poniedziałek, 30 listopada 2009

(Od)cień

Mam wolny poniedziałek i wtorek. Gdybym wczesniej wiedziala, ze Marta odwoła zajecia, pewnie pojechalabym do domu. Sprawdzily sie jej przypuszczenia, ale najczesciej one sa na chybił-trafił.. Gdy pytalam ją o zaległe zaliczenie, wspominala o własnej niedyspozycji. Oszczegała, choc to chyba niewlasciwie slowo (wobec czlowieka o maskowatej twarzy, ktory nigdy sie nie denerwuje), ze moze konieczne okazą się wolne dni.. Przynajmniej wiem, ze naprawde źle sie czula, a nie zbywała mnie jedynie.. Mimo wszystko nie szukałam wtedy drugiego dna... Wierzylam we wszystko, co słyszałam, a słabiej widziałam.. Tym bardziej wiedząc, jak wielu ludzi choruje ostatnio na grypę, trudno sie temu dziwić.. Nawet Magda narzekala cos ostatnio na samopoczucie, gdy sie widzialysmy. Zdziwiona troche byla, bo szczepila sie na grype. Matka zmusila ją do tego.. Zauwazylam, co zreszta sama Magda podkresla, ze jej matka lubi ją "ustawiać". Zupełnie, jak moja niegdys.. Beznadziejne jest traktowanie swych dzieci na obraz i podobienstwo, jakiegos mebla..W tym aspekcie obydwie rozumiemy sie..

Wolałabym jednak, aby Magda mówila wiecej, nie chodzi nawet, juz co konkretnie.. A nie bym tylko ja ciągnęla rozmowe.. Zwlaszcza przy cierpieniu na brak czegokolwiek do powiedzenia! Niczym, jakies lane kluski, przy przygotowaniu ktorych, zabraklo mąki, albo wody - tak to wygląda.. Oczywiscie nie powiem, ze źle mnie traktuje, bo musialabym zrozumiec, gdyby nie chciala na mnie patrzec! A ona nie dosc, ze patrzy na mnie, rozmawia na tyle na ile ją stać, to jeszcze zajmuje mi miejsce koło siebie. Ostatnio bardziej sie też stara, naprawde. Częsciej pyta, co u mnie i czy jade do domu na weekend.. Gdybym tylko umiala byc bardziej szczera, bo roszczeniowej natury chyba sie nie wyzbede nigdy.. Wiem za to, ze spróbuje docenic dobro wokół mnie. Chociaz tyle - spróbuje. Nie poparze sie, a co najwyzej nie zasmakuje sie w tym.. Wtedy powróce do starego smaczku zycia. Wielkiej roznicy nie odczuję. Moje uczucia i tak "barwią" ten swiat na jeden kolor...

A najróżniejsze smaki w pomieszczeniu o tym samym (od)cieniu, upodabniają się do siebie.. Cień je przenika, tak jak czasem obezwładnia ludzkie dusze..

Skoro wywnioskowac z tego, co pisze da sie jedynie, ze mam wolne dni, powstaje pytanie.. Pytanie: Co z nimi (z)robie? Oczywiscie to pytanie budzi się wystraszone, ale w mojej glowie. Dalej sie nie przemieszcza. Nie wychodzi poza granice tej ograniczonej łepetyny. Kogo w koncu naprawde interesowałoby, co pocznę, jesli w ogole pocznę? Myslisz: nie poczniesz nic, bo na więcej Cie nie stać!! A wlasnie, że pocznę kolejne bzdurki...

Do tej pory bylam z Kaską w aptece. Czasem czuje, ze tak "wspaniale" (az dziwnie to brzmi) nam się rozmawia, zupelnie jak kiedys z kims.. Nie pamietam dokladnie kiedy to bylo i z kim, gdy ta rozmowa sie udawala... Zreszta pewnie teraz tez, jak zwykle przesadzam. Przesadzam, bo mowie tylko o swoim punkcie widzenia. Kaska, przypuszczam, moze miec mieszane uczucia. Pewnie mnie lubi, ale jakos bardziej, niz troche, pewnie nie potrafi. To i tak wiele, choc glupia jest jedna rzecz, na ktorej czasem sie łapie. Niedkiedy, gdy ona rozmawia z moją drugą sasiadka, jestem zazdrosna.. Czasem zazdrosc mierze tylko w strone Karoliny. Innym razem złoszcze sie na Kaske, bo "zabiera" mi Karoline. Jakie to glupie, skoro ostatnio prawie wcale ze soba nie gadamy.. Z Kaską troche wiecej zagadujemy do siebie, ale na marnej zasadzie. Na zasadzie: jak wiesz, to się ciesz..

Po prostu wkurza mnie, ze w tym mieszkaniu mieszka ktos, kto pozostawia po sobie znaki.. Znaki tego, ze mieszka.. Wczesniej moimi współlokatorami byly straszne dupki... Wtedy przynajmniej nie czulam o nic zazdrosci, bo niby o co? Jesli, juz wsciekalam sie o cos, to o prowadzenie debilnych rozmow. Te rozmowy slyszalam zza ściany i dotyczyly one, albo gówna, albo firmy.. Oczywiscie pod 'gówno' podłączylam kazdy temat, ktory nie dotyczyl firmy... Nie mialam najmiejszej ochoty, by sie do nich dolaczyc.. Czasem wpadal do mnie Kamil, ale siebie wzajemnie traktowalismy akurat, jako dobrych kumpli. Zdarzylo sie nam nachlać wspolnie. Robilismy to kilkakrotnie razem z Diablicą, ktora potem zostawala u niego na noc.. Dzieliła nas sciana wlasnych pokoi i ta, ktora tylko ja widzialam.. Niech nikt nie pyta czemu, bo oczywiste,ze ja ją wytworzylam.. To byla sciana, której sile nie-przebicia, nie dorównal najtwardszy nawer mur.. Moja ściana i moja twierdza.. Tkwiła w tym, jakas wspaniałosc, jak to zresztą zwykle bywa, gdy mowa o sile.. Mnie akurat od dziecka ona bardzo imponowała..

Czulam wowczas, ze decyduje, kiedy i z kim chce porozmawiac.. Po prostu wychylałam się zza tej twierdzy, by poźniej znow ukryc się głebiej.. A teraz, choc niby postepuje, wciaz uciązliwie i wciaz tak samo, bywam zazdrosna.. Nie powinnam, bo nie zmienie siebie.. Tzn. nie przestane zachowywac sie kKursywaompulsywnie. Denerwuje mnie to, bo uczuc kompulsywnych wcale nie potrzebuje!!!! Kompulsywnie chce osiagać wyłącznie cele!!!!!
Uczucia w tych celach sie nie mieszczą, a na pewno nie zazdrość...
One nigdy nie znajda tam miejsca, wiec na miłosc Boską, niech nie bedą, w ogole nie bedą.. Skoro wszystko, co u mnie jest, staje sie kompulsywne, im tez to grozi!!

niedziela, 29 listopada 2009

Where SUN & DAY?

Jasność dnia jest dla mnie bardziej ciemna, niż ciemność nocy. W mroku nocy, chociaz rozszerzają się źrenice, a za dnia tego nie ma. Wyostrzają sie tez inne zmysly. Kompensuje za ich pomocą ślepotę, którą wyrządził mi dzień. Czuje sie bezpieczniej. Ubrana w ciemność. Moge kroczyć, gdzie tylko zechce, nie zwazając na to, kogo i gdzie spotkam. Nie straszne mi wiedzmy, ani nocne duchy. Bardziej boje sie ludzi, ktorzy w nocy spią. Nikt nie zna mroku tak dobrze, jak ja. Inne osoby bardzo sie go boją, choc nigdy go nie spotkały!! Paradoks!! Mnie przeraza mrocznosc dnia. Posuwam sie wtedy do przodu, zawsze po omacku. Przyswoiłam znaki drogowe, ale samochodem nie jezdze. Poznaje wlasciwą trase do celu. Ide nią i docieram, gdzie chce, ale potem, już muszę na niej pozostać.

W nocy otulam sie w bezpieczny mrok.
Nic nie chce, dlatego nikt mnie do niczego nie zmusi. Szczegolnie sama siebie nie skrzywdzę. Nie przekrocze granicy braku wyboru... Spowita w ciemność odstrasze wszystko, czego najbardziej sie boje. Wszystko, co mogloby mną rządzić. Ciemnosc i ja, to nie my, ale potwory tego nie wiedzą. Wystarczy, by pomyliły mnie z ciemnością... Zupełnie jakbysmy byly jednoscią. W pewnym momencie sama tez sie gubie. Wtedy noc staje sie jeszcze bardziej bliska, niz kiedykolwiek wczesniej. W koncu zło jest bratem ciemnosci. Obydwa ludzie utozsamiają z czyms potwornym. Mylą się, ale to nic. Dzieki temu łatwiej mi żyć nocą i stawać się nocą. A nie pozostawać złym człowieczkiem, witającym dzień i którego inni w dzień witają. To za mało, zwłaszcza dla mnie... Potrzebuje byc, kims wiecej, a noc nie jest byle kim..
By byc jeszcze wiekszym kims, chetnie zagospodaruje wszelkim zlem. Jesli tylko ktos zechce mnie nim obdarzyc.. Przyjmę je. Chwilowo mam dość pokory...

sobota, 28 listopada 2009

Doradca


Pochłonełam wszystko, co kupiłam wczoraj. Nie wiem tylko czemu sie zdziwilam.. Konkretnie zaskoczylo mnie, ze nic nie zostalo na dzis. Do tej pory raczej nie pozeralam calej paki naraz. Za bardzo pic sie potem chce. Poza tym zanim po nia siegam, posilam sie, az rzygi podchodzą do gardła. Tak, wiec wafelki nie smakują, juz jak wafelki.. Wczoraj smakowaly, jak kartki z zeszytu. Prawie nie czulam tez ich kiepskiej masy wewnatrz. Oczywiscie, to zadne wydarzenie. Musialabym byc nie wiem, jak pojebana, by przezywac, ze moj napad sie nie udal.. Tak, jak nie przezywam, ze w ogole mam te napady, dlatego opisuje je bardzo prosto. Tak tez obojetne mi, czy chce mi sie po nich jeszcze bardziej zrec, czy nie. Nie obchodzi mnie rowniez, czy sie zrelaksuje i zmecze na tyle, by usnac, jak dziecko, czy bede sie przewracac z boku na bok.. Nic mnie nie obchodzi z tych rzeczy, albo zupelnie nie wszystko. Bywa roznie, ale zawsze bywa i wcale sie nie konczy. Ja tez sie nie kończe, nawet jesli sie wykańczam.. Napady sa nieodloczna częscią mojego dnia... A skoro opisuje tutaj swe dni, musi sie pojawic cos o nich, inaczej jakas prawde przemycalabym ze sobą. Nie chce jej przemycac, ukrywac przed kimkolwiek, a zwlaszcza przed sobą.. Nie tutaj! Tyle, ze nie mysle prawie w ogole o swoim ed. Gdy pisze o napadach, czuje sie paskudnie. Zupelnie, jakby bylo, wrecz przeciwnie, a ja przeciez przywyklam..
Chcialabym tez, aby inni do tego przywykli, by traktowali to normalnie. Niestety wymagam od nich zbyt wiele.. Nie wyobrazam sobie, by umowic sie z kolezankami z roku na pizze, czy jakies wielkie zarcie. A potem spokojnie powiedziec, ze wroce, jak tylko sie wyrzygam... Moj brat jest wyjatkowy, tak bardzo tolerancyjny. Choc to pewnie swiadczy, ale o wielkosci zaburzenia naszego systemu rodzinnego. W innej rodzinie, zdrowej rodzinie, pewnie nikt nie pozwolilby na takie cos swej siostrze.. Tak mysle.. A czy ja bym pozwolila? Tak ciezko odpowiedziec. Zwlaszcza, ze matka ostatnio skarzy sie na tego mojego brata. Wydaje mi sie, ze robi to bardziej, niz zwykle, a na pewno częściej... Podobno gadala z jej znajomym Sędzią, bo chce wsadzic B. do szpitala, stosując przymus. Nie wiem, czy naprawde sie odważy, czy podejmie ten krok, skądinąd desperacki. Zwlaszcza, jak na nią, bo nigdy nie postepowala, az tak śmialo i konsekwentnie.. Nie moge uwierzyc, ze powaznie rozwaza te mozliwosc, a co do tego w cokolwiek wiecej!!
W reszte uwierze tylko, gdy ją zobacze!! Naocznosc jest bezwglednie wymagana. Czlowiekiem slabej wiary pozostalam, choc nie pamietam kiedy sie nim stalam. Niewazne.. Nie wiem nadal, czy bardziej mysle o zwiazkach wzajemnych w mojej rodzinie. Tym, czy poszczegolne osoby sa szczesliwe.. Nie wiem, czy moze naprawde chodzi tu o cos zupelnie innego. Moze bardziej przejmuje sie tym, ze moglabym byc na miejscu B.... Jesli jej doradze ten szpital dla niego, co powie, gdy wyjdzie na jaw, ze oklamalam ją? Powiedzialam, ze za rok ja rowniez moge isc na leczenie (do szpitala dla ludzi z ed). Oczywiscie w ogole tej mozliwosci nie traktuje powaznie, bo nawet chuda nie jestem. Jasne, stanu naszej psychiki nie da sie przeliczyc na kilogramy, ale co mnie ta prawda obchodzi? W dupie po prostu ją mam.. Chcialabym, zeby najblizsze mi osoby nie chorowaly, by zlo ich nie dotykalo, ale wlasna choroba i wlasne zlo, jest własne... Nie wolno im przejmowac sie tym. Nie wolno czuc sie dotknietym, bo to dotyka tylko mnie.
A na pewno mnie najbardziej! Naprawde nie chce, by matka sie dolowala.. Poza tym tez postepuje zabawnie i caly czas dziwnie, mimo postępów. Gdy mowie jej, ze cala nasza komunikacja w rodzinie jest zla, jakby mnie nie slyszała. Powturzylam jej rowniez, co powiedzial mi Ksiadz po zajeciach z neuropsychologii. Mianowicie, gdy caly system pozostaje zaburzony, podobno trzeba, jakis element dodac, albo odjac, by zmienic calosc.. Matka calkiem to zignorowala... Czyzby bala sie, albo nie potrafila stanac przed prawda? Przyznac sie do tego, ze z nami samymi nie jest dobrze, nikomu łatwo nie przychodzi.. Pewnie na swiecie wielu ludzi uzaleznionych od lat, do tej pory nie zaakceptowalo faktu swego nalogu. Ja swoj czesciowo chyba zaakceptowalam, a moze i calkowicie. Wszystko zalezy od dnia. Zreszta najwazniejsze, nawet gdy z poczucia upokorzenia zaprzeczam swej chorobie, robie to zwykle przed kims.. Sam na sam soba, zawsze swiadoma prawdy pozostaje.. Niezalezenie od tego, co tu pisze.. Czasem czuje, jakbym kłamała, ale niewazne..
Wazne, co zrobi matka z B.. Ksiedza zapytalam o niego, ale nie powiedzialam mu calej prawdy. Po prostu nie ujawnialam o kogo tak naprawde pytam. Udawalam, ze jakas znajoma kobieta prosila mnie o rade.. Skoro Ksiądz wie, ze jedna osoba chora w rodzinie swiadczy o problemie wszystkich, wtedy dowiedzialby sie tez o mnie. Wtedy znaczy, gdybym opowiedziala mu więcej.. Uwazam, ze czym innym jest klamstwo, a czym innym zachowanie pewnych rzeczy dla siebie. Ostatecznie kazdy sam decyduje o tym, co zatrzymuje dla siebie, a co nie.. Ksiadz odrzekl, ze bardzo sie tym przejal o co go pytalam, ale musi sie troche zastanowic.. Mam nadzieje, ze cos wymysli, bo nie mam sie, juz do kogo zwrocic. Do Martuni nie chce, a Doktorek radzi, by poczekac spokojnie.. Tylko, ze tu nie chodzi o jego rodzine. Dla niego B. to zwykly pacjent, tak samo malowazny, jak kazdy inny. Dla nas to osoba bliska. Gdybym sama nie chorowala, moglabym naiwnie czekac, az samo sie cos zmieni. Badz czekac po prostu na to, az te cudowne neuroleptyki zadzialają! Jednak w tej sytuacji wiem, ze czekanie jest nic nie robieniem. Czekanie = poglebienie swej choroby i upadku. A po upadku tylko nieliczni powstaja...

piątek, 27 listopada 2009

Wafelki

Małe odstepstwo od planu. Tym razem pisze na swoim blogu tuz przed napadem. Niedlugo moja pora. Powinnam czuc ulge, jednak jestem bardzo senna. Nic dziwnego, w koncu ostatnio sie nie wysypiam. Z trudem wstaje do szkoly na godzine 12. Tymczasem w tym tygodniu mialam duzo zajec o 10 i nie raz wracalam przed 18. Ciezko bylo, ale optymistycznym krokiem moge rozpoczac weekend. Krok pierwszy to podniesienie tyłka, a krok nastepny wyjecie chleba z mojej skrytki. Mam pyszne wafelki. Dawno nie jadlam nic slodkiego. Unikam tego. Tym razem kupilam biedronkową pake wafli, bo dodali sporo gratis. Poza tym nie byla ona taka droga, kosztowala okolo 5 zeta.

Rzadko palaszuje slodycze, bo po pierwsze szybko sie wchlaniają, a ja i tak znow staje sie chomikiem. Na dodatek, czyli po drugie, najczesciej sa po prostu drogie. Nie mowie, juz nawet o tych najlepszych slodyczach. Takich typu oryginalne Ptasie Mleczko od Wedla, ktore z pewnoscia jest lepsze od podróbek. Mam na mysli zwykle batoniki, chocby taki podobny do Princessy (w czekoladzie, albo bez), jaki dzis widzialam w sklepie. On kosztuje okolo 1 zł. Ile musialabym nakupic tych batonikow, zeby sie nimi najesc? Z 50? Czyli zaplacilabym 50 zeta, tak? A ile wydalabym na pozostale rzeczy? Przeciez napad trzeba sobie urozmaicic!! Chociaz napad, skoro zycia sie nie umie,heh

Na szczescie chlebem mozna sie tez szybko napchac i stosunkowo prosto sie go zwala. A ile chleb kosztuje, nie trzeba dlugo liczyc.. Jednak swoj napad zaczynam nie od niego, ale od jablek. Tzn. pewnie nie zawsze tak postepuje, bo z bulimią tez sie nie urodzilam. Robie tak po prostu od kilku miesiecy, ciezko powiedziec, niezbyt dlugo, jak na calą kariere..

Wracajac, jednak do inicjacji wchłaniania tego, co najlepsze. Zjadalam najpierw 7 jabluszek, a ostatnio wystarczaja mi 3 duze plus kefir.. Potem siegam po coraz bardziej kaloryczne rzeczy. Chodzi o to, ze kolejnosc jest wazna. W koncu wiadomo, ze cos z tego, co sie zje - ulegnie strawieniu.. Schudlam dzieki temu postepowaniu, ale gacie spowrotem staja sie mniej obwisle. A bylo tak dobrze, wisialy na mnie.. Nie chce, by ktokolwiek potraktowal to, co pisze, jako instrukcje zwalania. Zreszta nie sama kolejnosc jedzenia sprawia, ze sie chudnie. Niektorzy po prostu potrafia rzygac, co stanowi ich porazke zyciowa. Czesto ona przesądza, ze czuja sie przegrani i przez to naprawde przegrywaja. Ci, ktorym zwalanie nie wychodzi, moga przynajmniej w pore zaniechać dalszych prób.. Pozostaje wowczas puste miejsce. Nalezy je czyms wypelnic, probujac czegos jeszcze..

Nie wytrzymam!! Musze, juz szykowac ten napad.. Nie moge przez to napisac wiecej, choc o dziwo, wlasnie w tej chwili odzyskalam poczucie swej weny. Sennosc nagle tez mi zupelnie mineła... Jak widac jedzenie wiele zmienia..

Żarcie wiele zmienia, owszem, ale nie wszystko i nie najwazniejsze!
A jesli dotyka najwazniejszego, to wlasnie przyklad złego dotyku - ktory boli przez cale zycie!!
Pogrubienie

Powiem jeszcze tylko tyle, ze przesadzam ostatnio. Tyje. Nadwaga mi nie grozi, ale co z tego? Chodzi o poczucie czegos, czego nie chce okreslac. Ci, co wiedziec powinni, wiedza o czym mowa. A wszystko przez to, ze w nocy potrafie wypic karton mleka 1,5% i w ogole tego nie zwalam. Nawet o tym nie mysle, bo tak mi sie chce pic. Oczywiscie nie wypijam tego naraz, choc spokojnie moglabym za jednym posiedzeniem. Jednak musialoby to byc wylacznie posiedzenie napadowe - inaczej zrobiloby mi sie niedobrze automatycznie - z powodu wyrzutow sumienia. Poza tym moj żoładek nie ma dna. Jednak komunikuje psychice znaczne przejedzenie, gdy zjem subiektywnie za duzo - co obiektywnie wyglada inaczej.. Dla niego to, juz sygnal, by zaalarmowac pozostale podsystemy i glowny system w mozgu. Wowczas robie sie bardzo glodna, czyli uruchiam obiektywnie niezmierzone mozliwosci.. Dla miary tego talentu brakuje skali!!!

Czas na wafelki, choc sa na końcu dlugiej kolejki - tak dlugiej, jak moj przewod pokarmowy :] Nic dziwnego, skoro wlasnie o nim mowa,hehe

czwartek, 26 listopada 2009

Outsiderka

Chwilka rozmowy z Karoliną diametralnie odmienila mój wczorajszy punkt widzenia. Zniknely tamte obrazy. Nie widze, juz tych paskudnych mord. Jak to mozliwe, ze taka pierdola posiadła moc nie-pierdoły? Powinnam chyba powiedziec, ze mam teraz odmieniony nie punkt widzenia, ale czucia! Punkt czucia, ktorego przeznaczylam na nowy punkt odcięcia.. Odcięcia, bo odcinam się od tamtego..

Dawno nie gadalam z nikim, kto przezywalby swiat tak dziwacznie, jak ja. Za mocno. Przez to zbyt duzo uzbieralo sie we mnie mysli. Niepotrzebnych mysli, takich doslownie śmieci, bo konstruktywnych potrzebuje.. Wiem, ze sa ludzie i ludziska oraz nie-ludzie. Znam chocby Monę, Daisy, Julkę i wiele innych osób. Wspolnie nalezymy do tej samej kategorii, choc dla mnie one sa wspaniale. Sa kims wiecej, niz kategorią... Szkoda, bo pamiec o nich, nawet ta niezawodna (juz nie moja), nie wystaaaaarczy...

Przesadzam i powinnam przestac, ale nie przestane. Nie chce. Musze doswiadczyc cudzej innosci, najlepiej bezposrednio. Tylko wtedy wlasna innosc przestanie byc dla mnie, az tak dziwaczna. Swiat jest w koncu pełen dziwaków. A dziwacy samotnicy, przewaznie siebie nie znają. Za to znają te samą samotnosc. Byc moze o sobie nawzajem jeszcze uslyszą, gdy z niej zrezygnują..

Niby posiadam mozliwosc, by porozumiec sie z kims, kogo tez dopadlo ed. Zazwyczaj sa to ludzie, ktorych bardzo łatwo urazic. Zupelnie jak mnie... Dzis po tej rozmowie z Karoliną, poczulam sie odsunieta nawet od "swiatka ed". Mialam wrazenie, ze ta "społeczność" zachowKursywauje sie i tak duzo bardziej normalnie, niz ja.. To glupie, bo nie ma czegos takiego, jak społecznosc. Sa za to baaardzo różni ludzie... A ja? Nie moge zyc blisko zdrowych, ani blisko chorych, ktorzy badz nie sa tak mocno zaburzeni, jak ja. Badz sa zaburzeni za bardzo i nie idzie sie z nimi, juz dogadac.. Troche tak, jakby odsunieto mnie od wszystkich.. A chce jedynie znaleźć się blisko tych osob, ktore mnie rozumieją... Zrozumienie, to mój warunek, chyba jedyny.. Warunek komfortu w obcowaniu z drugą osobą. Jesli mam w niej zobaczyć człowieka, bez zrozumienia nie potrafie..

Chyba dlatego nie ma nic dziwnego w tym, ze czuje sie wyalienowana. Kontakt przez net z edowiczkami, co to wlasciwie jest? Poza tym ograniczylam go do minimum, czego nie zaluje, ale nie skacze tez z radosci... Natomiast kontakt z ludzmi rzekomo zdrowymi, choc tak częęęsty, okazuje sie wcale nim nie byc. Rozmawiamy o rzeczach prowizorycznych. A tymczasem kazdy czlowiek ma potrzebe, by mowic o tym, co aktualne.. Niewazne, czy aktualnymi sa wspolczesne wydarzenia, uczucia, mysli, czy opinie, byle mialy one odniesienia do "tu i teraz". Aktualne moga stac sie nawet bardzo odlegle wspomnienia. Jesli tylko nie potrafimy sie od nich uwolnic, tak wlasnie jest. One tu są, a my z nimi... Ja przewaznie mam tak, ze inni ludzie są "tu i teraz", ale ich "tu i teraz", jest tylko moim "tam i wtedy".

Dobrze, ze chociaz przeszly moje "nastroje i humory". Zostało miejsce na czystą myśl. To zasluga Karoliny.. Zobaczylam, jak cholernie zachowuje sie dziecinnie.. Caly swiat mi przeszkadza, a ja oskarzam ten swiat o przekaz: ty mi przeszkadzasz, zniknij, odejdz, pojdz sobie stad, natychmiast wypierdalaj!

Teraz, gdy nic mi nie przeszkadza, nie odbieram tego przekazu. Jednak warto zapisac ten wniosek. Jakze krotkotrwaly, ale wniosek. Zapomne o nim jutro popoludniu, albo jeszcze dzis wieczorem.. Jednak w tej chwili on ma znaczenie, bo jest jeszcze aktualny.


Tylko zaraz, jaki to był wniosek?

heh

środa, 25 listopada 2009

Spokój upragniony...

Mam smieszny problem. Zjebalam cos na kompie. Bawilam sie, grzebiac w Ustawieniach. Kaska przyszla mi pomóc.. Dzieki niej przynajmniej odzyskalam dzwiek, bo bez dzwieku nie wytrzymalabym. Nienawidze ciszy, albo glosow sasiadek, ktore glosno gadaja i sie smieja. Musze miec, albo stu procentowa cisze, albo cos, co te cisze stlumi - zalezenie od tego, jak sie czuje. Czasem okropnie jest uslyszec wlasne mysli.. Co ja gadam!

Przewaznie tak jest! Z nich przedziera się lęk i gniew. Trzeba to po prostu zagluszyc.. A dzis duzo projektuje zwlaszcza na ludzi, ktorych mam pod reka... Jestem po prostu wykonczona. Od rana tkwilam w szkole. Glownym problemem nie jest, ze musze tam chodzic, jak inni. W koncu poza tym pieprzonym ed, wypada tez cos robic. Pasowałoby przynajmniej..

Zreszta sama wybralam takie studia, myslac, ze wiem na, co sie pisze.. Nie chce tego rozwac teraz.. Poza tym nie wyobrazam sobie dokonania innego wyboru - bo, jesli nie to, to co?

Moze kiedys dorosne do wyborow, ktorych bede pewna. Moze wyćwicze zwalczanie watpliwosci w sprawach nieistotnych. Najpierw chce uczyc sie chodzic, a potem dopiero biegac.. Nigdy odwrotnie, jak do tej pory! Moze w koncu uda sie i opanuje sztuke liczenia na siebie. Liczac na innych tak łatwo sie przejechac. Na sobie niestety tez, zwlaszcza, gdy jest sie ciapą. Kiedys przestane na te ciape narzekac. Nie bede czulaKursywa sie nią. A gdy bedzie lało nie powiem: co za paskudna ciapa, ale, że wkrótce na pewno sie wypogodzi..

Tak, wiec problemem jest, ze jak za duzo czasu spedzam z ludzmi, automatycznie potem sie schizuje. Nie zawsze, bo wyroslam, juz czesciowo z tego, ale czesto. Za czesto i mam tego dosyc. Nie chce sie nad soba uzalac, nie dzisiaj. Wczoraj dowiedzialam sie o czyims problemie. Ja mam tylko trudnosci, ktore nic przy tym nie znaczą. Nawet czując się, jak "zdjęta z Krzyża", nie wolno mi zapomniec, ze sama wbiłam te gwoździe. Taki ktos, jak ja jest cholernie zalosny, cholernie..

Niby na tym blogu pisze czesto, ze chce miec innych ludzi gleboko w dupie. Niby powtarzam, jak bardzo sie staram podbudowac swa samoocene. Wspominam o zazdrosci wobec narcyzów i dązeniu, by tez taka być... Przemawia przeze mnie wtedy, juz nie głos chwasta, ale badyla. Ten badyl zapomnial, ze chwastem nadal pozostaje. Wydaje mu sie, ze jak słoneczko troche poswieci, wyrosnie na piekną roslinkę..

Gdy przypomina mi sie mysl odrzucenia, wszystko sie zmienia. Ziemia sie obraca, a ja nie spadam. Trzyma mnie, jak mówią, wylacznie grawitacja, ale ona tez słabnie.. Nagle zapominam o mozliwosci wydawania mi sie czegokolwiek. Juz nic sie nie wydaje. Nagle wiem w czym tkwil problem od lat..

W zwiazku z tym, siedzac w domu, przypominam sobie gęby ludzi. Dokładnie tych, ktorych dzis spotkalam. Widze te glupią Magde z angola (nie warto pamietac jej imienia, ale pamietam) oraz jakąś tam druga dziewczyne. Dostrzegam tez sasiadke - Karoline, z ktora gadalysmy niedawno, ze telewizor mam za glosno. Niby ona nie upominala sie o to, bym go ściszyla. Sama ją zapytalam, czy nie przesadzam, gdy pozno w nocy go puszczam. Jednak fakt, ze przytaknela, spowodowal we mnie cholernie uczucie.

Uczucie, ze kolejny raz cos komus nie gra. A takze, ze ja najzwyczajniej, jak tylko sie da, wkurwiam ją. Choc nie powie mi tego, pewnie tak czuje, a nie znoszę przeszkadzac innym. .. Wtedy tez mocniej przeszkadzam sobie. Chyba w tym OSTATNIM tkwi sedno problemu. Jak nie przeszkadzac sobie? Jak zyc z ludzmi, by oni mi nie przeszkadzali pokazujac, że ja im przeszkadzam? Ten wstretny obraz oślepia mnie, a ślepa nie moge zyc. Światło mnie zywic mialo. Nie zywi. Nie chcialo.. Zabrali je, oslepili, a oczy sa, ale niesprawne. Dziekuje bardzo, takich nie potrzebuje!

Ciekawe ile w tym prawdy, w tych calych domysłach.. Pewnie wiecej pozostaje jej po mojej stronie, czyli po drugiej stronie lustra.. Tak jak tego, ze nie ja Karolinę, ale ona mnie wkurwia.. Projektuje, czy to mozliwe?.. Choc nie czuje tego wyraznie. Taki charakter ma podobno ten mechanizm..

Zaraz myslec przestane. Zapomne, jak sie te mysli przeżuwało.. Moze mysli, wciaz beda, ale do mnie nie dotra. Wypluje je. Co przezuc mialam, juz przezulam. Swoje zrobilam na dzis.

Halas tak ma, ze zabija cisze...
Cisza, jednak tak, jak i hałas zagraza spokojowi. Pora dostroic siebie na kosmiczną czestotliwosc. Nie wiem, jak dokladnie ona bedzie wygladac. W ogole ciezko to opisac. Chyba nie sprobuje. Zbyt szybko się wszystko zmienia. A szczegolnie zmienia sie to, czego potrzebuje w danej chwili.. Słowa wypadają przy tym duzo prosciej. Tak łatwo powiedziec, czy napisac. Trudne sa tylko mysli niewypowiedziane, tysiace mysli.

A potem okazuje sie, ze zostały, juz tylko słowa, wczesniej powiedziane...
Czy lepiej załowac tego, co sie powiedzialo, czy mysli na wewnetrznej uwięzi?

Koncze w poczuciu, ze jeszcze nie raz zacznę.

wtorek, 24 listopada 2009

Rhapsody in Blue

Na chwilke wyjrzalam przez okno. Oczywiscie nie podnioslam tylka z łozka, na ktorym leze. Jak zwykle laptop umiescilam na grzbiecie kolan. Tak jest najwygodniej. Madry byl ten, kto wymyslil laptopy, nie mowiac, juz o wczesniejszej ewolucji techniki. Zbyt trudne to dla mnie, by zajmowac sie tym. Zresztą wcale mnie nie interesuje kto i co zrobil, ale czym sie moge cieszyc. Tym pierwszym niech sie zajmą wielcy naukowcy. Niech ucza o tym dzieci w przedszkolu. Szczególnie te przejawiajace ogromne zainteresowanie i stad szanse na stanie sie naukowcami. Kiedys..

Pomysl zrobienia okien, kiedys tez ktos wymyslił. Musi on byc czyjs.. Tylko, co z tego? Dla mnie to takie logiczne, ze okna sa i juz. Czesto czuje sie, jak kosmitka, ktos nie z tej Ziemi. Jednak nie zachwycają mnie rzeczy tak oczywiste, jak wlasnie okna, czy drzwi. Bardzo żałuję!! Nie porusza mnie zwykly kawalek szmaty, ktory okazuje sie byc dywanem. Dla mnie on jest dywanem. Okno to okno, a drzwi to drzwi.. Bardziej interesujace mnie, co mozna dostrzec za tym oknem. Komu mozna otworzyc te drzwi, albo przed kim je zatrzasnąć. Z kim wolno się napic herbaty przy komodzie, kładąc stopy na szmacie. A potem przekonac się, ze ta szmata pozostaje calkiem miekka, a wiec przyjemna.

Dzis za tym oknem widze paskudne niebo. Paskudne, bo zachmurzone. Nigdy nie przypuszczalabym, ze cos tak obrzydliwego, wzbudzi mój sentyment.. Jaka ja jestem glupia!!

Juz sie ciemni. Dawno nie bylo widac, az tyle roznych chmur i tak nisko. Daje to poczucie, jakby te chmury zblizyly sie w strone Ziemi. Normalne? Pewnie tak. Zwykle zjawisko atmosferyczne. A jednak, ta paskudna pogoda i dziwaczne chmury przez chwile poprawily moj nastroj. Nie da sie patrzac w Niebo, zblizyc sie do niego. Naprawde mozna, jednak poczuc, jakby ono bylo blizsze. To chyba za sprawą tych chmur przyblizono mi Niebo.. Gdy mysle teraz o nim, pojawia sie wspomnienie wspanialej wolnosci. A moze to tylko marzenie o pieknie koloru niebieskiego?

poniedziałek, 23 listopada 2009

Ten mechanizm.

Złożyłam mailowe życzenia dla Daisy, bo jutro ma urodziny. Napisalam jej szczerze, ze nie wyglada zupelnie na te lata. Pewnie bardzo sie ucieszy, jak zwykle, gdy to slyszy. Wtedy skacze, jak male dziecko, niemal do Nieba. Az milo na takie cos popatrzec. Choc ona czesto sie smieje nie zawsze, az tak głeboko, szczerze i mocno. Wlasciwie tak naprawde robi to rzadko.. Cieszy mnie, gdy moge dac jej choc troche radosci. Tym bardziej, gdy czynienie tego rowniez okazuje sie dziecinnie proste..

Radosc dziecka jest tak prosta, jak powody, ktore jej dostarczają. Szkoda, ze z wiekiem traci sie ten zmysl. Cos sprawia, ze on sztywnieje. Moze, wiec jest nadal obecny, ale głebiej. Nie znika calkowicie, ale wzbudzenie go nie jest, juz łatwe. Trzeba wiecej wysilku, by do tej głebi dotrzec i trafic wlasnie na nią. Tak prosto pomyslić pustkę z głebią. U jednych wygląda to bardziej skomplikowanie, niz u drugich. Nie chce myslec, ze to nie sprawiedliwe. Chyba nawet tak nie mysle, choc przeleciala mi ona przez głowę..

Myśl, a raczej watpliwosc, ze moze wlasciwe bylo by tak uznac. Uznac, ze niesprawiedliwosc tkwi w cudzym usmiechu. Niesprawiedliwosc widoczna w radosci dziecka. Tego samego, ktory za chwilkę okazuje sie głupią debilką. Dokladnie tą, jaka na codzień kpi z nas zuchwale.. Podobnie, gdy dziecko objawia sie w zadufanym sasiadzie, kuzynie, czy kuzynce.. Nie wiem do tej pory, jak do cholery dostrzec w tym cos pozytywnego? Czasami pozytyw czucia, jak dziecko przeistacza sie w dziecinne zachowanie. A jesli nie w zachowanie, to chocby w żądanie, ze inni beda nami. W koncu czuc ciągle, jak dziecko i we wszystkim, zdrowe chyba nie jest..

Tak, jak dziecko uczy sie odrozniac wlasne mysli od cudzych. Tak, jak uczy sie, ze inni nie sa nim, ani ono nie jest nimi. Tak "dorosli" chyba za bardzo przerosli pozytywne dziecko w sobie. Hodują knąbrnego bachora, myslącego, ze wszystko mu sie nalezy. A niby za co? Za to, ze jest? To chyba za mało...

Zignorowalam, jednak tę myśl, ze niesprawiedliwie rozdzielono wsrod ludzi radosc dziecka. Kazdy sam sobie wybiera. Mozna nie wybierac do konca, jakim sie jest dzieckiem. Zwlaszcza, gdy chodzi sie ubranym, albo przebranym tak, jak chcą tego rodzice. Jednak pozniej samemu sie wybiera maski, albo sie je ściaga... Dla mnie zdjecie ich nie bylo, by moze takie trudne. Niestety nie odrozniam, juz tego, co stanowi tylko chwilowy grymas. Nie wiem tez, co stanowi prawdziwą emocje, a co tylko tę domalowaną..

No wlasnie...
Ja tez wybralam, ale nie ma sie czym zajmowac, zwlaszcza teraz. Tyle razy poswiecalam mnostwo miejsca na tego typu brednie.... Tyle razy, ze chyba wystarczy, az do nastepnego razu.

Dzien niesamowicie szybko mi uplynal, juz sie sciemnilo. Jak wspaniale...
Przeliczam chwile na dobre i zle jednostki.. Choc moj czas pewnie przypominalby innym, jakis bezczas. W gruncie rzeczy on jest bezczasem, bo utracil dla mnie zdrowe znaczenie. Niby wybralam przeszlosc, ale na nią tez sie uskarzam. O przyszlosci i terazniejszosci nie ma nawet, co mowic. Po prostu nie ma czasu dla mnie...

Czesto mam wrazenie, ze on sie zatrzymal. Uwiezil mnie w sobie. Tkwie w wielkim zegarze. Moze nawet jestem jego częscią,. Kto wie, czy nie, jakims mechanizmem zegarowym? Wybieram śrubkę.
Wskazówką byc nie moge, bo nie wiem, co wskazac.. Czy wolno nic? W takim razie stanowie część zegara bez wskazówek... O tak, swietnie, teraz sie zgadza wszystko..

Ten mechanizm nie ustanąl dzis, ani na chwile. Popedzilam do szkoly o okreslonej porze. A pozniej zabralam sie samochodem Reginy, kolezanki z roku, do ksera. Dokladnie tego samego przekletego ksera, ktore zamkneli mi w sobote przed nosem..

Dobrze mi sie z nia gadalo.. Kiedys czulam, ze gdybym mogla sie zaprzyjaznic, chyba wybralabym ją.. Tyle, ze jakie to ma znaczenie? Raz, ze sie nie zaprzyjaznimy, chocby dlatego, ze nie ma czasu. Juz nawet nie dlatego, ze nie moge, ale do tej pory kazdy poznal "swoich ludzi". Dwa, ze czesto tak odczuwam wobec wielu ludzi. A potem nawet, gdy mam okazje blizej ich poznac, zaczynają mnie draznic.... Z Regina pewnie bylo by tak samo, gdyby bylo, ale nie bedzie. Nie ma "gdyby".

niedziela, 22 listopada 2009

Erka.

Gardlo mnie boli. Myslałam, ze przeszlo. Dziwne, bo biore regularnie Tussi. Ostatnio mieszam go z Gripexem max. Co prawda w innym celu, ale ta mieszanka (prawie, jak kompot ;) powinna przeciwdzialac grypie. Skoro nie pomaga, nie wiem, juz nic.

Smieszne, ale staram sie oszczedzac na tabletkach. Wkurwia mnie, ze w zadnej aptece w Big City nie moge dostac lekow z efedryną. Glupie cipy aptekarki proponuja mi jedynie syropek, ktory ma mnostwo kalorii. Poza tym to jedno wielkie gówno, ktorego nie chce i juz. Nawet w Zagnidowie pojawil sie ten sam problem z kupnem. A jeszcze do niedawna nie musialam sie nim martwic... Chyba za dobrze bylo. Prosilam brata, zeby chodzi tam (co jakis czas) do jeden takiej, wtedy "ukochanej" apteki.

W niej jeszcze normalnie sprzedzaja Tussi. Jednak przypomina to grę w ruletke. Jak sie uda trafic na farmaceutke, ktora chce zarobic, badz ma dobry nastroj - super. A jak sie nie sie uda - wtedy dupa. Wychodze wkurwiona, czesto nie mówiac nawet "do widzenia".

Niestety, raz, ze babki w tej aptece mają coraz czestsze opory, nie wiem skad im sie to nagle wzielo. Dwa, ze nie moge powierzyc kasy mojemu bratu. Wydalby ją na fajki, a nie na to o co go prosilam. W tej kwestii nie ufam mu, choc generalnie jest osobą (jedyną w mojej rodzinie), z ktorą moge pogadac normalnie. Nie kryje przy nim swoich napadow, a to swiadczy o wielkiej otwartosci. Oprocz niego, potrafilam pokazac na co mnnie stać, wylacznie przy Daisy. W zyciu nie potrafilabym tak bezczelnie wyjadac fure wszystkiego przy matce. Co prawda nie kryje sie, a czasem w zlosci mowilam, gdy cos jadlam, ze " i tak to zaraz wyrzygam". Jednak liczylam na to, ze nie potraktowala tego serio i uruchomila mechanizmy obronne. Zwykle tak robila..

W kazdym razie, wmawiam swemu mozgowi, ze Tussi z Gripexem posiada inną moc dzialania. Inną, niz wziecie tylko ktoregos z nich, ale pojedynczo. Co kilka dni tak robie, ze najpierw siegam po sam Gripex, a potem mieszkam go z Tussi. Jeszcze później probuje tylko tego ostatniego i tak w kólko. Magiczny krąg, heh.. No i dziwactwo. Kazdy, jakies hoduje. Grunt, ze moje dziala, czyli oszczedzanie na lekach, jakos wychodzi. Gdybym tak skutecznie potrafila wmowic sobie inne rzeczy.....

A dzis rano, wyjatkowo posprzatalam pieknie w swoim pokoju. Nadal siedze w Big City, ale to chyba oczywiste. W domu nie sprzatalabym tak... Po co, skoro robią to inni za mnie? Przeciez nie bede sie z nimi bic o coś, co mnie w glebi duszy jebie. Z rodzinka mam wrazenie, ze ten nasz dom choc wspólny, jest bardziej ich niz moj. W swoim mieszkanku, jesli kiedys bedzie mnie na nie stac, sama zaczne sprzatac. Kupie sobie własne meble, stoly, krzeszla, kwiaty, dywany, ksiazki, zaslony i inne bibeloty. Jesli tylko zarobie na to, choc mysle, ze wieksza niewiadomą pozostaje zdrowie psychiczne. Czy bedzie mi sie chcialo miec swoj dom? Kto wie? Ja nie wiem..

Jednak nie ma sie nad czym zastanawiac, zwlaszcza teraz.. Przeciez nigdy tego nie robie, a dzisiejszy dzien nie rozni sie niczym od wczorajszego. Nie rozni sie tez pewnie zupelnie od tego dnia, ktory nastąpi jutro.. O ile jest mi pisane przezyc go, ale mysle, ze jest... Nikt nie rozwaza smierci, jesli nie umiera. Nawet w samobojstwie, nie wiadomo na ile umrzec nam się uda. A raczej, czy sie uda.. Moze, wiec smierci dotyka sie tak namacalnie, jesli nie umyslem, to wszystkim pozostałym, ale dopiero po niej? Wierze w to... Wierze w spotkanie z nią na tamtym swiecie. Wtedy mozna spojrzec jej w oczy, głęboko tak, jak równy patrzy na równego.

Szkoda, ze za zycia tez sie umiera. Umiera, ale po trochu. Ten stan duzo gorszy, niz szybka smierc, przypomina spotkanie z przeznaczeniem. Ono wcale przyjemne nie jest, choc niektorzy myslą, ze fajnie by bylo poznac przyszlosc... A co, jesli ta przyszlosc okaze sie nam nie wygodna?

Niewazne, jaki byl powod szybkiej smierci. Fakt, ze jest nagła, stawia wszystkich przed faktem dokonanym. A jak przygotowac sie do umierania? Jak pogodzic sie z koncem na Ziemi, nawet jesli mieszka sie w jej obzkurniejszej części? Jak sie sprzeciwic, gdy tyle spraw pozostaje nietknietych, a chcialoby sie chociaz do nich przyblizyć, czy dotknąć? Co zrobic, gdy zycie wyglada, jak jedno wielkie konanie? Pomóc sobie skonac szybciej? Tylko, jak i do kogo z tym pojsc, gdy sami odejść nie potrafimy? Kto nas dobije? Wlasnie, dlatego powinna byc zgoda na eutanazje.. Walka z przeznaczeniem nie ma sensu, bo trzeba sie skupic na zyciu. Nawet, gdy ono jest niewidoczne.. Kurczy sie maleńkie, bo strach zajmuje jego miejsce.. Nie wiem, co dalej.. Zamiast żyć życiem, żyję nieistniejącym, urojonym przeznaczeniem..

Rano pojechalam z sasiadka Kachą na pogotowie. Zabral nas ze sobą Dziadek, czyli wlasciciel kwaterki. Sparzatanie zrobilam dopiero po powrocie z pogotowia. Co sie stalo? Historia troche zabawna, ale nie dla Kaski. Jak robila pranie, wpadl jej do oka, jakis pacioch, albo nie wiadomo co. Cholernie on ją upychal i nie chcial za nic wyjsc. Mimo, ze godzine ryczala i probowala roznych kropli, dalej tkwil w oku. Ja spalam bardzo dlugo, wiec najpierw, gdy pukala do mnie, nie slyszalam tego. Natomiast potem, za bardzo senna sie czulam, aby jej otworzyc drzwi. Po prostu olałam wszystko oraz wszystkich. W koncu, gdy jakos sie ogarnelam kolo godziny 14 i dowiedzialam, co ją meczy, zadecydowalysmy. Trzeba bylo działać :]

Dziadek zaoferowal, ze moze nas podwieźć na pogotowie.. Zawsze zachowywal sie zyczliwie. Nie powiem, ze jak jakis Ksiac, bo dzis jacy najczesciej Księza są, wie kazdy... Chcialabym miec takiego dziadka i w ogole taką rodzine, jak oni mają. Po prostu..... Choc z drugiej strony tez nie jest im lekko, bo mają corke z SM..

Niestety na pogotowiu, choc przyjal Kaske, jakis chirurg, problem pozostal nie rozwiazany. Wspolczuje biedaczce. Gdy wyszla od niego z gabinetu, tak sie cieszyla... Myslala, ze juz wszystko w porzadku. Przypomnialam sobie wowczas, jak wspaniale się czulam, gdy nagle cos, co nade mna ciążyło, pozostawalo w tyle. Bylam wtedy bardzo mila dla wszystkich i tak ochoczo nastawiona do błahych, przeciez spraw. Nawet na psychologii nas uczyli, ze mozna wykorzystac te krótką sytuacje uleglosci do manipulacji. Jednym slowem, zachowalam sie wedle kryteriow, ktore kiedys okreslono. A wiec calkowicie normalnie, choc tutaj, heh.

Ciekawe, czy Kasce do jutra wszystko przejdzie. Chciala, abym z nia posiedziala w pokoju dluzej i pogadala. Nie moglam spelnic jej zyczenia. Nie chce pisac, ze nie chcialam. Po co kłamac? Chciałam, ale posiadam swoje obowiazki. Nie wolno mi o nich zapomniec.. Nie potrafie ich tak bezpretensyjnie porzucic. Zbyt wysoką cene płace za nic nie robienie.. Zdarza mi sie ono, ale w jakis specjalny dzien. Nie chce, by on nastapil wlasnie teraz.. Zaprogramowana jestem na zarcie i nauke.. Zdaje sobie sprawe, ze gdybym byla na jej miejscu, zywilabym do samej siebie spore pretensje..

Szkoda, ale taka wlasnie jestem.. Czesto pytam, jaka. Nie umiem tego nazwac slowami, ale tak wielu rzeczy nazywac nie trzeba. Zwlaszcza tych istotnych, bo moze po co? Moze wystarczy tylko popatrzec, bo widzac łatwiej wyłapac sens. Nazywając go, tworzymy własny, bo oceniamy..

Konotacje tych najczęstszych słow, znam doskonale.

sobota, 21 listopada 2009

Wirus PWTJWMP

Wirus 'pierdole wszystko tak, jak wszystko mnie pierdoli', wlasnie osiadł, ale na moim gardle. Czuje lekki ból, ale na szczescie nie nieznośne pieczenie. To ostatnie jest duzo gorsze. O bólu gardla i o tym, jak go nie znosze, zawsze przypominam sobie dopiero, gdy boli. Chyba dokladnie tak wyglada wszystko inne w moim zyciu. Zwlaszcza to, co zle. Choc niekiedy rozumiem, co znaczy i dobro.

Czasami, gdy coś dobrego sie dzieje, nagle pojmuje tę idee. Nagle nie mam watpliwosci. Trace te, ktorych wczesniej wypuscic nie chciałam. Odrzucam grozne mysli, znajdujące sie jeszcze blisko mnie. Po prostu ciesze sie glupotami, badz jedną glupotą, ale dostatecznie glupią. Przynajmniej na tyle, by mnie sobą otumanić i by cieszyc sie z niej. Cieszyc wlasnie tak, jak cieszą sie inni ogłupieni.

Teraz nie znajduje niczego takiego, wiec ciezko mi o tym pisac. Ciezko odtwarzac chwile na podstawie swej zawodnej pamieci. Pamieci, ktora podsuwa sprzeczne obrazy, albo obrazy tak zamazane, ze ledwo widoczne. Poza tym sam piekny widok, nie powoduje wzrostu ciepla w moim sercu. Sa miejsca wspaniale, zapierające dech w piersiach, co nie znaczy, ze czlowiek chcialby tam mieszkac. Tak, jak dom tworzą ludzie, a nie budynek. Tak szczescie twki w nas, a nie obok nas. To, co znajduje sie obok, niewazne jak blisko, stanowi tylko punkt zaczepienia.
Czy bede majaczyć? Przez ten ból gardla mysle, ze nie. Aczkolwiek czesto to, co mam do powiedzenia, pozostaje niewyrazne. Nie tylko dla innych, ale dla mnie rowniez. Ten jęk bliski jest majaczeniu, zwlaszcza gdy jęczenie przeciaga sie w czasie. Dzis jęczec nie chce, choc kto chce? Poza tym orientacje w otoczeniu zachowuje nie najgorsza. Jednak lubie tę niepewnosc, gdy do konca nie wiem, gdzie jestem. Mniej mnie wtedy przytlacza prawda o tym na czym stoje. A ze zazwyczaj stoje na plaszczyznie niepewnej, bliskiej klodzie, ktorą zaraz zabierze doplyw, albo odplyw rzeki. Czuje strach przed utratą gruntu pod nogami. Natomiast nie wiedząc na czym stoje, boje sie, ale inaczej. Wtedy nie wiem, czy coś stracę, bo nie wiem nawet, czy mam coś do stracenia...

Przypomina to sytuacje z podstawowki. Balam sie, ze dostane jedynke. Gdy jednak dostalam pizde nie jedną, ale dwie, albo nawet trzy, odzyskiwalam swietne samopoczucie. Musialam liczyc sie z tym, ze moge nie zdac. Jednak gorsze zlo pozostania w tej samej klasie, dla mnie bylo tym znosniejszym zlem. Ja po prostu zyje dzisiaj, a nie jutro, ani pojutrze.. Niech spadną siekiery na mój łeb, czy szyje, jesli muszą. Przynajmniej przestane patrzec na nie, zastanawiajac sie, jak to z nami będzie. O ile prostsza jest myśl, że moze w ogole nie bedzie. A jak cudowny staje się brak wszelkich mysli, błednie utozsamiany z pozbawieniem czlowieka czegoś.. Uciac je jednym ruchem, te mysli niewygodne... Czasem, gdy tak ucinam, zupelnie jak ruchem niewidzialnej siekiery. Wydaje sie byc zadwolona z siebie, jakbym panowala nad tymi siekierkami, ktore sama zawiesilam nad soba.. Zaczelam to robic chyba naprawde bardzo dawno temu. W koncu tyle sie ich uzbieralo, az zliczyc nie moge. A moze cierpie na dyskalkulie? Jebana matma i jebane liczby!

Poszlam dzis na ksero. Zajelo mi to mniej wiecej ze dwie godzinki. To nic, ze ksero zamkneli tuz przede mna. Przynajmniej sie przeszlam. Spalilam troche kalorii, z czym zawsze, jakos sie liczę. Nawet jesli nie spisuje tego na kartce, ani nie kalkuluje na glos w glowie. Czuje sie lepiej, bo wiem, ze ruszylam tyłek..Odkad jestem nienormalna, niech nikt ne pyta jak dawno (moze od urodzenia?), wole byc w ruchu, niz w bezruchu. Nie relaksuje mnie takie siedzenie w pokoju, zarcie chipsow, czy ciastek przed telewizorem i nic nie robienie. Zreszta samo siedzenia, nawet bez zarcia, tez mi nie daje frajdy.
Dochodze do wniosku: nie kazdy chce, umie i lubi być leniem. We mnie rosnie wtedy napiecie, a z napieciem nie ma mowy o relaksie. Zbyt duza jego ilosc sprawia, ze az sie prosze, by siekiera wreszcie na mnie spadla. A gdy prosby i jęki nic nie dają, siekiera nadal, jak znajdowala sie nade mną, tak wciążKursywa znajduje sie nietknięta. W koncu wkraczam do akcji. Kubki latają, a talerze czy inne spodki wygladają, jak ufo, rozwalone w przestrzeni kuchennej. Sciana staje sie fortecą. Niestety to prawda, ze głową muru nie przebijesz.

piątek, 20 listopada 2009

100 dni

Niezle. To moj setny wpis na tym blogu. Przy pisaniu pamietnika nie wytrzymalam nawet w polowie, az tak dlugo. Zreszta teraz czuje sie dostatecznie staro, by pozwolic sobie na takie cos. A wlasciwie: nie pozwolic. Absolutnie, jak mawiala jakas tam bohaterka z "Klanu". Dziewczyny o tym rozmawialy ostatnio w przerwie miedzy wykladami. Ja tego nie ogladam, choc kiedys zerkalam od czasu do czasu.. Zdaje sie, ze nazywają ją Panią Surmaczową,heh. Akurat teraz musialam sobie o tym przypomniec..... ;)

Wracajac do tego, co powiedziec chcialam. Uwazam, ze z blogiem jest troche inaczej. W koncu wielu ludzi go prowadzi. Wedlug mnie sa to takie osoby dosc specyficzne. Pewnie znowu uogólniam, a specyficzny jest kazdy. Jesli nie sam dla siebie, to dla innych.. Jednak, kurcze, ślęczenie przed kompem, cholernie zabija czas. Co innego, gdy ktos chce dobrowolnie go tracic. Najlepsze, ze takich pozostaje niewielu. Pozostali uwazaja, ze przeciwnie. Gapią sie w monitor i czesto wyzerają prz tym, jakies jabłka (tak spostrzeglam u wielu), bo go wykorzystują. Na co? Na relaks? Ja tak nie umiem.. Niech bedzie, ze jaaaasne. Chociaz probowalam Was zrozumiec, z mniejszym lub wiekszym efektem..

Mozna siebie nie szanowac. Natomiast nie szanowanie spraw zwiazanych z innymi ludzmi, wymaga więcej tupetu.. Tez go mam. Nie posiadam za to tego tupetu w stosunku do czasu. Staram sie troszczyc o moj czas. Nie rozdaje go innym tak łatwo. Nie dziele z nikim chwil, ktore wole przezyc spokojnie sama. Nie zajmuje sie tez tym, co niewyprobowane. Nawet, jesli sprobowac tego nie zdarze za zycia. Nie znam tego smaku. Kosztuje ten, ktory znam, czesto ten jeden.. Racjonalizuje tylko własną ewentualność. Ewentualność zawsze dzisiejszą, bo jutro nie wiem, jak sie zachowam..

Na necie, zwlaszcza na roznych debilnych czatach, przesiaduje masa idiotow. Nie maja, co ze soba zrobic, wiec bawią sie w zmiane tozsamosci. Blogi sa rownie idiotyczna sprawa. A, ze sama uwazam sie za idiotke, musze go miec,heh.. Jak szukalam ostatnio pewnych materialow na google (nawet nie pamietam, co wlasciwie), trafilam na bardzo kolorowe blogi. Nie chodzi wylacznie o tapete, bo to rzecz gustu. Poza tym uwazam, ze kazdy go posiada. Denerwuje mnie matka, gdy mowi, ze ubralam sie bez gustu. Jak to mozliwe? Kto mi wytlumaczy? Ja mam gust, ale inny od niej.. Podobnie moze byc z innymi ludzmi. W kazdym razie tresc tych blogow, jakie obejrzalam, byla rownie kolorowa. Kolorowa, jak tapeta. Az chce sie powiedziec, ze tresc przystawala do opakowania. Ile takich przypadkow mozna spotkac na codzien? A ile jest takich, gdy tak łatwo idzie sie przejechac? Zawiesc?

Zawiesc, ale wlasnym glupim oczekiwaniom. Najlepiej wyzbyc sie ich calkowicie. Dobrze, by bylo tez raz na zawsze przestac oceniac, ale nie moge. Wlasnie dlatego czesto, gdy ktos powie mi o sobie tę jedną jedyną rzecz, ona rzutuje na to, jak go widze.. Teraz, jak pisalam o debilach posiadajacych swego bloga, mialam brata przed oczami. To dziwne, bo on bloga nie hoduje. Wydaje mu sie, ze nie mialby tyle do powiedzenia, co ja. A przeciez nikt nie mowi, ze musialby, az tyle ;) W kazdym razie wyobrazam go sobie z kawusią oraz papieroskiem.. Ciagle siedzacy, gapiący sie w monitor z sluchawkami na glowie, przez ktore slabo pobrzmiewa muzyka - tak to on. Juz teraz go znacie... Szkoda mi osob, ktore tak latwo sie marnuja, a zwlaszcza jego..

Koncze te pierdoly wielkie....

Po prostu świeto bloga obchodze, wiec musialo byc tyle o nim i jego rodzince. Uwielbiam Cie moj Ty przyjacielu, haha!!

czwartek, 19 listopada 2009

Referat.


Musze isc na godzine 15 na ćwiczenia. Tym razem w zastepstwie Ksiedza, poprowadzi je Martunia. W ogole dziwnie to brzmi poprowadzi w jej wypadku, ale niech bedzie. Ja za jej prowadzeniem i tak nie podązam..
Wspaniale! Cholernie sie ciesze. Zwłaszcza ze mam referat o zespolach czolowych. Prawde powiedziawszy, nie zrobilam wczoraj nic, by sie do niego przygotowac. Za to wczesniej przeczytalam artykul, ktory zostawil nam Ksiac. Wypisalam tez najwazniejsze rzeczy do swego zeszytu. Taką, już mam manie. Wole cos nie raz slowo w slowo przepisac. A nie ciagle ustnie walkowac, co pozostawia mniejszy ślad, albo tego śladu wcale nie ma... Chyba mam pamiec wzrokowa. Ona tez genialna jakos nie jest, ale nie ma o czym mówić. Do tego dochodza problemy z koncentracją i pragnienie zarcia. Ten stan mozna tylko samemu doswiadczyc, badz probowac go sobie wyobrazic. Niestety, co jest powodem nie-zrozumienia wsrod "normalnych" - uzycie wyobrazni zazwyczaj kiepsko wychodzi. Czyli po prostu: nie wychodzi, ale niewazne.. Mam nadzieje, ze kiedys nastapi ten cudowny dzien. Dzien, w ktorym ludzie przestaną mówic o zrozumienie w oparciu o powyzsze. Mylą jedno z drugim, co bywa wkurwiające, zwlaszcza jak ma sie same zle dni ;)

Czasu mam coraz mniej. Znow trzeba sie spieszyc. Nie chce wpasc na te cwiczenia zdyszana. Zabawne, ale gdy czasu jest za wiele, wtedy zawsze sie spozniam. Natomiast, gdy tego czasu, na moje oko pozostaje zbyt mało, dostaje napędu. Niesamowitego napędu i wówczas jestem duzo za wczesnie,heh.. Biorac pod uwage moj dzisiejszy pospiech, mozna przypuszczac, ze tak wlasnie bedzie - wystartuje, jak torpeda. Moze nikogo po drodze nie przestrasze, ani od siebie nie odstrasze? Wiem, ze nie mam zamiaru czekac na Martunie.. Oby nie przedluzyla zajec, bo siedziec w szkole do 18, wcale mi sie nie usmiecha. Z Ksiedzem moglabym, bo jego lubie. Poza tym nie nudzi tak, jak ona.. Za to zawsze wtraci, jakies ciekawe historyjki. Przynajmniej, jak do tej pory, choc mysle, ze sie nie zmieni. Pewnie on po prostu taki, juz jest. Tak samo Marta, jest jaka jest..

Ksiac zachowuje sie bardziej ludzko w moich oczach. Zdecydowanie bardziej, niz ta druga Pani. Zastanawialam sie kiedys nad jedną rzeczą. Mianowicie, czy terapeuci mają, jakąs taką cholerną manie, by utrzymywac kamienną twarz? Wielu takich spotkalam. Ich gęby sa, jakby zastygniete. Okropne sprawia to wrazenie, przynajmniej na mnie.. Oczywiscie zdarzaja sie wyjatki, takie jak chocby Ksiąc, ale raczej rzadko. Pewnie ucza ich nie okazywania emocji na kursach, ktore odbywają. Klocilabym sie, czy to ma taki pozytywny efekt, ale kto by mnie wysluchal. Co taka moze miec od powiedzenia? Jasne. Zastygajcie sobie, najlepiej calym cialem, jak figury woskowe. Nie ruszajcie sie z miejsca, do ktorego jestescie przytwierdzeni.. Niech pacjentow zmienia sam wasz widok, bardzo "pouczający".

To chyba tyle z dzisiejszego referatu, ale na tym blogu. Co powiedziec mialam, nie powiedzialam, choc chcialam. Nie zdarzylam, ale przynajmniej troche sie wygadalam - samej sobie.

środa, 18 listopada 2009

Środowe święto.

Czekam tylko na swoją pore. Na godzine 23. Wtedy bede mogla zaczac napad. Jest mi bardzo ciezko. Czuje tę okropną śline w gębie. Ona oznacza, ze mam ochote, jak powiedzili ostatnio w jakims filmie: kochac sie z lodówką..

Niestety nie moge pozwolic sobie na to. Nie teraz.. Szkoda, ze nie jestem, jak niektore chore, walczace z tym.. Pewnie doszlam do dalszego etapu tej choroby. Teraz nie pozostaje nic innego, jak chorowac. Etap naiwnych staran i zludzen wyjscia z tego, gdy zechce, mam za sobą. Obecny etap: wezcie, co chcecie, dajcie mi tylko zrec, nie przedstawia sie bajkowo. Jednak wydostanie sie z niego, podobno mozliwe, tkwi poza moimi mozliwosciami. Zupelnie.. Nie dosiegam do nich ręką, noga, a tym bardziej wzrokiem, czy wyobrazeniem.

Najgorsze, ze ten potencjalny jeden napadzik dziennie, to i tak duzo. Dla niektorych duuuuzo za duuuuzo, zeby nie powiedziec dosadniej. Niestety nie dla mnie, bo czekam i doczekac sie nie moge! Kurwa! Chyba nigdy nie bede tak naprawde zrelaksowana w czasie terazniejszym.

Pora widac zrozumiec jedno. Normalne funkcjonowanie mam, sorrki miałam, szczescie miec, ale za sobą.. Mniej lub bardziej, jednak w porownaniu do obecnego stanu, ono bylo normalne. Dodajmy: na swój sposob, bo czasem nawet w takich wnioskach sie gubie. Ale chuj z nimi.. Mowie tak, jakby mnie one cos obchodzily. A jedyne, co mnie tak na serio obchodzi, to mój napad.

Smialam sie, gdy przeczytalam, gdzies w necie, wielce pojebany tekst. Ten tekst pochodzil od podobno jeszcze bardziej pojebanego dr. C... Stwierdzilam, ze nie ma, co wymieniac go z nazwiska. Nie jest warty tego. To po prostu wielki doktorek, ale chyba w swoich oczach. Takich ludzi omijam wielkim łukiem, a raczej staram sie nie wchodzic im w droge. Oni zazwyczaj sa na tyle bezczelni, ze sami wchodzą w naszą. Ten typ tak ma, mówiąc prosciej, co chyba wszyscy zrozumią.. Niewazne..

Rozjebalo mnie, jak napisal o jakiejs bulimiczce: Ona byla jedzeniem i jedzenie bylo nią.. Niech ten gosc schowa się lepiej z taką pierdolnietą, filozoficzną gadką. Proponuje wlozyc sobie w dupe te przenośnie i zatrzymac je tam. A nie wydalac na zewnatrz..

Czlowiek, to czlowiek. A glodna bulimiczka chce zrec. Wszystko ją drazni. Musi sie czegos doczepic. Zwlaszcza debilnych przenosni, ktore opisują jej pojebane zycie. Nawet, jesli mysli zupelnie tak samo. To tyle w skrocie :]

I tak wykoncze ten dzien. Co mam innego do roboty, jesli nie przetrwac? Strategie obralam dawno temu, a czy sie sprawdza. Roznie, ale jak widac, żyję.. Tak, wiec niemal zupelnie moge ów dzien zaliczyc do kolejnych. Kolejnych, jakos przezytych. Po prostu zazwyczaj mniej wazne, co mam przed sobą. Wazniejsze, co mam za sobą. Tylko to moze mi dac trochę świętego spokoju. W koncu przestaje mnie dotyczyc..

Teraz moge powiedziec: Byle do Świąt.. Wtedy da sie żrec ile wlezie, by potem zacząc nienawidzic tego.. Z pierwsza chwilą tych samych Swiat, krzykne z bólem: byle do ich końca. Taka, juz jest kolej rzeczy... Zyje wyczekujac konca zycia, ale nie jestem sama,hehe

A o Świętach pisze, bo niemal na kazdym kroku dostrzegam, jakies Mikołaje. Zazwyczaj sa to slodkie Mikołaje. Szkoda, ze takie drogie. Nie stac mnie na nie. Kieszeń i psychika są mocno nadszarpniete.

wtorek, 17 listopada 2009

Niebo.

Jestem tak totalnie wypompowana, ze z trudem pisze. Wczesniej bylo gorzej, bo weekend spedzilam w domu. Wlasciwie lepiej powiedziec, ze ten weekend przespalam w domu. Z nikim prawie w ogole nie rozmawialam. Przyjechalam tam chyba tylko po to, zeby sie nazrec i zabrac kase. Zreszta nie ma w tym nic dziwnego. Nawet, jak bylam zdrowa i moze chcialam rozmawiac, nikt nie mial na to czasu. Matka zajmowala sie swoja robota, bo "w domu zawsze jest cos do roboty". To sa jej slowa, brzmiace niemal, jak idea zyciowa. Brat, gdzies wylazil, najczesciej uciekal do kolegow. Pies grzal sie pod kocem, jadl, albo spal (zupelnie, jak ja teraz,hehe), a babka? Ona tez zawsze znalazła coś dla siebie, by przezyc, jakos dany dzień. Jak czula sie lepiej, pomagala wiecej matce. Teraz tez gotuje obiad, jesli plecy nie bolą ją za bardzo. Podobno to wielka wyręka dla matki. Gdybym potrafila, gdybym choc troche czlowieka z siebie wykrzesala, zrozumialabym to lepiej. Tak przypuszczam.. Niestety, wciaz nie rozumiem. Nie wystarczająco!

Babka czasem tez oglada telewizor. Az dziw, ze sie nauczyla. To wieeeeelce pozyteczna rzecz. Chyba najbardziej pozyteczna, jaką robi dla calego domu - ODPOCZYWA! Chwala Bogu, a raczej ciotce (niestety lezącej obecnie w hospicjum), bo ona pierwsza pokazala jej swiat telenowel. W babki przypadku powinnam chyba powiedziec: familijny swiat, poniewaz woli Familiadki, niz seriale. Zawsze to cos...

A jesli rozmawia, to najczesciej z Panią Helą. No wlasnie, Pani Hela rowniez przyjechala na weekend do Zagnidowa. Odwiedzila nasze domostwo i chciala nawet pogadac ze mną! Co za zaszczyt, ze jeszcze znajdzie sie ktos tak glupi,heh.. Jednak, jak zwykle nie wykazalam zbytniego zainteresowania. Z pewnoscią to odczula. Przeciez od razu widac, kiedy ktos chce z nami posiedziec, a kiedy nie. Dziwie sie jej. W koncu tyle razy traktowalam ją nie zbyt entuzjastycznie. A ona mimo to, wciaz mnie woła na rozmowe, gdy tylko sie widzimy!!

W tym drugim przypadku, gdy osobe trzeba zawsze prosic do siebie, mozna sie wkurwic... Ja, co prawda usiadlam z nimi, ale wczesniej wysłano do mnie "specjalne zaproszenie".. Owe specjalne zaproszenie, brzmialo, jak komunikat ustny Pani Heli i owszem, to byl taki komunikat. Na dodatek udawalam zainteresowanie lecz bezskutecznie. Wiercilam sie na stolku. Ciagle, gdzies obracalam glowe, a tak sie nie robi. Coz, od dawna nie potrafie sluchac, by slyszec. W glowie mi sie nie miesci, ze kiedys to potrafilam.. Ja chyba snie.... Mam omamy pamieciowe, albo nie wiadomo, co jeszcze.... Naprawde, jesli taka zdolnosc istnieje (nawet w to watpie calkowicie), jak czuje sie z nią dana osoba? Jej Pan, albo Pani.. Czy ta zdolność nie meczy?? Jesli nie, czy nie nalezy uznac tego za prawdziwy cud? Ten najprawdziwszy cud, ktorego z imienia, ani nazwiska nie wymienili w Biblii? Jesli mam racje, dochodze do jednego, definitywnego wniosku. Powinni za niego prosto posylac do Nieba. Bez czekania w kolejce! I basta!!

Zabawne, ale zrozumialam, ze jedzenie, gdy nie rządzilo jeszcze moim zyciem, rzadzilo nim cos innego. Zawsze cos rzadzilo.. Nie chce mi sie teraz myslec, co. Moze, jakbym pomyslala doszlabym do tego, ale nie wazne.. Wazniejsze, ze nigdy, jakos szczegolnie nie interesowalam sie innymi. Zawsze chcialam udoskonalac siebie. Skupialam sie na tym, co moje. Pielegnowalam w sobie (nad)wrazliwosc, ale wylacznie na wlasny ból.. Teraz postepuje tak samo, interesuje sie swoim swiatem. Boli mnie wylącznie wlasny ból.. Czasem umieram z nudow w tym swiecie. Tak malo w nim miejsce na ciekawe rzeczy. Jednak najgorsze, ze nigdy nie wykazalam inicjatywy, nie postaralam sie poznac, nawet najblizszych ludzi.. Mozliwe, owszem, ze patrze na przeszlosc przez pryzmat tego, co jest tylko teraz. A nie przez pryzmat prawdziwych przezyc, ktore kiedys doswiadczylam. Mozliwe..

Jest zatem nadzieja, ze potrafilam poznawac ludzi, cenic ich zalety i znosic wady, lepiej, niz dzis.. Istnieje wreszcie nadzieja, ze bede umiala podzielic te wine.. Powoli zaczynam widziec w sobie winę za ten brak obecnosci... Jednak ona nie jest przypisana tylko do mnie.. Jak widac, inni tez nie mieli dla mnie czasu, a szczegolnie matka.. Zreszta ona chyba nie umie ze mna rozmawiac. Co nie znaczy, ze nigdy nie chciala tego zrobic...

Szkoda tylko, ze wciaz nie potrafie rozdzielic tę wine sprawiedliwie. Moze w ogole niepotrzebnie sie nią zajmuje? W koncu sprawiedliwosc, to podobno działka Boga.. No nie wiem, zreszta na Ziemi kazdy rządzi sie sam, najczesciej.. A moze sprawiedliwosc powstaje zawsze, gdy sami postepujemy, jak czujemy: uczciwie?

Nie wiem.. Wiem wylacznie, jak bardzo pusta czuje się w srodku. Pusta nie znaczy zla. Nie znaczy tez dobra. Po prostu pusta. Nie mam swego miejsca na Ziemi. W kazdej nowej miejscowosci, buduje ten sam obraz, a podobno podroze sa ciekawe. Moze rzeczywiscie ucza czegos, jednak nie mnie! Negatywny obraz swiata nie moze byc pozytywny. Pesymizm, nuda i cala mizerna otoczka, zawsze stanowi jego główne tlo... Zreszta o jakim tle ja mówie? W szarosci trudno cos wyodrebnic. Wszystko wyglada mdło, bo ma to samo małe znaczenie.. A Niebo? Niebo zawsze pozostaje tak samo niebieskie. Choc tyle... I tak rzadko w nie patrze. Nie jestem marzycielką. Przynajmniej nie dostrzegam tych chmur, ktore pewnie czesto spowijają sie nad nim... Przynajmniej....

Mam dzis wylacznie dziwne wrazenie: kompletnie nic nie kumam. Siebie nie kumam bardziej, niz zwykle... Przydaloby sie wyjątkowo popatrzec w Niebo. Jednak wyjasnien zadnych tam nie znajde. Poza tym po co mi wyjatki, skoro one tez mają szary odcień? Nie wiem nawet, co chce wyjasnic. Nic nie rozumiem...

czwartek, 12 listopada 2009

Gówno i nic więcej.

Zareagowalam zloscia. Wyskoczylam na Magde. Az Renia, ktora stala z boku odskoczyla. Widzialam to! Chyba sie mnie bala... A mnie nie podobalo sie wszystko w tym dniu. Ludzie dzialali mi na nerwy, jakby sie umowili.. Najbardziej dotyczylo to tych, z ktorymi musialam pracowac na cwiczeniach. Nie mylic ze wspolpracą, choc inni moze wspolpracowali ze sobą lecz nie ja..
Niby rozmawialam z nimi, zachowujac spokoj. Jednak wydawalo mi sie, ze widac ten falsz. Bardzo trudno powstrzymac wscieklosc, a najgorsze, gdy trzeba robic to codziennie.

Na dodatek matka dzwonila do mnie chyba z 6 razy. Pewnie chce spytac, czy w koncu jutro przyjade, czy nie. Do Diabla z tym wszystkim. Ile razy mam kurwa powtarzac, ze niczego nie planuje? Do konca nigdy nie wiem, co zrobie. W tym wypadku pewniakiem jest, ze mnie zobacza. Wkurwia mnie nawet, ze musze jej o tym mowic.
Wkopuje mnie w chorobe na swoj sposob, bo musi sie przygotowac. Czytaj: wiecej zarcia nakupic.. No tak, dziecko trzeba karmic, a zwlaszcza takie bulimiczne. Jakby do niej nie docieralo, ze to marnotrawstwo. Przeciez i tak wszystko, co zjem, wyrzygam potem..

Mojej chorobie to pasuje. Rozpieszana bywa. Rozpieszczana tak, ze sama nie musze zbyt wiele robic. Nawet pamietac o niej nie musze. W koncu zawsze odpowiednie mechanizmy pokierują mnie, gdzie trzeba. Tak, jakby w lodowce zainstalowano, jakis ukryty magnez. Czy to ta niewidzialna sila, o ktorej sie tyle slyszy? Niestety, spostrzeglam, ze kazda lodowa w kadym domu, to moja druga polowa. Jak wybrac z nich te najlepsza? Z pewnoscia musi ona spelnic tylko jedno wymaganie: nie byc pustą w środku.
W domu dbaja, abym miala zaopatrzenie. Zaopatrzenie, by wypelnic nim przestrzen, a nie pustką, ktora tez sie czasem miesza do tego.. Tam wszystko mi podstawiają, jestem jak krolowa,heh.. Co prawda moze nie pod nos, ale wiem, gdzie dokladnie trzeba sie skierowac.. Zabawne, czasem niektorych ludzi nazywaja: krolami parkietow. Ja jestem krolową stołów na wszelkich przyjeciach..
Nie najezdzam teraz na nich, na rodzinke, wspominajac, jak sprawy zazwyczaj wygladaja. Zreszta w tym stanie, gdy szczelam focha, nie mozna by tego traktowac zbyt serio.. Kocham bardzo moja rodzine.. Kiedys nienawidzilam ich za niektore rzeczy, ale to normalne. Kazde dziecko, ktoremu zabiorą zabawke, czuje sie skrzywdzone. Jednak mina szybko mu sie poprawia. Na jego twarzy znow pojawia sie usmiech, bo dostaje nową.
A ja kocham moją rodzine nie za to, co mi kupili, ale za obecnosc. Sa po prostu sprawy, ktore im zawdzieczam. Oczywiscie, bycie przy mnie caly czas tez nie okazuje sie jednostajnie korzystne. Zarowno dla nich, jak i dla mnie, bywa kłopotliwe. Ponadto powoduje zbytnie uwiązanie, zamiast przywiazania.. Jednak nie moge zachowywac sie, jak taki wielki niewdziecznik. Kto wytrzymalby ze mna tyle, co oni? Magda oczywiscie poczula sie cholernie obuzona tym, co jej powiedzialam. Przekrecila moje slowa na przekaz, ze sie żądzi.. A jesli nawet to, co? Niech inni tez cos czasem w sobie zmienia, nie tylko ja. Wlasnie rodzinka najbardziej sie sprawdzala w takich cholernych chwilach. Mimo, ze w przeszlosci glownie ona byla powodem moich wkurwien. Przy nich przynajmniej moglam pozwolic sobie na wszystko. A zwlaszcza na okazanie swych najgorszych stron, bez zadnych tajemnic. Nie ustawilam sie w lepszym swietle, nawet nie probowalam.. Zreszta oni dawali mi do zrozumienia, ze mam swoj kąt.. A klotnie zawsze konczyly sie tak samo, choc nikt tego nie nazywal klotniami.. I pewnie nie nazywa nawet do dzis..
Z pokora przyznaje. Mam cholernie wiele wad, a jedna z nich jest mieszanie sie w cudze. Biedniejsi sa, jednak ci, co swoich sie obawiają. Mam nadzieje, ze Magda zmieni podejscie wobec siebie samej. Inaczej chyba coraz ciezej bedzie nam ze sobą przebywac. A szkoda, choc watpie, by ona mogla powiedziec to samo. Juz kiedys ogłosiła wprost: Nawet, jak Ty sie ode mnie odwrocisz, nie zalezy mi. Wazne, ze mam chlopaka i rodzine.
Spoko :]
A ja? Miejsca dla mnie zabraklo. Moge za to powiedziec: Mam to, czego nie masz Ty.

środa, 11 listopada 2009

Umieraaaaam.

Czuje sie paskudnie. Glownie fizycznosc mi dolega. Tym razem powodem tego jest po prostu alkohol. Nie przypuszczalam, ze wczoraj skusze sie jeszcze na "małe, co nieco", ale jednak.. Niby wczesniej planowalam i chyba szczerze chcialam tego, ale potem zmienilam zdanie. Niestety, gdy mam okazje na wyciagniecie reki (blizej, niz zwykle), czasem pozwalam sobie na za duzo. Choc nie zdarza to sie czesto, wczoraj wlasnie sie zdarzylo. Sama zagadalam najpierw do Karoliny, a potem do Kaski, ze mozna by sie czegos napic. Dla wiekszosci ludzi, zwlaszcza studentow, to normalne. Ja, jednak ciezko znosze niekontrolowane sytuacje, a alkohol do nich prowadzi. Niby nie zrobilam nic glupiego, procz samego nawalenia sie i wyjarania prawie calej ramy, ale... Mysle, ze to za duzo, jak na mnie.. Co smieszniejsze upilam sie glownie Reddsami i Desperadosami, a i tego nie bylo zbyt wiele. Mysle, ze lacznie wlałam w siebie jedynie ze 3 puszki i 1 butelke. Mimo wszystko i tak mam dosyc. A dziewczynom, jak sie zorientowalam nic zupelnie nie dolega. Czuja sie super i z tego, co mowily, moglyby dzisiaj powturzyc wczorajsze. Natomiast ja zupelnie nie moge. W nocy wstalam i zezarlam zarcie, ktore mialo byc na dzisiejszy napad!!

Totalna porazka. Łeb mnie strasznie napierdzielał, wiec chcialam zlagodzic ten ból w najprostszy sposob. Sposob, ktory choc nie zawsze dziala, najczesciej okazuje sie wystarczac. Przez to dzisiaj boli mnie gardlo. Do tego stanu dolozylo sie pewnie, ze wczoraj musialam palic przy oknie. Dziewczyny po prostu nie znosza dymu. Pozniej oczywiscie nie sluchalam ich, palac w pomieszczeniu, nie tylko w pokojach, ale i w kuchni.. Powiedzialam, ze sa bezczelne proszac mnie o to (alkohol ;)). Mimo wszystko, bardzo fajnie sie bawilysmy i pogadalysmy szczerze. Zblizylysmy sie do siebie, ale nie przekroczylysmy odleglosci, ktorej bym sie bala. Nastepnym razem planujemy powturzyc nasza babska akcje, jakos tak na Mikolaja. To ma byc prezent dla nas wszystkich.

Jak teraz o tym mysle, czuje, ze wcale nie chcialabym tego, ale wiadomo. Do tego czasu z pewnoscia zmienie zdanie, bo ja juz tak mam. Dzis, jednak musze dojsc do siebie.. Z tego, co zauwazylam, niestety przecholowałam z kasa i tak, czy siak, jade do domu na ten weekend. Wcale tego nie chce, bo tam nie dojde do siebie. Bede tylko zrec, tego sie nie powstrzyma, ale nie mam wyjscia. Wydalam za duzo pieniedzy na te piwa i fajki. W dodatku dzis wszystkie sklepy byly zamkniete, dlatego poszlam do najblizszej stacji. Stacji benzynowej, oczywiscie. Tam kupilam wielgachna pake chipsow za 7,50, jakies wafelki w czekoladzie (choc mam awersje na slodkie) i jeszcze, jakis wafelek za 1,40. Wybralam to, co wychodzi najtaniej, a objetosciowo spelnia (albo napelnia) standardy mego żołądka.. Coz, dobrze, ze chociaz na autobus zostalo mi troche tych pieniedzy. Mam tez stówe, z ktora przyjade do domu, zeby kupic Tussi i moze, jakis book w Empiku. Zdaje sobie sprawe, ze taka kwota spokojnie starczylaby ludziom na caly tydzien. Niestety dla takiej bulimiczki, jak ja, to stanowczo za malo..

Coz, spiesze sie bardziej, niz zwykle. W poczuciu, ze musze odpokutowac wczorajsze grzeczy, koncze pisanie..

Jedyne z czego jestem dumna: wywalilam reszte fajek. Jedna wypalilam, ale to sie nie liczy. Pozostale 7-edem najpierw zamoczylam w wodzie, zeby je zniszczyc. Potem wyrzucilam do pomaranczowej michy, w ktorej plywalą wszystkie pety. W takim stanie wiedzialam, ze nie nadaja sie do uzytku. Z zarciem tez tak dawniej robilam, jak bylo ze mna lepiej.. Lepiej po prostu pozbyc sie tego, co stanowi potencjalne zagrozenie = wyrzuty sumienia. Pozbyc i miec, chociaz czesciowy spokoj...

Wlasnie, musze tak sobie wmowic, ze.... Jestem spokojna.. Znow bedzie zajebiscie! Znow! Zapomne tez, ze kolejny raz mam armate, zamiast glowy.

Przed chwilka dzwonil do mnie brat, wiec nim stad odejde, warto umiescic małą wzmianke na ten temat.. Zatem wczoraj udal sie na jakas manifestacje. Cham, obudzil mnie smsem o 7 rano, informujac o tym. Zdziwilam sie, bo przed tym matka gadala ze mna, szczesliwa. Myslala, ze wyperswadowala mu ten pomysl, opierdzielajac Mrówe, jego kumpla. Uwierzylam..
Łatwo na kogos zwalic wine, najłatwiej. A przeciez Bogdan jest dorosly. Sorrki, pelnoletni i wie, co robi, albo przynajmniej powinien..
Mrówa udal najwyrazniej, ze nigdzie mojego brata nie wezmie. (Niby) posluchal prosby mojej matki. Choc, czy ja wiem, czy to byla prosba. Raczej wielki ochrzan. Tak wnioskuje, zreszta mozliwe, ze ona sama tej nazwy uzyla..
W koncu w tajemnicy oboje dogadali sie i spotkali. Nic, by sie nie stalo, gdyby nie efekt koncowy. Najwyrazniej moj brat poszedl w moje ślady! To sie nazywa: mieć zajebisty siostrzany wzór.. Dostal mandat 100 zł za picie w publicznym miejscu.. Lepiej, zeby matka nie dowiedziala sie o tym. Az mi jej zal..

wtorek, 10 listopada 2009

Kaprys.

Zrobilam, juz jakis czas temu zakupy, a teraz siedze i pisze tutaj... Mam wszystko, co potrzebuje, wiec czuje sie bezpiecznie. Przynajmniej jutro nie musze isc do szkoly i ślęczeć tam do 18. Święto 11 listopada najbardziej chyba ucieszy pracownikow Biedrony.. Wspolczuje im takiej pracy i ciesze sie kazdym ich wolnym... Mnie akurat przepadnie duzo zajec, co tez stanowi sporą korzyść. Minusem jest to, ze nie lubie kupowac zarcia na dwa dni, a dzis musialam. Jutro nie mialabym gdzie tego zrobic, bo wszystkie sklepy beda zamkniete.

Wlasciwie nigdy tego nie robie - zakupow na zapas. Nie moge! Jesli juz, sa one zawsze jednodniowe. Nigdy w tym nie wyprzedzam, ani siebie, ani nikogo, bo to nie wyscigi! Poza tym kolejny dzien i tak nadejdzie. Lepiej, zebym witajac go nie czula, ze za sobą pozostawiam, jakąs koszmarną noc.. Wyczekiwanie na poranek nowego dnia z obietnica poprawy, pozostawia po sobie grzech obzarstwa. Potem ciezko to odpokutowac mimo, ze mnie sie akurat prosto rzyga... ZBYT PROSTO... Gdy nie robie tego caly dzien i gdy pamietam o innych sprawach, mniej sie boje.. Mniej sie boje otworzyc oczy, a pozniej spojrzec na nowy dzien.. Nawet, jesli jest to tylko spojrzenie przez przeslone, czy zasłone.. Dla mnie bardzo wazne: nie tylko, jak go zaczynam, ale tez, jak koncze poprzedni. To w pewien sposob warunkuje, choc nie powinno, caly ciąg zdarzen.. Czesto bulimiczny ciąg lecz nie tylko..

Odwiedzanie lodowy, gdy nie wyglada na przepełnioną, nie jest klopotliwe. Przynajmniej nie tak, jak wtedy, gdy mam ją z czego ogołocic.. Biedna zachowuje sie wtedy tak pasywnie! Aktualnie nie potrzebuje nawet lodowki. Na cholere mi ona! Co prawda włozyłam do niej, jakies drobne rzeczy w stylu mleko i jogurty, ale cala reszte trzymam w pokoju. Nie dlatego, ze boje sie, ze ktos moglby mi to wszystko zjesc.. Chodzi o to, ze sasiadki moglyby spostrzec, jak bardzo szybko pochlaniam ogromne ilosci zarcia.. Juz i tak chyba cos podejrzewaja. Za czesto robie zakupy, tego nie da sie ukryc. A zreszta, nie musze sie przed nimi kryc..
Najgorsze zagrozenie stanowi dla mnie wylacznie: Karolina. Jesli sie dowie, z pewnoscia rozgada innym kolezanka z psychologii, co mi dolega. Zauwazylam, ze lubi paplac. Zreszta na jej miejscu, pewnie tez bym tak postapila. Niestety miejscem sie nie zamienimy. Gdyby sie dało, było by cudownie!
Poki co, to ja mam chorobe, ktorą rozumiem (na swoj sposob, bo ją przezywam), a nie ona.. Chorobe, o ktorej nie musze mowic, ale jesli ktos spyta, moge mu wyjasnic.. Dla mnie ona nie stanowi sensacji lecz jedynie zycie moje.. Rozglosu nie potrzebuje przy tym. I tak, juz wszyscy na 4 roku wiedza o co chodzi. Nie interesuje mnie, co wie ten 3-eci rocznik. Glupie dzieci..... Co z tego, ze tez taka bylam? ;)

A glupia, sama sobie jestem winna. Nie dawno skusilam sie, zeby wziąźć od sasiadow troche tego, to tamtego.. Jakbym nic sie nie nauczyla. A tak dlugo tego nie robilam... Cała ja - kapryśnica!!! Gdy cos potrzebuje, siegam po to automatycznie..
Np. jak szykowalam kanapki, "pozyczylam" (nie myslalam o oddaniu ;)) odrobinke Ketchupu, ociupinkę masła, czy serka homo, kilka plastereczkow szynki i sera zółtego oraz pare innych drobnostek.. Czas zrozumiec, ze nie jestem u siebie w domu. Tam moge wszystko wyzerac, bo nikogo to nie zdziwi. Tutaj nie mieszkam sama, wiec ludzie maja prawo sie wsciekac o takie "drobnostki". Mnie tez, by to wkurwialo, dlatego koniec gadania, juz nic nie pozyczam.. Kaska, jak przyjechala z domu, zrobila o to awanture. Odswiezyl sie w mojej glowie cykl przezyć z Akademika.. Mocno wtedy przegielam.. Nie chce powtórki z rozrywki. Na pewno nie z tej. Kiepsko sie wtedy bawilam...

W gwoli jasnosci, nie kradne dlatego, ze cierpie na bulimie. W ogole
mam nature zlodziejki. Chetnie przywlaszczylabym sobie wszystko,
co cudze, jesli tylko zapragnelabym tego.
Nie obchodzi mnie zawlaszczanie nie swojej wlasnosci, nie odczuwam poczucia winy. Liczy sie moj kaprys, a cudzy ból pozostaje cudzy, nie mój..
Uwazaj, nigdy nie wiesz, do kiedy Twoja rzecz, wciaz tak się nazywa. Zwlaszcza, gdy zjawiam się w poblizu: pilnuj (sie)!

poniedziałek, 9 listopada 2009

Kurtyna za kurtyną.

Kolejny wolny poniedzialek. W sumie to dobrze, ze juz jest wlasnie poniedzialek. Niby polubilam bycie sama ze soba (jakas paranoja), ale pasuje w koncu wyjsc do ludzi. Zreszta chyba nawet nie o to chodzi, ze polubilam bycie ze soba, skoro siebie nie znosze. Polubilam po prostu to, ze inni daja mi swięty spokoj. Musze od nich odpoczac. Nadmiar bodzcow szybko mnie przeciąza. Wiecej mi w tym parszywym zyciu naprawde nie potrzeba. Dobrze, by bylo, gdybym istniec przestala ot tak pstryk i nie ma nic. Super, by bylo odejsc bez zadnego wysilku, taką smiercią niespodziewaną. Smiercią bezbolesną, bo śmierci sie nie obawiam, ale bólu bardzo. W koncu jestem jeszcze czlowiekiem, ponoc caly czas na niego wygladam. Z czuciem bywa roznie, ale kto moze o tym wiedziec lepiej, niz ja.

W kazdym razie opadla, jakas kolejna kurtyna iluzji. Zreszta moze nawet nie mam prawa mowic, ze kolejna, bo to chyba dopiero pierwsza. Miewam oczywiscie momenty, gdy ogarniam calą swą beznadziejna sytuacje, ale szybko uruchamiam nowe mechanizmy obronne. To tak w nastepstwie zachmurzenia, probuje na silę wypogodzic niebo, bo nie znosze, gdy jest pochmurno. Wykonuje prace za Boga, zamiast wykonac wlasną i zrobic cos naprawde ze sobą - pozytecznego. Teraz, juz wiem, ze oszukiwalam siebie przez dlugi czas. Wyglada na to, ze nic sie nie zmieni przez dlugie lata. Zostane tym psychologiem, skoro płace za szkole. Nie jestem bardziej glupia, niz przecietny czlowiek. Wrecz przeciwnie, ja jestem tak samo glupia, tak samo przecietna. Sęk w tym, ze to calkowicie wystarczy, by zyc oraz pracowac. Bóg jest tylko jeden w Niebie, a ludzie nie maja prawa starac sie Go zastapic. No, wiec wlasnie, skoro do tego doszlam, co w związku z tym?

W zwiazku z tym czeka mnie przyszlosc bardzo typowa, cholernie nudna. Poza tym, ze jestem wielkim neurotykiem, nie zabraknie w niej duzo goryczy, niezadowolenia oraz wlasnej autodestrukcji. Rano bede wstawac do pracy. Mozliwe, ze trafie do jakiejs glupiej przychodni. Do moich obowiazkow nalezec bedzie podawanie ludziom testow, roznych badajacych osobowosc, intelekt i kto wie, co jeszcze.

Moze zresztą i tu (kolejny raz!!!) przeceniam siebie. Mozliwe, ze droga do tego, moim zdaniem zalosnego celu (chcialabym czegos wiecej), uslana jest różami. Różami tak kolczastymi, ze do krzywdy stykniecia sie z nimi nie urasta żaden kamień, czy gruz (spadający z Nieba). A samo spadanie z Nieba gruzu, bosko, kojarzy mi sie z kaszą manną. Uznajmy jednak, ze róże, kolce i krew równiez tworzą niezwyklą kompozycje.. Powiedzmy, osiagne powyzsze. Nie chce pisac: uda mi sie, bo coz nadzwyczajnego dostarcza praca wykonywana na odjeb sie? Praca, ktora nikomu nie sluzy, a tym bardziej irytuje (by nie powiedziec: wkurwia!!!) tego, kto ją wykonuje? Jedno wielkie gówno, ktore smierdzi na kilometr, ale tragedia, ze ten smród nie zabija. Gdyby zabijal, bylo by prosciej. Wszystko by sie skonczylo, choc nie ma tego wiele...

Tak, wiec bede interepretowac rozne tesciki. A potem czekac na swoja godzine, pewnie 23, bo to moj czas. O tej porze zaczne napad. Poza tym nie wybiore nic innego. Nadal nie bede miala ochoty, by z kimkolwiek sie spotkac. Zaczne oklamywac siebie, ze ludzie mnie interesuja, a tym bardziej pacjenci. Mozliwe, ze w koncu jednak nie wytrzymam. A wtedy calkiem swiadomie zaczna mnie oni doprowadzac do frustracji.. Watpie, ze potrwa ta sielanka zbyt dlugo. Zachowam pozory kultury osobistej. Ukryje frustracje. Licze na to. Przynajmniej przez dluzszy czas, by nie stracic pacjentow. Ukryje ją, co nie znaczy, ze ona zniknie.. A o kulturze na dobre zapomne w kiblu. Umazana rzygami, nie potrafie udawac Wielkiej Pani.. A czy ktos porafi? Ja czasem sie wtedy usmiecham do siebie z głupa.

Teraz, gdy znam swa przyszlosc, jedyne co w niej pozostaje nieznane, to tło emocjonalne tego wszystkiego... Paskudne tlo i ja w centrum. To trzeba bedzie odczuc i wlasnie dlatego prawda pozostaje, ze przyszlosci nikt nie przewidzi. Mozna znac sekwencje zdarzen, ale gdy one maja miejsce: Ty przezywasz swe emocje od srodka. Nie jestes widzem. Nie widziales tych emocji wczesniej. Potem tez nie patrzysz na nie...
Smutne, bo przezywasz je, albo probujesz sie od nich jeszcze bardziej odgrodzic..

niedziela, 8 listopada 2009

Próżnia.

Czuje........
Jakby cos promieniało ze mnie. Coz zlego, ale pozbywajac sie tego nie otrzymuje ulgi. Pozbyc sie tego w calosci nie moge. Moze dopiero, jak sie pozbede, bedzie lepiej. To nie ból, nie nieznosny ból, ale równie nieznośne uczucie zmeczenia, sennosci i nie wiem, czego jeszcze. Ciezko to okreslic. Przywyklam, ze łapią mnie te stany. Pewnie sa kosztem nałogu, bo w nałogu caly organizm jest rozpierdolony. Wlasnie na nim koncentruje sie wszystko, co najgorsze. A inni bezczelni jeszcze sie dziwią, czemu czlowiek sponiewierany tym silnym pragnieniem, nie chce pomocy. Cialo chce nie wiem czego, bo nie rozumie duszy, próbującej mu cos powiedziec. Nie dosc, ze cialo moze mogloby sie postarac, to utrudnia mu to caly swiat wokol. Glosy, nie z telewizora, ale z glowy tej samej, co wyprodukowala caly chaos mysli. One tez nie daja mu spokoju. Cos wierci glowe. To cos, co nie moze jej przewiercic. Jakze, by bylo pieknie, gdyby umialo... Czyli, jednak mam, jakieś marzenie!!

Umrzec. Skonać. Miec spokój. Nie być.. Moj stan, to odwrotnosc nicości...
Umieram, konam i nie dostaje spokoju. Trafiam do próżni. Próżnia jest o tyle gorsza od nicości, ze co w nią wrzucisz, zawsze do Ciebie wroci. Wszystkie emocje, te zle jak i te dobre, tworza artystyczna kompozycje. Tyle, ze jak ona trafia w Twoje rece, nie wiesz za ca ją zlapać. Musisz ostroznie przetransportowac bombe, trzymając ją w reku. Cały czas liczac, ze gdzies ja wyrzucisz. Moze spotkasz cudza proznie i tam ją zostawisz? Fajnie, by było, ale tu Cie zaskocze. Życie to taka podróż z próżni do próżni..

A w jakiej teraz znajduje sie próźni? Wyglada, jak zawsze. Pokoj z żóltymi scianami i z podlogami dosyc posprzatanymi (wlasciwie zmytymi). Pokoj bez dywanów, a ściany bez plakatów, wyobrazasz to sobie? A jesli Ci powiem, ze to pomieszczenie jest naprawde przytulne, uwierzysz mi? Nie musisz. Ono naprawde takie jest. Tak je odbieram.

Niebo zachmurzone. Tu nastapiala, jakas zmiana.. Okropna pogoda, ale ludzie gadaja o pogodzie, gdy nie mają o czym. Wlasnie dlatego ja nie zamierzam o tym pisac. Jednak to, co powiem (wciaz nie wiem CO), nie bedzie ciekawsze..

Zreszta, jak ktos chce wiesci, niech sobie wyjdzie na ulice. Niech odwiedzi sasiadki, ktore słyną z tego, ze ubóstwiają plotkowac, albo niech włączy Wiadomosci. Tam pokazą mu sensacje. Szkoda tylko, ze one zwykle są jeszcze bardziej dalekie. Bardziej nawet, niz ten swiat za szyba.. Dzis wszystko jest rozmyte, nawet wartosci, a zwlaszcza one. Relatywizacja prawdy, tak to nazywała moja kochana polonistka z liceum. Naprawde niezwykla kobieta. Wlasnie to sprawia, ze kogos sie pamieta, choc nie ma sie z nim do czynienia. To, czyli jego niezwykłość.. Ciekawe, kiedy ona sie zrelatywizuje? O tym mi w telewizji nie powiedzą. Sasiadki tez nie wiedzą. Przynajmniej wiem, ze szukac sensacji sama nie musze.

Ten dzien, w pokoju z żóltymi scianami i chmurami za oknem... To wlasnie ten dzien, kolejny, gdy spogladam na niego zza okna. Nie czuje smutku. Skoncentrowalam sie na ciele. Mam parcie na pecherz, a nie na szklo, nie by byc blizej swiatla, glupich reflektorow. Jednak troche prawdziwego sloneczka bardzo by sie przydalo. Niestety lato, prawdziwe lato, pachnace trawą i brzmiące dzwiękiem piły sasiada, ostatnio mialo miejsce, co najmniej 10 lat temu.. Mialo miejsce, nie z Zagnidowie, choc aktualnie wlasnie ono tam stoi...

Gdzie sie podzialo tamto miejce na Ziemi, to ukochane miejsce?

Gdzie sie podzialo ta chwila, tak wspaniala? Wystarczylo, ze wyczekiwalam w niej na lato. Samo wyczekiwanie tak wiele dla mnie znaczylo.. Dopiero, gdy przestalam czekac na przyszlosc, a jedynie uciekac od niej, zrozumialam sens tamtej chwili.

Teraz nie jestem, ani szczesliwa, ani nieszczesliwa. Mam wiele. A co najgorsze, strace tez to. Musi tak byc. Taka jest kolej rzeczy. Czas zabiera, a nie daje. Moze tylko wspomnienia czasem wrecza w prezencie, ale nielicznym. Tym, ktorzy nie zachoruja na amnezje sensu, im je pozostawia.. Dzis ona krazy w powietrzu, wiec przestala byc choroba. Za grozniejszego, wciaz uwaza sie raka. Ciekawe, czy slusznie.. A tej pierwszej ludzie zwykle nie traktuja powaznie.. Tak ludzie, ale ci, co nie zachoruja..

Zreszta zalezy tez, jakie otrzyma sie wspomnienia. Czasem lepiej ich nie miec. Inaczej teskni sie za przeszloscia. Teskni za chwila, gdy one byly czyms wiecej, niz tylko jebanymi wspomnieniami.

A ja, juz nawet nie tesknie. Nic. Próżnia. Totalna próżnia. Na dodatek nawet nie mysle o tym, jak to jest zyc poza nią, innym zyciem.. Pamietam wolnosc, ale uczucia wolnosci nie pamietam. To, co najcenniejsze rozmywa sie chyba najszybciej.

W deszczu, w upale, czy w innej pogodowej anomalii.. Zapomniano wowczas, ze to, co najdrozsze jest tez najdelikatniejsze. Kilka burz kazdy przezyc musi, ale nie burze stale..

A teraz, nie boje sie ich. Zadna anomalia mi nie straszna,heh

sobota, 7 listopada 2009

Pazerna

Źle mi na duszy i na żoładku rownież, bo zeżarłam trzy jablka!
Pewnie, jak pochodze po pokoju kilka godzin z ksiażką, lepiej sie poczuje. Zaraz to wlasnie zamierzam zrobic.. Niedobrze, ze sie na nie skusilam. Nie zamierzam rzygac, o tej porze nie moge sobie na to pozwolic. Co to, to nie. Przynajmniej nie tutaj, bo w domu, juz dawno bym chulała..

A najgorsze w tym, ze nie zjadlam ich z glodu. Nigdy nie jem z glodu. Ja jem tylko dla smaku. Gdyby tak ten smak raz na zawsze utracic, moze wtedy problem by zniknal? Podejrzewam, ze jeszcze trzeba by tylko cos zrobic z nawykiem gryzienia. W kazdym razie, najwieksze zlo mialabym zalatwione..

Plusem tego dnia jest, ze zrobilam dobry uczynek. Kupilam dwie bulki tej mlodej cygance, ktora zawsze stoi pod Biedronka. Prosila, ze to dla dzieci. Nie wierzylam jej i dalej nie wierze. Oni dostają zasilki z tego, co mi wiadomo. Pewnie woli po prostu wydac te pieniadze na cos innego, niz "życie". Nie mowie, ze musi chlać, ale kazdy ma swoje potrzeby, zachcianki i chcice.

Na koniec cos tam do mnie mowila, mile sie zachowywala, oczywiscie. Gdy dodawala do "do widzenia" cos w ich jezyku, pewnie to znaczylo "spierdalaj". Tak pomyslalam, smiejac sie glosno, ale w duchu, bo to zabawne,heh Ide lepiej spalic te jablka, zamiast wlepiac ślipia w monitor. To nic nie da. Nie chce wygladac, jak ta dziewczyna na zdjeciu. Choc podobno daleko mi do tego, ale nie jestem szczesliwym, genetycznie uwarunkowanym chudzielcem. Ani nawet szczuplą dziewczyną, ktora je, co chce i kiedy chce, tez nie jestem. Moze tylko tak wygladam. I o to wlasnie chodzi. Moge nie byc genetycznie chuda, ale musze tak wygladac.

Trzeba pokonac nieszczesne oprogramowanie, bo to, ktore mam dane - NIE PASUJE MI!!!

Ten kto jest pazerny, nigdy nie stanie sie mizerny.

piątek, 6 listopada 2009

"Week-end".

Kolejny weekend. Jestem sama w mieszkaniu. Zarowno Kaska, jak i Karolina pojechaly do domu. Ewa, jednak sie nie wprowadzila. Po tym, co widze mysle, ze jeszcze sto razy zmieni zdanie. Wczesniej byla tu i poryczala sie strasznie. Najbardziej dobilo ją podobno, ze Iw chcial nas wszystkie wziaźć na impreze. Poklocili sie znowu, ale nie tylko o to. Tak, wiec Ewa zasmiast sie rozpakowac, spakowala sie.

Co prawda on siedzi teraz za sciana u siebie wraz z kolega. Jednak dla mnie oni sie nie licza. Z Iwem tak rzadko rozmawiam, wiec nie klamie mowiac, ze go nie ma. A co z tamtym drugim? Gówno mnie on obchodzi. Zreszta licze na to, ze gdzies wyjda. W koncu chyba szkoda im tracic tego cudnego dnia (a raczej nocy) na siedzenie w chałupie. Zbyt wielcy z nich imprezowicze, by sobie pozwolic na to. Tak mysle i chce, zeby znikneli stad, jak najszybciej. Niech to zrobia, jesli nie dla siebie, to dla mnie..

Wlasnie ich slysze. Denerwuja mnie. Z drugiej strony wkurza mnie tez swiadomosc, ze ktos sie dobrze bawi. Podczas, gdy ja nie biore w tym udzialu, inni nie wiedza nic o takich problemach. Pojebane. Nie powinnam sie zalic. Mialam mase okazji, ale z zadnych nie skorzystalam. Gdy skoncze studia, musze sobie wszystko odbic. Glupie myslenie, bo jesli nie teraz, nie na studiach, to kiedy szalec? Naiwnym trzeba byc liczac, ze pozniej cos sie zmieni. Pozniej mogloby byc zaraz, ale skoro nie chce..

Raczej, skoro nie umiem, bo checi sa calkiem odrebna kategoria. Kategorią majaca sie do tego pierwszego nijak. Tak to, juz u mnie nieszczesnej, nieszczesnie wyglada. Sama tak decyduje, wiec mowi sie trudno. Pokutuj, skoro grzechow szukasz i grzechy popelniasz, glupia..

Jedyna okazja, ktorej nie popuszcze, to ten jedynasty listopada. Najblizsze święto, co oznacza wolny dzien. Karolina nie pojedzie do domu, bo nie oplaca sie jej. Wspolnie z Kaska i moze nawet z murzynem, zorganizujemy sobie, jakas domowke. Zreszta chuj wie, czy cos z tego wyjdzie. W razie, gdyby nie wyszlo, moge sie grzecznie napic z sama Kacha. Ona lubi raz w tygodniu kupic sobie, jakies piwko dla smaku.. A, ze mnie samej szybko chamulce puszczaja, to nic. Mysle, ze nikogo nie zbulwersuje. Za dlugo siedze w izolacji, choc ma to tez swoje plusy...

Kiedys zanudzilabym sie zyjac, jak teraz. Juz dawno nie byloby mnie tu i problem, by nie istnial. Umarlabym.. Zaskakujace, ale aktualnie nie nudze sie, prawie wcale. Nie mam czasu, choc akurat nie czas decyduje o tym, jak sie czuje..