sobota, 13 listopada 2010

Tonę........

Tonę w papierach.... Jaki debil wymyslil magisterke? Chyba jeszcze wiekszy, niz ten ktory wpadl na pomysl matury.... Brawo dla tego Pana!

Nie wiem za co sie wziąźć. Im wiecej mam materialow, tym bardziej nie wiem, co z nimi zrobic. Tak na dobrą sprawe, moglabym te prace napisac z jednej ksiazki.. A tu masz! Nie moge.

Ryczec mi sie chce, kurwa. Nie wiem, juz co robic. Nie wiem, kiedy jest plagiat, a kiedy nie. Nigdy nie zwracalam uwagi na slowa, a tu przy kazdym zdaniu musze robic godzinny postoj. Po prostu - super!

Biore sie za to, bo nie ma co jęczec. Jęczenie nic mi nie da. Napisze cokolwiek, zeby bylo i zeby choc na razie miec spokoj.. Na razie, czyli do czasu, az Pani Sława kaze mi wszystko poprawic.. Tylko, kto by wybiegal w przyszlosc?

Puste kartki najlepiej oddalyby stan mojej wiedzy. Szkoda, ze takiej pracy nikt nie zaakceptuje. To bylby fenomen.

Klasyka w czystej postaci, na pewno przeszlaby do historii, heheheh.

wtorek, 2 listopada 2010

Nie teraz..


U mnie jest raz lepiej, a raz gorzej. Jednak od czasu ostatniej mocnej jazdy, nie mialam podobnej. To dobrze!

Wiele sie nie zmienilo. Wiele sie nie zdarzylo, chociaz... Pustka w glowie nie motywuje do pisania o tym, nie teraz.

Napiecie w zoladku sklania ku jedzeniu. Jednak nie chce zaczynac napadu zbyt wczesnie.

Potem bede sie budzic w nocy niepokojona swiadomoscią, ze do nastepnej "imprezy" dzieli mnie cala noc i kolejny dzien.

Powinnam pisac o innych rzeczach. Wiem, ze powinnam i moze nawet chcialabym, ale znow - nie teraz.

Ostatnio duzo myslalam o glupotach. Obecnie o nich nie mysle i tutaj mechanizm nie-teraz, dziala poprawnie.

Jutro sie obudze i pewnie znow zaczne myslec. Bede kombinowac, ale jest dobrze, poki z tych kombinacji niewiele wynika. Dzieki temu mniej sobie szkodze, choc mysli sa u mnie tozsame z czynami. Zbyt powaznie do nich podchodze...

Myśl = Czyn
Czyn = Myśl


Inne mechanizmy, mechanizmy atcing-outowe troche sie u mnie nasily od czasu wakacji. Dziwne, nigdy im nie ulegalam, albo nie tak czesto i nie w taki dziwaczny sposob.

Cos sie ze mną dzieje, ale nie wiem co. Oczekiwanie, co bedzie jutro, nie ma z prawdziwym oczekiwaniem zbyt wiele wspolnego.. Ze mną tez.

Jakby coraz mniej jest mnie we wszystkim. To wspaniale, bo mniej jest tez zmartwien...

Mniej wstydu.
Mniej zlosci.
Mniej rozpaczy.
Mniej poczucia winy.
Mniej rozczarowan.
Mniej zludzen.
Mniej nadziei.
Mniej wiary.

Mniej szansy, ze bedzie czegos wiecej.

Chwilo trwaj! Jesteś piękna!

sobota, 9 października 2010

Wiadomość do Daisy.

Moj dzisiejszy krzyk, jutro ucichnie.

Przepraszam Skarbie, ale w tej chwili odpisuje do Ciebie, choc wlasciwie nie przeczytalam Twojego maila, moze tylko tak szczatkowo.

Jednak to sie nie liczy i na niego odpowiem pozniej, na razie musze sie wyzalic. Nie wiem, co sie ze mna dzieje. Niby wszystko z napadami idzie wedlug planu, bo mam tak, jak i Ty szkole, a jednak zlapalam strasznego dola.

Mowie Ci. Czasem mnie to dosiega, ale nie czesto, jednak gdy przychodzi nie jest nigdy przyjemnie. Rano przez trzy godziny takiej swiętej leniwej trojcy od nas z roku tlumaczylam pewne rzeczy, bo w najblizsza srode pisza poprawke. Lubie ich, wiec bylo mi przyjemnie, ze moge komus pomoc. Tylko, ze w glebi duszy jestem egoistą, ktory nie z kazdym potrafi sie dzielic. Przysiegam nie z kazdym! Tak mi sie wydaje, ze moje zycie jest strasznie chujowe, ze gdybym wygladala inaczej bylo by inne. Doslownie mam swieczki w oczach. Ludzie Cie potrzebuja, gdy cos chca, a gdy Ty ich prosisz - odwracaja sie plecami. Jestem tym bardzo przygnebiona i choc wiem, ze jutro poczuje sie lepiej, w tej chwili jest okropnie. Mam trudnosci z tym, zeby polubic siebie, ale nie za to jaka jestem, bo uwazam, ze jestem (jak i Ty) bardzo wartosciową osobą, wrazliwą i moze nawet wcale nie glupia. Nie lubie siebie za to, jak wygladam, nienawidze, choc sa chwile, gdy sie do siebie usmiecham.. Tylko, ze w glebi duszy tkwi we mnie rozczarowanie tym swiatem i wlasnie ludzmi.. Mnie, jak i Ciebie tyle razy porzucono. Niby pogodzilam sie z tym, ale nie do konca..

Bo chyba do konca zycia w chwilach takich, jak ta, zamiast szukac winy w ich albo moim zachowaniu, szukam jej w tym jak wygladam. Niby sa dziewczyny jeszcze brzydsze niz ja, ale mnie to nie pociesza... Jestem przewraziliwiona, wiem ze niemozliwe jest, by wszyscy nas lubili. Mnie brakuje samoakceptacji, wiec kazdy przejaw odrzucenia, najczesciej wyimaginowany, boli strasznie..Dlaczego ja musze tak cierpiec? Dlaczego Ty czasem tez?W takich momentach widzac, jak ten swiat jest parszywy - pytam siebie po co jeszcze zyje, po co mi studia i cholerna magisterka. Do zadnego Curylo nie mam zamiaru kurwa isc. Niech on zmieni, to jak wygladam, a nie jak sie czuje.

Co z tego, ze czując sie lepiej mozna na siebie spojrzec inaczej, jesli to wciaz bede ja?

Nie wiem, co ze mna jest nie tak? Dlaczego ludzie mnie nie doceniaja... Nie potrafie czasem zniesc chwili dluzej. Nienawidze matki i ojca, ze zyje.. Z nia nawet nie moge pogadac, a matka powinna byc corki przyjaciolką.. Co bedzie, gdy mi Ciebie rowniez zabraknie? Tak sie boje kolejnych strat.. Nie potrafie sie z nimi pogodzic.Jestem jak lisc na wietrze, bezwolna.. Wpadam w otchlan.Jutro sie obudze, ale nie wiem, czy chce.. To wszystko jest maską!

DZIEKUJE, ZE JESTES ZE MNA, ZWLASZCZA W CHWILACH STRASZNYCH. PRAWDZIWYCH PRZYJACIOL POZNAJE SIE W BIEDZIE. TY POJDZIESZ DO NIEBA!!!

czwartek, 7 października 2010

Tendencja spadkowa.

Nie moge sie przestawic na nowy system. Chodze spac o 4 nad ranem, a wstaje o 9. Nawet nie czuje zmeczenia. W szkole nieraz siedze od 10 do 20. W ogole nikogo nie slucham. Zastanawialam sie kiedys, czy to przez chorobe. Normalni ludzie tez sie nudza, tez zasypiają, albo wyobrazaja sobie, ze sa, gdzie indziej. Daisy kiedys mnie o to pytala...

Pytala, czy dluzszy kontakt z "kazdym kims" jest dla męczacy. Wlasną męke opisala w tak fantastyczny, a zarazem prosty sposob, ze juz nic nie musialam dodawac, ani dociekać. Wtedy zrozumialam, ze to choroba, my chcialybysmy, albo byc same, albo z zarciem. Trzeba przywyknac. Mnie to nie boli.. Niestety za to, co inne wykancza.

Gdy przychodzi obojetnosc, wydaje mi sie, ze nic gorszego, juz nie moze mnie spotkac. Potem pojawia sie z nienacka tendencja wzrostowa, a wraz z nią rosnie trucizna, ktora jest we mnie. Wtedy spowrotem daze do poprzedniego stanu. Jednak on nie zawsze jest mi "po drodze", albo ja jemu... Pragne tez smutku, byle cokolwiek czuc lecz gdy on "przychodzi" (widac zawsze znajdzie sie na drodze, jak dzis) uznaje, ze źle wybralam. Zupelnie, jak w kartach. Czlowiek chcialby wyciagnac najwyzsza. Niby to zawsze, albo prawie zawsze jest As, ale czasem okazuje sie, ze potrzeba bylo nizszej, by wygrac.

Po prostu sama nie wiem, czego chce. To prawda, ze Polacy sa okropnym, smetnym narodem i lubią sie chwalic wlasnym nieszczesciem. Ja tego nie robie, jedynie tutaj... Jednak nadal nie wiem czemu, ale im wiecej zla mnie spotyka, tym bardziej czuje sie wyjatkowa. Moze chce sobie zasluzyc na Niebo? Nie, o nim rzadko mysle, chociaz mysl o innym swiecie pomaga mi przetrwac wszystko. Bo tutaj wszystko jest zupelnie niczym, tak jak trwa tak tez sie skonczy. Chwala Bogu! No wlasnie, chwala! Ja tez znikne, a wraz z tym znikną: obojetnosc, tendencje wzrostowe i spadkowe.. To znaczy, ze bedzie dobrze, gdy zabraknie tego. Licze na wiecej, na cos innego, czego nie zaznam tutaj.

A czemu znow tutaj pisze, choc zrobilam to calkiem niedawno? Nawet nie dlatego, ze noc jest dluga... Po prostu postanowilam, ze ogranicze swe wpisy na blogu, jak sie uda to do 1 na miesiac. Jednoczesnie zakladam, ze moze "zajsc", jakas wieksza potrzeba, w koncu "wypadki chodzą po ludziach", a nie odwrotnie. Tak, wiec trzy wpisy niech beda ostateczną granicą, ktorej nie przekrocze...

Musze przyznac, ze zmienilam promotora. Chcialam pocieszyc starego (bo bylo mi go zal) slowami, ze dla niego, to nawet lepiej, poniewaz "mniej sie narobi". On widac mial inne zdanie, bo odpowiedzial, ze "zawsze, jaks rana w sercu pozostaje". Trudno, jak ja bym chciala pozwolac sobie na tego typu rany, juz dawna pokrylabym sie jednym wielkim i nie gojącym sie strupem. Rozczarowala mnie jego postawa. Nie robil nic, a bardzo duzo mowil. Szkoda, ze sa ludzie, ktorzy potrafią ciekawie mowic, ale mowia nie na temat, albo slowa nie pokrywaja sie z czynem.

Obecnie mam wspaniala promotorke, taka okazja zdarza sie chyba raz na milion. Nie przeceniam jej, bo to bardzo madra, a na dodatek inteligentna kobieta. Te dwie cechy rozumiem odmiennie, nie chce ich jednak wyjasniac. Gdy w koncu udalo mi sie przesniesc, poczulam ze to chyba jest to moje szczescie w zyciu. Nadal uwazam, ze choc rozne nieszczescia "trafiam" (loteria?), w tym i na chorobe, duzo go mam. Bog w gruncie rzeczy dobrze obchodzi sie ze mna, bo Jego obchodze... Staram sie dziekowac Mu za zle rzeczy, zeby nie bylo wylacznie, ze "jak trwoga, to do Boga". Moze pokora jest czyms, co On najchetniej nagradza?

Jako, ze moja promotor ma na imie Stanislawa - z szacunku do niej nie bede nazywac jej Stasią lecz Panią Slawą. Tak uznalam doslownie chwilke wczesniej. Razem zmienilysmy temat i bede teraz pisac o empatii, a nie o pracoholizmie. Na pracoholizm bardzo nalegalam, gdy jeszcze mialam pracowac z Panem M, czego on nie rozumial. Coz, czlowiek zawsze stara sie wybierac cos, co go interesuje, a co moze go interesowac bardziej, jesli nie cos, czego sam wewnetrznie "dotknal". Zaburzenia odzywiania tez bylyby dla mnie swietnym tematem, bo sporo, juz o tym wiem. Niestety, w szkole wszyscy lacznie z wykladowacami sporo o mnie wiedza, wiec powyszego nawet nie chcialam brac pod uwage. Pracoholizm zostal moja tajemnicą (to akurat ukrylam), o ktorej nikt do konca nie wie i ktorej szeroko nie spisze. Co tam, spisze ja zycie... Ludzie mysla, ze jestem zdolna, myla sie - jedynie ambitna. Przykre, najbardziej dla mnie, ale znow z pokora odslaniam swa kolejna wade...Dzis obudzila mnie Olka telefonem. Jutro musze wytlumaczyc kilku osobom Technike Rorschacha. U nas jest duzo innych osob, ktore rozumieja ją lepiej, ale Olka stwierdzila, ze z innymi ludzmi nie dogada sie tak, jak ze mna. To bylo mile, bo przeciez przyjaznila sie tez z Renia i wlasnie ją mogla o pomoc poprosic. Moze Renia nie miala czasu? W kazdym razie lubie czuc sie lubianą, ale to tez niebezpieczne. Wyszystkiemu, co przyjemne towarzyszy zaloba na mysl o czyms - o czym myslec nie chce.

Smiac mi sie chce, jak wyobrazam sobie jutrzejsze "uzeranie sie" z nimi. Juz widze Baske patrzaca na mnie przerazonymi oczami, jak sarenka sploszona widokiem mysliwego. O Olce nie wspomne, na pewno "wyszczeli" masę pytan, na ktore chyba nie bede mogla odpowiedziec. Wtedy, to ja poczuje sie, jak sarenka i rowniez tak na nia spojrze... Zas Grzesiek na pewno usnie na stole, mrugajac swymi dlugasnymi rzesami, z ktorych slynie na roku, jesli nie w calej szkole. Bedzie smiesznie, jak powiem "no kurwa nie moge z Wami", a na pewno powiem, smiejac sie przy tym, wiec moze nie uciekna. Dam z siebie wszystko, ale to dla mnie nowosc.

Niedawno uleglam mechanizmwi obronnemu nazywanemu w psychologii - acting out. Polega on na tym, ze czlowiek, aby nie uswiadomic sobie swych uczuc, natychmiast podejmuje jakis czyn, aby rozladowac nieswiadomy kierujacy nim impuls. Zazwyczaj sam impuls nie musi byc zly, ale zle jest, ze czlowiek o nim nie wie.. Nie wie, co nim kieruje. Robi cos, albo czegos sie podejmuje, a to bywa dla niego szkodliwe.. Ja sobie rowniez zaszkodzilam, poniewaz poszlam - po papierosy. Nie pale... Niestety Pani Slawa tak mnie wystraszyla wymaganiami, ktore oglosila, ze od kilku dni nie potrafialam sie pozbierac.. Potrzebowalam trujacego dymu, wiecej trucizny!! Wiecej!!!!

Naprawde, juz nic mi nie pomaga.. Ani leki, ani ed. Fajki pewnie tez gowno dadza... Palic wiem, ze przestane, jak ostatnio w wakacje, gdy przed niczym nie musialam uciekac.. Teraz uciekam przed soba. Mam nadzieje, ze czytajac ksiazki o empatii (co bedzie do mojej pracy konieczne) dowiem sie nie tego, jak swoja w sobie pielegnowac lecz zniszczyc. To moje ostatnie zyczenie.Jutro znow czeka mnie ciezka praca, caly dzien pracy. A wszystko po to, by choc na chwile poczuc do siebie szacunek. Na chwile poczuc sie dobrze. Do tego empatii nie potrzebuje! Kocham moment, gdy zasypiam i chce zasypiac spokojnie. Jesli nie z usmiechem, to bez poczucia, ze znow z soba przegralam. Walczyc nie potrafie przestac, wiec dalej walczę.....

Zakochalam sie w mojej promotor. Cudowna Pani Slawa, to moja motywacja... Wspominalam, juz o tym? Nie jestem lesbijka, ale w takich kobietach potrafie sie zakochac, albo inaczej - zachwycic, bo wiem, ze sama jestem do dupy. Bardzo mocno doceniam piekno duszy, niezatrute jadem takim, jak moj.

wtorek, 5 października 2010

Tendencja wzrostowa.


No co? Powinnam chyba wspomniec cos o sprawach bardziej aktualnych, niz pobyt u Daisy - tak uznalam ostatnio.. W tym pospiechu, to trudne. Zgubie slowa, ale nie mysli... Mysli w koncu tez zapomne i nic nie pozostanie. Jedynie, co tutaj zapisze, bedzie moim wlasnym spadkiem dla samej siebie. Dziedzictwem zycia i smierci oraz po smierci. Jednak Bog wie, kim jestem i bez tego. Dla niego pisac, ani myslec nie musze... A po smierci, jak odbiore ten spadek? I co on bedzie wlasciwie znaczyl? Nie powie mi nigdy, kim jestem tysiac kawalkow wczorajszego istnienia. Czego nie odkrylam za zycia, na szczescie dowiem sie po smierci. On mi powie i Jemu ufam.

Jaki umarlak chcialby miec bloga? Chyba sluszne zadaje sobie pytanie... Pewnie nawet nie obchodzi go palące się znicze na grobie. Znicze w imieniu jego bliskich, moze wielu, ale tylko dla niego, jego jednego. Mnie niech ich nie palą, nie chce.

Pisze takie smutne dosc rzeczy, ale czuje sie baaaardzo dobrze. To oczywiste! W koncu wreszcie skonczyly sie wakacje!!!!! Mam idealny nastroj, choc w szkole lapie mnie maksymalna wscieklosc, z ktora ciezko cos zrobic, ale mija. Najwazniejsze, ze aktualnie jestem wolna od niej i nie tylko od niej... W ogole zauwazylam, ze przezywam ostatnio bardzo dziwne stany i one przechodza, rzadziej zachodzą na siebie, jeden po drugim.

Najbardziej zastanowil mnie ten, ktory pojawil sie wczoraj. Otoz, odczulam BARDZO silny wstręt do niektorych osob, ktore normalnie potrafie zniesc, a MOZE i nawet lubie je. Jednak mow mi "normalnie", gdy ten stan dominuje... Zawsze sa to dziewczyny, bo tylko ta plec wzbudza we mnie cokolwiek. Reszta na szczescie jest obojetna. Chociaz chwilke! Nienawidziec jest najprosciej i w glebi duszy mozna kazdego. No pewnie. Cos jeszcze? Generalnie nic do nich nie mam, choc pod obojetnoscią czesto cos jeszcze sie kryje. Mowia, ze tym czyms nigdy nie jest nic pozytywnego, chyba mają rację...

Lubie je, ale pewnie nie za wszystko - moge sprostować tylko na ile szczerze? W stanie wstretu, brzydze sie ich, jak zadnego najgorszego robactwa.. Brzydze wszystkich, jednak wyjasnijmy, bez wzgledu na plec mimo dominacji zenskiej. Gdyby tylko oni wiedzieli! Czasem marze o tym, by poczuli moj wstret rowniez w sobie i by on ich nagle zniszczyl. Tak jak mnie niszczy. Niszczy za to, ze go do nich czuje, a nie mam jak skierowac. No bo jak i powiem, ze za co? Za to, ze jestescie? Niemozliwe.

Robactwo moglabym lykac, a od patrzenia na nich rzygam. Czuje sie jednoczesnie - na chwile lepsza, ale to tez glupie.. Czuje sie lepsza, albo inaczej - NAJLEPSZA. W tym czasie, jakby nad calym swiatem góruję, ale nie potrafie tego udzwignac. A moze tak naprawde mam dosc ciaglego patrzenia w dol? Widok z gory naraza mnie na przykre dno ludziej natury, a wolalabym patrzec do gory, chocby w niebo. Niebo przynajmniej jest piekne, zreszta tam na gorze zawsze cos jest, a na dole? Tylko ludzki upadek.. Prosciej dostrzec, gdy on jest czyjs - tylko nie wlasny... Tego nie da sie zniesc.. Nikt by nie zniosl.... Tyle we mnie agresji!

Nienawidze wowczas swojego zycia. Nienawidze tego, ze czuje sie najlepsza, bo od kazdego za bardzo inna... Pokrzywdzona przez innosc.. Nienawidze, ze mojej wspanialosci nie docenilo szczescie. Obce cos, albo jedynie abstrakcyjne pojecie - szczescie.. Mniejszy wstret wzbudzają we mnie osoby, co do ktorych sie przekonalam i wiem, ze sa wrazliwe.. Lubie tym jednym slowem - "wrazliwi", nazywac wszelkie inne cechy, ktore cenie w ludziach... Jednym slowem, gdy obdarzam kogos ta cechą, mam na mysli rowniez: tolerancję, wyrozumialosc,skromnosc, ugodowosc, zyczliwosc, dystans do siebie, brak egoizmu, przyjacielskosc, wspanialomyslnosc, albo po prostu - dobroć. Dobry mimo wad, taki jest dla mnie czlowiek wrazliwy... Jasne, ze nie pisze teraz o sobie. Ja jestem wrazliwa, bo maksymalnie narcystyczna, wiec latwo mnie urazic.

Na szczescie przy dobrych osobach moja nadludzka sila nieco blednie. Za to przy parszywych falszywych kurwach, czuje sie mocno pokrzywdzona. Czy taką cene niesie w sobie pragnienie bycia nadczlowiekiem? Jestem parszywie dumna z tego, kim jestem, ale i chyba coraz bardziej narcystycznie zraniona. Nie cierpie tego! Nienawidze! NIENAWIDZE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

W zeszlym roku podobne uczucia dotykaly mnie coraz czesciej i czesciej, choc nigdy wczesniej sie z nimi nie zetknelam. Ciekawe do czego jeszcze bede musiala uciec? Do nich na pewno i znow: tendencja wzrostowa.. Bede rosla i rosla, az obejme caly kosmos i wszedzie, juz zabraknie dla mnie miejsca. Wtedy bede zmuszona zniknac...

To ja, wlasnie ja!
Niestety.... Najlepiej czuc sie rownym, ani gorszym, ani lepszym. Moja nadludzka sila ma tę samą nadludzką moc, ale niszczycielską. Chcialabym ja pokonac. Moze kiedys wyzwole inną, ktora zajmie jej miejsce? Nie jestem pelna nadziei, ale i nie rozpaczam...


/ Ja pierdole... Wlasnie rozjebalam jedna rzecz. Spadla na podloge i juz jest do niczego. Cala ja!!! Cala ja i moja nadludzka sila. /

wtorek, 28 września 2010

Ra-dom.


Godzina jest nietypowa. Tzn. dla mnie, jak najbardziej normalna, ale wiekszosc ludzi zyjacych w tej samej strefie czasowej, co ja - na pewno, juz spi. Ja nie moglam. W ogole nawet pisac tutaj, jakos srednio mi sie chce. Troche sie przymuszam. Duzo rzeczy moze przez to skroce. W takich sytuacjach lepiej, by bylo zamknac stronke i zajac sie czyms innym. Te sytuacje sa mi znane. Rozwiazania zawsze wybieram podobne. Teraz tez, bo teraz rowniez dostosuje do zasady "zawsze". A dlaczego, by nie?

Po spotkaniu z Ann musialam dotrzymac jeszcze jednej obetnicy. Obietnice te, takze zlozylam bratu, ale nie tylko jemu. Pojechalismy na weekend do Daisy, ktora mieszka w Radomiu i od dawna chciala, bym tam do niej "wpadla". Slowo "wpadla" jest dosc trafne. Wspolny czas tak szybko zlecial, jakbym byla pilka, ktora przeturlała sie przez jej mieszkanie. Potem ktos te pilke zabral, albo ona dalej turla się po swiecie... A moze lepszym porownaniem bylby balonik?Poznalam rodzicow Daisy. Zobaczylam okolice, ktorą codzien przemierza. Tyle czytalam w mailach o Biedronce i Lidlu, do ktorego musiala sie spieszyc, gdy do mnie pisala. Niby wiedzialam, jak wyglada znaczek firmowy sieci tych marketow, ale wiedzialam tez, ze nie ma dwoch takich samych sklepow. Drzewa to, wciaz drzewa, ale sa przeciez sosny, dęby i nie tylko, a kazda dąb rozni sie od kolejnego... Chcialam po prostu pewne rzeczy moc sobie wreszcie "unaocznić". Dzieki temu naprawde bede mogla zobaczyc je przed soba. Zobaczyc bardziej takie, jakie sa w rzeczywistosci, a nie jakie myslalam, ze moze sa.

Zapamietam Radom, jako prawdziwy dom...
Nazwę go domem "Ra". Wiem, smiesznie, ale co z tego? Mnie, to i tak nie smieszy... Na mysl o tym jedynie sie usmiecham.

Jasne, wroce jeszcze do tego.
Na pewno
opowiem więcej lecz nie dzisiaj..

/ Wow, ja poooootrafię pisać krótko! /

piątek, 24 września 2010

Chwastom dałam spokój.


Pisze z lekkim rozczarowaniem. Ten piekny stan, gdy jedzenie moglo dla mnie nie istnieć, chyba odszedł na dobre... Jezu, co zrobie, jeśli będę musiala na niego czekac kolejne 10 lat? Za co Ty mnie karzesz? Nie, na pewno tyle czasu, już nie wytrzymam. Teraz każdy dzien ma inna wartość. Właściwie to zadnej wartości nie ma, a jesli juz to zla. Tylko teraz cos tu sie nie zgadza. Przeciez wartosc chyba sama w sobie jest pozytywna? No dobra.. Tylko czemu kazdy dzien dłuży się niemiłosiernie i zawsze pozbawia mnie energii? Nawet zasnać nie mogę, tak bardzo bywam zmeczona... Stad wiem, ze kolejnych 10 lat nie wytrzymam. Zreszta pierdole, po co mam zyc tyle dla jakis głupich, paru dni? Wychodzi na to, jakbym miala wieczność calą przeczekać na cos, na co czekac i tak nie warto – bo się skończy. Wiem o tym, wiec nie czekam. Oczywiscie dalej będę zyla po swojemu, a jeśli się zdarzy cos dobrego, na pewno się uciesze. Jednak o nic nie będę zabiegac. Jak wyzdrowieje, to tez będzie super. Na cuda, jednak nie licze. Nie obudze się normalna, ale w istnienie przelomu nadal chce wierzyc. Dopóki zyję znaczy chyba, ze nikt mnie tej wiary nie pozbawil. Poza tym chciałabym cos sobą reprezentować, bez wiary jestem niczym. Totalnym niczym.

Niedawno spotkałam się z Ann. Ona tez jest chora, ale mniej, niż ja. Tak mysle, bo ona przynajmniej nie wymiotuje. Oczywiście mogę się mylic, ale lepiej dla niej, by tak nie było... Ann glodzi się, najczęściej nic nie je przez jakis czas – kilka dni, w porywach szalu do tygodnia. A pozniej, gdy przychodzi napad, kona w lozku, wyje jak wilk w „ksiezycową noc”. Cudowne, nie chce sobie tego wyobrażać. Ja przynajmniej szybko zwale i mam spokoj, znow się uśmiecham.. Najsmutniejsze, ze uciekla w brak ambicji i uwierzyla, ze taka jest – do niczego. Pod wieloma wzgledami się roznimy. Ann jest dobrym człowiekiem, choc niedobrze, ze ufa wszystkim, jak dziecko. Ja tego nie potrafie pojac, może dlatego, ze nawet sobie, już nie ufam, nie wspominając innych osob... Nie chce tak, ale nie potrafie, nie wiem, co znaczy inaczej. Już zapomniałam.
Dawno temu zapomniałam.. Chciałabym ją tez tego zaufania i naiwności oduczyc, ale może moja skrajność moglaby się na niej odbić jeszcze mocniej? Kurcze, trudno na to pytanie odpowiedziec. Ostatnio moja wiedza okazuje się, jak wczorajsza mgla. Nawet, jeśli za chwile tez pojawi się mgla, ona będzie nowa. Stara mgla, przeciez przepadla razem z wczoraj... To, co wiem jest zwodnicze, sama siebie zwodze, nabieram, klamie. Prawd posiadam tak wiele, codzien prowadzi mnie inna. Na zadną nie potrafie się zdecydowac i przy niej pozostac. Co ze mnie za człowiek? Co za psycholog będzie? Chyba popierdolony psychol, nie obrażając innych chorych, których w glebi duszy szanuje. Zreszta siebie tez szanuje na swój sposób, bardzo specyficzny, heh.

Do Ann nie mialam wielkiej ochoty jechac. Choc bardzo ją lubie, wszelkie spotkania towarzyskie malowaly się w mojej glowie na czarny PASKUDNY kolor. Jednak obiecałam cos bratu, który bardzo chciał ją poznac. Ponadto obiecałam tez sobie, ze nie będę, już dłużej swinią, albo raczej czlowiekiem, który jak świnia się zachowuje. Wiedziałam, ze Ann na to spotkanie ze mna bardzo się cieszy i od dawna na nie czeka. Gdybym nie czula tego wielkiego zmeczenia również bylabym w Niebo wzieta, ze wreszcie mogę ją zobaczyc....
- Co mam zrobic, by to zmeczenie zniszczyc? Pod nim kryje się moja energia, mój zapal, cos dobrego, pieknego, co chciałabym wskrzesic i „powstać, jak Feniks z popiołów” , nawet jeśli to niemożliwe, no co? - Zastanawiałam się nad tym dlugo, ale bezskutecznie.

A z Ann, co ciekawego porabialiśmy? Nic ambitnego, ale nie uwazam czasu wspolnie spedzonego za zmarnowany, a wrecz przeciwnie. Było bardzo fajnie i było milo.... Jednak w pewien sposób zadowolona z siebie nie jestem. Dobrze, ze takie „imprezy” sa u mnie naprawde rzadkością. Nie chciałabym tak postępować za często. Tzn. czasem, gdy meczy mnie plan dnia, który sobie narzucam, bardzo zazdroszcze osobom, które bez niego zyja. Zazdroszcze nawet zapitym alkoholikom, którzy mają libacje dzien w dzien. Dzien po dniu, nie bacząc na wszystko po prostu – chleją, nie piją, chleją... Z Ann i moim bratem wypiliśmy dwie flaszki, jakiejs ohydnej wodki. Przysiegam, ale tego akurat przysięgać nie musze, na to gowno predko nie spojrze. Właściwie od początku nie mialam na nie ochoty, ale ostatnio nasz budzet był dosc mocno nadszarpniety. Tak było po prostu ekonomicznej, niż wypic kilka piw... Nie chciałam Ann naciągać, nie jestem w koncu zadną wyludzaczką i niczyjej kasy nie potrzebuje. Absolutnie!Pamiętam, ze patrzac na tych wszystkich zapitych „studencikow” siedzących na lawkach, pomyślałam, ze sa „strasznie zalosni”.... Cholera, czyli jednak normalna nie jestem.... Niby na studiach, to „normalka”, ale ja jakos nie szanuje takich ludzi, którzy tylko by chlali.. Z drugiej strony, przeciez i we mnie mocno tkwi chec, jakiejs tam zabawy.. Jak się nie bawie, chciałabym dołączyć do takich „zapitych studentów”, ale wystarczy mi jedno, krotkie zdarzenie i mam tego dosc na dluuuuugo.. Zupełnie, jak teraz... To cholera, jaka ja w koncu jestem? Dlugo pytałam siebie, czy dobra, czy zla... Tak było wczesniej. Dzis wiem, ze taka i taka, ale pewne rzeczy nie zgadzaja się i już. Wlasnie dlatego niekiedy znow pytam, nie oczekując odpowiedzi, której może nie ma. A skoro nie ma - nikt mi jej nie udzieli, proste nawet dla mnie...

Ann głodowała, wiec szybko zwymiotowala. Pila wodke na pusty żołądek, nawet soku nie chciala. Wiedziałam o co w tym wszystkim chodzilo. Sok ma przeciez kalorie, a jej do przezycia zdecydowanie wystarczaly te z alkoholu... Zreszta i ich było dużo-za-dużo! Jasne.. Wszyscy ludzie patrzyli się na naszą „ekipe”, jak na nienormalnych. Mnie tak szybko do glowy nie uderzylo.. Czulam ogromne zdziwienie, czekając az w koncu zacznie w niej pozadnie chulać... W koncu zaczęło, ale po dosc dlugim czasie. Tzn. subiektywnie tak to odebrałam. Trawki nie paliłam, zreszta nigdy nie chcialam i nie chce (po co? po cholere?), ale mechanizm mogl być tutaj dosyc podobny. Moge go sobie tylko wyobrazic z czyichs opowiadan.. A alkohol? Coz, to gowno, naprawde człowieka otumania...

Potem przewróciłam się. Mój biedny brat musial się zajac nie tylko Ann, ale i mna.. A ja czulam przeszywające calą skore zimno. Noc była okropna. Nie sadzilam, ze Krakow zamienia się czasem w Antarktyde. Tamtej nocy się zamienil... Jeden sweter pożyczyłam Ann. To nie było poswiecenie, chciałam się zachowac w pozadku... I chciałam tez spac na lawce, taka byłam senna, ale Bogdan się nie zgodzil. Gdy wstaliśmy, po drodze znowu upadlam. Nie bolalo, heh... Jakis student chciał mi pomoc, ale powiedziałam mu „spierdalaj”. Jak zwykle bylam mila.. To tez przez to, ze jesc mi się chcialo. Zaczal się mój napad. Mój brat cos zamówił w sklepie, czy tez barze (nie cierpie tego slowa, bo mi się z burdelem kojarzy!) tuz obok naszej lawki (czytaj: miejscówy)... Gdy to zjadlam, chciałam wiecej... W koncu mój żołądek zostal dosc mocno napchany. To nie było prawdziwe bulimiczne szaleństwo, poniewaz tyle jeszcze normalni ludzie, którzy „lubią sobie pojesc” – raczej jedzą. Sęk w tym, ze ja tyle nie jem. Zle się z tym czulam. Chciałam, gdzies zwymiotowac, ale nawet po pijaku nie potrafiłam tego zrobic przy ludziach... Co innego, gdy samo przyjdzie, wtedy to naturalne.. A tak nie mialam nawet wody, żeby popic, bez niej trudniej sie „rzyga”.

Gdy „doturlaliśmy się” na dworzec - chyba nagle, ale nie wiem, Bogdanowi zachcialo się sikać. No co, czysta fizjologia, ale stwierdzenie „nie miał kiedy” i tak było pierwszym, które ode mnie uslyszał... Ja o dziwo duzo nie sikalam, choc mam z tym problem. Ponoć ten problem dotyczy większości osob z ed, wiec nic dziwnego.. Gdy brat wrócił i powiedział, ze autobus do Zagnidowa wlasnie odjechal, myślałam ze go zabije!!! Wiedziałam, nie łudziłam się – to był nasz ostatni autobus.. Obie z Ann coraz bardziej odmarzałyśmy.. Ja, już nawet spac nie mogłam. O ile wczesniej nocleg na lawce stanowil dla mnie wizje, która traktowałam powaznie, o tyle pozniej chciałam być w domu. Marzyłam o swoim, cieplutkim lozku...

Na szczescie o polnocy jechal jeszcze, jakis autobus do Warszawy, który przejeżdżał przez Zagnidow.. Może to moja wina, a może nie, ale nie wysiedlismy na naszym przystanku. Kierowca ochrzanil brata, ze ja z Ann weszłyśmy do srodka tylnymi drzwiami. Powiedział, ze jeśli to się jeszcze raz powtórzy, to „zapierdoli”. Bogdan chyba się wystraszyl jego slow, bo potem nawet go nie poprosil, by zatrzymal się w Zagnidowie... Dla kierowcy to nie powinien być, jakis wielki problem, choc teoretycznie zobowiązany jest, by przestrzegac wyznaczonych przystankow.. Jednak bądźmy ludźmi – tak pomyslalam i nie mogłam się pogodzic z tym, ze ciagle „nie jesteśmy w domu”.

W koncu wysiedlismy, ale tak, jak mowilam - nie na docelowym przystanku. Ostatecznie do domu nie mielismy, już tak bardzo daleko. Nie było do niego również na tyle blisko, by wrócić na nogach, wiec zadzwoniliśmy o 2 w nocy po matke. Czekając na nia przyplątał się do nas, jakis biedny piesek. Był strasznie wychudzony.. Chciałam mu dac cos do jedzenia, ale nic nie mialam w torebce, nawet suchego chleba.. Chciałam tez zabrac go do domu, bo teraz nie mamy zadnego psa, ale matka się nie zgodzila. A ten biedaczek merdal na mnie ogonkiem, dal się pogłaskać i był wyraznie zainteresowany, by „zabrać się” z nami.. Szkoda piesku, innym razem może się „zabierzesz”, albo ja Cie po prostu "zabiorę".....


A chwasty? Co z nimi? No wlasnie, na razie ich nie przesadzam. Niech bedą dalej, jakie są i tam gdzie są. Pozniej zobaczymy. Biedny to jest rzeczywiscie ten kot i tamten pies, a nie ja... Ja tylko narzekam, ale zawsze koncze. Skonczyc czasem jest trudno, bo chyba nie wiem kiedy wypada. Albo myle wypada z "chce", czy "musze"...
Powinnam tylko chciec! A potem nalezaloby wykreslic wszelkie "powinnam", by zostawić samo "chcę". Tylko w ten sposob zechce czegos naprawde.

piątek, 17 września 2010

Przesadzam chwasty - do nowych doniczek.


Nawiazujac do tego, co pisalam ostatnio - wolalabym jednak tamto "rozwiazac", a wpis skasowac. Jednak nawet najwieksze glupoty nie znikna, gdy sie o nich zapomni, to sie dokonalo. Zostalo zapisane, gdzies w cząstce kosmosu i nie spadnie, jak gwiazda. Nie, nie przepadnie... Troche mi wstyd za siebie. Pisalam, jednak cholerne bzdury, a co najgorsze chyba bylam w tym dosc przekonywująca! Tak sadze. Mialam poczucie, ze gdybym przeczytala to u kogos, bez watpienia uwierzylabym... We wszystko i bez mrugniecia okiem uwierzylabym. Bez watpliwosci i swiadomosci, ze takie "odjazdy" chorych psychicznie tez mają swoje "powroty". Przesadzalam, ale duza częsc tego ukazala smutną prawde. Tak rzadko o niej piszą w ksiazkach, szkoda, bo chcialabym o tym poczytac. Chcialabym sie podolowac, a to jednak inaczej, gdy widzi sie cudze slowa, wlasne nie docierają. O Boze! Inni sa bardziej przekonywujacy.. Oczywiscie dobrze, ze mniej sie wstydze niewygodnej prawde przed obcymi ludzmi, niz niegdys. Szkoda dla nich przechodzic przez cos takiego, nie sa tego warci, bo nie sa warci wiecej, niz ja. Przed sobą odslonilam tę prawde dosc dawno i robie tak nadal, najczesciej w paskudne, pochmurne dni. Kocham te dni. Lubie ow smutek, jest prawdziwy i co najwspanialsze - chyba malo kto do swej prawdy naprawde dotarl... Poza nimi (tymi dniami) znow sie usmiecham, mysle ze szczerze. Calkiem nie oszalalam i dziekuje niekiedy Bogu, bo nie zgubilam sie zupelnie. Zreszta nawet gdyby - moze dobrze, moze w bezsensie naprawde tkwi sens. Moze nie trzeba wykreslac "bez", moze to proszte, niz mysle? Chcialabym...

Ludzie, przeciez chodza po swiecie "prostymi" drogami lecz do celow, ktorych nie pojmuje, zupelnie nie prostych. I zlych! Ich proste drogi, to klamstwo, falszerstwo i obluda. Nikt mnie nie przekona, ze jest inaczej... A ja? Przynajmniej zyskalam swoj swiat i nie musze, juz zmieniac swiata ludzi. Nie musze, to wspaniale. Ale to tez powod, by nigdy nie wyzdrowiec. Jednak anoreksji miec nie chce. Czasem bym chciala zapragnac jej, ale to egoistyczne.

W domu wiele sie dzieje. Nadal gnebia mnie somatyczne objawy, ale z tego wszystkiego mniej bolą rece.

Waga mnie wkurwia i to mocno. Ja pierdole, zblizam sie do swego najwiekszego rekordu. Jednoczesnie coraz bardziej sie boje magisterki, mniej szkoly. Nie wiem jak ludzie sie nie przejmuja, a nie przejmuja sie na pewno!!! Niedlugo i mnie dopadnie obojetnosc i "wrzuce na luz", ale nienawidze robic cos byle jak. Nic nie poradze, ze znow tak bedzie. Boje sie pustki..... Ona mi naprawde zagraza... Albo boje sie tych bzdur oraz pseudo-pomyslow. One tez sa pustką, choc na nią nie wygladają. Ale to moja pustka, przysiegam, nikt nie wie o tym lepiej, niz ja.

Choc chyba istnieja jeszcze ludzie, ktorzy znaja mnie lepiej, niz ja siebie. Moze lepiej rozumieja.. Ja zwariuje. Wszyscy zwariuja. Zeby tego uniknac nie wolno mnie zrozumiec!!!

To tylko nowe doniczki, ziemia nadal daje chwastom zycie. A swiatlo? One zywia sie moją energia, dlatego bywam bezsilna.... Bywam. Nie powiedzialam, ze zawsze taka jestem. Juz nikt "nie wlozy" slow niewypowiedzianych w me usta. Juz nigdy nikomu na to nie pozwole.

Strasznie podoba mi sie ta aktorka ponizej!! Bardzo lubie patrzec na jej zdjecia. Ma sliczne wlosy i w ogole cala jest piekna. Wydaje sie byc dobra osoba, ale to glupie. Nie mozna tak myslec tylko dlatego, ze sie ladnie usmiecha. To niesprawiedliwe, ze ludzie urodziwi wydaja sie rowniez inteligentniejsi i ogolnie bardziej uzdolnieni. Nie sugeruje sie tym, ze psychologicznie to udowodniono lecz, ze sama czesto sie na to nabieram. A nabieram sie, gdy patrze wlasnie na takie dziewczyny... Nie badz frajerką, idiotko!!! I tak chyba ustawie sobie Ciebie na tapecie i bede podziwiac, slodka dziewczynko... Masz tak wiele wcieleń, nie porafię powiedziec, ktorą Cie wole... A Ty, ktora siebie wolisz? Ktora jestes prawdziwa? Ktora to Ty? Pytam Ciebie tak podobnie, jak pytam siebie i Ty tez mi nie odpowiesz...

środa, 15 września 2010

Przełom?


Mialam ogromna potrzebe, żeby tutaj napisac, by przyznac się przed sobą do pewnych rzeczy – tak, jak rzadko mam okazje. Jednak nie mogłam. Nie - ze względu na pulsujący we mnie wstyd, ale cos wiecej, niż tylko fizyczne i psychiczne niedomaganie. Czulam, ze umieram. Jeszcze nigdy w zyciu nie dzialo się z moim organizmem tyle dziwnych rzeczy naraz! Przyzwyczaiłam się, ze zle rzeczy przychodza jedna po drugiej, ale zachowując pewna odległość czasową. Rozpieszczając mnie nadzieja, ze tym razem znikna i więcej nie przyjda. Przychodzily zawsze. A ostatnio wlasnie na mojej twarzy pojawil się, jakis okropny czerwony rumien. Przypominal pokrzywke. Nie przejmowałam się nawet, ze paskudnie wygladał, bo jeszcze nie było tak źle. Balam się może tylko, ze nie wiadomo, co z niego powstanie i nie zejdzie, już nigdy. Poza tym w tych miejscach, które były czerwone, czulam ogromne wysuszenie. To było tak, jakbym zamiast skory, otrzymala pustynie, albo hodowala na twarzy rośliny i ich nie podlewala. Wiem, dalam niedorzeczne porównanie. Wyobrazcie sobie strop, który nie chce się zagoic, a jutro czeka Was cos waznego... Wpadacie w panike. Moja skora wlasnie w takiej panice sie znalazla, ja nie, ona owszem.. Na dodatek bolalo mnie strasznie serce. Cala klatka piersiowa meczyla, ciezko oddychalam. Duzo spalam, nikt sie nie czepial. Czulam, jakbym miala najgorsza angine. Angine bez bolących migdałków. Straszny wirus bez kaszlu oraz szaleństwa w nozdrzach. Moje rece były bardzo slabe. Bolaly mnie, jakbym weszla w aktywny artretyzm. Czulam na pewno, ze to artretyzm, wiedzac ze przeciez nie mogę rozumiec, jak on boli i czy boli. Nawet nie znalam jego objawow, nawet w Wikipedii o nich nie poczytalam. To oczywiście nie był artretyzm. I nie mogl być. Jedyne czego bylam pewna – to nie mogl być rak, bo on dawno zaatakowal moją duszę.

Tych objawow było znacznie wiecej!!! Gdy teraz pisze o nich, jak chyba jeszcze nigdy w zyciu - przychodza mi do glowy bardzo rozne porównania. Jednak serce boli mnie nie tylko fizycznie, ale niektórzy mowia - symbolicznie. Ludzie, gdy tak czuja twierdzą, ze to dusza ich cierpi, albo ze psychika krzyczy. Ja nie posiadam wlasnych konkretnych określeń, bo wlasnie akurat tego nazywac nie chce i nawet się nie pokusze, by jednak zaryzykowac. Nie szukam slow, których nie ma... Gdybym spróbowała to zrobic, wiem ze żadna, ale to żadna nazwa nie oddalaby tego, co czuje. Tego slowa jeszcze nikt nie wymyślił. Nie znajdziecie go w zadnych jezykach. Tylko Bog sam jeden wie, co ono mogloby znaczyc. Tego znaczenia nie odbiera się po prostu czytając tekst, jakzesmy przywykli. Nie jest ono również, jak sluchanie muzyki, czy podziwianie nieznanej dotad sztuki. To się w glowie nie miesci. Mnie się nie miesci, marny człowieku......

Chyba potrafie pisac zawile. Często tak robie specjalnie, by nie mowic o sobie wprost. Nie chce naprawde się odsłaniać. Gdybym to zrobila, wszyscy zobaczyliby, jak malo znacze, jaka jestem okropna, nudna i nieciekawa, jaka banalna... Tylko tego się boje. O Panie Boze, dzieki, ze mnie kochasz. Podobno zakochałeś się w każdym człowieku, któremu dales zycie. Dziekuje, ze kochasz, jak nikt nigdy kochac nie będzie.

Wracając do tego, co chce powiedziec – dalej będę podążała okrężną drogą, dalej kopala dolki, które trzeba przeskoczyc, żeby pojsc do przodu, czytając te bzdury i dojsc tam, gdzie chce cos pokazac... To bezpieczne. Tylko to jest bezpieczne.Rozmyslam nad czyms okropnym. Jasne, musze wspomniec o mojej motywacji lecz nie by siebie usprawiedliwic, ale na zawsze ten fakt zapamiętać. Kiedys może się go wypre, jak wszystkiego, co wazne.... Rozmyslam nad czyms, co teoretycznie ma związek z moją chorobą. Sa takowe teorie, które pewne nowe pomysly podsuwają. Nigdy wczesniej nie sadzilam, jak wiele w nich prawdy, dopóki tego nie poczulam.. Opowiadaja one o blokadzie osob wlasnie takich, jak ja.. Odkad zaczelam dopuszac do siebie fakt istnienia tej blokady, strasznie się zdenerwowałam. Baa, wkurwilam się niesamowicie – tylko na siebie!!!!!! Pomyślałam, ze nie wytrzymam wlasnego tchórzostwa, ze przeciez nic się nie zanosi na zmiane... A ja coraz bardziej tracilam sily do zycia. Tracilam powietrze razem z tym czasem, który wskazywal, ze niedługo strace wszystko. Za wszelka cene chciałam pomagac ludziom, chciałam czerpac z tego radosc i podbudowe dla poczucia wlasnej wartości. Potem uznałam, że swojej wartości, już ratowac nie chce, bo to mniej wazne.. A jakie egoistyczne! Kurwa, jak zwykle! Jednak widok kazdego pijaka, którego mijalam, wciąż powodowal bol, bol coraz wiekszy i nie do zniesienia.

Czy, jeśli się odwaze i zrobie to od czego mnie odrzuca siegne dna? Chyba tak..... W każdym człowieku jest jednoczesnie pragnienie i śmierci i zycia. Osoby uzależnione maja jednak tego pierwszego pragnienia znacznie wiecej, to popycha ich w strone choroby.. Pragnienie dna maluje się w mojej wyobrazni, jako ten kres, którego pragne... Bo chyba nie będę potrafila, już w tym swiecie zyc, nie z tymi ludzmi, nie z poczuciem, ze dla nich liczy się tylko cialo. Kochaja cie, gdy masz pieniadze i gdy można się z toba pokazac. A co się stanie, gdy tego zabraknie? Ja cale zycie chciałam tylko, by ktos mnie pokochal, ale wiedziałam, ze nie posiadam nic do zaoferowania. Paskudna i jesli chwilami wcale nie glupia, tych chwil brakowalo.Wiedziałam tez, ze nie mam sily, by o to walczyc, by walczyc o powody, by mnie kochac. Nie chciałam dostarczac ich ludziom, to kurwa, takie sztuczne i meczace. Na starosc człowiekowi brak sily, by dalej walczyc o parszywy okruch chleba od was, o szklanke herbaty, czy posmarowanie obolałych oraz jakze zmeczanych (ciezarem zachlannosci zdobywania) plecow... Nienawidze wszystkich, którzy sa zli i którzy krzywdza, którzy tak mysla, ze człowiek to cialo, ktorzy tylko dlatego kogos skreslaja, ze jest brzydki, jak mnie skreslili. Wiem, ze tak bylo, inaczej by mnie nie atakowali, zwlaszcza te kurwy z liceum. Pozdrowienia dla was pierdolone dziwki. Nigdy nie dotra do mnie wyjasnienia innych powodow, ktore slysze. Nie wierze i nie chce uwierzyc... Znikanie pomoglo mi odsłonić dusze... Udalo się, w pewien sposób, naprawde. Ludzie w koncu mnie docenili!!! Wreszcie spotkałam dobrych ludzi. Wredne dziewczyny z liceum daly mi spokoj. Nikt, już nie patrzyl, a jeśli patrzyl to tylko z obrzydzeniem i współczuciem. Bali się, ze umre. Nie umarlam podobno i wróciłam do równowagi. Przytylam.... Ona przytyla.
Przytyłaś na twarzy, zaokrągliłaś się – słyszałam.... Proszę Panstwa, gdzies ona znikla, albo tylko przepadla. Chociaz, co gorsze: przepasc, czy zniknac? Kto ma odwage i wiedze, by odpowiedziec. Szukam odpowiedzi. Pilnie jej potrzebuje. Gdzie moja ukochana śmierć? Tesknie za nią! Bylam nią. Podążałam ulicą, chuda, koscista, straszna!!!!!! A mnie skrzydla rosly, cudownie się czulam, taka wolna, bo o nic, już nie walczylam. Taka wyzwolona. Wspaniale. Niewyobrażalnie. Uwielbiałam swe kosci i myślałam, ze wszyscy mi zazdroszcza. Bylam w niebie na mysl, ze mój widok ich szokuje. Chciałam szokowac.

A teraz jestem prawie pewna... Tak, już chyba wiem, ze TO ZROBIE!
TO PRZEŁOM!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Poza tym jeszcze nigdy – tak naprawde, jak dzis – nie otworzyłam się tutaj. Tez udawałam.

(Anoreksjo moja wroc, czy to Ty?)

A waga na dzis - 47.. Celowe przytycie Taki manewr z mej strony. Sprytny manewr, bo zeby to zrobic, musialam przytyc. Zmuszam sie do jedzenia, jak jeszcze nigdy w zyciu, do tych napadow. Jem, jak ptaszek, zaczynam od tlustych rzeczy, od parszywych, wymarzonych frytek. Brat mi je smazy. Chcialam sie poczuc, jak w gimnazjum - no to mam. HAHAHAHA Dalej rzygam, oczywiste, ale przynajmniej troche tluszczu sie wchlonie.

Potem, jesli ta rzecz, a pewna jestem, ze tak bedzie (musi) - obudzi uspione konflikty i lek przed zyciem, bede o krok od smierci. Juz tylko o krok. Coz, chcialam walczyc, ale sie nie udalo. To znaczy jeszcze nic nie wiadomo! Nic!! Mozliwe, ze moj czyn przejdzie bez echa... Calkiem prawdopodobne... W koncu kocham psychologie i nadal mam cel. A swiat podzielilam na ludzi wrazliwych i chorych oraz na chujow i dziwki.. Dla tych pierwszych, wciaz moge chciec bardzo mocno zyc. Zyc dobrze.

Wiem jedno i niech kazdy mysli, co chce - mnie nie chodzi o kase. Gdybym byla na tym swiecie sama i nie miala jej komu dac (jak teraz mojej mamie, babci i bratu, ale nie tylko), przeznaczylabym ją na schronisko.. Tak, dla pieskow, moich kochanych. Ale dla was moze tez sie cos znajdzie. Sloneczka slicznie. Jestesmy podobni, ja tez bezpanska.- Co tak mało jesz? Co sie stalo? - spytala wczoraj babcia, widocznie zadowolona.
- Jakos nie mam ochoty, cos sie stalo. Zniknelo napiecie, nie chce mi sie jesc - odpowiedzialam, ale przerazona, bo tak sie czulam ostatnio 10 lat temu. BALAM SIE SIEBIE I TEGO, CO TO MOZE OZNACZAC. Dlaczego ja nie jem? Frytki brata, ktore normalnie pochlonelabym w jeden dzien (i jeszcze bylo by malo, duuuuuuuuuzo za malo) staly w kuchni, az cztery dni!!!!! Nie do wiary.. I jak nie myslec, ze to nie moze byc przelom. Jesli nie on, to co?Końcowa refleksja: Na tym blogu dalam, juz ze sto wpisow, a zaden nie byl prawdziwy. Pierwszy raz bylam szczera i pierwszy raz napisalam, jak chcialam. Moze przez brak szczerosci nie wychodzilo. Jesli tak, badzmy szczerzy, inaczej nigdy nic nie wyjdzie. Mysle o wszystkich ludziach, tak powinno byc, ale marzy mi sie taka dobra szczerosc, zyczliwa. Zyczej jej wszystkim, zwlaszcza tym, ktorzy mieli sile, by przez ten tekst przebrnac. Moze nikogo takiego nie bylo. Ja sie ciesze bardzo, ze to powiedzialam, ze uchwycilam te mysli, bo czasem nie moge zdarzyc. Nie moge ich zatrzymac, a bardzo bardzo chce.






Monuś - wiem, ze tu wpadasz ukradkiem, bo mowilas. Mam Ci publicznie wyznac milosc? Napisz maila, jak tylko bedziesz dosc silna. Ja potem pewnie tez cale lata pozwlekam, ale mysle codziennie. O Tobie! Te mysli akurat potrafie zatrzymac, bez wzgledu na wszystko. Zawsze umialam. Po prostu milo jest pomyslec o takim dobrym czlowieku, jak Ty :* Z Toba zadna zima niestraszna. Ale nie bede Ci w ten sposob slodzic, bo obie unikamy cukru.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Zimno.


Stasznie zimno. Nie musze wygladac przez okno, by witac jesien. Zimno przenika przez skóre, gleboko do kosci. Ta pogoda swietnie oddaje moj stan ducha. Dobrze, ze sie zepsula. Przynajmniej nie pielegnuję poczucia, ze cos trace. Teraz inni ludzie tez beda musieli wiecej czasu spedzac w domu.

Obawialam sie wrzesnia, choc na niego wyczekiwalam. Obiecalam, ze teraz naprawde wezme sie za siebie. Trzeba sie zlozyc w calosc, by przypominac choc troche czlowieka, gdy pojde do szkoly. Inaczej bedzie bardzo zle. I nie chodzi wcale o to, jak sie ludziom pokaze, ale jak bede sie czula. Nie dam rady. Przedmiotow sporo sie szykuje, zeby zachowac odwrocona kolejnosc i znow stawac na glowie. Oto moja szkola. A ten cholerny Marten nawet nie powiedzial, co z tematami naszych prac magisterskich. Jesli sie uda, zmienie zupelnie koncepcje. Najlepiej niech on mi cos zaproponuje.

Wybiore najprostszy pomysl, ktory mi podrzuci. Wazne, zeby znaleźć do niego literature i byle to nie bylo cos bardzo nudnego. Akurat tego ostatniego mniej sie obawiam, niz wczesniej. Z dwojga zlego chyba wole nudny i prosty temat, niz taki, z ktorym nie dam sobie rady. Chyba nabralam troche rozsadku w te wakacje, bo wiatru w zagle zdecydowanie nie. Na pewno zaczelam sie bac, ze nikt mi nie pomoze. Marten oczywiscie ma, gdzies skad kazdy wezmie testy, wiec trzeba liczyc na te, ktore sa w pracownii. Moich oczywiscie nie ma. Oby Ksiac, ktory wszystko zatwierdza, zgodzil sie na te zmiane. Musi, bo nie zamierzam trafic na kolejne schody. Chce zrobic, co musze i odzyskac spokoj. Zawsze wszystko robie beznadziejnie, dlatego sprobuje przejsc po najmniejszej linii oporu.

Przeraza mnie mysl, ze jak skoncze szkole pozostane z niczym. Nie wyobrazam sobie zyc, jak normalni ludzie. Codzienna praca w tym samym miejscu - przypomina wizję wlasnej smierci. Nuda zabija. Jest u mnie na drugim miejscu zaraz po lęku. Coz, wszystko pozostanie przewidywalne, czyli jestem w domu. Gdy, juz przywiazalam sie do jakiegos miejsca, stworzylam plan, ktorego przestrzegalam, jak swietego rytualu, trzeba bedzie zaczac zyc na nowo. Dla mnie, to bedzie to samo zycie - tylko bez ostatniego normalnego punktu zaczepienia. Oby mnie szlag trafil, gdzies po drodze, zebym nie musiala niczego musiec. Nie chce kolejny raz na sile doczepiac sie do czegos. Najlepiej odczepic sie od wszystkiego i by inni odczepili sie ode mnie.

Spokoj i miejsce, gdzie nie czuc zimna, czasem jeszcze mi sie marzy.

1 wrzesnia marzyc przestane. To zaraz nastapi. Tak bedzie prosciej. Jesli istnieje naprawde cos takiego, jak wewnetrzy kokon, chce sie w nim zamknac. Tam tez zimno nie dociera.

sobota, 28 sierpnia 2010

"Tato, zostaję".

Znow musze napisac, by odciagnac nadejscie pewnych niemilych rzeczy. Mam nadzieje, ze potem uda mi sie je zrobic, jak najlepiej. A jutro niedziela. Ostatnia niedziela tego miesiaca. Zostanie calkiem niewiele wakacji, choc niektorym moze sie to wydac smieszne. Jednak blizej mam, niz dalej. Blizej normalnosci, blizej starego sprawdzonego systemu. Obiecalam sobie, ze gdy tylko wyjde na prostą - postaram sie utrzymac ten stan, jak najdluzej. Nie moge psuc wszystkiego za kazdym razem, gdy pojawi sie wolny czas. Taki czas jest nieunikniony. Daisy miala stu procentową racje mowiac, ze wakacje sa dla nas zabojcze. Najgorsze, gdy sie skoncza - beda te pytania, jak mi minely i co ciekawego robilam. Pewnie znow powiem, ze dobrze i szybko urwe temat, zaczynajac nowy. Chcialabym lubic klamac, bo niektorym klamsta sprawiaja przyjemnosc, a i ich sluchanie moze ciekawic. Ja ich nie lubie. Coz mi z fantazji. Nawet jesli inni na bajki naprawde sie nabiora, satysfakcji mi to nie sprawi. A przede wszystkim, to nie zmieni malo kolorowej rzeczywistosci, moich losów. Daleko im do bajki.Wczoraj usiadlam na balkonie, popatrzylam w niebo, ktore wydalo sie dziwnie bliskie. Czasem to chwila, gdy tak czuje, ale bardzo przyjemna. Probowalam zasmakowac powietrza, jak za dawnych lat. Nie wiem, czy mi sie udalo. Trudno powiedziec. Zreszta glupia jestem, ze wszystko, co dobre chcialabym zjesc. Mialam nadzieje, ze powietrze zacznie pachniec, a zapach ten pochlone do zoladka. To troche tak, jak widziec melodie, albo slyszec obrazy.

Cieplo w sercu poczulam, gdy zrobil sie wieczor. Siedzialam przy laptopie na korytarzu w dosc niewygodnej pozycji. Pozycja ta od poczatku mi przeszkadzala, ale nie chcialam sie ruszyc, aby ją zmienic. Spojrzalam w dol i zobaczylam schody. Schody naszej klatki schodowej sa okropne, bo nie ma na nich zadnego dywanu. Zrobiono je z jakis dziwnych plyt, wiec sa koloru szarego. Widac tam, gdy sie przyjrzeć takie, jakby male kamyczki. To pewnie miala byc ozdoba. Chyba dziadek tak chcial, gdy zyl, bo pewnie on wlasnorecznie je wykonal. Jak wszystko w naszym domu i dom caly - zbudowal dziadek...

Najprzyjemniejsze bylo swiatlo, ktore ktos zaswiecil. Tysiac razy siedzialam w podobnej pozycji i przy tym samym swietle na korytarzu, ale bez zadnych urokliwych doznan. Nie wiem czemu, ale wtedy przypomnialam sobie czasy, gdy chodzilam jeszcze do gimnazjum. Dom wydal mi sie taki cieply. Zupelnie, jakby na dworze szalala straszna zawierucha, a ja do tej pory bezdomna, znalazlam lepszy swiat. Skojarzylam cieplo w sercu z cieplem w zoladku. Zobaczylam dawny obraz, gdy na duchu podnosil mnie talerz frytek. Wracalam ze szkoly, zdejmowalam plecak. Mozliwe, ze byla wtedy zima, albo przynajmniej jesien, bo ciemnica panowala straszna. Te frytki smakowaly wowczas, jak nic nie smakuje teraz. Chcialabym znow zjesc cos z podobnym wrazeniem. Na razie wszystkie wrazenia psuje troche nieudana przeszlosc i czas obecny. Moze, to sie zmieni.

Znalazlam w internecie cos, co mnie zaciekawilo lecz nie wzbudzilo duzego zaufania. Mnostwo pieknych mysli, juz spotkalam. Poza tym, ze potrafily wzruszyc, nie stanowily gruntu dla zmiany. Wzruszenie trwa krotko, a zmiana przeciwnie. Co prawda ten tekst, ktory pozwolilam sobie zamiescic nizej, to bardziej psychologia. Jednak wszystko, co tam autor napisal - laczylam raczej z filozofią. Jak prosta mysl mialaby zdominowac inne, towarzyszace mi od lat? Przeciez ich nie wyprze, bo to nie myslowe przepychanki. Moze za malo jest we mnie wiary, bo nie wierze... Jednak to bardzo ladne, co ten czlowiek napisal.

"Anoreksja:

Symptom: niejedzenie, wstręt do jedzenia – chudość.
Dynamika: dziecko (zwykle dziewczynka) chce zniknąć, umrzeć.
Jakby mówiło (nieświadomie postanowiło): „Lepiej zniknę ja niż Ty, kochany tato”.
Na ustawieniu zwykle wygląda to tak, że ojciec chce odejść z rodziny (może być także zagrożony samobójstwem).

Rozwiązanie: dziecko trzeba postawić przed ojcem tak, by patrzyli sobie w oczy. Dziecko ma powiedzieć do ojca „Nawet jeśli odejdziesz, zostanę”. Może zadziałać, gdy dziecko powie do matki: „Nawet gdy ojciec odejdzie, zostanę”.
Jeżeli nie nastąpi „ruch ducha”, trzeba zgodzić się na to jest możliwe w tej chwili i zakończyć ustawienie. Warto popatrzeć na los dziecka i rodziny i powiedzieć „proszę...”
Lepsze (bezpieczniejsze) miejsce dla anorektyczki jest przy matce.

Bulimia:

Symptom: dwie fazy
1/ napady „głodu” – gwałtownej potrzeby jedzenia (żarcia).
2/ przymus wymiotowania, pozbycia się tego, co się zjadło.
Dynamika: dziecko jest rozdarte między rodzicami. Nie może swobodnie od nich brać. Waha się pomiędzy braniem – tylko od matki i znikaniem za ojcem (anoreksja).
W tym stanie „zawieszenia” napadowo je (pokarm daje matka), a zaraz potem z miłości do ojca wymiotuje (lepiej zniknę ja niż Ty).

Droga do rozwiązania: ujawnić sytuację, miłość, rozterkę dziecka tak, by oboje rodzice to zobaczyli.
Rozwiązanie: w trakcie ustawienia rozwiązania nie będzie. To może się stać w codziennym życiu.
Bert Hellinger zalecał rytuał kupowania jedzenia i kosztowania małą łyżeczką ze słowami do ojca „od Ciebie biorę chętnie”.
Na płaszczyźnie ducha skutkuje, gdy dziecko powie ojcu patrząc w oczy: „Tato, zostaję”.

Uwagi:
- Uwikłanie anoreksji i bulimii jest klasycznym przykładem tego, że dzieci są tylko symptomem problemów dorosłych.
Zauważcie, że dziecko nie jest ani sprawcą, ani ofiarą. Samo bierze na siebie konsekwencje cudzych decyzji (o odejściu z systemu). Rozwiązanie jest przy rodzicach, a nie przy dziecku. I tu jest problem – gdy pracujemy z dzieckiem, nie mamy prawa wtrącać się w sprawy rodziców.
Gdy pracujemy z rodzicem sprawa jest prostsza – to jego problem.
- pracowałem z 17-to letnim chłopcem – anorektykiem (to przesądzenie, ale taka była dynamika).
Dziwne było to, że zwykle dotyczy to dziewcząt, a na dodatek, to nie ojciec chciał odejść, tylko matka chciała pozbyć się ojca (była dużo młodsza od męża).
- trzeba być uważnym, czy nie jest to dynamika pokuty za kogoś z przeszłości. Bert Hellinger przytacza przykład, gdy córka „zachorowała na anoreksję” jako pokuta za to, że jej matka oddała swoją matkę do domu starców (pozbyła się jej)."

czwartek, 26 sierpnia 2010

Anomalie.


W glowie mam ulozone - co krok po kroku tutaj napisac. Jednak nie potrafie tego przelozyc na jezyk polski, a innych jezykow nie znam. Czasem w glowie dominuje wylaczanie "pustka", przecinek, kropka, albo wulgaryzmy.

Pierwsze trzy dni od mojego ostatniego wpisu uplynely tak, jak zalozylam. Dnia czwartego cos mnie podkusilo, by spac na dole. Mialam dwa kroki do kuchni. Moze chcialam narazic sie na pokuse wielkiego zarcia, by nie musiec dalej walczyc? Moze.

W miedzy czasie na jeden dzien przyjechala do nas ciotka Iska. Rozmawialam z nią i jadlam. Wygladalo to dosyc normalnie. Setki razy robilam napady przy ludziach. Oni byli przy mnie, potem na godzine znikali i wracali, a ja dalej jadlam. Jakie to smieszne. Pewnie mysleli, ze tak sie zlozylo przypadkowo i po prostu czyms sie akurat częstuje. W sumie wniosek tego typu zbytnio od prawdy nie odbiegal. Lakomstwo jest bliskie glodowi. Ciotka rowniez niczego nie zauwazyla. Choc nie probowalam dociekać jej przemysleń, bo zabraklo mi zuchwalstwa (a nie odwagi), uwierzylam zachowaniu. A to zachowanie posiadalo w sobie cos, co dawalo mi przyzwolenie, by dalej sie czestowac. A moze, to tez sama wymyslilam, bo tak bylo lepiej?

Glownie rozmawialysmy o rzeczach powierzchownych, jak to zwykle z rodzinką bywa. To jedno podczas ostatnich anomalii przebiegalo rutynowo. Czego chciec wiecej? Pogoda dosc dlugo dopisywala. Na mnie slonce dzialalo, jak na wampira. Za to ciotka podwojnie skorzystala. Zabrala sie samochodem (z mamą i babką) na wies do naszej rodzinki. Nic ciekawego, ani nikt ciekawy. Pojechaly zobaczyc dziecko mojej kuzynki. Mnie ono nie interesowalo. Jestem nieczula na widok wielkiej glowy i krotkich konczyn. Wolalam poczestowac sie serowcem matki, choc zabronila mi go kroic, bo jeszcze byl cieply. Nie klamalam mowiac, ze zaczekam, az wrocą. Przez chwile mialam dobre intencje i chcialam cwiczyc silna wole. Jednak potem stwierdzilam: Tyle razy Ci cos obiecywalam, wiec nic sie nie stanie, jesli i tym razem na slowie poprzestane... Rzeczywiscie nic sie nie stalo. A potem, gdy wczesnym rankiem ciotka odjechala - nawet nie czulam tesknoty.

Nie wiem, czy napisac "czasem", czy "kiedys".. Musze zdecydowac...

Kiedys bardzo lubilam, gdy czasem w domu przyjmowalismy gosci. Nawet,jak mnie draznili i tak odnosilam wrazenie, jakby wnosili do naszego domu cos wiecej, niz siebie. Wiecej, niz "bety i siatki z ubraniami", jak nazywala je babcia... Tylko, jesli rzeczywiscie wnosiliby wiecej, niz siebie i "bety", wtedy na znaczeniu traciloby kim byli. A przeciez nie wszystkim przypadkowym gosciom tak samo drzwi otwieramy. I nie za wszystkimi tak samo je zamykamy.

Z kolei wczoraj odwiedzila mnie pewna Ela. Moja mama zna ją, ale skad - tego nie wiem. Bardzo mila dziewczyna, to pewne. W koncu sprawdzilam. Choc sa rzeczy inne za kazdym podejsciem mysle, ze jej natura do nich nie nalezy. Wyczuwalam w niej cos dzialajacego przeciwnie, niz czosnek na wampiry. Moje przeciwienstwo, heh. Wlasnie ją moglabym polubic na dluzej, niz godzine. Na pewno zasluguje na sympatie.

Poza tym jest starsza ode mnie chyba o 4 lata, albo 5. Sklamalam mowiac, ze wyglada duzo mlodziej, ale zasluzyla na komplement. E. pracuje, jako psycholog z osobami niepelnosprawnymi umyslowo. Nie gadalysmy zbytnio o pracy, bo niektorzy za takie rozmowy najchetniej tez kazaliby sobie placic. Na pewno ja do tej grupy naleze, albo mysle sie zakwalifikowac...
Zdziwil mnie moj brat, bo od jakiegos czasu, co do mnie przyjdzie, jakas kolezanka, on ma najwiecej do powiedzenia. To dobrze, ze tak sie otworzyl przy Eli. Mnie bylo trudno. Wiedzialam, ze odwiedzil mnie dobry czlowiek, ale nie potrafilam sie wyzbyc uczucia bycia gorsza. Poza tym nie mialam ochoty, by ja wlasnie w tamtym dniu przyjmowac, ale nie dalo sie tego odkrecic. Dla mnie zadna pora nie jest dobra i nie moge czekac, az to sie zmieni, bo spedze zycie na czekaniu. Teraz nie zaluje naszego spotkania. Mysle, ze mnie polubila, bo chciala kiedys wyjsc ze mna na rower. Obiecalam zadzwonić, a na twarzy pokazalam troche sztuczny entuzjazm.

Cos sie ze mna dzieje, bo zaczynam miec blokade na pewien typ ludzi, ktory mnie nigdy nie blokowal. Oby to minelo, gdy tylko wyjde na prostą, bo szlag mnie trafi.Gdy pogoda zaskakuje bardziej, niz my sami, to są wlasnie anomalie.

środa, 11 sierpnia 2010

Wypogadza się.

Parasol nie bedzie potrzebny, choc dla mnie to głownie znak, ze husteczki mozna schowac. Rowniez papier toaletowy mozna zostawic tam, gdzie lezy.

Jak ten dzień dobiegnie końca, powinien być udany. Na razie mam za sobą dopiero jeden dosc dobry. Chciałabym, by ich przybywało i na początek ucieszy mnie liczba dwa. Gdy wczoraj podjęłam walkę - nie zakladalam, ze bede walczyc. Z powodu ogromu siły, ktorą musialam z siebie wykrzesać, bałam sie na samą myśl o niej. Balam sie walki, chyba bardziej niz porazki. Jednak bez niej nadal bede czuć sie potwornie i kompletnie zmarnuje cale wakacje. To wiecej, niz glupota. Wczoraj pot spływał mi po twarzy i choć nie dostałam z tego wszystkiego padaczki, czulam jak w środku wszystko we mnie krzyczy. Najbardziej krzyczał mój zolądek. Wydaje mi sie, ze ja nie czuje, juz niczego sercem, ale wlasnie żołądkiem. Gdy cos sie dzieje, on pierwszy zostaje zaalarmowany. Jego krzyk jest tak szaleńczy, ze zaglusza zupelnie wszystko, co moze tez, gdzieś obok krzyczy. Co z tego, jesli nawet inne rzeczy sa wazniejsze? Co, jesli nawet powinny mieć pierwszeństwo? Wierze, ze tak jest, ale na razie niczego więcej nie zdolam uslyszeć.
Skupilam sie na swym zolądku, jak jego niewolnik. To potworne. Glupia część ciala przejela nade mną władze. Chcialam kontrolować wlasne zycie i tę kontrole zaczelam od siebie, zeby wszystko stracić. Zrozumialam, ze łatwiejsze jest kontrolowanie kogos, albo czegoś, a z sobą samym nie zawsze sie "układa". No wlasnie, mnie sie nie ułozylo. Trudno. Jestem, gdzie jestem i trzeba sie z tym pogodzić, bo predko tego nie zmienie. Jedyne o czym marze - by zolądkowe napiecie, choc troche spadlo.

Na chwile ono mi mija. Czasem zoladek po prostu sie uspokoja, bo ilez mozna krzyczec? Jednak po chwilach spokoju, znow ogarnia mnie szalenstwo. Razem z nim. Mozna powiedziec, ze "tańcze", jak mi "zagra", ale tego tańca nikt nie chcialby zobaczyć. Jego zagranie jest wzgledem mnie nie fair, ale to kara za to, ze chcialam siebie oszukac. Czesciowo mam, co chcialam, zostalam oszukana...

Nawet wczoraj nie zjadlam calego kremu czekoladowego, ktory kupilam w Lidlu. Bylam bardzo senna i z tego wszystkiego zabraklo mi, juz sily na zarcie. Najgorsze, ze po zwaleniu, nagle te sily odzyskalam. Widac ono stalo sie lekiem na wszelkie niewygodne stany, jak znudzenie, czy wlasnie zmeczenie. Cholera! Potem mialam klopoty z zasnieciem, ale w koncu sie udało. Probowalam rozmyslac o czyms przyjemnym, bo kiedys ten sposob sie sprawdzal. Jednak nie potrafilam znaleźć zadnych takich mysli, ktore moglyby mnie naprawde pochlonąć. Nic mnie nie angazowalo. Nawet wyobrazanie sobie, jakiegos słodkiego szczeniaka, ktorego karmie i z ktorym sie bawie, pomagalo na chwilę. Na szczescie poszlam do lozka o porze raczej ludzkiej, bo to nie prawda, ze kazda pora jest dobra na sen. Ludzie normalni w dzien pracują, a w nocy kładą się do łozka. No chyba, ze ktos woli, jednak podłoge. Ponoć bardzo dobra na kregoslup. Moja babka powinna tego sposobu koniecznie wyprobowac, ale watpie, by dala sie namowic. A szkoda, bo moze pomóglyby jej w zmiejszeniu bólu, ktorego niekiedy doznaje... Musze jeszcze kiedys sprobowac porozmawiac z nia o tym... Z drugiej strony, po 80 latach ciezkiego zycia, chyba kazdemu nalezy sie wygodne lozko. Idealny sposob, niewazne jaki, na pewno zdolalby uczynic ją mniej marudną.

Odkad walcze staram sie wiecej pomagac w domu. Wczoraj odkurzalam dywany i dzisiaj tez, choc prawde mowiac - byly dosc czyste. Jedyny zarzut mialam do brata, ktory kupuje tyton i robi z niego, jakies swinskie fajki. A tego tytoniu jest pelno nie tylko na stole. Niedawno sie uparl i nie zgodzil, bym wyniosla je do piwnicy. Niech poczeka jeszcze troche, a sam nie bedzie wiedzial kiedy, a pierwszy je tam zaniesie. Z pokorą! Juz ja sie o to postaram, tylko powolutku... Mam czas... Kolejną prawde wyjawiając, moje sprzatanie wynikało głównie z egoizmu. W ten sposob sobie pomoglam (a dopiero potem matce) i zrzucilam troche napiecia Wierze, ze ono splynelo ze mnie, jak ta straszna woda na gebie, czyli wiadomo co. A jesli ona i napiecie, to jedno i to samo? To chyba nic. Oczyscilam sie... Moglabym tylko uznac, ze czlowiek sam ma moc, by pewne rzeczy uświęcać. Jednak porownanie czlowieczego potu do wody świeconej, "stoi" na granicy bluźnierstwa... Choc rzeczywiscie - sa cele niemal święte, a wysilek bywa ponad-ludzki.

Tak w ogole matka sie uparla i stwierdzila, ze doktorkowi Straszydlo nie mozna tak zwyczajnie odpuscic. Zadzwonila do niego, rzekomo z ochrzanem... Juz ja wiem, jak jej ochrzan wygladał. Ostatnio, jak jeden chlopak naprawial u nas komputer, tez uznala, ze go zawstydzila. Gdy on sie zachwalal klawiaturą od swojego laptopa i popiołem, ktory w niej gromadzi, spytala go, czy o siebie tez nie dba. Ja nie zauwazylam w ogóle, zeby on sie zaczerwienil (bo niby czemu?), wiec albo ja pewnych rzeczy nie widze, albo ona bywa zuchwala...

W kazdym razie mozliwe, ze cos na doktorka S. naprawde podzialalo, bo dzisiaj, gdy i ja do niego zatelefonowalam, byl jakis inny. Glupio sie czulam, jak zwykle prosząc się kogoś o coś. A w zasadzie nie kogos, ale jego. To bylo ponizajace, czyli na pewno nie fajne. Na dodatek on mnie bardzo dobrze pamietał, bo tak powiedzial matce. Wczesniej mialam nadzieje i bylam pewna, ze to niemozliwe, ale coz... Ostatecznie, jednak przyjmie mnie do szpitala. Ameryka! Heh. Na razie zostalam zapisana na listę oczekujacych, bo to normalna kolej rzeczy. W koncu nie jestem jedyną "oczekującą". Ciekawe, skad u niego tak nagła zmiana, bo łaski nie potrzebowalam...

Na przyjecie na Oddział czeka sie pół roku, ktore muszę przeciagnąć do roku (czyli nastepnych wakacji). Mowi sie, ze zdrowie jest najwazniejsze, ale to sa glosy innych ludzi. Ja najpierw musze skonczyc studia, ale bez jednoczesnego kończenia-z-soba. Juz tak niewiele zostalo. Bliżej mam, niż dalej...
A gdy nastąpi długo wyczekiwany finał - ponownie z mety, gdzieś wyruszę... Widać kazda meta jest jednocześnie startem do czegoś nowego.

piątek, 6 sierpnia 2010

Kiełbie we łbie.

Patrze w monitor i kasuje zdanie po zdaniu. Kiełbie we łbie. Na dodatek babka krząta się w kuchni. Wstala, zeby zjesc mleko z platkami oraz dodatkiem otrebow. To jej staly zwyczaj, choc dzis troche sie spoznila. Przewaznie na dol schodzi, juz o 3 w nocy, a tu prosze, mamy czwartą... Ja siedze w pokoju obok. Gdy zajrzala do mnie, by spytać o miód, na szczescie obyło się bez komentarzy. To dlatego, ze światlo zgasilam. Siedze pod koldra w zupelnym mroku. Jedynie blask monitora skierowanego na klawiature, pozwala mi cos dojrzec. Cholera, denerwuje mnie tylko, ze ona nigdy nie moze niczego znaleźć. Umylam wczesniej garki, zeby choc w jednym malym drobiazgu wyreczyc matke. Niestety, to pryszcz i nic wiecej. Mimo, ze niektorych ludzi doprowadza niemal do szalenstwa, nie ludze sie. Pryszcz wyjdzie i zejdzie. Za to klopoty z babcią sa na porzadku dziennym i nocnym... Na szczescie chyba znalazla samodzielnie ten miod, bo wyszla na dobre z kuchni... [Po sprzątaniu odłozylam go, przeciez na miejsce....] A moze wcale nie na dobre? No tak, na pewno jeszcze tu wroci, nie tylko na obiad. Jeszcze wczesniej nadejdzie pora na "drugie sniadanie", tylko czy to było pierwsze?

Coz Babciu, rozumiem Jestes starszą osobą. Twoje oczy nie musze byc tak sprawne, jak wtedy, gdy nie bylas babcią. Jednak czasem, gdy Ci cos podam, Ty znowu chcesz kolejną rzecz. Schodze spowrotem na dol, zeby Ci ją przyniesc i mam wrazenie, jakbys fatygowala mnie specjalnie. Nie mysl, ze jestem podejrzliwa, albo zla w inny sposob, choc rzeczywiscie jestem. Uwazam, ze zbyt bystra z Ciebie osoba, jak na sklerozę!


Najgorsze, ze jak wysle to debilstwo, juz potem nic nie zmienie. Mowie o dzisiejszym wpisie, bo ilez mozna gadac do Babci? Musialabym nie miec, co robic, zeby sie bawic w jakies glupie edycje. Tymczasem kolejny dzien, albo spedze na walce z soba i z dniem, by dobrze sie skonczyl, albo na braku walki. Jest ciezko i bedzie ciezko.

Do szpitala mnie nie przyjeli. Stare to, juz wiesci, ale nie wspomnialam o nich wczesniej. Nie zdąrzyłam, nie chcialam, albo jadłam. Tak, na pewno jadłam... Pierwszeństo mają zawsze anorektycy ze wzgledu na zagrozenie, jakie stwarza ich choroba. Zrozumiale. Logiczne. Naturalne. Normalne. Oczywiscie mowie o szpitalnej kolejnosci...

Ten blog jest, jak moja popieprzona biografia. Zycia nie mam, wiec niech chociaz ona bedzie... Tyle, ze biografia, jesli nie o zyciu, to o czym byc moze? Nie wiem i nie cierpie byc moze. Wole na pewno.

Teoretycznie moge sie leczyc w pazdzierniku, ale wtedy, juz "po ptokach". Zacznie sie szkola. Chce ponownie znaleźć się wsrod ludzi, ktorych znam oraz lubię. I tak sie martwie, ze to nasz ostatni wspolny rok. Niektorych na pewno bedzie mi mocno brakowalo. Nie znosze nieustannych zmian. Nienawidze tego. Gdy cos zaczyna mi sie podobac, musze sie przygotować na kolejną nowość. Nie potrafie tak. Nie wystarczy ubrac cieplych rekawiczek, by rece na mrozie nie zmarzly, albo zabrac ze sobą wygodne buty. Nie umiem sie ze zmianami godzić tak samo zimą, jak i w lecie... Czasem sa to zmiany na lepsze, ale tesknie za starymi czasami, jak za bliskim czlowiekiem. Nawet za starym rokiem potrafie plakac, bo zal mi paru glupich cyfr. Pojebane.

Mam nadzieje, ze w przyszle wakacje, jak bede po studiach, odwaze sie na leczenie. W sumie i tak jestem osobą dosc dzielną. Jednak wole nie byc dzielna, bo najlepiej po prostu spokojnie zyc.

Tak w ogole wczoraj (w koncu, juz sobota, a nie piątek) musialam wstac wczesnym rankiem, ale bylo warto. Starym kompem wreszcie zajal sie ktos, kto potrafił go naprawic. Kupilam razem z matka ruter, ktory zostal do niego podlaczony. Wczesniej nie wiedzialam, ze takie cos w ogole istnieje... Nie ma to, jak wlasny laptop oraz zasilenie (ruterem) ubogiego slownika - potrzebne mu bardziej, niz innemu sprzetowi. Takie oto szczesliwe zakonczenie - doprowadzilo mnie do mniej meczacej bezsennej nocy, bo tutaj :)
Dobranoc, bo noc jest zawsze dobra, zwłaszcza gdy się zasypia.