytaja. Pytaja, jak nie w filmach, to w ksiazkach.. W tych ostatnich najczesciej, brzmi to tak "literacko"..
Ups, to chyba nie to okno, o ktore mi chodzilo! A to swiatlo, nie jest sloncem. Tak, jak nie wszystko, co pisane, bywa literaturą piekną okreslone..
A Wy, nie narzekajcie, ze wczesnie sie sciemnilo. Wy, chociaz mozecie czekac na wiosne i na lato, wtedy dzien jest dluzszy. Co maja poczac Ci, ktorzy zbratali sie z mrokiem? To nie ja. Z nikim sie nie identyfikuje. Funkcjonuje poza wszelkimi grupami. Aspoleczna, tak przynajmniej przedstawia sie ta chwila..
A moze lepiej powiedziec "socjopatyczna" i "tęczopatyczna"? Nawet szarosc szara byc przestala. Dobrze, ze chociaz wiem, jak ona wygladala..

Niewazne... Zreszta, już sprobowalam popatrzec sobie na swiat (nim na dobre zaciemnią go chmury). Zawsze mam wybor, by wyjrzec i spojrzec na ludzi, ktorych nie ma. Moge wyobrazic sobie, co chce.. Wczesniej zlapalam siebie na dekoncentracji. Tak naprawde utkwilam wzrok w monitorze, choc nic ciekawego na nim nie znalazlam. Nawet mucha nie osmielila sie tam sciasc. Nie chciala mnie rozgniewac? Dzwine, bo zwierzat przeciez nie krzywdze!
A wiec zagadka rozwiazana, taki ze mnie drugi Rutkowski..
Przynajmniej nie powinam popelnic bledu przy pisaniu tych bzdur.
Tak mi sie wydaje..
Coz, dla niektorych wlasnie inernet jest takim "okiem na swiat".
A Twoim okiem wiesz, juz co jest?

Moje oko zazwyczaj jest zamkniete. Otwieram je, a potem znow zamykam, gdy chce wylaczyc wrazliwosc. Dobrze tak zyc i patrzec na zycie wybiorczo. Czasem nawet sie udaje, widziec tylko to, co sie chce..

wtorek, 27 października 2009

Spoko(jna) chyba.

To chyba będzie spokojn(iejsz)y dzień. Mam taką nadzieje.. Na szczescie nie jest, az tak trudno odzyskac rownowage, jak sie spodziewalam. Myslalam, ze wszystko bedzie wygladac gorzej. Pierwsze dni sa zawsze nieprzyjemne. Nie dosc, ze ma sie za soba, jak klatwe, wspomnienie wczesniejszych szalenstw (czytaj: ciągów), to jeszcze cialo nie daje o tym zapomniec.. Na szczescie widocznie moje cialo, juz troche zrozumialo, kto mu stawia warunki.. Przeciez wszystko zalezy ode mnie. To ja decyduje, jak bedzie wygladal moj dzien. Nie musze sie skupiac na zyciu. Skupiajac sie na kazdym, pojedynczym dniu, mozna zyc prawie tak samo dobrze (a moze i lepiej??), niz planujac kazdy krok (az po grób).. Nikt nie wie, jak bedzie za dzieciec lat, a co do tego jutro..

Dzis po zajeciach spotkalam Pana B.. Pytal mnie znowu, czemu nie wzielam tego zarzadzania. Odpowiedzialam wlasnie mniej wiecej to, co tutaj napisalam: nie wiem, gdzie wyladuję. On sie zasmial i stwierdzil, ze w klasztorze. To pewnie mial byc zart. Spoko. Ja tez zartowalam.. Mimo wszystko patrzac na to powaznie, klasztor jest nie dla mnie. Choc przyszlosc pozostaje nieznana, klasztor raczej moge wykluczyc. Przynajmniej teraz.. Zanudzilabym sie tam.. Cale dnie modlitwy? To nie dla mnie, aczkolwiek chce sie nawrocic..

Dzis wlasnie przed wczesniejszą, krotką wymianą zdan z Panem B., postanowilam dotrzymac towarzystwa Renii. Renia czekala na zarzadzanie, co zdecydowalam sie wykorzystac. Aczkolwiek nie zobilam tego łapczywie. W zaden sposob glodna sie nie czulam, zwlaszcza cudzego towarzystwa.. Chcialam troche z nia pogadac, po prostu i nic wiecej..
W koncu zauwazylam, ze zawsze mozna na nią liczyc. Nalezalo ją nakarmic zludzeniem, ze towarzyska ( i empatyczna i... i.... itd) ze mnie osoba, dlatego usiadlysmy razem w bufecie.. Ona nie wie, by nie liczyc na mnie, ale uważać. Coz... Nawet jesli ktos naiwnie myli jedno z drugim (myslac, ze sama pogubie sie w tej grze), bardzo sie myli. To lepiej dla mnie... Cudze bledy czesto oznaczają nasze korzysci..

Czasem jednak oplaca sie zaryzykowac. W koncu nawet ja miewam swe lepsze dni. Wtedy potrafie zrobic cos dobrego, ale zwykle nie jest to zbyt wiele. Unikam nadmiernych kosztow. Ustalam swa wlasna cene, a cena wszystkiego, co czynie jest zwykle zawyżona. Niektorzy mogliby stwierdzic, ze nawet za bardzo.. To koszt braku przyjemnosci, moi drodzy..

Wracajac do bufetu (zreszta nie calkiem go opuscilam ;)), rzadko zdarza mi sie usciasc tak po prostu.. Nawet ta rozmowa przebiegala dosc dziwnie, ale to pewnie moj punkt widzenia. Dawno, jeszcze w czasie obowiazkowych zajęc, krązylam myslami tu i tam. Zawedrowalam z nimi, az do domu. Myslalam o tym, co musze zrobic.. Renia niezle mnie nastraszyla, przerywając te gonitwe mysli.. Dokonala wielkiej rzeczy,heh..
Opowiadajac, ze czyta, jakas autentyczna historie o kobiecie, ktora widzila Piekło, zastanawialam sie, czy nie mowila aby o mnie... Nie moge sobie slodzic, bez przesady,ale niekiedy czuje taką obecnosc zła... Oczywiscie Ziemia niewiele rozni sie od Piekla - ten kto tak powie też niewiele sklamie... Mozliwe, ze istnieje, jakis taki styk pomiedzy tymi dwoma miejscami. Tym stykiem nie powinno sie nazywac, jakiegos konkretnego miejsca. Ten styk tworzy przeciez kazdy sam, niezaleznie, czy mieszka na wschodzie, czy nie, budujac wokol siebie mur.. Tak to widze.. Mur milczenia, albo złoweczenia ukrytego w ciszy, najbardziej zdradliwej istocie. Ciszy, ktora nie klamie, ale oszukuje wylacznie swym byciem... Pomyslec, ze nic wiecej nie potrzeba, by ulec zaklamaniu. Brzmi to, jak przypadkiem wpasc pod samochod, niedorzeczne..
A dzieki niej mur dotyka Nieba. Stamtad, juz prosciej, przez pomylke a moze i nie, trafic do Piekła bram..
Co ja gadam? Ta kobieta przezyla smierc kliniczna, a wczesniej uderzenie pioruna. Swoje gadanie powinnam spisac na papierze toaletowym, a potem wytrzec nim dupe..

Gdybym czesciej myslalam nad tym, jak wszystko wyglada z drugiej strony. Gdybym chciala sie zatrzymac i podumac nad zyciem wiecznym.. A tak wiem tylko, ze w nie wierze i piszę bzdury (jak wyzej).. Ciekawi mnie tez, jak wygladaja moje "przypadki", ktore Bóg swiadomie stawia przede mną. Przypadki, czyli sytuacje, a czasem ludzie, ktorych mijam i ktorzy mnie mijają.. Jesli jest tak, jak mowila tamta kobieta z tej ksiazki, kiedys zrozumie, jakich szans nie dostrzeglam.. Bede wiedziala, ktore sytuacje przeoczylam. Moze wreszcie pojme, dlaczego nie potrafilam byc, jak inni.. Nie mysle tu o byciu kopią, jakiejs tam Madzi, Kasi, czy Beatki, bo nawet one roznia sie miedzy sobą. Roznia, jesli nie istotnie, to przynajmniej znacznie. Mysle raczej o tym, ze po smierci Bóg mi naswietli konflikty, z ktorymi sie zmagam.. Na razie mimo braku ciemnosci, wciaz nie narzekam na wystarczającą jasnosc.. Dalej tego nie rozumie, ale zycie musi miec, choc odrobinke niejasnosci. Bez tego wszystko byloby nudne.. Mozliwe, ze sama dla siebie bylabym nudna, gdybym tak calkowicie siebie rozumiala.. Czyzbym dlatego tak kurczowa trzymala sie tego wszystkiego?

Troszke sie denerwuje, choc wczesniej postaralam sie zatrzymac. To pierwsze wyszlo, ale z drugim jest gorzej. Zatrzymalam sie, a jak powstrzymac uczucia? Moze one sa tego konsekwencja? Jesli tak, nie dziwne, ze unikam tego, nie zatrzymuje się..
Tacy, jak ja podobno widza wszystko calosciowo. Jak z jednym jest problem, nagle wczesniejsze "sukcesy" przestaja miec znaczenie. Wiadomo.. Dlatego dzis nic sobie nie narzucam. Sprobuje zrobic, jak najwiecej. To i tak lepiej, niz gdy bylam w domu.. Dom! Dom! Wlasnie!!! Juz sobie wyobrazam, co tam sie dzieje.. Dopiero jest zamieszanie. Wspólczuje mojemu bratu. Co prawda matka skapitulowala, wiec pewnie nie prosi go o pomoc (to niedobrze), ale chodzi o calosciowa atmosfere... Jeden drze sie na drugiego.. "Rzuca" spojrzenia niezadowolenia, jak jakis kipiący garn, ktoremu co jakis czas trzeba podniesc pokrywkę.. A moze to tylko ja tak to widze? Moj brat mowil, ze jak mnie nie ma, nie zawsze wszystko wyglada tak zle.. Zatem przesadzam..
Mam wypaczone spojrzenie. A przez to, że ze sobą nie umiem sie dogadac, dostrzegam ten problem wylacznie w innych. A moj dom, przeciez nie zmienil sie tak bardzo w ciagu minionych lat.. Nadal mieszka w nim moja mama, babka i brat.. Jest tez piesek Cezar.. Poza tym po remoncie, przynajmniej niektore pomieszczenia wygladaja duzo ladniej.. Moj pokoj jest rozowy, sa w nim ladne, drewniane meble ze sliczna malą komudką i oszklonym stoliczkiem.. Niestety, jakos nie moglam sie nim nacieszyc.. Za bardzo zajeta bylam zmaganiem sie z samą sobą, by skupic uwage poza sobą..

Na szczescie tutaj w Big City, od jakiegos czasu, staram sie, jakos fajnie urzadzic.. Co prawda zajmuje tylko jeden pokoj, ale on jest, jak moje mieszkanie.. Tak wlasnie go traktuje. Łazienke tez pasowaloby przystroic, albo chociaz posprzatac, zeby sprawiala wrazenie "bardziej przytulnej". Na ten ostatni aspekt, wlasnie ja, powinnam chyba zwrocic szczegolna uwage.. Postaram sie te kase zaoszczedzona, a nie zmarnowaną na zarcie, wydac wlasnie na jakies drobiazgi.. Drobne elementy sprawiają najwieksze wrazenie - tylko mało kto wie, ze koncowy efekt zawdziecza sie wlasnie im.. W ten sposob przystroje swoj pokoj. O bogactwo wewnetrze trzeba dbac zupelnie inaczej. Problemem jest to, ze nigdzie nie da sie kupic cierpliwosci.... Szkoda.....

poniedziałek, 26 października 2009

Dziecka głos.

Bylam w domu na weekend. Nie musze chyba mowic, ze odpoczelam razem z wszystkimi domownikami... Cale dnie zarlam. Tak, wlasnie w ten niezawodny sposob zbieralam sily. Tamto, już mam za sobą, ale cofnijmy się do tyłu. Sprobujmy spowrotem przewinąć te wspomnienia, jak taśme, by obejrzeć ten krótki film.... "Krótki" nalezałoby przy tym wziaźć w cudzysłow, gdyz dluzyl mi sie on okropnie!! Tak to jest, gdy sie chce uciec.. Jednak czasem trzeba sie maksymalnie upodlić. Tylko wtedy mozna wskrzesic reszte czlowieka w sobie... Chyba zdolalam to zrobic..

A wczesniej nie moglam sie opamietac. Nawet nie probowalam zmienic cokolwiek, jakbym godzila sie z przeznaczeniem.. A przeciez nie zawsze w nie wierze i jesli nawet wierze, bywam kaprysna. Coz, bywac nie znaczy byc stale, wiec mowa chyba o roznicy zrozumialej... Zreszta, jak zobaczylam to swoje "miasto", od razu zrobilo mi sie niedobrze..

A pomyslec, ze ono kiedys cos dla mnie znaczylo.. Dawniej nie wyobrazalam sobie, by urodzic sie w innym miejscu.. Tzn. czulam, ze nigdzie indziej nie przezylabym tyle, co tu.. Pewnie cos w tym jest, niewiele, bo reszta to gówno prawda. Kazdy tak mowi o swoim rodzinnym domu, do czasu dopoki nie chce z niego uciec.. Dopoki kroczy z wysoko podniesionym czolem, przyszlosc przedstawia sie optymistycznie. Spojrzenie zostaje skierowane wysoko wysoko, ponad chmury. Zatrzymuje sie, gdzies w górze w punkcie, gdzie piekne niebo obiecuje wiele. Poczatkowo nawet chmury przypominają przyjazne potworki.. Los wówczas sprzyja, jak nigdy. Niewazne, czy tak jest naprawde, czy tez nie.. Wiara, choc tak bliska fikcji, zbratała z obietnicą, ktorej nie jeden zawierzył.. Zawierzył zycie swe maleńkie. Czy je stracił? Kazdy posiada wlasną odpowiedz. Ja nie moglam.. Czlowiekiem kruchej wiary zostalam..
Mimo wszystko nie chce pisac w pesymistycznym tonie..
Nie rozczarowalo mnie, ze moj pobyt wygladal, jak wygladal..
Poza tym miewam sie naprawde niezle..
Coraz mniej tez martwi mnie, ze nie umiem byc w czasie.....
Uciekam, a to w leki, a to w cokolwiek - zrozumialabym kazdego, kto ma, jak ja.. Za to coraz trudniej zrozumiec mi innych.. Jakich innych? Tych wszystkich, ktorzy po prostu dalecy są od tego, co dla mnie bliskie. Od tych ponoc "dziwnych" zachowan, oporu i przekory nieprzejednanej. To sa w moich oczach "odmieńcy".. A ja w ich pewnie tez taka jestem.. Musze zmieniac swa swiadomosc, jakby cos nie dalo mi spokoju. Rozumiem przy tym, że nie kazdy tak ma. Statystyczna norma ilosciowa i ja poza normą = brak zaskoczenia.

Jak zachowac tę, zwaną normalną swiadomoscią? Jak zniesc ten ból, rozczarowanie i szary swiat, ktory widokiem swym mnie obarcza? Nie mam tarczy tylko ten swoj zastepczy, gruby pancerz. Jak zniesc dawne ulice, ktore wygladaja inaczej? Jak zniesc ludzi, ktorzy nie sa, juz ludzmi z tamtych lat.. Tak spiewala chyba Anna Jantar.. Jak bylam mala, pamietam, sluchalam jej piosenek na adapterze.. Myslalam, ze w tym adapterze mieszkają piosenkarki i piosenkarze. Pytalam mamy, jak oni tam weszli.. Wyobrazalam sobie niewielką salkę, jak kinową.. Tez chcialam tam wejsc.. Tez chcialam zaspiewac razem z nimi ten smutny tekst: Gdzie sa dzisiaj tamci ludzie...

Chyba sie spoznilam o cala przestrzen, albo o lata kosmiczne.. Kiedy ona byla normalna? Moja swiadomosc "normalna"? A raczej, kiedy nie przeszkadzala mi ona, jak dzis? Mam wrazenie, ze w tamtym zyciu, ale tez ciezko okreslic w ktorym dokladnie,heh.. Zupelnie, jakbym tych zyc posiadala wiecej.. Fascynujace znow wierzyc w cos, jak dziecko.. Tworzyc sobie problemy, jak pisac scenariusz do kiepskiego filmu.. Albo, jak tworzyc cos wiecej - bajkę!!!! Moge znow wierzyc, ze jesli zycie ją przypomina choć trochę, moze nie jestem taka zla.. W koncu w bajkach zlo nie dotyka zlych ludzi, ale tych dobrych.. I kiedys w swoim czasie w nagrodę za cierpliwość, dobro zwycieza wszelkie zlo.. Swiat opanowuje milosc, bo bajki jakosciowo nie roznia sie zakonczeniem. Nie roznią się wcale..

Przez chwile mam wrazenie, ze jesli bede chciala, jednak wejde w glab tego adapteru.. Zaspiewam te kolysanke, ktora daleka jest goryczy.. A potem pojde spac.. Usne szybko.. A gdy sie obudze, zrozumie "dlaczego".. Mam mnóstwo pytań.. Nie chce nimi wiecznie obarczac Boga, choc On jest wieczny. Niech On lepiej tez sobie odpocznie, niech sie przespi.. Pewnie rzadko moze. Tymczasem przed Nim wieczność ludzkich grymasów. Dopoki swiat istnieje, dopoty ktos zawsze musi okazac sie niezadowolony.

Zachowuje sie tak dziecinnie.. Pisze tak dziecinnie!
Pobyt w domu: zarcie, sen, zarcie, sen itd., ale bez towarzystwa Tussi.. Powiedzmy, ze wybralam swiadomą abstynencje. Pozniej pozegnanie: tym razem obyło się bez paniki. Dalej podroz w autobusie i rowniez sen. Po drodze kupilam w jednym centrum ze dwie zarówki, a takze krem na ryj.. Probowalam dokupic rowniez Tussi, ale chyba nie jest to na tyle istnotne, by o tym pisac? Zreszta nie sprzedali mi.. Teraz jestem w swoim pokoju.. Bezpieczna, bez obaw o brak kontroli. Juz nikt nie patrzy na mnie krzywo, obarczajac mnie winą, ze znowu schudlam. Nie widze tego! Zreszta, jak sie nie podobam, nie patrzcie! Chce zyc po swojemu. Nie wchodze, juz nikomu w drogę.
W tym miejscu przewinelam tasmę.. W miedzy czasie, jak widac film sie zaciąl, bo w przeszlosc wmieszala sie tez bezczelna terazniejszosc. Tak jest zawsze, gdy nie ma sie jasnej perspektywy ;]

środa, 21 października 2009

Pierd................oły!!!

- - W glowie zatrzymalam, jakies nic nieznaczace momenty. Jak np. takie, ze kogos minelam, potem on mi cos powiedzial, albo ja cos powiedzialam, badz zamilkłam.. Mam wrazenie, ze źle sie zachowalam, jakby to mialo znaczenie. Niby nie ma, ale niedobrze sie z tym czuje. Cos sie we mnie zbiera.
- - Na dodatek gadalam przez Skype'a z bratem, ale dogadac sie nie moglam. Z matka tak samo. Poza tym ona jest chora, wiec moze sily zbytnio nie ma. Dobrze, ze w koncu sobie polezy... "Szczescie w nieszczesciu", tak to nazywaja.
- - Nie wiem, co jest grane., ale nienawidze, gdy cos mi usilnie zawraca glowe.. Jakby malo na niej bylo.. Jesli juz to wlosow, bo łysieje.. Na reszte nie narzekam, odkad wakacje sie skonczyly.
- - Kasa mi sie konczy. Wstyd przyznac, ze jedyne co mnie sklania, by odwiedzic dom to, to wlasnie.. Nie wspominalam nikomu o tym nic, a nic. Zobaczylam, ze rozmowa sie nie klei, wiec skleic jej nie probowalam.
Nie posiadam nastroju, by sie starac, ani nie poczuwam sie do winy
(ze nie probuje).. Chociaz niepotrzebnie bylam taka niemila.
Nawet nie powiedzialam bratu na koniec "cześć".
Czasem proste rzeczy zbyt wiele kosztują.. A moze tylko wydaje sie nam, ze nie stac nas na nie? Co, jesli naprawde nie zalapalam sie na promocje i na najblizsza nie ma szans??
- - Nie wiem, co robic... Skoro okna pojda do wymiany, to caly dom, a zwlaszcza gorne pietro, stanie sie totalna zimnica... Jak ja odebe swoj napad? Jak wytrzymam? Czemu, jak zwykle tylko to musi miec znaczenie? Moze innego nie chce "mi sie" widziec..
--Jeszcze jutro kolos, ale fajnie.. Nie boje sie, po prostu nauka nie jest mi na reke.. Nie dzis.. Nienawidze robic cos, co ktos mi narzuca. Terminy przyprawiaja mnie o mdlosci i niewazne, co jeszcze! Wtedy dana czynnosc przestaje sprawiac przyjemnosc. Zupelnie, jakby Ksieżniczke zamienic spowrotem w ropuche.. Zreszta nie ma teraz takiego zajecia, ktore bylo by dla mnie, jak ta Ksiezniczka.. Tak, jak dziecko wyobraza sobie ją, jako piekna (i z przyjemnoscia na nią patrzy), tak moja odskocznia konczy sie, ale grzmotem na betonie.. A "zeby kózka nie skakala...", wiadomo co dalej.. Chce skakac. Skacze. Probuje dosiegnac Nieba. Bezlitosnie zabijam czas, ponoc najlepszy... Tak mowią i chyba tylko mowia. Łudze sie, ze przekonam sie na wlasnej skorze, a nie dupie. .. Ta dupa, juz za bardzo jest obita.. Poza tym na nogach wychodza mi cholene siniaki. Pewnie ten niedobor potasu jest tego przyczyna. Kurwa, a przeciez lykam suplementy!
- - Prawidziwa odskocznie musze dopiero znaleźć, choc spotkalam ostatnio ludzi mowiacych, ze powołanie, to gówno.. Zwykla bujda na resorach.. Mimo wszystko chce dalej wierzyc, ze istnieje takie cos, co znieczula czas..
- - Podzielilam to na watki.. Tak wlasnie wygladaja moje mysli. Sa zmasakrowanie niedopasowane. Nie da sie dostrzec zgranej calosci, bo nie ma jednosci.. Na szczescie sa jeszcze milosnicy sztuki alternatywnej, takiej w stylu New Age.. Szkoda, ze z myslami rzecz ma sie inaczej i ciezko znalezc w tym, jakas inspiracje... Ale kto chce niech probuje, swiat nalezy do odwaznych. Ponoć czesto to sa najwieksi glupcy! ;]
Maruda.


wtorek, 20 października 2009

Keep the secret !

You've got to keep the secret.
You've got to keep the secret.
Czasem dziwie się ludziom, ze w ogole mowią mi "cześć".. Naprawde nie moge pojac, ze sie tego nie wstydza.. Dziwne mam myslenie. Pojebane po prostu. Tu niby chce odgrywac przed sobą dumną damę, a tak naprawde jestem slużącą pogardy. Najbardziej gardze sobą, a dopiero potem ludzmi. Tak cholernie nienawidze, gdy ktos jest dla mnie dobry.. Nienawidze.. Nie chce tesknic za ludzmi. Nie moge sie teraz z nikim zaprzyjaznic. Nie mam czasu..

Kurwa, jak moglam sie stac taka, jak ona? Jak moja matka? Zawsze odkad pamietam, wydawalo mi sie, ze jest pracoholiczka. Nie wiem juz, czy przesadzalam, czy nie. Dawniej bylam pewna swojej racji, ale pogubilam sie. Wszelkie racje stracilam, jak zreszta cały rozsadek..
Teraz tez posiadam wylacznie swój "holizm"!! On jest gruntem dla wszystkiego. Na nim opieram cos, co zwią: "zycie"...
Jak zwał tak zwał, bo jest OGÓLNIE jeden wielki zwał!!!!
Szkoda, ze zwał zwalił się na mnie, ale na kogoś musiał..
Milutko, ze na mnie..
Nie... Po prostu urodzilam sie pojebana. Mam zjebany mozg. Moze przez to, ze moj ojciec mial tetniaka, przekazal mi, jakies patologiczne geny? Uposledzenia umyslowego nie mam, ale zyciowe tak. Naczelnym objawem sa trudnosci psychiczne. Nowa jednostka chorobowa do DSM-IV, albo ICD-X. Kurwa, Nobla powinnam otrzymać :]

Wracajac do tego, od czego swa mowe zaczelam (nie żale!!!!!), to po jebnietych ćwiczeniach, Natala (kolezanka) zostala ze mna godzinke. Chciala dobrowolnie wytlumaczyc mi pewne zadanie, które wczesniej ćwiczylismy.. Tak totalnie czuje sie wylaczona, ze nic nie moge zalapac. Nie moge sie na niczym skupic. Niby chce zrobic wszystko i odczuwam gonitwe mysli. A ta nadmierna przerzutnosc uwagi to wlasnie objaw manii, czyli wszystko by sie zgadzalo, ale... Ja nie moge miec depresji dwubiegunowej... Najbardziej rozjebuje mnie jej druga nazwa: psychoza maniakalno - depresyjna,hahah.... To, juz cos.... Mozna zrobic na innych wrazenie, chwalac sie, ze cierpimy na psychoza (niekonczac jaka ;))

W kazdym razie, lubie Natale, nawet bardziej, niz Magde.. Mysle, ze powinnam postapic, jak niektorzy i zaczac trzymac na dystans z Magda.. Zawiodlam sie, jednak na niej. Nie chce sie poczuc, jakby ktos mna manipulowal. Z drugiej strony odpowiada mi taki uklad : daleko od siebie.. Czyli mam z glowy wszelkie spotkania po zajeciach, a zwlaszcza w weekend. Magda wypelnia moją "dziure czasowa", a ja jej "dziure" - wylacznie miedzy zajeciami.. Sa plusy.. Moze obie tkwimy w jakims srednio przyjemnym ukladzie manipulacyjnym? W takim razie trzeba przemyslec, jaki JA otrzymuje z tego zysk.. A jak wygladają koszty? Ciagle udaje zainteresowana.. Tu jednak nie ma winy Magdy. Mnie nic nie interesuje.. Przy kazdym musialabym udawac niemal tak samo.. No dobra, niektorzy moze i maja ciekawsze tematy, ale nikogo interesujacego (i normalnego przy tym) wieki nie widzialam!!!!!
Najgorsze, ze przy MAGDZIE czuje sie, jak gowno. Jej w zyciu wszystko wychodzi, a ja jestem tą przegrana.. Ta gorsza.. Nie odpowiada mi to uczucie.. Choc przyznac trzeba, ze do jakiegos czasu ciagnelo mnie do "ludzi przegranych"... Wyczuwalam takich i oni mnie wyczuwali, a potem wzajemnie wpedzalismy sie w depreche.. Magda tez mnie wpedza, ale ona o tym nie wie.. Tak, wiec roznica jest taka, ze utykam o wielkie kompleksy i wieksze sprawy (nawet bez porownan, wystarczy, ze ją wyslucham) - saaaaama, saaaaamiutka...
Racjonalizacja, to taki banal.. Kazda sprawe moge sobie wytlumaczyc.. Nawet TA ma swe plusy, jak takie, ze przynajmniej nikogo nie ciagne za soba - bo przeciez nie chce nikogo zatruwac... Czasem inaczej mowie, ale w gruncie rzeczy, naprawde nie chce....... No i ??
Na dodatek dzis mnie dobilo oprocz dobroci Natalii (ta akurat zawsze byla bardzo serdeczna dla mnie :)), ze zobaczylam jednego kolesia.. Chodzilam z nim na angol.. Sympatyczny, nic do niego nie mialam.. Jednak, jak juz mowilam, dziwnie sie czuje, gdy praktycznie obcy dla mnie ludzie, jednak sie odezwa.. Sa mili, a wlasciwie po co? Nie chodzi o to, ze wszystko trzeba przeliczac na zyski i na straty. Chodzi o to, ze chociaz sama postapilabym tak samo, jednak inni najczesciej kpią z brzydoty..
Szok, bywam widoczna... Naprawde.. Nie moge tego pojac..


Czy kiedys sie wyzwole z tych mysli zaplatanych? Chcialabym byc normalna, ale przeciez nie przyznam sie zadnemu doktorkowi, tym bardziej swojemu chamowi.. To, jak przyznanie sie do slabosci, do porazki. Juz mowilam, zbyt dumna jestem, by prosic o pomoc..

A najzabawniejsze, ze jesli mam upasc na dno i dopiero wtedy wyciagac do ludzi reke - moje dno jest specyficzne.. Zreszta kazde dno tak wyglada, specyficznie... To tez moze nie trafne okreslenie, ale jak nazwac cos, co nie ma konkretnego charakteru, ani nawet przezycia? Moje dno miesci sie w chwili (nieokreslonej blizej), gdy ktos pierwszy wyciagnie do mnie reke. Gdy mnie uprzedzi tak, ze nie bede musiala tego czynic pierwsza - z poczuciem wiekszego ponizenia.. Ceną będzie staniecie przed nieznanym i obcym, ale nie zlym. Zupelnie, jak takie niemowle, ktore dopiero, co przyszlo na swiat. Staniecie nagim, bez niczego i ponowne przezycie tej dzieciecej, dawnej bezradnosci.. Obnażona bezdradność, ale bezwstydna, wlasnie tak bym to ujela...
Ciarki przechodza na sama mysl, ale mnie to i tak nie spotka..

Coz, gorsze dno, najgorsze wlasciwie i jedyne prawdziwe, to doznanie niezasluzonego dobra. Do zla, przeciez przywyklam, a z dobrem nie umiem sobie poradzic. Nie znam na niego sposobu. Nie wiem, co sie z tym robi.

Jak sie z tym obchodzi?
To sie je?
Jesli tak, to jak mam tego zasmakowac?
Nie, nie udzwignelabym tego..
To nie na moje psychiczne (nie) mozliwosci.............................

You've got to keep the secret.
You've got to keep the secret.

poniedziałek, 19 października 2009

Zupełnie (nie)normalny dzień.

Mam wolny poniedzialek, zreszta nie pierwszy raz. Nie musze, wiec wcale mowic, jak bardzo nienawidze poniedzialku. Plusem jest to, ze nie tkwie na nudnych zajeciach. Mam, juz dosc ogladania Martuni. Niby nie jest tPogrubienieaka zla. Doszlam do wniosku (pewnie chwilowego), ze nawet jesli naprawde mnie nie trawi, na chuj mam sie odwzajemniac. Ludzi trzeba traktowac tak, jak na to zaslugują. Czyli, jakby ich nie bylo. Wtedy naprawde odplace sie pieknym za nadobne. A i oni zbytnio tego nie poczuja. Kazdy widzi sam siebie. Nie dam nikomu tej satysfakcji, bym i ja miala go widziec. Wole widziec siebie. Tez jestem egoistką. Dumną egoistką. Niektorych zlych cech trzeba sie trzymac bardzo mocno - znaczy pielegnowac je w sobie. Trzeba robic wszystko, by swiat nas ich nie pozbawil. To w koncu on przyczynil sie do tego, ze je mamy. Co sie daje, tego sie nie odbiera. Zycie zmienia, ale na szczescie samemu wybiera sie wszelką koniecznosc... Bo tak naprawde nie ma zadnej koniecznosci..

[ Chcialabym móc poplakac sobie.. Niestety znow wylaczylam sie, albo cos mnie wylaczylo. Pewnie to ja, probujaca zwalic wine na cos, badz kogos... To sie nie uda! Nie moze sie udac, bo za bardzo nie mam czego sie doczepic. Kiepski wybor. A w tym kiepskim wyborze, czas przyznac swa wine.. Zreszta i tak nic nie boli, bo jak moze bolec, gdy nic nie dziala? Nie widze kontaktu.. Znaczy sie, chyba go dostrzegam, ale brakuje sily, by wstac. Poza tym ten kontakt jest spieprzony. Nawet, jak wstane i tak nie podlacze sie do zasilania energetycznego. Co najwyzej wybiore kolejna dawke efedryny, badz pseudoefedryny. To moje zastepcze energetyczne zasilanie.. W zaleznosci od tego, co pojawi sie najblizej zasiegu - wybiore żółte, badz pomaranczowe cukiereczki.. O ile, jakis zasieg bedzie.. Tutaj fale trudno zlapac, jak ten kontakt.. Na szczescie mam swe substytuty, a i bez kontaktu, jakos sie obchodze. Bez kontatu z sobą i ze swiatem, a nawet jesli z nim, dalej jestem, jaka jestem.. ]

Musze stwierdzic, ze zaczelam ten poniedzialek w sposob dosc nietypowy. Zazwyczaj, jak tylko sie budze (jesli mam wolne), pije kawe, smaruje gębe kremem (skórna maska) i wkladam cos na siebie.. Nastepnie gnam przez ulice G., mijam zakret, az docieram do wielkiego, żółtego (jak te moje cukiereczki) budynku. Nie polska, ale jakze swojska Biedrona, zawsze na mnie czeka,heh.. Postanowilam, ze dzis nieco odwroce kolejnosc.. Zamiast pedzic po prowiant, wybralam sie na wycieczke. To byla zajebista wycieczka. Atrakcja, jakich malo. Niejeden czlowiek pozazdroscilby mi mojej przygody.. A finał jej wygladal tak, ze doszlam do Apteki. Chcialam kupic Tussi, zeby uzupelnic swoj sklad, ktory powoli sie wyczerpuje. Glupia cipa, aptekarka, stwierdzila z usmiechem, ze go nie maja.. Akurat... Staralam sie wczesniej byc mila, powiedzialam nawet "dzien dobry" i zagadywalam cos do kobiety, ktora stala przede mna. Robilam to wszystko, by dobrze wypasc, ale na chuj sie to zdalo.. Oczywiscie nie zalamalam sie z powodu tak blahego.. Moze gdybym byla cpunem, ktory nie dostal dzialki, wtedy pobilabym wszystkich dookola. Moze. Jednak moja sytuacja byla inna. Wzielam "do sprobowania" Gripex maxi tabs, zobaczymy czy zadziala... Ten specyfik, ta sama cudowna aptekarka o kreconych kudlach, musiala mi juz sprzedac.. Na szczescie, inaczej czulabym niezadowolenie, a nawet wiecej! :> Jeszcze niepotrzebnie "uszczypałabym" kogos słowem, a po co??

[ Mam niezly ubaw, gdy to pisze.. A wlasciwie nie! Wiem tylko, ze gdybym cos czula, ten ubaw bym miala.. Naprawde wcale nie uwazam, by aptekarka byla cipa. Zachowala sie, jak musiala, ale zachowanie nie przekresla czlowieka. A jej wlosy tez wcale nie byly takie zle. Poza tym podobaja mi sie krecone. Moje tez sie troche kreca, ale w pojebany sposob. Nie w taki jak bym chciala. Nevermind... Po co pisac o czymś, co mnie i tak nie obchodzi?? Tylko, ze gdybym liczyła się z tym, wtedy ten blog by nie istniał!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ]

Po tej wycieczce, ktora odbylam, w drodze powrotnej nie zapomnialam o zakupach. Nieistotne, co kupilam. Zadnej rewolucji, wzielam, co zwykle.. Gdy dotarlam do "domu", umylam łeb.. I tak wygladala niezwyklosc tego dnia, bo reszta, przypuszczam (a raczej pewna jestem), bedzie - jak - co - dzien...
Ale to dobrze..
Dzis mi nawet to nie przeszkadza..
Nie jestem szczesliwa. Nie jestem nieszczesliwa. Chcialabym jednak powiedziec, ze w ogole nie jestem, ale jestem. I to jest najgorsze w tym pierdolnym, zwyczajnym dniu!! On by mógł być, ale beze mnie.. Czemu tak nie jest??

sobota, 17 października 2009

Zdarz-yło/a/się (jutro)

Siedze na dupie w łozku. Typowa pozycja. Zawsze tak robie, jak chce cos napisac. Spalam do godziny 13. Ledwo wstalam. Popedzilam do Biedrony. Zakrywalam po drodze twarz przed mrozem, choc nie bylo bardzo zimno. Oczy mialam tak szeroko otwarte, ze wszystkie postacie staly sie rozmazane. Czulam sie, jak cpun, ktory ma swoj narkotyk. Nie bylam jednak na glodzie. Po prostu chcialam, jak najszybciej wrocic do siebie. Z drugiej strony tak, jak wczoraj jedyne, co mogloby sprawic mi dzis (prawdziwa) przyjemnosc - to najebanie sie. Gdyby Daisy to zobaczyla, pewnie zrobilo by sie jej bardzo smutno - juz tak kiedys miala.. A dla mnie to takie zwyczajne, zwlaszcza, ze pomaga na chwile... Poza tym nie mam rodzica alkoholika, wiec moze tak bardzo sie nie boje - byc taką samą alkoholiczką... Zreszta czasem czlowiek tak bardzo sie czegos boi, krazy wokol gówna, uwazajac, by w nie nie wdepnac. A tu masz, nagle nie wiadomo kiedy okazuje sie, ze dawno stoi w innym, o wiele wiekszym i bardziej syfiacym gównie..
Nie mowie, ze ja tak mam.. Mowie tylko tyle, ze tak bardzo chcialam zachowac ostroznosc, bo zawsze czulam sie inna. Czulam, ze cos mi grozi w tym swiecie, zwlaszcza w doroslym zyciu. Wpojono mi, ze sama sobie nie dam rady, a ja tak bardzo chcialam pokazac, ze to nie prawda. I na tym chyba polegal problem, pokazujac cos innym, robiac cos dla nich, zawsze zapomina sie o sobie.. A czas kazdego jest obliczony, mozna sie naprawde przeliczyc liczac na innych. W koncu najprosciej wymagac czegos od kogos, stawiac żądania, nawet ukryte.. Moze nie trzeba bylo martwic sie o to, kto mnie przed tym wszystkim osloni. Jak to zrobie, gdzie sie schowam, albo co bedzie moim kapturem ochronnym. Po co sie balam, przeciez zgodzilam sie, by przyjac kazda etykietke. Nawet nie walczylam.. Wszystko okazalo sie takie proste. JAK ZAWSZE, jedyny problem tkwil ze mną..

Innym przystosowanie przyszlo prosciej, a mieli o wiele gorzej, niz ja.. Teraz moge mowic o sobie naprawde - niewdziecznica.. Mam tez z czego byc dumna.. Cos zrobilam, by byc kims.. Jakas jestem i jesli nadal nie wiem, jaka - znam reguly niewdziecznicy... Pamietam, co trzeba robic, jak sie zachowywac, jak mowic i jak czuc, aby na to miano zasluzyc.. Wyglada na to, ze przylgnelam do niej i ona do mnie... A mowi sie, ze czlowiek zawsze moze wybrac to, jaki jest, czy dobry czy zly.... Nie umiem sie pogodzic z tym, by nosic w sobie oba pierwiastki jednoczesnie - nie cierpie chemii i nie cierpie niesprawdzonych eksperymentow.. To, co znane, daje bezpieczenstwo.

Wczoraj stwierdzilam, ze pojade jednak do domu.. Powiedzilam sasiadce, zeby mnie obudzila o 9, jak bedzie szla na dworzec. Mialysmy jechac razem, tzn. ona do siebie, a ja do siebie.. Tak samo uprzedzilam matke, ktorej ta opcja najbardziej pasowala, bo w przyszlym tygodniu robią u nas okna... Na pietrze ma nie byc w ogole okien, wiec wszyscy musza sie, jakos pomiescic na parterze - a łozek zbyt wiele nie jest... Naprawde myslalam, ze dotre do tego Zagnidowa.. Mialam dobre intencje, nie chcialam oszukiwac. Zreszta nawet teraz fakt, ze nie zrobilam, co zrobic mialam, nie uwazam za klamstwo. To kolejna blahostka w moim zyciu..

Kasce powiedzialam zaspana, ze sie nie wyrobie, wiec niech idzie sama na ten dworzec (bo pukala do mnie rano).. Ja natomiast dalej spalam. Obudzil mnie dopiero o 13 telefon od brata. Jego kolega - Skuter, zachowal sie chamsko, bo najpierw umowil sie z nim na ten koncert, a potem go wystawil. Moj brat przekonywal mnie, bym z nim pojechala na miejsce.. Nawet chcialam, ale przez chwile.. Teraz, gdy juz znalazl sobie inne towarzystwo, znow chce - bo nie moge... Jasne, mozna sie bylo domyslic, ze wlasnie tak bedzie!! Szkoda, najebabym sie tam z nimi. Choc z drugiej strony, nie moge gadac, jak jakas pojebana malolata, ktora kreci tylko chlanie i Bóg wie, co jeszcze... Dawno z tego wyroslam.. Potrzebuje jedynie czasem, tak dla odmiany zobaczyc, co znaczy lepszy stan swiadomosci.. Ale mowi sie trudno - nie dzis!

Mozliwe, ze do domu pojade za tydzien. Powiedzialam, juz matce, ze jednak zostaje w Big City. Nie bardzo sie ucieszyla.. Wyczulam w jej glosie, ze jakby sie dalo sciagnelaby mnie spowrotem do siebie.. Nie uleglam.. Mam schowany w kieszeni jamochlon. Nikt tego nie widzi. Posiadam glebokie kieszenie. Matka widac tez urodzila sie z tym jamochlonem. Gdy jestem potrzebna wessalaby mnie spowrotem tylko po to, by znow wyssac, wypluc.. Przeciez wiadomo, ze chce zebym pojawila sie w domku, wziela kase i juz predko tam nie wracala.. Co zle, lepiej miec wczesniej z glowy - to prawda.. Wlasnie dlatego wolalabym, zeby moj brat wpadl tu do mie z kasa, a nie zbeym ja musiala sie, gdziekolwiek ruszac..

Jak zwykle impulsywna i spontaniczna..
Coz, takie podobno sa "bulimiczki".......

Fajowo, ze tak o "nas" pisza.. Wkurwia mnie, ze ktos moze mowic za mnie, zwlaszcza jaka jestem. Niby nie powinnam osobiscie tego traktowac, ale co zrobie.. Zawsze bylam cholernie sugestywna - a zwlaszcza odkad mi sie nie uklada. Dlatego w tę impulsywnosc uwierzylam... Uwierzyłam bardziej, bo tak napisano. Mniejsze znaczenie mialo to, co o tym mysle naprawde..
W koncu, jak sie upszec, wszystko mozna do siebie dopasowac..

piątek, 16 października 2009

Błahostki dnia dzisiejszego.

Nie wiedzialam, co mam zrobic. Moze nadal nie wiem.

Wiem za to, co juz zrobilam.. Zostalam w Bic City.. Blahostki tez sa problemowe. Jesli ktos kiedys mowil, ze jego to nie dotyczy, pewnie uznal swoje blahostki za wielkie sprawy.. Tez mi wielka roznica, chyba jedynie w nazwie.

Obiecalam bratu, ze bede w domu, poniewaz w sobote chcial mnie zabrac na koncert. Nie byloby w tym nic dziwnego, pomijajac to, ze w takie miejsca nie chodze. Nie zdarzylam sprobowac, zanim na dobre nie "rozsmakowalam" sie w chorobie, trudno.. Najdziwniejsze jest takze to, ze ten koncert nie bedzie byle jaki, ale typowo nazistowski... Heh, ja i łyse pały... Nic do takich ludzi nie mam, ale w wyobrazni pojawia sie dosyc smieszny widok.. Moze bledny, ale widze siebie i wokol poubieranych w glany, dzinsy i ciemne kurtki, jakis kolesi oraz panienki z irokezami, tatuazami, itp.. Ogolnie mam wizje agresywnego towarzystwa, ale to moze byc tylko wizja.. Kolejny stereotyp, choc trudno sobie wyobrazic przyjaznego naziste - chyba jedynie wobec "nie - obcych". Gorzej, jesli i mnie tak nie potraktuja, a swoj swego zawsze pozna. Z kolei Żydowki byly podobno, albo bardzo piekne, albo bardzo brzydkie.. Co, jesli uznaja, ze ma szpetota to sprawa zydowskiego pochodzenia?


W sumie na koncercie metalowym zdarzylo mi sie, juz byc - i bardzo fajnie sie bawilam, ale... Teraz to troche inna sprawa.. Tak, wiec po pierwsze nie wiem, czy mi sie chce ruszac dupsko i gnic po kilka godzin w autobusie. Po drugie nie wiem, czy mam ochote widziec sie z rodzinka. Po trzecie chyba nie bardzo kwapi mi sie wyruszac na koncert i czuc sie tam, jak jakas parszywa "inna".. Po czwarte jest tez i po piate. A piate z kolei mowi, ze jest i szoste.. Troche sie tego uzbieralo..

Na dodatek sa tez plusy, by jechac do domu.. Kasa sie wyczerpuje, wspominalam wczesniej, ale nie jest tez tragicznie. Obliczylam, ze starczy mi "na życie", spokojnie, jesli tylko wszystko pojdzie wedlug planu.. A na razie idzie - pomijajac jeden dzien bez kompa, gdy zjebalam wszystko (chyba sie wscieklam, ze nie ma go przy mnie ;) - i nic nie zapowiada, by zaszla, jakas zmiana w najblizszym czasie..

Kurwa.. Wszystko jest wkurwiajace.. Wlasny niepokoj, wlasny konflikt i wlasne ja... W dodatku widzialam dzis Magde, bo przyszla na wyklad. Okazalo sie, ze wraca na praktyke w sobote, bo dzis dali jej wolne.. Wkurwila mnie jej obecnosc, choc nie wiem, czemu.. Inne osoby, z ktorymi tez sie "zadaje", jako tako - takze czulam, ze albo mnie olewaja, albo draznia.. Mozliwosc trzecia brzmiala, ze zachodza oba te zjawiska jednoczesnie..

Nie mam czasu myslec - dlaczego..
Jebia mnie przyczyny , gdy bolą skutki.
Co zrobie sie okaze.. Pewnie zadzialam, jak zwykle - impulsywnie..
Teraz czuje, ze chce tu siedziec.. Tak chyba bedzie najprosciej..

Problemem najwiekszym nie jest to, co mysle lecz, ze za duzo mysle.
Wlasnie dlatego - przestaje. To moje ukochane rozwiazanie. Tak samo postepuje we wszystkim.. Gdy boli mnie czucie - czuc przestaje, ot tak, pstryk i nie ma nic..
Gdy zycie mnie drazni, gdy jestem, jak wykolejony pociag, gnajacy do nikad, albo gdy koncza sie tory i staje, gdzie nie chce. Wtedy zyc przestaje.
Nie patrze. Nie widze. Nie slucham. Nie slysze.. Tylko sie poruszam.

Mimo wszystko chetnie pokrzyczalabym sobie.. Slucham piosenki, ktora porusza cale moje cialo.. Wiec jednak cos tam drzy, jakies impulsy przebiegaja... To nie drzy glosnik, ktorego nie ma. Jesli nawet to bylby on, nie moglabym tego spotrzec.. Laptop tez ma wlasne "wnetrze". Moj dotyk zas wplywa na to, co tam sie z nim dzieje..

Fajnie, chociaz tym kierowac, bo całosciowy wplyw, gdzies sie zapodzial.. Zas doplyw sprawia, ze tak czesto "krew mnie zalewa". Czyzby doplyw zalał wplyw? Jak wyglada pokonanie nie-pokonanego, zawsze chcialam chociaz to zobaczyc.. A nigdy nie moglam, tracilam najlepsze przedstawienie. Klopoty z uwaga bez adhd, tak to nazwijmy.

A co ma wplyw na mnie, gdy nic nie dotyka? Opakowanie, w ktore zapakowano mą dusze.. Wlasnie ono, jakąś stycznosc z nią posiada - ale nie łącznosc.. Nie udalo sie tego dokonać..

Gdy tak slucham tej muzyki, mam ochote zaszaleć. Najebac sie, zajarac i na chwile odleciec w Kosmos.

Przywitajcie Kosmitkę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Czy są tu jeszcze jacyś Kosmici? Dołączcie do mnie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

czwartek, 15 października 2009

Wiatraki, pierniki i pierdoły.

Jestem totalnie wypompowana z energii, jak balon z powietrza. Dziurawa tez jestem, wiec pluje poprzez otwor gebowy na wszystkich, ktorych napotkam.. Ludziska nie boja sie mnie. A ja nie szukam w cudzych oczach strachu. Niczego nie szukam. Mechanicznie robie, co musze. Mijam na pół zywe postacie odziane w szaliki, grube zimowe kurty i buciska... Ja zas mkne w kapturze na glowie.. Nie dlatego, ze mi zimno pamietam o nim, zwlaszcza ze gubie mysl o rekawiczkach. Ukrywam swa twarz pod kawalkiem szmaty i wyruszam. Czasem nie wiem, kto jest wieksza szmata, czy ta kurtka, ktorej nie znosze, czy ja.. Wtedy dobrze sie dzieje, znaczy, ze mam dla siebie troche godnosci.. A moze miec sie ją powinno, ale w sobie, a nie dla siebie? Moze, jak jest w srodku wowczas pozytywnie kielkuje? Co jesli urósłby z tego kolejny chwast? Nie czekam na to, co mi sie zdarzy. Nie czekam, co lub kogo omine. Nic nie pielegnuje, hodowla to nie moja pasja..

Zycie sie zdazylo.. Cos sie jeszcze poza tym zyciem tez pewnie zdarzy. Nie wiem, co.. Nie zastanawiam sie nad tym. Moj pesymizm pewnie przeslonilby cale niebo, jak te dzisiejsze chmury.. Gotowosc jest nienaruszona...

---------------------------------------------------------------------------------------
Okazalo sie, ze moja nerwowosc, co malo powiedziane, doprowadzila do zjebania wiatraczka w laptopie. Zabulilam za naprawe cale sto zeta, a to nie malo. Mimo wszystko radocha zagoscila na mej gebie, gdy corka wlascicielki - Natala (bardzo fajna dziewczyn - moze dlatego, ze jej nie znam...) zwrocila mi najdrozszy sprzet.. Oczywiscie nie ustnie, ani odbytowo.. Wiem, cholernie smieszne. Ten sprzet jest drogi. Komu? Mnie, a drogi w sensie tego, ze pomaga przetrwac w jaskini, z ktorej wychodze w momentach odpowiednich.. Poza tym poczucie bezpieczenstwa wlaczam do odpowiedniego gniazdka, a kiedy chce wyjmuje stamtad wtyczke. Takie to proste, nawet dla mnie, tej ktora nie kuma informatyki, ani zadnych instrukcji. Zwlaszcza "dziecinnie łatwych"...

Co rozumiem przez momenty odpowiednie? Sa to pojscia na uczelnie, do Biedrony i wyglada na to, ze na tym lista sie wyczerpuje.. Szaleje!! Gdyby Ewelina nie wyjechala, spotykalybysmy sie czesciej.. Mam swe usprawiedliwienie dla obozu szkoleniowo - klasztornego, gdzie jestem nauczycielka i uczennica,heh.

Magda nie ma tyle czasu dla mnie. Poza tym pracuje. Wlasnie w tej chwili dorabia sobie w krakowskiej galerii, a raczej jest na kursie.. Trwa to, juz od poniedzialku. Lacznie caly tydzien tam spedzi, a nieobecnosc (w szkole) usprawiedliwi, jakims papierkiem.. Nie wiem, czy zaplacaja jej cos za te mordege (w moim odczuciu,blee), ale potem oficjalnie wroci do Big City.. Tutaj zacznie dorabiac w nowym Orasy'u, czy gdzies tam, a wtedy na pewno jej zaplaca.. NIKT nie jest taki glupi, zeby robic za darmo.. Prawda jest tez, ze w dzisiejszym w swiecie wszystko ma swoja wartosc.. Jesli nie pieniedzmy, to inaczej, ale zawsze musisz za nią zaplacic.. Zawsze...

Wracajac do mnie. Mam dylemat. Dylemat finansowy - MALO kasy! Jesli naprawde sie postaram, moze zaoszczedze cos.. Osz te moje ambicje! Dobrze by bylo tak naprawde, jakby mi spokojnie (bez stresiku, czy powazniejszego: stresu) starczylo na najblizszy tydzien.. Wtedy moglabym tu jeszcze posiedziec.. Nie chce wracac w ten piatek do Zagnidowa na weekend.. Zacznie sie etap nieposkromionego zarcia, a potem z trudem dotre na autobus. Moze nawet przeloze swoj powrot, bo tak bardzo przykleje sie do lodowy.. Moze bede ją wysysac zbyt zachlannie, albo ona mnie.. Najpewniej zagramy w obopólna destrukcje - zeby postepowac sprawiedliwie.. Spalaszuje jej wnetrze, a jako dowod pokory, podziele sie z białym ksieciem..
Jemu tez sie nalezy.. Dawno nie dostal!!

Okropna wizja, wiec pewnie zostane.....

Nie fantazuje na temat swych niepowodzen. Aczkolwiek zdecydowanie prosciej przychodzi mi godzic w umysle smetne wizje.. Te najczarniejsze, czasem prorocze ale tylko czasem, obawy, powoduja, ze -> utrzymuje nadproduktywnosc.. Zas pozytywne nie dosc, ze doprowadzaja do przygwozdzenia mej psychy, to i zycie wyglada jak jakis jeden wielki krzyż.. Widac wtedy kontrast tego, co by sie chcialo, a czego nie ma..

Okazuje sie wiec, ze pesymizm zabezpiecza :]I wcale nie prawda, ze on wyklucza usmiech.. Ja sie zyciu czasem smieje na-przekor. Zyje tez na zlosc innym, gdy wlasnej zlosci mam za duzo.. Badz, gdy brakuje innych powodow, by wstawac rano, ogarnia mnie glupawka. Przestaje mi wtedy przeszkadzac wlasna i cudza pustka. Znow dobrze sie bawie.. Z budzeniem rzecz sie ma inaczej, bo jebany organizm posiada fizjologie - ktorej, ani rusz, ruszyc sie nie da. Nie mozna go zaprogramowac na 24 godzinny sen, choc czasem by sie przydalo..

Dobrze, ze zostaje jeszcze opcja wiecznego snu na jawie.

poniedziałek, 12 października 2009

Zjebałam........!!

Wczoraj niedlugo po wyslaniu ostatniego wpisa, wpadlam w szal.. Poczatkowo to byla jedynie lekka zlosc, spowodowana tym, ze moj komp nie chodzil, jak powinien.. Zacial sie - co prawda to sie zdarza, a ja przywyklam do tego, ale wtedy nie mialam zamiaru czekac.. Moglam wyjąć baterie, ale zaczelam walic w niego piescia. Czasem, juz tak robilam, a to okazywalo sie skuteczne. Komp dzialal nie tylko szybciej, ale i sprawniej.. Sadzilam, ze moze pod wplywem mojej piesci, jakas część jego mechaniki zostala nacisnieta - i w tym tkwila "magia".. Glupia!!

W koncu stalo sie tak, ze komp sie wylaczyl.. Zadowolona myslalam, ze teraz wystarczy jedynie ponownie go uruchomic, a tu masz!!! Nie dalo sie wpisac hasla.. W ogole nic sie nie dalo!! Wtedy moja wscieklosc przemienila sie w najwiekszy szal.. Jeszcze agresywniej uderzalam rekami w klawiature i nie tylko.. W zasadzie uderzalam we wszystko, co sie uderzyc dalo, poza monitorem - bo on nie byl niczemu winien.. Gdybym chciala w niego walnac, jeszcze by odpadl.. To nie byl sposob - tak czulam.. Szkoda, ze nie czulam, ze w ogole, jakakolwiek agresja nic tu nie da.. Powinnam wiedziec, ze to bardzo delikatny sprzet, a takim zachowaniem mozna go uszkodzic... Powinnam - wlasnie - wiedzialam - pamietalam - ale jebalo mnie to, jak wszystko..

W koncu wyskoczyly, jakies takie dziwne plamy.. Laptop zaczal tez buczec, jakby sie przewijal.. Strasznie zaryczana, nie moglam opanowac łez, ani siebie... Probowalam je otrzec, chcialam zejsc na dol, zeby zadzwonic od wlascicielki do matki - by powiedziec jej, co zrobilam.. Czulam, ze nie wyrzuci mnie z domu, jak kiedys.. Kiedys najbardziej wlasnie tego bym sie bala.. A dzis? Wkurwia mnie tylko to, ze z wlasnego debilizmu zniszczylam kolejna rzecz..

Laptop niby chodzi, ale sie wylacza, co jakis czas.. To nie problemy z bateria, bo CIĄGLE go laduje... Na dodatek dzis znowu "buczal".. Nie wiem, co jest grane.. Ze wscieklosci zezarlam 3 jablka!!!! Dzis, juz nic nie jem.. Bede chodzic i uczyc sie, najwyzej bez muzyki - skoro laptop nie dziala sprawnie nie moge jej miec...


Ciekawe w ogole, czy ten wpis da sie wyslac... Ja pierdole!!!!!!
NO I ZNOWU BUCZY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
WŁASNIE TERAZ - NA WŁASNE ŻYCZENIE!!!!!!!

niedziela, 11 października 2009

-.- Niedziela -.-

Wystarczylby sam tytul - niedziela - bym wiedziala dokladnie, co mialam na mysli, gdy tu kiedys powroce. O ile wczesniej nie usune tego bloga. Inaczej na pewno to zrobię, odwiedze to miejsce.. Poki co, na razie zagladam tu niemal codziennie. Niby nie mam takowych planow usniecia tego, co żmudnie mniej lub bardziej, jakos konstruuje ;) Jednak wszystko trzeba brac pod uwage.

Dla mnie niedziela nasuwa wspomnienie z dziecinstwa, gdy jeszcze chodzilam do Kosciola. Oczywiscie z mamą i z bratem.. Chyba nie lubilam tego, bo musialam byc zawsze ubrana tak, jak ona chciala. Mimo, ze źle sie w tym czulam --> jeszcze brzydsza (jak na zlosc dobierala takie ciuchy, ktore podkreslaly mą nieudolnosc), zgadzalam sie z tym.. CZASEM oczywiscie protestowalam, a wtedy pojawiala sie wielka obraza.. Matka wpadala nieraz w wielka wscieklosc.. Jednak do tego, aby straszyla mnie pogrzebaczem, trzeba bylo czegos wiecej. Czegos gorszego.. Poza tym ona musiala znajdowac sie akurat w takim stanie potrzeby przeniesienia swej zlosci. Zazwyczaj przenosila ją na mnie, choc moze tego nie chciala.. Pisze o tym, ale nie ma tego, co towarzyszylo mi kiedys, tej ogromnej urazy i checi odwetu.. Nie przepadlo, gdzies sie schowalo.. Na razie najwazniejsze, ze to bylo dawno, a oprocz niemilych rzeczy pamietam tez te dobre.. Np. lody wloskie, ktore uwielbialam. Mama kupowala mi zawsze, co tylko chcialam.. Bardzo rzadko odmawiala mi czegos, jakby chcac zrekompensowac to, czego kupic sie nie da.. Czesto wolala odmowic przyjemnosci sobie, bym ja oraz moj brat mogli je otrzymac.. Na to nigdy nie narzekalam, ale nie podobalo mi sie to, ze tak sie poswieca.. Uwazam, ze wszystko ma granice.. Troche nas za bardzo rozpieszczala, az w koncu weszlismy jej na glowe.. Zwlaszcza teraz, jestesmy oboje z bratem "dorosli", a tak nieudolni.. Gorzej, niz wczesniej.

W kazdym razie niedziela kojarzy mi sie:
- z jedzeniem pysznosci: roznych slodyczy, batoników, dropsów,
lodow, czy chipsow
- z ubieraniem sie na silę
- z zamieszaniem, ze wole isc do Kosciola z kolezankami
(pozniejszy okres czasu)
- z sztucznoscia na twarzy wlasnej i cudzej
- z uczuciem butnu oraz wrogosci
Dzis z tamtej niedzieli pozostal, jakis taki maleńki bunt, albo jakas taka krzywda. Nazywam to ich "śladem".. Obecnie ja zadaje krzywde sobie i Bogu, najwiekszą, bo to od Niego sie odsuwam.. Zawsze czulam Jego opatrznosc nad soba, ale wiecznie nie postepowalam, jak powinna postepowac Jego dobra córka.. Nie chodze, juz do Kosciola...
A moglabym sie ubrac tak, jak tylko bym chciala, nawet jak fleja... On i tak bardzo by sie ucieszyl. Chyba najbardziej, niz kiedykolwiek wczesniej..
Nie robie tego, bo nie mam czasu.. Spiesze sie.. Czas sie zaciesnia, a razem z nim moja wolnosc, czyli psychiczna przestrzeń. Jedyna przestrzeń, w ktorej mozna rozwinac skrzydla, czy na poczatek dokonac drobnych zmian... Czesto fundamentalnych zmian.


Wybacz Panie. Kiedys jeszcze zrobie, jak planowalam dawno dawno temu. Bede Cie odwiedzac, robiac zakupy, idac na spacer, albo po prostu przechodzac obok Twego domu.. Z drugiej strony, dziekuje, wiem, ze i tutaj Jesteś.. Patrzysz na mnie i akceptujesz moją niedoskonalosc. Nie ma slow, aby opisac, jak wielka czuje wdziecznosc.. Wiem, ze moge na Ciebie liczyc i jeszcze nieraz mi pomozesz.. Ciebie nie chce wykorzystac. Nigdy nie chcialam.

Ciekawe, czy kiedys choć trochę polubię niedziele?

sobota, 10 października 2009

Cykl pór.

Jestem zmeczona, choc wreszcie sie wyspalam, jak to w weekend.. Zamiast standardowych dwoch dni (co i tak nie kazdy ma szczescie miec), takze poniedzialek, wyglada na to, jest dniem "wolnym". Odwolali nam psychiatrie. Tzn. niby figuruje na wykazie kursow, ale w planie jej nie umiescili. Wczesniej wlasnie poniedzialek byl zarezerwowany dla niej, ale skoro jest, jak jest odpoczne "se".. Niestety tylko od zajec. Nie powinnam sie dobijac, bo sa tez plusy. Mam, dzieki temu wiecej czasu, zeby zrobic, co trzeba.. Czasu, ktory niektorzy szczesciarze nazywaja czasem "dla siebie".

Moj sobotni "czas dla mnie" wygladal tak, ze popedzilam na uczelnie.. Wczesniej, jak tylko wstalam przeslalam na swoja poczte kilka plikow. Byly to najwazniejsze pliki z materialami, ktore predzej, czy pozniej kaza nam sie nauczyc... Gdy zalecialam na uczelnie, dzieki temu, ze mialam juz maila w skrzynce, moglam wszystko - po prostu - wydrukowac.. Cholernie duzo tego wyszlo, ale to lepiej. Nie powinnam zbyt wiele czytac na kompie, bo ostatnio za duzo siedze. Mam wrazenie, ze wzrok mi siada. Na razie nie nosze okularow, ale w podstawowce musialam i nie chcialabym musiec znowu.. Dlatego wlasnie zmotywowalam sie, by zalatwic sobie materialy na papierze. To duzo wygodniejsze..

Jak szlam, lało.. Dopadal mnie oprocz deszczu, takze wlasny pospiech. A ten byl najgorszy. Zdecydowanie! Moze na zewnatrz ludzie go nie spostrzegli. Sa, przeciez za bardzo zajeci saba. Zazwyczaj. Choc nie wszyscy, ale wiekszosc, nie zwraca uwagi, zwlaszcza na obcych - takich, jak ja.. Dzis w szkole byli, przeciez sami zaoczni.. Mijalam ich w pedzie, nie chcialam, by ktokolwiek musial na mnie patrzec. Czulam sie taka paskudna.. Na dodatek moja ulubiona, stara, ale jara torba "listonoszowa", zostala w domu.. Chodze, wiec z taką bialą, dosyc elegancka, ale obszerną torebka. Moja mama dostala ją od najlepszej kolezanki, ktora mieszka teraz w Norwegii. Poniewaz stwierdzila, ze dla niej jest za biala, dała mi ją na uzytek - choc, gdyby nawet jej sie podobala, pewnie tez by to zrobila, lubi sie dzielic.. Ta cala torba, oczywiscie, ze jest ładna, podoba mi sie, ale nawet ona staje sie problemem. Glupim problemem. Czuje, ze takie elementy, jak ona, nie pasuja do mnie, dlatego tym bardziej mi glupio..

Glupio z powodu glupiego problemu, jak wspomnialam, zabawne.. Mam wrazenie, ze ludzie, gdy widza taka paskude, jak ja, ktora jest "wystrojona", mysla o niej najgorsze rzeczy.
Nawet jesli NIKT tak nie mysli (co malo prawdopodobne, zawsze jacys tacy zlosliwi sie znajda...), wazne, ze ja tak mysle... Na codzien staram sie nie przesadzac i wygladac przecietnie.. Kiedys mowilam, ze lubie oryginalne rzeczy, no wlasnie, sek w tym, ze musza byc oryginalne w moich granicach.. Myslenie moze byc naprawde powalone, ale swoje wlasne jest jasne tylko dla tego, kto nim kieruje... Poza wyjatkami, gdy nawet dla niego i ono staje sie zagadka. Labiryntem... Tak tez mam.. Ale to nie zmienia faktu, ze przezywanie wlasnych mysli (nawet bez zrozumienia), najlepiej je do nas zbliza.. Czasem tez oddala, ale smialo mozna powiedziec: moich mysli nikt nie zna tak dobrze, jak ja...

Pominmy te mysli, cofnijmy sie do szkoly. Gdy tam szlam, jak i doszlam, a potem sobie poszlam (logiczne), ubrana bylam smiesznie. Wlasnie to mnie tak mocno peszylo.. Chodze, juz w butach zimowych. Tak mi cieplej. A poza tym lubie je, bo mają lekki obcas, wiec mocniej stapam po Ziemi. Bardziej sie w nią wbijam, tak jak czasem wbijam sie spojrzeniem w cudze twarze. Albo, jak wbijam swe pazury w dziąslo, by moc sie uspokoic - a inni mysla, ze obgryzam paznokcie,heh... Poza tym, co calkiem nie pasuje, nadal ubieram taka kurtke, jakby pelerynkowatą, ciezko to nazwac... Po prostu jest to kurtka raczej jesienna.. Mozna powiedziec, ze mam na sobie wszystkie pory roku. A dokladniej ubrania, ktore nosi sie w lecie, zime, jesien, czy wiosne..

Tak, wiec torebka jest letnia, kurtka - jesienna, a buty sa zimowe.. Nie chce mi sie myslec, co reprezentuje wiosne.. Chcialabym, aby moje wnetrze, bo wiosna to czas zmian, gdy wszystko sie przeistacza. Przyroda pokazuje swe najwieksze piekno. Zmienianie okazuje sie wspanialsze, niz sama zmiana. Ono na pewno jest najbardziej godne podziwu, tego ktorym nie moge obdarzyc sama siebie.. Na szczescie zawsze, speszona czy nie, moge obdarzac tym podziwem swiat wokol mnie.. Jednak samych ludzi, juz nie zawsze.. Tutaj tak wiele zalezy, juz od nich, ale im - jakby "nie zalezy" na tym podziwie..

Szkoda, ze to staje sie niemozliwe, gdy mkne, jak blyskawica.. Nadal nie wiem, czy tak samo porazam innych ludzi, jak wlasnie blyskawica porazać moze.. Chyba nie, bo w tym wypadku takie jedno porazenie, staloby sie smiertelnym ciosem.. Intencje, nawet najlepsze, przestalyby miec, jakiekolwiek znaczenie.. W koncu, jak docenic przyjazn, ktora zabija?? Wiem za to, ze jesli blyskawica moglaby czuc, czulaby, ze chce przemknąc przez droge przeznaczenia. Przemknac, jak najszybciej... Najnajnaj...

Moj cykl por roku wskazuje, ze jesli pragne wiosny, powinnam zajrzec do najnowszych materialow... Jakbym nie wiedzialaaaaa, jaaaaaaaaa......
A, co do bialej torebki - jest dla mnie za ladna. Jak tylko pojade do domu, przywioze sobie, jakas brzydsza.. A moze nawet nie brzydsza. Chodzi o to, ze lubie ładne rzeczy, jak chyba kazda "baba". Sęk w tym, by to byly skromne rzeczy.. Czasem pokory mi brak. Nie grzesze tez altruizmem.. Za to caly czas pamietam, by robic "dobre" wrazenie. Probuje ludzi oszukac, ze dobra jestem.. Moze sie uda.. W koncu niektorzy, juz sie nabrali.. Do budowania tego wizerunku, wazniejsza okazuje sie torebka - a nie to, co mam do powiedzenia. Mało kto sucha i słyszy... Szkoda.

piątek, 9 października 2009

(Po)pęd sukcesu.

W biegu. Wszystko szybko.. Wszystko predko.. Nie ma czasu, zeby oddychac.. Nie ma czasu, zeby miec czas - dla siebie.. Zaczyna sie! Ciesze sie!! W koncu lepiej powiedziec, ze "nie wiem za co sie wziąźć", niz nie miec do roboty nic zupelnie.. Odpoczywac i tak nie umiem, wiec roznicy zbytniej nie odczuje.. Nie, moje cialo - ale psycha na pewno. Zadne mysli nie przeżrą w niej kolejnych dziur. Zatamuje wszystko, co przyszlo, jak i wyszlo spowrotem, zeby nie wrocilo. Jak te glizdy, wywołane przez bakterie. Pamietam o ryzyku. Bakteria jest stale obecna w organizmie, ale nie wywola objawow.. Na granicy swiatow zawsze jest niebezpieczniej i stromiej. Jest za to dwukierunkowosc. Istnieje w ramach rekompensaty.. Raz tu, to tam. Nie mozna sie nudzic. Za to czasem trzeba sie bac. Chyba, ze przyjmie sie swe miejsce na Ziemi, jak te glizde - ktora tez sie przyjela.. Nigdy nie wiadomo na jak dlugo, ale co tam.. Wazne, ze na razie obie mamy sie dobrze!

Po powrocie z uczelni wlaczylam muzyke. Ostatnio nie moglam tego zrobic, wiec tym bardziej sie ciesze. Na dodatek ustawilam najwyzsza glosnosc na laptopie. Jak dawac znac, ze jestem w mieszkaniu, to konkretnie... Co prawda moj komp nie posiada, jakis wspanialych mozliwosci dzwiekowych, ani innych. Jednak jestem pewna, ze moj nowy sasiad murzyn (mieszkajacy w pokoju z dziewczyna), pewnie slyszy wszystko..Alez jestem bezczelna. A w tej bezczelnosci pamietam o nim., wow.. Ciekawe, co sobie pomysli? Moze, ze jestem pojebana.. Nie, to sa wlasne mysli..

Gra, przeciez sama muzyka klasyczna. Kto by uwierzyl, ze kiedys zaczne jej sluchac. Nie ja! Niby jestem otwarta na wszystko, co zwiazane ze sztuka, ale otwartosc kiedys sie konczy. Gdzies musi istniec, jakis punkt zamkniecia, cos co ją ogranicza.. Widac jeszcze go nie znalazlam.. Zreszta ta muzyka jest dosc specyficzna. Zaden to Bach, ani Szopen, ale Vanessa Mae i jej cudne skrzypce... Uwazam, ze gra na skrzypcach jest niezwykla. Szkoda, ze jako dziecko wypisalam sie na wlasne zyczenie ze szkoly muzycznej. Zaluje, chociaz moze kiedys jeszcze raz sprobuje... Jak zycia starczy i nie tylko zycia..

Ostatnio dobrze sie dogaduje z ludzmi, az sie dziwie.. Na psychologii chyba mnie lubia... Tzn. mam, jak kiedys rzekla jedna osoba "swoich ludzi", ale to pewnie normalne. Poza tym tworza sie u nas dosc typowe grupki, bo trudno przyjaznic sie z wszystkimi.. Ja nie trzymam, juz tylko z Magda. Lubie ja, ale utwierdzam sie w tym, ze jest dla mnie za spokojna.
Niespodziewanie swietnie mi sie tez rozmawia z moimi nowymi sasiadkami. Zwlaszcza ta z psychologii utrzymuje ze mna od poczatku najlepsze porozumienie.. A z Magda? Coz.. Nie zostawie jej. Boje sie, ze nawet gdybym okazala sie taką swinia i jednak zrobila to - w koncu zostane, ale sama.. Z kims trzeba trzymac od poczatku do konca, wiernosc czasem poplaca. Mnie moze byc trudno, bo nie jestem wierna sobie, wiec jak mam byc wierna ludziom? Probuje.. Wbrew pozorom, to nawet nie takie meczace, a gwarantuje troche tak potrzebnego poczucia. Poczucia bezpieczenstwa oczywiscie.. Czasem łatwiej dostrzec w kims obcym wiecej dobra, niz w sobie.. Niektorym sie to zdarza nawet czesciej, niz tylko czasem. Tak samo widac jest z zachowaniem oraz troską, ktorą obdarzamy, albo siebie, albo innych. Jedno nie przeczy drugiemu, ale przy pragnieniu perfekcji zazwyczaj okazuje sie, ze trzeba wybierac...

Niespodziewanie na przedmiocie ze specjalizacji wychowawczej, odnioslam bardzo pozytywne wrazenie. Nie przypuszczalam. Nie lubie dzieci, wiec nie rozpatrywalam tego wyboru wczesniej. Gdy sie zdecydowalam poszlam na konwersatorium z ciekawosci. Okazalo sie, ze prowadzil je swietny wykladowca. Tzn. na razie mam takie wrazenie, pamietajac oczywiscie, ze nikt omnipotentny nie jest - procz mnie oczywiscie, hahaha...

A tak serio, powyzsza opinie moge jeszcze zmienic, choc bez przesady.. Nawet, gdyby cos mi sie nie spodobalo na jego cwiczeniach, jako czlowiek wzbudzil we mnie pozytywne odczucia.. Przede wszystkim byl szczery, nie to, co ta cala Martunia.. Poza tym nie owijal w bawelne.. Praca z psychicznymi, to męka.. Zupelnie, jak "grochem o sciane". Nie dosc, ze trzeba miec do tego predyspozycje (malo kto ma), to jeszcze silny kregoslup psychiczny.. Jak go zachowac, bedac jednoczesnie wrazliwym? Dostrzegam skrajnosci.. Moze przesadzam, ale w kazdym razie zrozumialam, ze na cholere mi taka praca. Nie dosc, ze czlowiek szybko sie wypala, nie moze nikomu pomoc (im bardziej chce, tym gorzej postepuje), to na dodatek gówno zarabia, a kasa tez sie liczy.. Jak powiedzial Pan M.: Nie ma miejsca na sukces.. A o sukcesie, juz od dawna snie. Wczesniej skrycie, a dzis mniej... Czasem snie na jawie, ale budze sie i pamietam o tym.. Pamietam, ze sukces ma dla mnie wielkie znaczenie..

Szkoda, ze nie powiedzieli nam tego wczesniej. Wybralabym zarzadzanie, a teraz, juz nie chce wracac do punktu wyjscia. Pierwszej decyzji nie zmienie, poniewaz moglabym jej jeszcze zalowac. A wole zalowac ustalenia powzietego na samym poczatku, niz ciaglych przeskokow.. Poza tym zrobie wszystko, by byc dobra w tym, co mam robic, wiec.. Pewnie jeszcze w przyszlosci pomysle nad tym, bo to opcja najlepsza dla mnie.. Chce sie doksztalcac, brac dodatkowe kursy, jesli tylko posiade takie mozliwosci - i finansowe i psychiczne. Z jednymi i z drugimi moze byc ciezko, a najbardziej z tymi ostatnimi.. Dobrze, ze chociaz pierwsza sprawa wydaje sie mniej skomplikowana. Do roboty w koncu, jakies pojde, wiec zaczne zarabiac na siebie. Nie zamierzam nikogo prosic, by finansowal moje zyczenia. Ich spelnienie zalezy ode mnie i sama chce za nie zaplacic, jak za wszystko, co w swym zyciu wybralam. Wybralam - samodzielnie! Czasem cudze podpowiedzi okazywaly sie korzystniejsze.. Pojawia sie mysl.... Moze, gdybym wszystkich zawsze sluchala nie bylabym taka, jak dzis? Kto wie tylko, czy bylabym kims lepszym, czy tez gorszym? Sadze, ze raczej kims bardziej wyobcowanym w sobie.. WAZNE, jaka jestem - jestem teraz, w kazdym momencie, chwila po chwili!Nie pozwalam sie sterowac, ale sama soba steruje. A jesli nawet steruje mna moja choroba, ona wciaz siedzi we mnie - nie poza mna... Ale niewazne..
Przede wszystkim na tym zarzadzaniu podoba mi sie, ze praca nie naraza na kontakt z chorymi. A, wiec unika sie ich cierpienia, nie patrzy na brzydote na wewnatrz i zewnatrz.. Te ostatnie slowa rowniez powiedzial Pan M... Święte slowa.. Dokladnie ja taka jestem, brzydka z kazdej strona, od zewnatrz i od srodka. Mimo wszystko, to przeciez wlasna brzydota.. Widze ją tylko, gdy staje przed lustrem i gdy pojawiają sie objawy mojej bakterii.. Poza tym daje rade..
Czesto to powtarzam, jakbym chciala sie w tym utwierdzic... Nie, nie w tym rzecz... Rzecz w tym, ze czasem sprawy mają sie nie na rzeczy i to tez jest "normalne".

wtorek, 6 października 2009

Zwyczajtomnia.

Nic nowego. Zupelnie nic. Zlapalam sie ostatnio na czyms, co bardzo utrudnia mi zycie. Jest to natychmiastowa potrzeba, by ten czas, jak najszybciej uplynal. Zawsze tego chcialam odkad siegam pamiecia, ale teraz niepotrzebnie o tym mysle. Gdy tego nie robilam, bylo latwiej. Moglam wszystko zniesc, bo wystarczylo przetrwac, jakos "dzisiaj". A potem kolejne "dzisiaj" i kolejne, kolejne, kolejne oraz kolejne. Trwalam w tej dziwnej swiadomosci, jakby polsnie, az do wakacji, ktorych miec nie chcialam. Co mi sie stalo, ze nie potrafie wytrzymac? Przedtem lepiej mi szło zmuszanie sie do robienia roznych nieprzyjemnych rzeczy, np. do nauki. Moja motywacja chyba sie wyczerpuje, aczkolwiek nie jest jeszcze źle. Na pewno nie jest, ale niepokoi mnie moj niepokoj. Powinnam sie cieszyc, ze zostaly mi tylko dwa lata studiow, ale chyba sie nie ciesze. Mam wrazenie, ze nic dobrego mnie w zyciu nie spotka, bo wszystko, co dobre przezyc mialam, juz przezylam. Pozostawilam to za soba, a czesto ciagnelam ze soba, ale nic dobrego z tego nie wyniklo. Ta moja przeszlosc, niby taka zwyczajna, ze az brak slow, stala sie moim bagazem. Kazdy, jakis ma i bedzie go musial dzwigac przez cale zycie. Moj jest pewnie przeladowany.. I jesli wyglada tak, jak zawsze wygladala zawartosc mojej szafy, smieszna to sytuacja...

W mojej szafie zawsze utrzymywalam porzadek, jak zreszta w calym pokoju. Mama nie raz ukladala za mnie moje rzeczy. Sama nie robilam tego, bo albo bylo zle (nie umialam tak, jak powinnam klasc rekawa na drugim rekawie), albo po prostu nie widzialam takiej potrzeby.. Uwazam, ze nie mam sobie nic do zarzucenia, bo wszystko wygladalo dobrze. Nigdy nie bylo ugniecione, ani upchniete, jak moja matka mowi: "na kurza łape". Tzn. jej zdaniem pewnie tak wlasnie bylo, bo przeciez mowila mi o tym wiele razy, ale nie moim.. Zbyt czesto pozwalalam jej na to, by mowila mi, co moge, nie moge, musze, nie musze, powinnam, albo nie powinnam. Nie chce jej oskarzac, nie ma tu jej bledu, ze chciala byc idealna matka, ktora ma idealny dom.. Nie wiem tylko, czy w definicji tego idealnego domu, miescic sie miala tylko idealna czystosc. Nic wiecej idealne nie bylo, chyba nie tylko w moim odczuciu. Coz, pewnie wiele dobrych intencji krazylo w powietrzu. Wszyscy wdychalismy je codziennie. Wzajemne pretensje, gdy sie pojawialy, musialy byc glosno wypowiedziane. Rzadko kiedy pojawialy sie ciche dni, ale ciesze sie z tego. Ciesze, bo slyszalam (i moze nawet odczulam), ze one sa gorsze, niz tysiac gorzkich slow. Z drugiej strony zawsze, gdy tak nie moglam sie w domu z rodzina dogadac, chcialam by wszyscy sie zamkli... Albo "zamkneli".. Niewazne, wiadomo o co chodzi.. Marzylam tylko o tym, by milczec.. Wiedzialam, ze spory same nie znikna. Niedoskonalosc musiala byc. Nie potrafilismy z tym zyc. Nie kazdy umie. Ja ze swoja niedoskonaloscia w szafie potrafilam zyc. Dla mnie oznaczala ona sfere prywatna, ktora moglam dowolnie dysponowac.. Jakos tak potem wszystko sie zmienilo i nawet teraz, gdy nikt sie w moje sprawy nie wtraca, nie czuje sie lepiej. Czasem wlasnie chcialabym, by sie wtracil, by zrobil wszystko za mnie... By wreszcie nawet zyl za mnie, a nie tylko ukladal mi szafie.. Nikogo takiego nie ma.. Jego pojawienie sie doprowadziloby do wybuchu wscieklosci. Mialam tak czasem, ze gdy ktos sprawial mi przysluge, nie cieszylam sie. Upokorzenie? Na pewno, zwlaszcza, jesli uczyli cie w domu, ze pomoc nigdy nie jest bezinteresowna, jak milosc..

Tak, wiec moj bagaz przeszlosci niose ze soba, ale z emocjonalnym dystansem. Powiedzialabym nawet, ze on jest nietkniety, jak te moje ciuchy, ktore raz odlozylam, gdzie trzeba - a potem czesto nawet w nich nie chodzilam. Balam sie szukac, jakiegos sweterka, lezacego glebiej, zeby calej tej piramidy ubran nie zburzyc przez przypadek! Nagle wszystko, by sie rozpadlo. Co by powiedziala mama? Trzeba by wszystko ukladac. Tym razem kazalaby mi zrobic to samodzielnie, nie za kare, ale po prostu... A ja wcale samodzielna byc nie chcialam, chociaz kto wie.. Wiadome dla mnie, ze lubilam za to patrzec na ten swoj pokoj. Wszystko lezalo, gdzie lezec mialo. Posiadalo swoje miejsce. Kazda ksiazka zajmowala okreslona polke, figurka miejsce na komodzie (choc wtedy komody nie mialam, ale stare meble - bezcenne!!), jak zreszta kazdy domownik. My tez sprawowalismy role.. Moja rola byla rola nieudacznika, gorszej corki, bo brat byl zawsze "pierwszy" dla matki. Tak mi sie wtedy wydawalo, dzis mysle, ze chciala nas traktowac sprawiedliwie. Urodzilam sie zbyt wrazliwa, a to jest najwieksza skaza mojej osobowosci. Wszystko inne daloby sie zniesc. Jesli nawet ludzie nie umieliby ze mna zyc z innego powodu, pewnie nawet dla nich gorszego, jak psychopatia, co z tego? Moze ja wtedy umialabym zyc z soba.. Pewnie malo prawdopodobne. Mam troche rozsadku na chwile obecna, wiec pamietam, ze takim osobom tez jest cholernie ciezko, lecz w inny sposob..

O moim bagazu przypomnialam sobie, bo slucham przepieknej piosenki.. Dawno dawno nie slyszalam niczego, co tak bardzo kojarzyloby mi sie z dziecinstwem.. Wydaje mi sie, ze bardzo wczesnie zaczelam sie uzalezniac od swego smutku.. Patrzec na ten bagaz, pomnazac go (badz inni "ładowali" w niego wiecej), ale bac sie go dotknac - mimo, ze bardzo chcialam, by niektore rzeczy nie tylko w nim pieknie wygladaly, ale rowniez na mnie.. Zabawne..

Potrzebuje czasem takich chwil na wspomnienia, ale tylko czasem.. Przez to, ze nikt nie napisal do mnie zadnej odpowiedzi na maila ani na forum, nie mial czasu, aby pojsc wspolnie do apteki, ani mnie wysluchac, pograzylam sie w sobie.. Smutek jest przeciez niekiedy mna, wiec pograzenie sie w nim, znaczy pograzenie sie w sobie.. Piszac to jestem, jednak dziwnie mniej smutna.. Jakby pogodzona. Wszystko, co tutaj napisalam, nie wynikalo z pretensji.. Nie dreczy mnie zlosc, ale nie dlatego, ze spalila we mnie, co spalic miala.. Po prostu troche sie zmienilam. Jestem nadal humorzasta, tak rzadko spokojna, ale rozumiem, jak wiele ze mna jest nie tak.. Moze kiedys tkne ten bagaz, naprawde zajrze do skrodka. Moze nie bede sie bala korzystac z tego, co mam, gdy tylko odczuje tesknote za tym.. Moze, nie morze :)

A jutro wyklady mam miec do 18, wiec postaram sie powstrzymac i nie pisac nic tutaj.. Zobacze zreszta, czy zostane do konca... To zalezy od tego, czy zdecyduje sie wziaźć drugą specjalizacje: wychowawcza... No i szczegolnie od tego, czy bedzie mi sie CHCIAŁO!! Oplaca sie, bo w tym semestrze mialabym tylko o 1 przedmiot wiecej, a najwiecej trzy. Nie wydaje sie, by sprawilo mi to, jakas kolosalna roznica. Powinnam dac rade, a moze zdobede, jakies umiejetnosci, czy wiedze, ktora sie przyda.. Kto wie.. Poza tym na wychowawczej bedzie duzo o profilaktyce, czy niedostosowaniu, a wiec z kregu klinicznej..

poniedziałek, 5 października 2009

"Chamstwo się szerzy".

Tak mawiają czasem ludzie, gdy sa czyms rozczarowani. Tak samo mawiam i ja, gdy ktos mnie zawiedzie. Zreszta nie chodzi nawet o bycie zawiedzioną, ale rozczarowaną. Niepotrzebne oczekiwania skutkują tym, ze powstaje zlosc. Odrobina zlosci, ktorą akurat nazywam gniewem (traktowanym przeze mnie, jako lagodniejszy - ciekawe, czy serio tak jest? nie wiem) nigdy nie zaszkodzi, a wrecz powinna byc spozytkowana.. Rzecz oczywiscie tez indywidualna, ale nie ma o czym mowic. Sa sprawy tak oczywiste - gorzej, gdy okazuje sie, ze nie dla wszystkich ;] - ze mowienie o nich wszystko gmatwa. Mozna sie przy tym pomylic i np. uzyc niejasnych slow, albo trafic na niewlasciwego odbiorce.. Ja, jako nadawca oraz odbiorca swego jebnietego komunikatu, odbieram go tak jak trzeba - jebie mnie on tak, jak jego. Fajna zabawa :]

Wracajac do "chamstwa", kolejny raz nas olali! Nie dosc, ze musze placic za szkole (a wlasciwie moja matka), znosic poczucie, ze jestem glupsza (bo nie na panstwowej uczelni), to jeszcze wykladowcy sie nie zjawiają. Teraz zrobil sie, juz prawdziwy syf! Ostatnio rektor mijał nas ze trzy razy, troche glupawo sie przy tym usmiechal. Mial miec z nami psychosomatyke. Pomyslalam, ze fajnie. Ciekawy przedmiot, a i on sam w moim odbiorze wypadl dosc pozytywnie na wczesniejszym roku. Przede wszystkim wiedzial o mojej chorobie (ciekawe, co mysli teraz? pewnie nic, kazdy ma swoje zycie), a traktowal mnie w odpowiedni sposob, dzieki czemu mniej ułomna sie czulam.. Polubilam go i wybaczylam mu, ze nie przyszedl na te psychosomatyke. Jasne, kazdy ma czasem inne obowiazki. Na dodatek on wczesniej sprawowal funkcje naszego dziekana, a dopiero calkiem niedawno trafila mu sie fucha i dostal awans - jak widac nie byle, jaki.. Szczerze mu gratuluje i dobrze zycze, choc o tym nie wiem, ale co tam..

Dzis za to nie przejdzie mi moja zlosc tak szybko. Jak sie czlowiek psychicznie na cos nastawi, musi byc tak, jak on chce.. Ok. mowie teraz chyba o sobie! Pod tym "czlowiekiem" probuje potajemnie przemycic moją tozsamosc. Przyznaje.. Na szczescie znalazlam sobie zajecie, ktore pozwoli mi sprawic, ze ten dzien szybko uplynie - najlepsze, co moze mnie spotkac ;] Oczywiscie szkoda, ze niepotrzebnie wstalam na 10, bo wyspalabym sie przynajmniej... A tak, wiodę zywot sowy, wygladajac jak Zombie. Poza tym, co najgorsze w tym wszystkim, mam mase dnia przed soba - ciezko sie nim cieszyc, ciezko plakac z tego powodu. Wiem, jak nalezy postepowac, zawsze trzeba cos robic ze swoja codziennoscia, choc lepiej, gdybym pozwolila jej zrobic cos ze mna.
Gdybym sobie pozwolila na troche spontanicznosci, moze przezylabym cos milego.. Wtedy dobrze by sie to skonczylo nie tylko dla tego bloga, ale przede wszystkim dla mnie.. Zadnych wspomnien nie da sie uchwycic tak namacalnie, gdy ktos nam je rekonstruuje. Trzeba je po prostu przezyc. Nie da sie tego zrobic za kogos, trzeba samemu, bo kazdy przezywa swiat inaczej. Sa takie slowa, ktore swietnie oddaja powyzsze przeslanie. Pochodza chyba z piosenki, bodaj Anny Jantar ;] albo i nie. Nieważne, bo wazne, ze: Nikt nie bedzie zyl za Ciebie! Choc na pewno sa osoby, ktore maja swietną empatie. One umieja wczuc sie w drugiego czlowieka, a wtedy jego emocje staja im sie blizsze. Jakas tam empatie, mniejsza lub wieksza, uwazam, posiada kazdy czlowiek. Nie wiadomo kiedy, a czyjes uczucia sa, jak gdyby nasze. W tym odbija sie tez samodzielny wytwor - wlasciwie przetwor, ktory moze byc, jak zakwaszone mleko. Ono mialo nam smakowac, mielismy je skosztowac dzis na obiad, ale niestety, niedawno sie zepsulo.. Spoznilismy sie z reakcja,heh.

Szkoda, ze najlatwiej zarazac sie cudzym cierpieniem. Ja akurat tak mam, ze najbardziej zal mi ludzi starszych i zwierzat, pieskow.. Niedawno zreszta, jak spojrzalam przez okno, bo czekalam az woda na kawe sie zagotuje, zobaczylam dziadka - przy koszu na smieci.. Mowiac dziadek, nie mam na mysli, jakiegos bezdomnego, czy dziada, o nie! Ten dziadek, to ten sam dziadek, ktory ze mna mieszka. Czyli we wlasnej osobie rodzina mojej wlascicielki.
Dziwnie sie czuje nazywajac go "wspolwlascicielem". Tak ogolnie, juz dawno przyjelam, ze ciezko cokolwiek robic na pol - dlatego niech pozostanie dziadek.. I co z tym dziadkiem?
Wyjmowal z kosza na smieci rozne butelki, kartony i wszystko, co sie tam znalazlo. Nastepnie je segregowal oraz zgniatal, zeby mniej miejsca zajmowaly - poniewaz teraz wywoz smieci bardzo podrozal. Wiem, bo moja mama oraz babka mowily mi o tym, oczywiscie narzekaly - trudno sie cieszyc ;)
Glupio mi sie zrobilo, ze dziadek ma tyle roboty, bo wiekszosc smieci nalezy do mnie.. Mimo wszystko smialam sie, jak na niego spogladalam. To byla taka veryyyy big glupawka, pewnie, jakis mechanizm obronny - choc z drugiej strony nie moge sie we wszystkim dopatrywac patologii - na milosc Boską!!!! Nie poradze nic na to, ze tyle codziennie zre (jasne )!!!
Poza tym jedyne, co poza zwalaniem przyjmuje normalnie - to kawa z mlekiem. Ostatnio tez pozwalam sobie na trzy jablka na dzien, nie wiem co mnie natchnelo ;] W kazdym razie te kartony z mleka oczywiscie staram sie ugniesc, tak jak to robi dziadek, ale sa tez inne rzeczy - napadowe, z ktorymi nie zawsze tak sie da.. Jak widac wszystko niesie ze soba proste przeslanie - przestan napadowac!!!!!

Przestane, ale... Nie bede mowic, jak typowy alkoholik. Mam swoja alko-buloreksję