niedziela, 31 stycznia 2010

Voyager

Doszlam do jednego wniosku. Jasne, ze nie pierwszego i nie ostatniego, a co gorsza nastepnego glupiego. Pisze tutaj tak regularnie z jednego powodu. Lubie zamieszczac fotki znalezione, gdzies na necie. Pewnie one nie są wybitne, gdyby mial je ocenic ktos, kto sie zna. Ja sie nie znam, ale uznaje zasade: im mniej wiesz, tym lepiej. Cos takiego chyba jest w prawie. Jednak na ten temat nie bede sie wypowiadac. Zreszta jedno ma sie do drugiego, jak nie powiem co... Nie powiem, bo zadne przyklady nie przychodza mi teraz do glowy. Podobno samo nic nie przyjdzie, ale nie tylko wiedziec mniej jest lepiej, ale myslec tez. Nie jestem czlowiekiem madrym, ale kilkakrotnie udawalam jeszcze bardziej glupia, niz jestem. Ludzie sie na to nabierali. Zauwazylam, ze nie tylko nieszczesny los wzbudza litosc, ale glupota o dziwo tez. Wczesniej myslalam, ze glupcow od razu sie skresla, ale tak robią tylko niewiele madrzejsi od nich..

Wracajac do tych fotek, umieszczam je, poniewaz nie majac nic do powiedzenia, probuje cos powiedziec. Chwale sie nimi, bo skoro nie mam czym, zawsze mozna wybrac substytut. Dziwne slowo, ale pasuje. Podobno tak nazywają, chociazby zwierzatko, ktore ktos pielegnuje, jak ukochane dziecko. Zdjecia sa moim substytutem wszystkiego, czego brakuje w mojej glowie i na glowie. Spełniają donioslą rolę, choc i tak niewiele mowia. Bedac wsciekla umieszczam tutaj, jakas glupią smiejaca sie panienke. Robie tak tylko dlatego, ze cos mi sie w niej podoba. Dobrze, ze nie musze sie nikomu tlumaczyc, co i dlaczego, bo nie wszystko da sie wyjasnic.

Tak w ogole, wrocilam juz do cudownego Big City, heh.
Dobrze, ze pojechalam do domu. Nie zaluje. Potrzebowalam tego. Troche tak, jak alkoholik potrzebuje wódy w wiekszej ilosci, niz tej pitej na codzien, gdy trzeba pójsc do pracy. Ja do swojej pracy pojsc nie musialam, jakkolwiek mozna ją rozumiec. Za to tak, jak on musialam oddac sie zarlocznemu ciagowi. Juz od dluzszego czasu cos sie we mnie zbieralo. Przebrzydliwe napiecie, ktore w pewnej ilosci mozna zniesc, ale nigdy w nadmiarze. Takze w tym przypadku sprawdza sie zasada: stosuj umiar. Gdyby to bylo takie proste, ale ja tego napiecia, przeciez nie produkuje! To tylko ludzie uwazaja, ze jest inaczej, ale co oni mogą wiedziec. Moj chory mozg daje znac temu cialu, ktore codziennie mam na sobie, przewaznie wbrew sobie. Powinnam miec cos do powiedzenia w tej sprawie. Za kare, ze tych dwoje probowalam kiedys oszukac, płace swoją cene. Nie wiem, jak to zrobic, ale musze w koncu przestac zwalac. Tylko raz, ze napiecie jesli mnie nie zabije, na pewno zycia nie ulatwi. Dwa, ciagle posiadam wizje, ktorych bezsens zrozumialam, ale te wizje, wciaz sa. Zalegly sie w glowie i wykluly, jak jakies przebrzydle piskle. Trzeba bylo zdusic je w zarodku, ale oczekiwalam czegos pieknego. No nic, nie jest zle, ale matkowac im, juz dluzej nie zamierzam. Niech sobie zyją razem ze mna, ale nic wiecej. Karmic ich tez nie bede, wiec niech sie zamkna. Niech umra z glodu, albo z pragnienia, bo to drugie wykancza szybciej...

Jedna rzecz mnie dzis rozsmieszyla. Jak bylam na dworcu, jakas starsza kobieta chciala zapakowac walizki do bagaznika autobusu. Nie wiem, czy tak sie to nazywa, czy nie, ale wiadomo o co chodzi. Nagle, jak jakas zjawa wylonil sie z zarogu kierowca. Czekalam na niego z jakas kobieta, juz od dluzszego czasu. Tamta byla mniej cierpliwa, niz ja i troche sie wkurzala, ze jego tak dlugo nie ma. Nie dosc, ze w koncu wielmość sie zjawil, to jeszcze odezwal. Powiedzial do tamtej starszej kobiety: No co jest mamusiu?

Nie moglam, poczulam oburzenie. Co za cham. Ona nie byla jego matka, wiec nie mial prawa do niej tak mowic tylko z racji wieku. Komu innemu moze by to uszlo, ale nie komus z takim tonem glosu. Zaskrzeczal, jak jakas zacieta plyta na adapterze, ktora wkurwia, bo nigdy nie dziala. Na dodatek nie chcial otworzyc bagaznika tamtej kobiecie. Spytal sie glupio, czy sama sobie nie moze podniesc tamtej klapy. Gdyby mogla, nie prosilaby go o to, chyba wiadomo. Przez moment poczulam sie, jakbym byla tamta kobieta. Zrobilo mi sie wstyd za nia, ze tyle szumu wokol siebie zrobila. Co gorsza bylo mi tez przykro, bo ten idiota przypomnial jej, ze jest stara. Nie wiem, jak ludzie starsi odnosza sie do swej starosci. Pewnie to nawet przyjemne patrzec na swoje pomarszczone czolo, a liczac zmarszczyki, liczyc glownie przezycia. Moze ich to nie razi, ale mnie przeraza fakt, ze tez kiedys taka bede. Obym nie dozyla. Nie chce, by mna tez tak pomiatano, a watpie, bym miala sile na to nie pozwolic.. Poki, co mysle sobie, ze moglabym dozyc 30stki, a wiecej nie potrzebuje. Jesli nie znormalnieje do tego czasu, skoncze ze soba. Do tego momentu zostalo jeszcze sporo czasu, wiec pewnie koniecznosci tej nie doczekam,heh. Oby ;)

Na koniec dodam jedno. Ten idiota kierowca do mnie tez palnąl cos glupiego, bo madrego raczej by mu nie wyszlo.. Chyba wedlug niego mial to byc zart, jednak nienawidze takich zartow. Poza tym, jak uslyszalam tamto "mamusiu", nie wytrzymalam. Szepnelam do kobiety, ktora stala obok mnie, a z ktora mialam okazje chwile pogadac: on jest glupi :] Chyba to uslyszal, bo potem normalnie obslugiwal pasazerow, bez zbednych komentarzy. Heh, zadowolona z siebie jestem...

Nie wiem tylko, czemu tamta biedna staruszka dala mu bulke slodką. Rzekomo chciala sie odwdzieczyc. Jednak on mial obowiazek podniesc jej tamtą klape, wiec nie zrobil nikomu łaski.. Mam nadzieje, ze zona da mu na obiad zbyt slona zupe! A najlepiej niech nic nie gotuje. Niech sobie kobieta siadze lepiej przed telewizorem, albo wyjdzie gdzies do kolezanki. Slyszalam, jak on mowil do niej przez telefon, ze bedzie w domu na 13sta. Wyobrazilam sobie inną wersje tej pogadanki, oczywiscie parodie, ale duzo lepszą:
-No i co?
-No i chuj!!!!
Uslugiwac takim idiotom, zeby potem ją porzucil, jak zostanie "mamusią", nie warto. Tak pomyslalam i tak od dawna mysle... Mimo wszystko nie zapomne tego jego glosu, jak zdarta plyta. Przynajmniej do momentu dopoki innej "bulwersujacej" rzeczy nie zobacze, bede sie z tego smiac.. A pewnie niedlugo znow mnie cos spotka,heh.

A na zdjeciu kochany aniołek. Oczywiscie mam na mysli tego pieska, a nie dziewoję. Moj brat na naszego Cezarka mowi - Szczur, babcia zwyczajnie - Cezar, a mama obecnie - Kochany staruch. Wkurzam sie, bo nie pozwalam jej na takie obrazliwe słowa. Kiedys nazywala go - Synusiem, ale przestala. Co najsmieszniejsze przejelam ten zwyczaj od niej. Ze swym dziwnym senstymentem do zwierzat, patrzac na te fotke, mysle od razu: Ale słodki synuś!!!!

Takie aniołki, az chce się adoptować.

środa, 27 stycznia 2010

No myśli...


Nie moge zamieszczac komentarzy nigdzie. Jutro pewnie bedzie inaczej, wiec postaram sie to zrobic. Nie lubie pozostawiac ludzi bez odpowiedzi. Nawet, jesli nikomu na tym nie zalezy, przynajmniej moja glowa znow jest glowa, a nie armatą. Nie mam wtedy wyrzutow sumienia, albo poczucia klasy swinii.. Tym bardziej, ze pisze tutaj, a to znaczy, ze jednak mam czas, heh. W kazdym razie, juz dawno stwierdzilam, ze kontakt z ludzmi z ed przysposobil mnie o bardzo zly nawyk. Potrafie np. umawiac sie z kims przez telefon, a potem nie daje znaku zycia. Czesto tez, gdy ktos do mnie przychodzil, scisle wedlug planu (ktorego sama bylam autorką - przeciez!), nawet drzwi nie otwieralam. A kto mnie tego nauczył? :]
W ogole sie nie zastanawialam nad tym, co ten ktos czul, jak Wy. Usprawiedliwialam siebie chorobą. Liczyl sie wylacznie wlasny stan psychiczny,a nie cudze rozgrzeszenie. Kurcze, moze i nałog utrudnia zycie, ale zwalania z wielu udrek. Sam jest najwieksza, ale te inne tez sa nie do zniesienia. Nie musze sie, juz starac. Jednak kiedys przestane sie tak zachowywac. Na razie nie moge powiedziec: chce tego, albo nawet: buduje takie plany. Tzn. chciec moze i chce, ale to zbyt mało.. A niewazne. Trzeba poszukac lepszego wzorca zachowan, a na pewno normalniejszego.. Wtedy powinno byc prosciej sie zmienic ;)

Przyzwyczailam sie, ze ten komp odmawia poszluszenstwa czesciej, niz moj laptop. Mialam ochote zabic brata, bo przyczynil sie do jego beznadziejej kondycji. Jednak bedzie mi jeszcze potrzebny w tym zyciu, nawet bardziej niz ten komp. Zreszta ten to, juz chyba na nic sie nie przyda, a braciszek owszem.. Wiadomo, skads sie te wszystkie wirusy musialy wziąźć. A skad jesli nie z tych wszystkich nazistowskich piosenek i filmikow? Trzeba bedzie z nim pogadac. Strategicznie zalatwie sprawe po dobroci i usune tylko to, co razem ustalimy. W ogole, choc nie bylam zainteresowana, brat strasznie dzisiaj nalegal, zeby pokazac mi jeden filmik. Oczywiscie filmik ze swej nie malej kolekcji. Co za okropienstwo, ani mnie to nie bawilo, ani nie ciekawilo. Obraz byl obrzydliwy, jakis trzech kolesi ubranych w typowy sposob i co wiecej? Szkoda gadac. Poza tym łatwo sie domyslic. Ja na pewno, jesli kiedys znow to przeczytam, skojarze o co chodzilo. Do tej pory zastanawiam sie tylko, gdzie sie tacy ludzie rodza. Pewnie kase sporą za to wzieli, ale ona nigdy nie tlumaczyla wszystkiego. Reszta tak bardzo mnie nie zszokowala, jak chyba powinna, co budzi niepokoj.. Wyrzuty sumienia, gdy ich nie ma, produkujemy przecież w typowych sytuachach. Mozna je stworzyc tylko dlatego, ze wczesniej sie nie pojawily, a powinny. Wychodzi mniej wiecej na to samo, choc tylko zmienia sie powod, ale co tam... Mozliwe, ze teraz dziwilam sie, bo rowniez zdziwienie uznalam za naturalne. Jednak w tym swiecie chyba wszystko, juz bylo. Zeby kogos zaskoczyc, trzeba naprawde sie postarac.

Tak w ogole, przyjechalam do domu, wiec stad te problemy z kompem. Jak zwykle post chaotyczny, jak i sposob myslenia, co sie przeklada dalej na bycie. Tak, wiec nie dosc, ze jestem w domu, nadal pozostaje sobą, choc jeszcze wczoraj o to pytalam. Brak watpliwosci budzilby we mnie dostatecznie silną watpliwosc, by kazdą prawdę podwazyc. Chyba tak mam od zawsze.

W kazdym razie musze cos stwierdzic.. Niekiedy mam szczescie do ludzi. Dzis w autobusie planowalam spac, ale dosiadla sie do mnie, jakas kobieta. Nie powiem, ze pech chcial i wybrala akurat to miejsce, bo w sumie milo bylo jej posluchac. Cala droge opowiadala mi o sobie, o dzieciach i mezu alkoholiku. Jej planem na zycie stalo sie jedno dazenie. Takie, by pokazac rodzinie od strony, juz bylego meza, ze ona z dziecmi bedą kims. Tak bardzo probowala zblizyc sie do tego, jakby aktualnie czula sie nikim. Nie trudno przelozyc"będziemy" na jasne znaczenie, choc chyba nie do konca dla niej. "Bedziemy" znaczy "nie jestesmy". Mam nadzieje, ze wszystko jej sie ulozy. Na pewno zapamietam, co powiedziala: Czlowiek spotka dwie zle osoby w zyciu i wydaje mu sie, ze wszyscy sa zli...

Mam jej numer telefonu, ale pewnie okaze sie swinią i nie dam znać, hehe
Chociaz kto wie. Nawrocony grzesznik ponoć znaczy więcej, niz stu zagorzalych wiernych ;) Tak, ale chyba dewotów!

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Ostatni dzień.

Znow siedze i smieje sie do siebie. Totalnie mnie pojebalo, bo ciesze sie z rzeczy, ktore ludzi dobijają. Tak np. stwierdzilam, ze bez tej sesji chyba bym umarla. Jak sie kiedys wyprowadze z tego pokoju, bede nazywac go wstretnym. Pewnie znienawidze tez to miasto, choc obecnie jest mi obojetne. Ciekawe tylko, czy da sie zaplanowac nienawisc, naprawde wczesniej jej nie czujac?

Zas sam pokoj nazywam kochanym klasztorkiem. Lepiej wierzyc w jego duzą wartosc. Tylko wtedy mozna zyc hurtowo, aby przezyc.. Prosciej przetrwac to wszystko, choc przyszlosc nie maluje sie rozowo, ale co tam.. Panuja tutaj jasne zasady, wiec wiem, co mam robic. Tylko to sie liczy. Kiedys ustanowie nowe, ale do kiedys, wciaz jakby daleko. Poza tym bezpieczne sa plany nieulokowane w konkretnym czasie. Zazwyczaj ich sie nie realizuje, ale przynajmniej mozna, choc na chwilke poczuc sie bezpiecznie..

Dobrze tez, ze w ciagu tych kilku lat troche sie ogarnelam. Tego, co bylo na poczatki, jak tutaj przyjechalam, lepiej nie wspominac. Ciagly bulimiczny glod, chec powrotu do domu i ludzie, ktorych musialam sluchac. Teraz tez musze ich sluchac, ale przynajmniej glod jest mniejszy. Nie zycze nikomu takiej udreki. Moje serce i umysl mieszczą sie wtedy w zolądku. Fizycznie nie jestem glodna, ale czuje przerazliwe napiecie. Strach przed dentystą u malego dziecka, jest przy tym niczym. Odwazylabym sie nawet porownac go do wielkiej przyjemnosci :)

Poza tym wtedy, gdy ze strachu nawet boli brzuch, przynajmniej boli cos konkretnego. A ten glod i napiecie, niby pochodzi z zolądka i niby glodem sie nazywa. Jednak, jak przyjdzie, co do czego, nie ma ludzkiego sposobu, by go zaspokoic. A pomyslec, ze tez kiedys bylam normalna. Nie rozumialam, jak mozna zezrec naraz bochenek chleba. Po tym, co sie ze mną stalo (i o czym przypomnialam sobie dzisiaj), doszlam do wniosku, ze kazdy moglby sie uzaleznic. Moze nie kazdy siega po rozne rzeczy, zeby uciec, ale jakby tak sprobowal raz, drugi i trzeci.. No nie wiem, moze potrzebowalby tych razy duzo wiecej, niz ktos kto ma zadatki na "holika". Jednak pewnie efekt bylby ten sam lecz po dluzszym czasie.. Ciekawe, ale tego nie da sie sprawdzic, bo watpie, by udalo sie znaleźć, jakis ochotnikow.

W kazdym razie mialam dzis jechac do domu, ale nie pojechalam. Moze to i lepiej. Od rana myslalam tylko o jedzeniu. Wyobrazalam sobie, ze jak tylko przekrocze prog drzwi i pojde sie "wysikac" (zawsze musze,heh), zaraz zaczne.. Zaczne robic swoje przy lodowce. Moja mama uwaza, ze w ten sposob "odjadam". Cieszy sie chyba, ale tak naprawde nie ma z czego. Dziekuje Bogu, ze tak znosi te sytuacje. Nie wytrzymalabym, gdyby np. zamknela kuchnie na klucz. Kiedys planowala tak zrobic, ale ona zawsze straszy, a nigdy nie realizuje obietnic. Kurcze, powinnam poczuc sie wtedy ponizona. W ogole na sama te mysl powinnam poczuc wstyd, a jednak.. Cos jest we mnie stepione, bo naprawde malo czuje.. Tzn. smutek czesto mnie ogarnia, ale wstyd, juz nie.. Trafnie chyba powiedzialam, ze moje serce i umysl miesci sie w zolądku. To taki prosty sposob, zeby siebie na chwile uszczesliwic.

Zyje, jakby poza tym swiatem. Normalnie nie mysle tak ciagle o tym zarciu, bo chyba bym zwariowala. Jednak w wakacje, gdy sie nudze, potrafilabym ciagle tylko jesc. Gdy jem, wtedy przynajmniej nie musze myslec o tym zarciu i tak cholernie go pragnac.. A to pragnienie jest chyba jeszcze gorsze. Nawet nie mam wtedy sily, zeby plakac, ani zloscic sie na innych. Tak, jakby zarcie bylo wszystkim, co najlepsze. Cholera, niestety, ale dla mnie ono jest widac najwieksza przyjemnoscia.. Nisko upadlam i pisze o tym tak naturalnie..

Na dodatek dzisiaj, gdy kolezanka mowila mi, ze mieszka kolo basenu, wrocily stare obrazy. Tak, jak inne dzieciaki uwielbialam sie chlapac w wodzie (moj brat jest tylko inny), a teraz? Nie jestem w stanie zrozumiec, jak ktos moze miec normalna pasje. Nie wiem, jak komus chce sie ruszyc dupe na spacer, rower, czy cokolwiek i zapomniec przy tym o ziemskim czasie. Swoja dupe tez moglabym ruszyc, ale w takich chwilach odezwaloby sie napiecie. Usmiechalabym sie do innych, zadawala pytania i komentowala, czyli udawala strasznie zainteresowaną. Słowem, albo dwoma: słuchacz doskonały! Jednak w glowie dreczylaby mnie mysl o powrocie do domu. Pewnie dlatego dawni przyjaciele wydaja mi sie innym ludzmi, bo ja jestem inna.

Polubilam samotnosc te, do ktorej wracam. Mecze sie tak szybko, gdy za dlugo tkwie wsród innych osob. Po prostu nie moge.. Jestem przeciwienstwem kogos, kim bylam kiedys, ale podobno, wciaz jestem tym, kims.. Tym samym kims, co dawniej. Tak mowia, ale nie wiem, czemu mialabym tak uwazac. Tylko dlatego, ze mam to samo cialo? Ono tez troche sie zmienilo. Poza tym czym ono jest? To wszystko przez nie. Jakby ciala nie bylo, moglabym zrec nalogowo. Za to nie musialabym robic innych rzeczy. Przestalabym przede wszystkim myslec o tym, co i kiedy jem. Wtedy zarcie nie dotykaloby najpierw ciala, a potem duszy. Nie balabym sie go. Jesli to prawda, ze "zakazany owoc najlepiej smakuje", ono mialoby inny smak. Pewnie gorszy, bo wtedy nie byloby, juz zakazane :)
Pogdybalam sobie. Mialam w planach napisac tutaj cos zupelnie innego, ale nie wyszlo. Glupie plany.. Zakonczenia ponoc najbardziej sie pamieta, jak i wstepy. Nie mam najmniejszego zamiaru starac sie wymyslic, jakis fajny. Bunt na pokladzie!

Aha, w tytule "ostatni dzien" nie chodzilo mi o egzystencję. Akurat obie czujemy sie bardzo dobrze.. Rozczarowalabym tym pewnie swoich wrogow. Choc mysle, ze nie istnieja tacy, a szkoda, bo ceni sie i nienawidzi nie byle kogo.. To tylko ostatni dzien szkoly. Ostatni, az do kolejnego poczatku :) Vivat temu, kto pierwszy podzielil zycie na etapy!!!! Prawdziwy geniusz!!

niedziela, 24 stycznia 2010

Syberia

Swiruje. Smieje sie do siebie. To, ze w myslach gadam ze sobą, np. idac po drodze do sklepu, jest chyba normalne. Nie tylko ja tak mam przeciez. Moj brat twierdzil, ze on tez przewija w myslach rozne filmy autobiograficzne, ale nie tylko. Tylko, czy on jest bardziej normalny, czy mniej, trudno powiedziec. Dobra, nie bede sie tym zajmowac, jakby mnie to interesowalo. Nudno troche ostatnimi czasy, nawet bardziej, niz zwykle. Pewnie dlatego moj autyzm daje o sobie znac. A jego konsekwencją sa te wszystkie bzdury, choc wciaz czuje, ze stac mnie na wiecej. Jeszcze sie nie kiwam, jak dziecko z chorobą sieroca. Czasem tylko kłade laptopa na taborecie (uprowadzonym z kuchni), puszczam jakas piosenke, zapalam fajke (nie pokoju, tylko w pokoju), a dalej? Kucam w jakis taki dziwny sposob, jakby sama obejmując siebie.. Widok komiczny. Tym sie ratowalam trudnymi czasy. Gdy nie bylo powodow do smiechu, smialam sie z siebie..

A teraz widze przed soba tę smieszną czapke i szalik wygladający, jak martwy lis. Brakowalo mu tylko sztucznych oczek i nozek. Okropienstwo. A pomyslec, ze moja kolezanka chodzila w takim czyms.. Powiedziala mi o tym w szkole, tak jakos przypadkiem. Pomyslalam, ze chyba ją powalilo, choc ta istota nigdy nie zyla. Jednak nawet takie sztuczne cos wygladalo, jak nie z tego swiata. Kto dzisiaj takie cos ubiera? No tak Magda :)

Moja babcia pewnie tez chetnie by mnie w takim czyms zobaczyla. Zwlaszcza teraz, gdy otoczenie upodabnia sie do Syberii. W Syberii, co prawda nigdy nie bylam (przeboleje to jakos ;)), ale u nas mróz zamraza rozsadne mysli. W cieplym pokoju latwiej myslec, nawet jesli wcale nie madrzej. Wazna jest sama mysl i gotowosc na wypadek, gdyby nadeszly gorsze czasy..

Niestety Babciu, nawet wtedy nie zaloze tej Twojej cieplej czapki i szalika. No chyba, ze mróz NAPRAWDE mnie "dotknie" i nuda również. Wtedy pomysle, czy sprawic przechodniom radosc. Mnie na pewno sprawilby ją ktos tak ubrany. A jesli nie radosc, to i tak zwrocilabym na niego uwage... Poki, co nie mam zamiaru wystapic w tej roli, ale mile widziana wszelka obsada.. Babcine gadzety sa do dyspozycji, ale nie zbycia. Toż (albo tosz) to pamiatka rodzinna, heh.

sobota, 23 stycznia 2010

CHCIAŁO SIĘ C H C I E Ć.

Probowalam obezwładnić tego glupiego kompa. To chyba byl bląd. Obezwładniony pewnie nie moglby dzialać, jak powinien, czyli nie spelnilby glównej misji.. W ogole, by nie działał, choc w zasadzie niczym, by sie to nie roznilo... Wczesniej problemem bylo, ze tez nie dzialal... Obezwladniajac go zyskalabym tylko poczucie winy. Tak, jak wtedy, gdy rozjebalam wiatraczek, czyli to cos, co przypomina samokontrole u czlowieka. Wiatraczek schladza komputer, a kontrola studzi gotowosc, by np. cos brzydkiego komus wykrzyczec ;-)

Co prawda on zostal naprawiony, a moja samokontrola nadal sie wlóczy. Jednak calosc kosztowala mnie stówe. A teraz mogloby wyniesc więcej - biorac pod uwage kazdy "zly dotyk", ktorego doswiadczyl. Od tamtego momentu troszke wiecej sie tego skumulowalo..

Niewazne. Chcialam podzielic sie z Julką pewną historyjką. Denerwowalo mnie, ze nie tylko komp, ale i poczta zbzikowala.. Gdybym sie opanowala pewnie dostrzegalabym, ze problem stanowil tylko wolny net. Jednak wolałam prostsze rozwiazania..
Te historyjke, o ktorej mowa, dostalam od Daisy. Nie wiem tylko, kogo mozna nazwac jej glownym bohaterem: czy kotka, czy jego Pana. Najwazniejsze, ze oparto ją na autentycznym wydarzeniu.. Z rzeczy wymyslonych chyba nie moglabym sie, az tak smiac. Co najwyzej podziwialabym inwencje autora. A tutaj moglam pozazdroscic cierpliwosci pewnemu Panu i zobaczyc w pewien sposob siebie.. Czyli ktos taki, jak ja istnieje? Gdy pojawi sie watpliwosc, czy aby na pewno zyje, wspomne ją sobie.
Wracajac do meridum. Kot temu czlowiekowi wpadl do kibelka. Wpadl, goniąc za petem, ktorego on tam wrzucil. Gdy Pan spuscil wode, niespodziewanie mały odplynąl razem z tym petem.. Biedny kotek, a jednak pomijając dygresje i watki poboczne, wszystko przezyl. Gdyby nie przezyl nie moglabym sie smiac. W kazdym razie trudno uwierzyc, ze takie cos moglo sie w ogole zdarzyc.. Wymyslone, czy prawdziwe, ten facet wydal mi sie strasznie ludzki. A w ludziach czasem tak ciezko dostrzec, chocby odrobinke czlowieka... Moze, dlatego czasem lepiej pisac o czyms wymyslonym? Co prawda tamten facet ratowal tak naprawde wlasny tylek, a nie Kota.. Jednak potyczki z wierceniem rur, kanalizacją i innymi tego rodzaju atrakcjami, stanowiły wyczyn. Ciekawe tylko, co potem powiedziala na wszystko jego zoneczka,heh..


Nastepnym razem moze wkleje tutaj te cudna opowiastke :]

Jednak na razie nie chcialam tego robic. Nawet, gdy za kilka lat do niej zajrze, nigdy nie wyda mi sie taka, jak za pierwszym razem.. Po prostu nie potrafie wracac ciagle do pewnych ulubionych ksiazek, czy filmow i nadal je tak nazywać. Zreszta nawet nie chce, a dopiero potem nie umiem..

Moral z tej historyjki, wyciagnelam jeden, bo wiecej ich chyba nie bylo ;)

Nie wolno spuszczac wody w klozecie, gdy obok ma sie kota. Z malym pieskiem tez nie wiadomo, jakby sie to skonczylo. Moj Cezarek na szczescie nie lubi wody, wiec nie musze sie martwic. Poza tym potwierdza sie teoria: nie ma to, jak pieski.. Koty to indywidualisci, a co im palnie do glowy, jak tamtemu, łatwo mozna sprawdzić.... Nie trzeba byc bardzo bystrym, by znaleźć instrukcje wyzej w tekscie..

piątek, 22 stycznia 2010

Y

Znowu spac mi sie chce. Jednak wymysliłam pewien plan. Chce wmowic sobie, ze zbudzila sie we mnie uspiona, dotąd energia. Skoro jestem taka sugestywna, powinno sie udac.. Niestety łatwiej ulec temu, co ktos mowi, niz sobie. Przynajmniej ja tak mam, ale na to tez znalazlam sposob.. W tej starej diagnozie babka stwierdzila u mnie nastroj maniakalny. Od tamtej pory zaczelam sie zastanawiac, czy aby nie mam depresji dwubiegunowej. Szalony pomysl? Nawet, jesli to bardziej szalone, ze inaczej ją odbieralam. Wiadomo, pacjent moze byc pozbawiony samokrytycyzmu, ale chyba, jakas tam swiadomosc problemu ma.. Nie zawsze i nie we wszystkim, ale w tym wypadku nic nie powinno stac na przeszkodzie..

Haha, no dobra, nie wypowiadam sie... Zreszta najbardziej szalone, ze rzeczywiscie deprecha moglaby mnie dotyczyc. Trudno przyznac, ze mam cos, choc o tym nie wiem, bo dalej musze ufac tylko jałowemu zapewnieniu. Ja natomiast poszukuje pewnosci. A jesli juz mialabym, jakiemus zapewnieniu zaufac, to tylko Bożemu. Jego zapewnienia sa w zasadzie najpewniejszą z pewnosci rzeczy niepewnych..

Haha, chyba sie udaje, bo juz gadam od rzeczy. Powoli budzę te sily, ktorych dawno nie czulam. Sprobuje wejsc w faze manii i wejde. Jeszcze nie doszlam do celu, ale podjelam probę: nie-bez-skuteczną! Stoje, juz na schodach, a furtka do glupawki jest na wyciągniecie reki. Najpierw zrobie powolny i ostrozny krok do przodu, a potem kolejny i kolejny. Dopiero na koncu otworze tę furtke. Jesli mania przychodzi bardziej nieoczekiwanie, ta furtka, jakby sama sie otwiera. Tutaj pomoge sobie, bo ile mozna dzialać na wlasna niekorzysc? Otworze ją, chocbym potrzebowala do tego, jakiegos klucza. W tym wypadku najwyzej wywarze drzwi i tez sie dostane do srodka. A w srodku zamienie spokoj, z ktorym wyruszylam na silę, by żyć..

Tak to widze.. Sennnosc wszystko utrudnia. Nuda pozbawia swiat zycia. A swiat dalej zyje, choc nie dostrzegam w nim tego zycia. Nie widze go, bo gasnie cos we mnie, jak swieczki na torcie urodzinowym. Zdmuchuje je, ale wiwaty gosci przypominają glosy potworów z koszmarow. Przyklejam do geby sztuczny usmiech, taki jak zawsze, tylko troche bardziej
"wyrobiony".
Maski odswiętne najbardziej cisną, a moje swieta to dni niespodziewane. Zaden kalendarz ich nie uwzględnia, wiec nigdy nie moge sie do nich przygotowac. Przez to same w sobie sa najwiekszą niespodzianka, ale nie prezentem. Prezent powinien byc mily, w moim odczuciu, a niespodzianka wcale nie musi.. Takie niespodzianki, jak ta dzis istnieją, bo przyzwyczajenie czasem przegrywa. Przegrywa ze zmeczeniem.. Wlasnie wowczas obchodze swoje urodziny. Czasem zdarza sie, ze swiętuje nawet dzien po dniu, przez kilka tygodni.. Ale zabawa, nie?

Dobrze, ze umowilam sie na ten debilny prezent, przejscie przez niewidzialną furtkę do innej krainy.. To tak, jak kiedys, bedac malą dziewczynką.. Zastanawialam sie, czy moje odbicie w lustrze tez zyje i czy jest ładniejsze ode mnie. Ciekawa bylam, czy to mozliwe, aby ona byla moją odwrotnoscią, a po zabawki oraz ksiazki w pokoju siegala na-opak.. Teraz wiem, to niemozliwe..

Musze przyznac jedno na koniec... Moj plan powoli przestaje byc planem. Naprawde dziala, wiec mysle, ze tego dzialania starczy, chociaz na dzisiaj.. A o to tylko mi chodzi, bo jutro jest jutro..

Prawda, ze ta dziewczyna na zdjeciu jest przesliczna? Chyba moglabym sie w niej zakochac :)

środa, 20 stycznia 2010

B

Wczoraj martwilam sie na zapas tym, ze nadejdzie w koncu sroda i czwartek. Ciezko mi realizowac swoje nawyki, gdy musze siedziec w szkole do 18stej.. Nie wiem, jak inni, ale podejrzewam, ze pewnie tez mają tego dosyc. Pewnie, gdy wracaja po wszystkim do domu, siadaja przed telewizorem, albo kompem. Co innego mogliby robic? Co prawda ja tez zawsze znajduje czas na neta, ale tego czasu nie jest zbyt wiele. Najgorsze, ze nie mam wyboru.. Musze zrobic pewne rzeczy. Swiat mnie nie pozre, jesli pozostawie je nieskonczone. Nikt nie bedzie kierowal do mnie wyrzutow nawet, gdy ich nie zaczne.. Jedynie ja sama bede musiala stawic czola sobie.. Mysli wlasne zawsze nas zjadają. Czasem mozna je fajnie przyodziac w krzywe spojrzenia ludzi, ktore rzekomo mowią wiecej, niz slowa. Jednak wszystko w glowce sie rozgrywa. Zabawne, gdy tocząc w niej walke na smierc i zycie, dalej pozostaje sie niezauwazonym..


Nie chce narzekac, ale chyba, co bym nie napisala, tak to bedzie brzmialo.. Na mysl o tym, jak trudno bylo by niektorym uwierzyc w to, co zostawiam tutaj, ogarnia mnie smiech. Nie jest to gromki smiech, ale ironiczny. Na jezyku nie pojawiają sie przeklenstwa, a mimo to czuje, jakby on mial smak pieprzu.. Ciekawe..

Skupiajac sie na tym, co bylo dzisiaj (o ile sie uda), wstalam bardzo wczesnie. Musialam wyrobic sie na 9 do szkoly, a jak dla mnie jest to pora najglebszego snu. Zawsze o tej porze snią mi sie najfajniejsze sny, dlatego gdy ktos mnie wtedy obudzi, zwykle je pamietam.. Ostatnio snilo mi sie, ze znalazlam sie na jakims polu.. To bylo zwykle zbozowe pole.. Dostrzeglam tam mnostwo delfinow, ktore plywały, w jakiejs sadzawce wody.. Wiekszosc z nich byla martwa. Tylko jeden delfin pozostal zywy. Chcialam go uratowac, bo poczulam wielki smutek widzac, ze tylu z nich nikt dotad nie pomogl. Myslalam w tym snie, ze skoro tamtych nie da sie uratowac, najwazniejsze, by uratowac jego.. Probowalam polewac go wodą (nie wiem, skad ją bralam - pewnie z konewki, ktorą wyprodukowalam we snie), aby odzyskal sily. Niestety on mowil do mnie, ze juz za pozno, zebym go zostawila, bo i tak nie moge mu pomoc. Nie sluchalam tych slow i mimo wszystko walczylam o niego. Kiedy umarl - bo przeciez nie zdechl (zdychaja tylko "gady", rowniez te w ludzkiej skorze), strasznie rozpaczalam.. Czulam tez wscieklosc na faceta, ktory mial pilnowac, aby nie zabraklo wody w sadzawce. Chcialam go dopasc, ale nie dopadlam.. Potem ten sen, gdzies sie urwal..

Poza snami i wczesną pobudką, chyba mam dzis wiecej do opisywania. Wiecej zmian.. Niespodziewanych zmian w grafiku, a raczej sytuacji, ktorych byc nie powinno.. Po pierwsze, poszlam do Martuni, zeby zaliczyc tego glupiego Wais. NIE MAM POJĘCIA, jak ja to robie, ale robie najczesciej na swoją niekorzysc, niewazne co.. Oczywiscie nie dopytalam jej jednej rzeczy, wiec cale zaliczenie poszlo sie "jebac". Musze przyjsc do niej jutro, ale nie wiem, czy pójść na konsultacje, czy wepchnąć sie na nie-swoją grupe. Chce sie wyspac, na pewno bardziej, niz dzis tylko, czy Wielmożna Pani udzieli mi laski? Moze przeciez nie odpytac mnie po cwiczeniach, twierdzac, ze czas dla studentow dobiegl konca o 10 rano. Tylko, dlaczego mialaby byc, az tak zlosliwa? Chyba, bez przesady.. Licze, ze przesadzac jej sie nie zachce..

Po drugie, zdarzyl "mi-sie" nieplanowany napad w ciagu dnia. To chyba przez te "porazke" na zaliczeniu. W koncu tak ją traktuje i glupoty najmocniej przezywam. Podczas, gdy inni nie mrugna na nie okiem, mam ochote beczec, jak przedszkolak. Nie beczalam oczywiscie. Czasem nawet najwiekszą ochote trzeba umiec powstrzymac. Ku wlasnemu zaskoczeniu, wtedy ryczec akurat nie potrzebowalam,heh. Czulam tylko ogromna wscieklosc na siebie! Nie chcialam zrobic czegos konstruktywnego, by sie uspokoic, bo to by za dlugo trwalo. Szybko sie tylko psuje, a naprawy dluzej trwają.. Poczatkowo posiadalam dobre zamiary. Otoz, w przerwie miedzy zajeciami, planowalam sie przespac, po prostu... Jednak po zjedzeniu dwoch jablek, fizycznie bylam strasznie nazarta. Natomiast psychicznie ciazylo mi to w zolądku. Uznalam, ze nalezy cos z tym wszystkim zrobic. Powod byl taki, ze skoro wszystkim sie udalo na zaliczeniu - tylko nie mnie, nadszedl czas "na wiecej". Napad oczywiscie przebiegl w bardzo szybkim tempie, poniewaz spieszylam sie na zajecia z M..

W ciagu tej krotkiej godziny w sumie niewiele wpierdolilam, jak na swoje mozliwosci. Zreszta chcialam odlozyc reszte zarcia na pozniej, gdy sie poprawie (a planuje sie poprawic jeszcze dzisiaj :)). Tak, wiec pochlonelam okolo 4 jablek, zupke w proszku, kefir i niemal caly karton mleka - czyli naprawde malutko ;) Na dodatek, musialam nastawic budzik, zeby w czasie "uczty", nie przegapic czasu potrzebnego na wyjscie z domu. Wlasnie wtedy ustalilam, ze rzyganie zajelo mi okolo 5 minut. Pasjonujace? Nie, nie o to chodzi. Niczym sie nie podniecam. Po prostu, jakby nie powiedziec, wytrenowalam sie w swoim sporcie. Po 5 minutach wyszlam z kibla, nie pozostawiajac w nim, ani na sobie zadnych sladow. Wlosow nie rozburzylam, ciuchow nie ubrudzilam i z gebą tez nie stalo sie nic strasznego.. W tamtej chwili, gdyby ktos mnie zobaczyl, na bank nie pomyslalby, co przed chwilą moglam wyprawiac. Jednak tym gorzej dla mnie, a dla choroby tym lepiej, bo prościej jest ją ukrywac..

Kolejna ciekawostka, ktora troche mnie rozbawila, zdarzyla sie, juz na zajeciach u M.. Nie chcialam, aby czytal temat mojej magisterki, bo to nawet nie jest potencjalny temat. Napisalam na zwyklej kartce, na ktorej sie zreszta nie podpisalam, doslownie byle co! Niepotrzebnie uprzedzilam go przy wszystkich, by tego nie czytal. Powinnam wiedziec, ze on lubi robic na przekor, bo rowniez wtedy tak wlasnie postapil. Stwierdzil, ze Pani Małgosia "ma młotek, ale za bardzo nie wie, co z nim zrobic" i ze "ludzie powinni chodzic, ale zamiast tego traca czas na łażenie".. Genialny tekst, moim zdaniem.. Oczywiscie nie mowie tego z ironią. Uwazam, ze trafil w sedno mojego problemu! Jednak to, co poradzil, na razie jest poza zasiegiem.. Podobno powinnam poszukac sobie celu, a dopiero potem zajac sie metodą.. Tymczasem zrobilam rzekomo odwrotnie..

Swoj cel czesciowo okreslony posiadam. Ten cel to szukac celu innego, niz obecne celowanie.. Cudnie, by było kiedys móc celnąć, ale nie samobója!

wtorek, 19 stycznia 2010

A

Miałam dzisiaj nie pisac, ale trzeba, jakos wypełnic ten dzien. Najzabawniejsze, ze wlasnie przed chwilą zamiast "wypełnić", napisałam "wyplenić". Czyzby, to mialo cos znaczyc, heh.. Czesto popelniam takie gafy. Nigdy nie zapomne, jak zamiast powiedziec "duze dziecko", powiedzialam "duzy facet" do jednej wykładowczyni. Zeby tego bylo malo, powyzsze okreslenie tyczylo sie jej kolegi, rowniez wykladowcy, a on naprawde jest duzy! Ma chyba z dwa metry wzrostu! Nie mialam zlych intencji, ani w zadnym wypadku nie komentowalam jego wzrostu. Chyba dlatego tamte slowa "uderzyły" mnie, jak błyskawica.. Stalam wtedy porazona, przez moment czekając na prawdziwą burzę..

Bardzo lubilam tamtą kobiete (nadal lubię, choc trudno na odleglosc) i nie chcialam, by mnie wziela za niewidomo kogo. A ktos kto wydaje takie bezczelne opinie, jak czesto mowi Karolina: "wyzej sra, niz ma".. Na szczescie nie zawstydzilam sie wcale, bo wspomnialam swą zyciowa prawde: Kazdy zajmuje sie wlasnym zyciem.. I tylko Narcyz wierzy, ze mogloby byc inaczej.. To mnie uratowalo. Zapobieglo burzy.

Wracajac, jednak do tamtego momentu.. Tamtej chwili, gdy wlasne slowa zabrzeczaly mi w uszach... Na mysl o niej do tej pory sie usmiecham, musze przyznać. Gdy uswiadomilam sobie, co palnełam, było juz za pozno. Jedyne, co w tamtym momencie moglam zrobic, bylo: nie czuc. Wylaczylam, wiec czucie i wlepiłam wzrok w jakis punkt na Niebie. Nie wiem, co tam widzialam, ale na pewno nie spadajacą gwiazde, choc spelnilo sie moje zyczenie. Nie uslyszalam zadnego komentarza, ani nawet smiechu, wiec chwile potem odetchnelam.. Coz, tamta kobieta ma klasę i zawsze wiedziala, jak sie zachowac.. Czasem czulam sie przy niej, jak przy idealnej matce. Jakby tylko wobec mnie zachowywala sie szczegolnie.. Wiedziala o incydencie z zarciem i znala calą historię z akademika...

Przynajmniej zaczelam szkole z wielkim hukiem, choc to dobrze, ze tamto dawno ucichlo.. Jednak, dzieki temu "incydentowi" - uzyskalam podbudowe pod urojenie, urojenie bycia kims.. Nawet kims z problemami, ale jednak. Zauwazono mnie tylko z tego prostego powodu i choc nikt o tym nie dyskutowal glosno, wszyscy wiedzieli. A ja? Czego moglam chciec wiecej? Wyroznialam sie.. Dzis pewnie tez stoje w orszaku "podobnych inaczej". Jednak nie buduje na tym wlasnej wartosci. Nie ma z czego byc dumnym, bo nieprzystosowanie spoleczne nie jest zaslugą.. Ani dla mnie, ani dla nikogo. Choc na swiecie nie brakuje miejsca dla pasozytow ;) , czy to powod by nim zostac? Zastanawiam sie niekiedy..

Wniosek, ktory z powyzszego wyciagnelam, to raz, ze przejmuje sie pierdolami i z pierdol sie smieje. A dwa, ze niemal kazda moja burza jest burza uczuc i mozna jej zapobiec..

Tak w ogole wczorajsza smiechawa zupelnie nie dotyczyla tej sytuacji! Zreszta obecnie nie mam smiechawy. Pisze wylacznie, zeby pisac... Zyje tez, zeby zyc, ale nie dla zycia. To ostatnie jeszcze nie jest powodem, ale spoko.. Nie narzekam i... lubie wspominac nawet te czasy, gdy nie bylo lepiej, niz dzis..

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Śmiechawa.

Czesto, jak mnie cos zaskoczy, a nie moge publicznie zakląc (czyli przyznać, ze mnie cos rozjebało) i tak smieje sie na glos, jak opętana.. Nie wiem, jakim cudem jeszcze zadne szyby nie popekaly przy tak strasznym rozdarciu. Ludzie wtedy na pół mnie pytają, a na drugie pół komentują: Jak Ty się śmiejesz? Tak ja przynajmniej odbieram ten przekaz, bo pytają, ale odpowiedzi nie oczekują.. Zanim spojrze im na twarz (broń Boże tylko nie w oczy), oni już tyłkiem się odwracają.. A wtedy wiem, co zrobic, przestać się smiać, ale nie w duszy..
Oczywiscie zdarzalo sie, by nie tylko oni zaskakiwali mnie czyms.. Podobną rekacje na moj dotyk, ktory widac byl "złym dotykiem", pojawial sie u szklanek. Widac nie potrafiły zniesc zbyt duzego ciśnienia i dlatego pękały. Tego samego cisnienia, ktore na wszystko wokol wywieram, a zwlaszcza na ludzi? Hmm, mozliwe..

Z tego prostego powodu, moze dla niektorych zadnego ale co z tego, znalazłam analogie pomiedzy czlowiekiem, a szklanką.. Wiem tez chyba, czemu mowi sie o kims: on jest delikatny, jak z porcelany.. Jednak doszlam do wniosku, ze z czlowiekiem-porcelaną jest troche inaczej.

Zazwyczaj swiadom swej wartosci, nie obstaje przy stole z byle kim. Nie łatwo go dotknac, tak jak dotknac mozna zwyklą szklanke i skruszyc w dloniach na miazgi.. Na szklanke zwykle tez mniej sie uwaza, pod warunkiem, ze dla kogos nie stanowi duzej wartosc. A to sie najczesciej rzadko zdarza.. Moze dlatego, ze porcelana jest mniej dostepna? A moze dlatego, ze szklanki nie kupuje sie pojedynczo lecz w komplecie? Niewazne. Nie kazdy uzywa porcelany, a powody sie nie liczą, czy to wygoda, czy ekonomia, czy cos innego jeszcze...

Porcelana jest w rękach, ale wybranych, czy tak? Smietankę dolewają do kawy, a ta glupia traktuję ją, jako przedluzenie siebie.. Zlewa się z nią, ale wylacznie na chwile. Do momentu, az ktos nie pozbawi jej zawartosci. Wtedy znowu bedzie taka pusta.. Co z tego, że obcowala ze smietanką, skoro jej, juz nie ma?

Popisalam tyle glupot przez, co chyba zabraklo mi sily, by przedstawic powod calej smiechawy.. Jutro podobno tez jest dzien, wiec licze, ze zdarze naprawic, wowczas "wczorajszy bład".. A teraz ide obmyslac podzial nagrod i kar na kolonii, bo zadali nam taką prace. Troszcza sie o to, abysmy sie nie nudzili, a zapominają o tym, jak czesto sami nudzą, gdy tylko otworzą paszczę..

Rzecz mam ułatwioną, bo kiedys przeciez jezdzilam na kolonie. Wiem mniej wiecej, jak to wyglada. Trzeba tylko troszke bardziej sie zregresowac i przypomniec sobie, jak przezywa ją dziecko.. Moja mama mowi, ze jestem dziecinna i dlatego tak dobrze dogaduje sie z dziecmi. Ciekawe i nie wiem, czy do konca dobre. Teraz trzeba sie postawic jednoczesnie w roli doroslego. Zreszta, co sie martwie. A martwie sie w ogole? Haha, chyba swietnie udaje przed sobą..
Nie jestem, ani dzieckiem, ani doroslą lecz takim pomieszancem. On zatrzymal sie w swoim bezczasie i da rade, dopoki czas mu nie zagrozi.

niedziela, 17 stycznia 2010

Mała wielka rzecz.

To pewnie śmieszne co napisze... Zabilam dzisiejsza rutyne, bo posprzatalam w pokoju. Zabilam swoj grafik dnia, bo poszlam do apteki. Zabilam część zła w sobie, bo kupilam Kaśce kawe i mleko, jaką chciala. Zabilam wyrzuty sumienia, bo porozmawialam z bratem. Zabilam w bratu pewnosc wobec siebie, bo nie kupilam Tussi. Zabilam troche komorek mozgowych, bo wypaliłam kolejną ilosc papierosow.

A zaraz zabije inne zle uczynki, albo usmierze je poprzez dobre. Zupelnie, jak w powrocie syna marnotrwanego, ktoremu ojciec wybacza wszystko.. Jednak ja nie usmierzylam cierpienia ojca, ale swoje wlasne.. Czasem widze, jak inni, bo sadze, ze oni tak wlasnie traktują zycie... Robie to na, co mnie stac. Naprawde fajnie jest czuc sie, jak dzis. Nie dziwic sie niczemu. Nie zastanawiajac sie nad sobą i nie traktując siebie, jako ciekawostki... Moge w ten sposob zrobic znacznie wiecej.. Dawno nie bylo, jak teraz, niech ono sie nie konczy, niech mnie nie opuszcza... Powtarzam sie, ale w jakis sposob jestem zaskoczona.. Kiedy ostatnio zabilam naraz tyle zlych rzeczy? Zazwyczaj samo zlo zabijalo wszystko we mnie. A wlasciwie wszystko, co dobre, bo destrukcyjna sila pozostawala niepokonana..

Majac w pamieci kruchosc wszystkiego, a przede wszystkim wlasną, zapomnialam, co znaczy cieszyc sie.. Cieszyc sie z czegos, co jest, a czego za chwile moze, juz nie byc.. Na swiecie nie ma dobrych wrozek, ktore wyczaruja szczescie. Nie ma zakonczen dobrych, w ktorych bohater w nic sie nie wikla..

A jutro, co? Kolejny wolny dzien.

Moze i tej nocy przysnią mi sie tak straszne sny, jak dzisiejszej. Czyzby to byl ich dobroczynny wplyw? Czyzbym odreagowala część tego syfu, ktory zalega w mojej duszy? Wyrzygac wszystkich uczuc nie moge, ale widac koszmary koją mój lęk.. Wtedy staje oko w oko z tym, czego nie rozumiem i nawet, gdy zapominam swą wygraną, nie umieram, ale sie budzę.. Dobrze, ze w snach latwiej spotykac potwory, niz w prawdziwym zyciu...


Mała wielka rzecz, a cieszy, jak było w reklamie czegos tam,hehe
Jesli sie nie myle, jakis cukierkow, bo innej reklamy pewnie bym nie zapamietala.. Nie wiem czemu, ale nagle poczulam sentyment. Tylko, czy da sie czuc senstyment? Czym wlasciwie jest sentyment? Dla mnie w obecnej chwili jest nim reklama cukierkow Werterl's Oryginal, bardzo stara reklama. Pamietam tego dziadzka, ktory dawal dzieciakowi pyszne cukiery, a ten maly cholernie sie cieszyl. Cieszyl sie tak, jakby te łakocie mialy smak nieba i gdyby w ogole niebo, jakos smakowalo - on jeden wiedzial, jak...

Najwazniejsze, ze wtedy bylam dzieckiem, gdy te reklame puszczali w telewizji. Znow chyba dosiegnelam Nieba, na chwile tego dziecięcego Nieba za pomocą niewidzialnych baloników.. Niby wtedy nie mialam wiele wiecej, niz teraz. W koncu dalej posiadam rodzine przy sobie. Babcia nie umarla, choc tak sie tego balam. Brat i mama tez miewaja sie calkiem niezle.. Cos, jednak tam zostalo.. Cos mojego.. Jakas część mnie, za ktorą tak cholernie tesknie..

Zawsze czulam zagrozenie, ze to strace. To znaczy wtedy jeszcze, gdy owe cos posiadalam, czulam niebezpieczenstwo.. Jednak nie moglam bardziej pilnowac swego dziecinstwa, czas plynąl niezalezenie od potoku mych mysli.. Lęk nie zniszczyl radosci, ktora mnie wtedy przepelniala..

Dzis ta rwąca rzeka nadal posiada jeden nurt, ale ciezko mi do niego trafic.. Czasem topie sie w jej glebinach, ale utopic nie moge, bo jest zbyt plytko.. Dobrze, ze sa momenty, jak ten, gdy chwytam balonik i unoszę sie nad Ziemią.. Zupelnie tak, jakbym byla kims innym, ale niezupelnie.. Kims kto zna tamtą dziewczynkę i oglada swe wlasne wspomnienia, a ona naprawde zyje.. I znów tamta akcja sie toczy!

Naprawde wspaniale znow tego doswiadczyc :)

sobota, 16 stycznia 2010

W krainie dziwolągów.

Sasiadki wlasnie smaza frytki. Kolejny raz. Zauwazylam, ze Kaska bardzo czesto przyrzadza je sobie, a mimo tego i tak jest super szczupla. Gdybym jadla normalnie tyle, co ona z Karolina, strasznie bym sie roztyla.. Zreszta teraz teoretycznie jestem szczuplejsza od niej, a wlasciwie od nich. Mowie - teoretycznie, bo to ich zdanie.

Nie pytam, co z tego, skoro place za wszystko wysoką cene.. Poza tym teoria ma sie nijak do praktyki, co widać.. Zastanawiam sie tylko, czy moglabym wazyc tyle, co Kaska i zwyczajnie zrec te frytki. Tu, juz chyba nie chodzi tylko o wage, ale o sampoczucie. Bedac w jej ciele, czulabym sie pewnie swietnie, ale i tak frytek nie chcialabym "skosztowac".. Nienawidze uczucia ciezkosci w zoladku. Sa na szczescie jeszcze rzeczy, ktore moge zjesc bez wyrzutow sumienia. Nie robie tego na codzien, ale wyjatkowo, gdy swietuje. Przeciez zbyt ciezko sie powstrzymac i nawet mała niewinna przyjemnosc, moze mnie słono kosztowac.. Nie warto ryzykowac. Na ryzyko mozna sobie pozwolic, gdy zysk jest chociaz rowny stracie. A tutaj? Przyjemnosc jedzenia nawet odrobinke nie kompensuje tych uczuc pozniej..

One, czyli sasiadki beda za chwile jesc te frytki i ogladac "Zmierzch". Sa strasznie leniwe, bo chcialy mnie poslac po alkohol. Mialysmy dzisiaj wypic wspolnie, co nieco. Stwierdzilam jednak (zgodnie z tym, co przypuszczalam wczesniej), ze lepiej bedzie, gdy odmowie. Wymysliłam spiewke, ze jestem troche chora. Nie wiem, czy w to uwierzyly, czy nie. Nie interesuje mnie to zbytnio, zreszta same po ten alko tez nie poszly. Co za leniwece. Podobno im zalezalo, aby umylic sobie tez wieczor! Mnie, gdy na czyms bardzo zalezy, mocno sie staram, by to zdobyc... Nie tylko ja jestem dziwna....

Dobrze, ze nie bede nic pila. Raz, ze alkohol zabija komorki mozgowe, ktorych i tak posiadam bardzo malo. Dwa, ze tyje sie od tego, a ja na brak tkanki tluszczowej nie narzekam. Jest mi cieplo, choc zime mamy dosyc ostra, bo ona mnie grzeje. A po trzecie, co? Cholerny dół na drugi dzien? Moze nie w tym tkwi problem. Problemem najwiekszym jest zawsze, ze trzeba wracac. A powroty do swiata dziwolagow nigdy nie sa przyjemne. Zwlaszcza, gdy na chwile znalazlo sie z nimi porozumienie i nie chcialo sie czuc, jak kiedys.. Jak kiedys tesknić.. Tymczasem czuc, jak zawsze - musze. Czuć z groteskowymi odcieniami roznicy. Jak przy piciu kawy "z lekką nutką dekadencji", albo "bez lekkiej nutki"..

Bawcie sie dobrze dziewczyny, beze mnie..
Nie tesknie. Jesli za czyms mialabym tesknic, pewnie za przyjemnym stanem bycia najebaną. Nie ciesze sie, ze nie jestem pijaczką, ani alkoholiczką. Dopoki zyje mam czas, zeby sie uzaleznic. Natomiast nie posiadam tego czasu dla Was i nie tylko..




piątek, 15 stycznia 2010

Całkowicie normalna.

Pobudka, wstanie, ubranie sie, wypicie kawy, zajaranie fajki, pojscie do szkoly, zapisanie wykladu, wyjscie ze szkoly, pojscie do Biedrony z Renia, powrot do "domu", wypicie kawy, jebniecie Tussi, wyjaranie fajki, wlaczenie kompa....

Tak to wygladało do tej pory...
A za chwile przewiduje: przepisanie wykladu, wypicie kawy (kolejnej) i wyjaranie fajki (kolejnej).

Wieczorem pewne jest: umycie sie, posmarowanie kremem, naszykowanie napadu, pożarcie go, wyrzyganie, wyszorowanie zebow, wziecie witamin, wypicie herbaty, zajaranie fajki i pojscie spac...
Gdyby taką tresc mialy wszystkie ksiazki, ludzie juz dawno przestaliby je czytac. Z zyciem jest troche inaczej. Po nie nikt nie siega na półke, choc czasem moze je tam odłozyc.

czwartek, 14 stycznia 2010

Nico.

Kolejny dzien, gdy czuje sie taka zmeczona. Ledwo wstaje. Chodze do szkoly, ale na szczescie nie kaza mi tam myslec.. Juz przestalam sie martwic egzaminami. Uswiadomilam sobie, ze naprawde mam do nich mase czasu. Pewnie zdarze z wszystkim.. Ogolnie dobrze, ze moje odczuwanie jest tak ograniczone. Zreszta zamiast serca mam chyba tylko zolądek.. Czasem tak naprawde mysle.. Nie interesuja mnie te rzeczy, co kiedys. Rozmowy z ludzmi sa takie nudne. Nie chce mi sie sluchac, co maja do powiedzenia. Dobrze, ze nie musze. Pozostaje niestety udawanie, ale traktuje je, jako zabawe..

A mysl o przyszlosci i funkcjonowaniu w pracy? To, przeciez coraz blizej.. A ja? Nie mysle. Nie widze tego, co inni widza.. Troche sie stoczylam. Tzn. dzisiaj tylko troche - przez to zmeczenie. Zawsze moglo byc gorzej, dlatego trzeba umiec siebie pocieszyc.. To wazne, by przezyc. Jutro w koncu moge sie stoczyc calkowicie.. Jestem gotowa na wszystko..

Tak wyglada moje zycie - jest jednym dniem, prostym dniem.. Zazwyczaj prostym - tak powinnam powiedziec.. Do tego dochodzi jedna roznica - raz ten dzien uplywa w miare szybko, wtedy jestem szczesliwa. A innym razem, jak dzisiaj, strasznie sie dluzy..

Gdzies kiedys przeczytalam, ze jak czlowiek uwaza, ze nic go, juz nie zaskoczy, to bardzo niedobrze. A co jesli ja tak mysle? Moze dlatego zapadlam w ed. W koncu nawrót tej calej choroby zaczal sie z nudy. Potwornej nudy w tym popierdolonym liceum oraz jakiejs takiej, hmm. Pustki egzystencjalnej i zyciowej? Tak, tak bym to nazwala.. Ostatecznie - pustke zyciową wypełniłam zarciem, ale egzystencjalnej, juz nie zdolałam.

Nie chce pisac tego, co pisze w smutnym tonie, ale chyba za pozno, bo i tak to wysle ;)

Naprawde dziwne, ale ten smutek, jakos do mnie przylgnal.. I nawet, gdy czuje sie bardzo dobrze, moje posty sa nadal dołujace.. Naprawde nie wiem, czemu tak jest.. A moze wiem? Moze przypuszczam? Jakos tak myslec mi sie nie chce.. To zbyt wiele..

Tussi slabiej na mnie dziala.. Ono tez..

A wlasnie przed chwila zajrzala do mnie Kaska. Chciala, zebysmy poszly razem do Biedronki. Hmm, czy gdybym jej powiedziala, dlaczego nie moge zrozumialaby? Czy zrozumialby to ktos nawet chory? Tak, jak kocham Daisy, tak mysle, ze nawet ona nie pojelaby tego.. Zreszta sama nie wiem.. Kazdy ma inne odchyly. A wlasne nawet bardzo wielkie, nie musza byc gwarantem zrozumienia cudzych - takze tych ledwo widocznych..

Powod mam glupi, nie poszlam do Biedrony, bo lyklam, juz Tussi. Poza tym zaplanowalam dawno temu (nie wiem kiedy), co bede teraz robic.. Do tego dochodzi pozna godzina, a na mnie czekaja obowiazki.. Wczesniej pozwoliłam sobie na zbyt wiele, bo gadalam z sasiadkami, a godzina 17 jest moja porą na nauke..

Na szczescie sa tez inne pory, ktore posiadam.. Te przyjemniejsze.. Byle do nich dotrwac- wlasnie ta mysl pozwala mi przetrwac :)
Zanim pojde, chyba napisze, co sobie przed chwila pomyslalam. Zreszta nawet nie przed chwilą, bo stwierdzilam to dosyc dawno... Kaska jest przesliczna dziewczyna! Do tego jest mila i dobra.. Czasem zloscilam sie na nią, a wlasciwie malo powiedziane - wkurwialam sie. Jednak tkwiło w tym wiecej mojej chorej rekacji, niz rzeczywistej przyczyny.. Gdybym mogla wybierac i stac sie Kaską, chcialabym tego.. Jest lepsza ode mnie.. Ludziom trudno sie przyznac do tego, by ktos był od nich lepszy. Zazwyczaj staraja sie chronic swego pozytywnego wizerunku.. Ja jestem wyjatkiem, ale nie tak nielicznym, jak mozna by myslec,hehe

środa, 13 stycznia 2010

Cudna konstrukcja

























Niech te zdjęcia pozostaną rozsypane, jak myśli w mojej glowie.
To wyzej jest efektem godzinnej pracy.. Mnie naprawde pojebalo... Czuje sie za stara, zeby bawic sie w takie cos, ale nie za powazna. Powazna wcale nie jestem. Na powazną tez nie wygladam, ale wazne, zeby mnie tak traktowano.. Ciekawe tylko jak, gdy w glowie siano?
A moze to jest wlasnie ten artystyczny nielad?

Sprobuje ukryc, ze nic nie wiem i bede udawac, ze wszystko wiem.... Bede poukladana dziewczynką z myslami niepoukladanymi..

wtorek, 12 stycznia 2010

Zgubiona zguba


i odzyskana zguba... Zielone rękawiczki odebralam w szkolnej recepcji, tuz po zajeciach... Trzymał je ten koles, ktorego swego czasu nazywałam "ciapowatym". Kiedys pracowal na szkolnym ksero, zanim go tam przeniesli.. Nigdy nie mogl nadazyc z pracą, a kolejka do niego strasznie szybko rosla. Wszystko moze bylo by w porzadku i moze daloby sie zniesc jego "ciapostwo"... Jednak do tego dochodzil fakt ciaglego flirtowania ze studentkami, co dzialało na mnie, jak czerwona płachta na byka.. Widac on pracowal w inny sposob.. Na szczescie dla mnie liczy sie tylko, ze przetrzymal moje rekawiczki.. Moze nie sprawdze powiedzenia do "trzech razy sztuka" i na tych dwoch razach zakonczę? Zobaczymy..

Dzis jestem chyba ciut spokojniejsza, bo wczorajsze poklady zlosci obudowaly dookola mnie skorupę.. Tzn. zmienilam sie, jakby w skałę, ale zawsze mozna ją jeszcze troche utwardzic.. Tę skałe pewnie wkrotce cos ruszy, wciaz za malo jest tej skorupy, a "czasy niepewne".. Jednak mnie obchodzi dzisiaj, a nie jutro, czy wczoraj. Dlatego zakladam, ze tylko trzęsienie Ziemi jest teraz niebezpieczne... Niebezpieczne dla niej = mnie.
Bawię sie w udawany spokoj.. Z tym udawanym spokojem bardziej mi do twarzy, niz z autentyczna zloscią.. Ale UWAGA! Wiem doskonale, ze skałą tak naprawde nie jestem.. Zreszta na nią tez działają, jakies ruchy erozyjne.. Mam racje, czy one dotycza gleby? Cholera.... Wiedzialabym, gdybym nie byla uczniem bojacym sie wiedzy.. Naprawde..

Co do ksero, w koncu zadzialalo, wiec co nie wydrukowalam wczoraj, zrobilam dzisiaj.. Natomiast Renia zapomniala mi oddac pieniadze, ale bez przesady. Az taka sknera nie jestem. Zreszta mam do niej zaufanie, jest uczciwa osoba. Poza tym nie pozyczylam jej miliona dolarow, ktorego nie posiadam, wiec nie musze jej scigac.. Malo tego, dzisiaj dodatkowo zalozylam za nia kolejną forsę, bo doszly nowe kserowki..

Jednym slowem, albo kilkoma ;) Moj dzisiejszy dzien jest, jak kopia wczorajszego, ale czuje go inaczej.. Wlasnie ta drobna rzecz wiele mi ulatwila.. Zawsze wiedzialam, ze rzekomo tak sie da. Czasem, jak teraz sprawdzilam, czy to rzeczywiscie cos zmienia.. Udawalo sie i udalo, ale jakby bez mojego udzialu. Wierze po prostu w dzialanie, jakiejs sily wyzszej..

Zreszta napisalam dzisiaj w mailu do Juluś (kolejnej starej znajomej, jeszcze z czasow Ajgora), ze nasze uczucia sa, jakby we wladaniu kogos jeszcze.. Jakiejs trzeciej, osoby, ale nie nas.. Za to my trawimy te mieszanke wybuchową w sobie i nic tego kogos nie obchodzi, czy chcialybysmy zaprotestowac.. Czy ona nam smakuje, czy nie, jest zaadresowana tylko do nas.. Jak niechciana paczka, ktorą ktos musi w koncu odebrac, bo na poczcie się buntują..

Jutro kolos, a wlasciwie poprawka tej nedznej trojcyny.. Trzeba sie uczyc :] Wlasnie - trzeba!

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Moja nauka na błędach.

Znów zgubilam zielone rekawiczki, hahah

Oto przyklad tego, jak Gośka wspaniale uczy sie na wlasnych bledach. Raz zrobie cos zle, a potem obiecuje sobie, ze bede uwazniejsza i drugi raz postapie inaczej.

A wszystko moge zwalic nie tylko na klopoty z uwaga i swoj swiat, ale ogolne zalatanie. Spotkalam rano Renie, wiec zamienilysmy kilka slow. Poszlysmy razem do psychometrii, zeby skserowac kilka testow. Caly czas gnebila mnie mysl, ze mam jeszcze cholerne zajecia z niedostosowania. Chcialam tez wydrukowac wszystkie wczesniejsze analizy (na zaliczenie dwóch przedmiotów). Oczywiscie planowalam zrobic wszystko jednoczesnie, a nie tak, jak normalny czlowiek - spokojniej i po kolei.

Tak, wiec myslami bylam na konwersatorium, językiem werbalnym z Renią, a rękami z drukarką. Obmacywalam ją z nadzieją, ze w koncu zadziala, ale nie udalo sie. Mialam chyba zle podejscie nie tylko do niej, ale do tego dnia. Kazde zadanie, ktorego sie tknelam, albo nie skonczylam, albo spartaczylam. Wynik byl, wiec zawsze taki sam - nie zrobilam nic..

Materialy, ktore musze oddac na zaliczenie, jutro ponownie sprobuje wydrukowac. Nie chce isc do Pana Mariana, bo u niego wszystko kosztuje drozej. Natomiast drukowanie z kompa szkolnego, doliczy mi od razu pieniadze do oplaty za szkole.

Rekawiczek pewnie, juz nie znajde, choc mowią, ze "do trzech razy sztuka".. A to byl dopiero drugi raz. Na wszelkie wypadek zapytam jutro u jednego goscia, ktory zawsze trzyma rzeczy odnalezione :)

Jestem sfrustrowana i jeszcze bardziej sie spiesze, zamiat na chwile przystanac. Pewnie wkrotce nabawie sie, jakiejs choroby psychosomatycznej, choc podobno bulimia tez sie do nich zalicza. Teraz mysle, jednak o jakis wrzodach, bo astma chyba mi nie grozi. Z drugiej strony calą ostatnia noc myslalam o fajkach, a one chyba jej sprzyjają.

W koncu musialam je kupic.. Zreszta wcale nie bronilam sie przed tym, wiec nawet nie to, ze musialam. Umowmy sie, chcialam! Po prostu pierdole. Jest sesja, a ja nie potrafie byc, jak inni. Nie potrafie tak, jak wiekszosc ludzi, olac sprawe, choc na dobre, by mi to wyszlo. Nie mowie zreszta o calkowitym zaniechaniu nauki, ale o zadbaniu przede wszystkim o siebie. W przeciwnym razie, szkole skoncze, ale siebie tez wykoncze..

I tak chyba bedzie, jak zreszta stwierdzila moja mama. Mimo wszystko przynajmiej cos sobie udowodnie, ze ukonczylam studia,haha

Zla dzis jestem tez z innego powodu. Jak o cos ludziom chodzi, podobno zawsze tym czyms sa pieniadze. W moim wypadku jest zazwyczaj troche inaczej, ale teraz nie jestem wyjatkiem.. Pozyczylam kase Reni i Kasce. Kaska mi ich nie oddala i choc to tylko 80 groszy, zloszcze sie na siebie - nie na nią.. Przesadzam z wydawaniem pieniedzy, a jak mi zabraknie, co zrobie? Znow bede musiala jechac do domu? Matka dala mi kilka stowek, a ja dziennie wydaje 20 zlotych. To, juz istna przesada. Wstydzilabym sie, gdyby musiala ją prosic o wiecej... A wszystko przeznaczam na zarcie, ktore i tak wyrzygam oraz na fajki. Kasa doslownie idzie z dymem, albo trafia do sciekow. Fajnie, nie?
Dobrze, ze chociaz Renia jutro odda mi te marne 3,80. Zawsze moge je przeznaczyc na srodki niezbedne do zycia... Zarcie jest tym czyms, tak niezbednym i to jest wkurwiajace. Nie moge pokazac innym, gdy cos mnie wkurwi, ze nie potrzebuje ich łaski.. A zjesc obiad jest w pewnym sensie łaską. Zwlaszcza, gdy matka drze sie, ze wszystko wyzeram... Gdyby nie ta bulimia, odlozylabym talerz, ale nie robie tego.. Nie odmawiam.. Przegrywajac z jedzeniem, jakby przegrywam z ludzmi. Nawet tymi, ktorzy jesc mi nie kaza, ale widzą, jak jem...

Zreszta przegrywam tez z soba, a wlasciwie zwlaszcza z sobą. Nie cierpie byc od czegos zalezna. Wtedy czuje sie ograniczona... Skoro nie da sie pokonac tych nedznych slabosci raz na zawsze, trzeba choc troche je poskromic. Coz, zaczne jesc byle gowno. Wazne, zeby sie nazrec, skoro "jestem uzalezniona od wymiotow".

Jak widac chcialabym wszystkiego.. Chcialabym zaoszczedzic mnóstwo kasy, bo jestem sknerą.. Chcialabym tego dokonac nie pracujac, ale zeby kasa zjawiala sie sama w mojej kieszeni.. Tak, zebym mogla kupowac, co chce i zeby tych pieniedzy nie ubywalo. Najlepiej, zeby w sklepach wszystko mogli dac za darmochę..

Chcialabym, by zarcie nic nie kosztowalo i tak, zeby jedzac, jednoczesnie nie zjesc. Wlasnie takim wyjsciem jest bulimia, ale tylko z pozoru.. Tak naprawde wyjscia nie ma.. Podobno moje myslenie jest logiczne, tylko poparte na blednych przeslankach.. Chyba, jakos tak to bylo..
Nie wiem..

niedziela, 10 stycznia 2010

Odnalezione i odnaleziony!!

Odnalezione - zielone rekawiczki i odnaleziony - spokój....

Rekawiczki oddala mi dzis taka mila kasjerka, blondyna, gdy robilam zakupy w Biedronie. Podobno zostawilam je przy kasie, pewnie jak ładowałam zakupy spowrotem do wózka.. Zawsze biore wózek, nawet gdy nie mam duzo produktow. To chyba jedyna rzecz, ktora sie udala temu łysemu palantowi ochroniarzowi, ktory wczesniej tam pracowal. Zawsze mnie wkurwial, bo gadal do mnie, jakies glupoty. A, ze nie umiem byc nie mila dla kogos, nawet gdy mnie denerwuje, ukrywalam swoją niechcec do niego. W kazdym razie zawsze mial "wózkowy pretekst", zeby mnie zaczepic, bo nigdy nie bralam wózka. Spieszylam sie, wiec ladowalam zakupy do zwyklej siatki, a potem przepakowywalam je na lade, by zaplacic. Obecnie uzywam wozka zawsze i znam tez cygankową sztuczkę, jak brac go bez wkladania monety,heh.. Jak widac o mało z tego powodu nie stracilam na zawsze swoich rekawiczek... Prawdziwy palant, po co mnie tego nauczył, heh.

Teraz te rekawiczki beda dla mnie bardziej cenne, niz wczesniej. W tym momencie czuje mocniej, niz kiedykolwiek, jak ważne sa dla mnie,heh

Zas spokoj odzyskalam, bo napisala do mnie Daisy. Ostatnio czula sie zdruzgotana, bo zachowalam sie chamsko. Obiecywalam jej, ze przyjade na Sylwka, ale nie przyjechalam. W mailu wygarnela mi, co mysli. M.in zabolało mnie pytanie, jak ja kiedys zamierzam funkcjonowac w pracy i leczyc ludzi.. Tylko zaraz, pomyslalam, kto powiedzial, ze ja kogokolwiek chce zmieniac? Zmiana kogos jest zawsze ryzykowna, bardziej niz wlasna. Poza tym kim ja wlasciwie jestem, by móc wplywac na czyjes zycie? Nie ma na Ziemi czlowieka, ktory mialby prawo wplywac na nasze uczucia i postawy, bo nie ma chodzących doskonalosci. A tylko czlowiek doskonaly mialby prawo mowic nam, jak zyc..

W kazdym razie odpowiedzialam szczerze na tamtego maila. Daisy zawsze pisze prawde, calą prawde.. Ona tez w koncu potem odpowiedziala i stwierdzila, ze nie jest zla. Tamta zlosc minela, tak szybko, jak noc sylwestrowa i dobrze.. Tak bardzo mi jej brakowalo, wiec ciesze sie, ze tak wszystko sie wyprostowalo. Widac nawet najbardziej skrecony drut, tak jak pewne sprawy, da sie jednak odprostowac.. A tym drutem, jesli juz - są moje cholerne nawyki zawodzenia ludzi. Ten drut wrósł we mnie. Moje palce sa, jak z drutu, kolczastego drutu, ktory za kazdym razem bolesnie dotyka innych.

Chce dotykac, tych ktorzy kiedys mnie skrzywdzili, ale nie tych, ktorych kocham..

Dlatego nie pozbede sie tego drutu. Malo tego zrobie wszystko, by jakos podpiac go pod prąd. To nie powinno byc trudne, bo zyje pod napieciem. Niech inni tez to odczują..

A dzis, jakie mam plany? Swietowanie odzyskania zielonych rekawiczek? Chyba nie.. Raczej zajme sie tym, co zwykle.. Fajki, juz sie wyczerpaly, ale ostatnio wytrzymywalam na jednej tabletce Tussi.. Dzis w nagrode postapie mniej oszczednie i wezme dwie..

To smieszne, bo co wlasciwie moga sprawic dwie tabletki? Lepsze samopoczucie? Mniejsza sennosc? Nie.... W moim przypadku dziala glownie siła sugestii i jesli cos sie poprawia, to wylacznie za jej zaslugą..

Szkoda, ze brakuje tej siły na inne rzeczy. Gdyby dalo sie tak prosto zasugerowac sobie pelną akceptacje siebie, swiat zmienilby kolory.. Na szczescie aktualnie nie draznią mnie te, ktore odbieram.. Powolutku zapominam o innych, wiec nie tyle czas leczy rany, ale zapomnienie. Skad inąd, zeby zapomnieć potrzeba czasu.....

sobota, 9 stycznia 2010

Zielone rękawiczki.

Zgubilam dzisiaj kolejną rzecz. Najczesciej gubię parasolki i jakies drobiazgi. Portfel z kasa tez zdarzylo mi sie zostawic u Marty w szkole, ale odzyskalam go.. To bylo w tamtym roku, a dzis zgubilam zielone rekawiczki... Na dodatek bylam na tyle leniwa i postanowilam nie wracac po nie do Biedronki. Prawdopodobnie leza tam jeszcze na stoisku kolo jablek.. Zapytam kogos z pracownikow, ale jutro, czy ich nie widzial. Wiem, ze wtedy moze byc, juz za pozno, ale mowi sie trudno. Czasem takie glupoty wyprowadzaly mnie maksymalnie z rownowagi, a raczej z pseudo-rownowagi, ktora codziennie mozolnie buduje. Dzisiaj nawet nie mam specjalnych wyrzutow sumienia z racji tej sytuacji. Nie mam tez wyrzutow sumienia innych..

A dokladniej wyrzutow z powodu ich braku. To tez sie czasem zdarza, choc nie jest proste w spostrzezeniu. W koncu sytuacja, gdy mam sobie cos do zarzucenia, zawsze jest nieprzyjemna. Tak samo nieprzyjemna nie zaleznie od jej powodu.. Czy zloszcze sie na siebie, bo cos zgubilam. Czy dlatego, ze nie zloszcze sie dostatecznie mocno, czuje sie po prostu winna.. Winna tylko w roznych kolorach. To tak, jakby tecza miala kolor czerni, a przez tę czerń przekradał sie ledwo widzialny pasek koloru czegos jeszcze.. A dzis mniej mam tych win, mniej jestem ich swiadoma, albo mniej o tym mysle.. To chyba przez to, ze ostatnio zbyt czesto tego oszolomienia wscieklosci doznawalam. W koncu rezerw tych uczuc troche sie wyczerpal, albo po prostu ja sie wyczerpalam.
Jednak mimo wyczerpania, stac mnie dzis bylo na dwa dobre uczynki. To tak niewiele i w zasadzie sie nie liczy, ale bedac w Biedronie zrobilam zakupy nie tylko dla siebie, ale i dla sasiadek. Karolina kolejny raz, a wlasciwie dopiero drugi, nie pojechala do domu na weekend. Juz wczesniej stwierdzilam, ze nie lubie, gdy zostaje, choc do niej w gruncie rzeczy nic nie mam. Jest sympatyczna, jednak halasuje..
K. stwierdzila, ze sesja sie zbliza, a ona w domu nie moze sie uczyc.. Dziwne, na jej miejscu, majac tylko godzine drogi od domu, na pewno bym pojechala. W koncu dzien jest dlugi, a ona chyba nie narzeka tak, jak ja na wieczny brak czasu.. W tym braku czasu czlowiek najczesciej zyc nie zdaza, nawet jesli robi inne rzeczy.. Tego stanu lepiej nie rozumiec, ani na sobie, ani empatycznie czujac wobec innych..
Teraz w mieszkaniu panuje spokoj. Kaska robi cos na kompie. A tej z kolei jest naprawde dobrze, bo u nich na uczelni panuja lepsze zasady. Nie ma tyle nauki, co ja z Karoliną, wiec siedzi sobie na kompie i pewnie sie nudzi.. Ja sie tez czesto nudze, nawet gdy mam co robic, wiec wiem, jakie to cholernie nieprzyjemne..
Dzis mam ostatnie 10 fajek, ktore pewnie wyjaram w ciagu kilku nastepnych godzin. Jedną z nich zostawie sobie na chwile po napadzie. Od czasu, gdy kupuje papierosy, zawsze tak robie. A wyglada to mniej wiecej tak, albo nie... Rozmysliłam sie... Uzyje lepiej czasu przyszłego, w koncu zalecają nam myslenie przyszlosciowe. Poza tym i tak wiem, co bedzie, kolejny raz postapie tak samo wedlug znanego scenariusza. Co ciekawe, wlasciwie nie uczylam sie tej roli, ale wiem, co kiedy i jak powinnam zrobic...
Gdy sie, juz wyrzygam, łyknę witaminki i napije herbaty, pojde potem wreszcie spac. A przed snem nie ma to, jak dobry papieros.. Glupia czynnosc, a mnie tak wiele mechanicznie robionych rzeczy, jednak ją sprawia. Szkoda, ze one trwają zbyt krótko. W koncu tak, jak kazdy napad kiedys sie konczy i trzeba zmykac do kibla, tak kazdy papieros sie wypala..
A razem z tym papierosem, niekiedy wypala sie cos wiecej i wiecej..

Człowiek jest, jak ten papieros, bo jego zycie wyglada, jak czynnosc palenia. Bóg pali papierosa, a gdy przestanie palic, zostanie z nas tylko popiół.....

Chyba wlasnie dlatego, roznie wyglada tempo zyciowego wypalenia. Roznie, choc kazdy kiedys umiera, bo taki, juz los zwykłego papierosa.. Niektorych niespodziewanie truje cudzy dym.. To tez jest ból..

Dobrze, ze w zyciu sa jednak wieksze straty, niz zielone rekawiczki..

piątek, 8 stycznia 2010

Czuje sesję...

Ale nie jedzeniową!
To gorzej, czy lepiej?

A jak sie ją czuje?
Nie pytajcie...
Moglabym powiedziec tylko, jak JA ją czuję, ale nie chcę i nie mogę..


Coz, wrocilam ze szkoly. Kolosa napisalam. Odpowiedzialam na wszystkie pytania, wiec mam nadzieje, ze dostane 5 na koniec. Zebym tylko nie rozczarowala sie, uprzedzając wygórowanymi wymaganiami przyszlą sytuacje, jak zawsze na niekorzysc..

Kiedys czytalam pewną ksiazke śp. A. Kepińskiego.. Dziwne, ze tak wiele psychologow u nas, zacheca nas do siegniecia po nie.. One mnie, jakos specjalnie nie zachwycily.. Poza tym skoro prawie nic z nich nie pamietam, jest tak jakbym w ogole ich nie otworzyla. Moze nie doroslam do tych lektur? Z drugiej strony cudza filozofia szybko mnie nuży i wolę własną..

Jednak pewne zdanie z tej jego ksiazki udało mi sie zapamietac, jakims cudem.. Nie przytocze go, ale najwazniejsze, jesli wlasciwie pokaze jego sens... A rozumiem to mniej wiecej, tak: Gdy czlowiek inwestuje tylko w jeden aspekt swego zycia, wtedy zaniedbuje inne aspekty. Ten czlowiek tak, jakby stawia wszystko na jedną szalę, wiec nic dziwnego, ze toczy walkę o życie.. Moze wygrac, albo przegrac. Jesli przegra, to straci wszystko..

Dokladnie tak jest! Gdy tak bardzo sie staram, by ktos docenil mnie chociaz w szkole, robie tak, bo inne rzeczy nigdy mi nie wychodzily. Oczywiscie wczesniej nie robilam nic, by tak bylo, ale to niewazne. Wazne, ze gdy znalazlam taką mozliwosc ucieczki w swoj swiat, nagle stalam sie uczestnikiem gry... Kazdy w cos gra, ale jedni grają bardziej, a drudzy mniej. Moja gra ma kiepskie reguły, bo raz o nich pamietam, a za drugim razem mam je w dupie. W innej jeszcze sytuacji łacze te reguly na zasadzie prawdopodobienstwa. A ze mizerna jestem we wszelkich oszacowaniach, w koncu sie "przeliczam". Tak to, wiec wyglada.. Gram o zycie. Gram o wszystko.

A jaki jest tu zwiazek ze slowami Kepińskiego? Chodzi o to, ze jesli w szkole nie wychodzi, albo gdy juz ją skoncze, nagle okaze sie, ze nie mam w zyciu nic.. Jednak dopoki ten aspekt jest jeszcze jedynym i głownym aspektem mojego istnienia, nie musze sie martwic. Slowa moga wzruszac, ale rzadko stanowią narzedzie zmiany.. Poza tym nawet, jesli komus udalo sie kiedys dotrzec nimi do mnie, efekty nie byly pewnie takie, jak zamierzone.. Po prostu pewnie jeszcze bardziej sie wtedy zdolowam, widzac smutną prawde. A pozniej uznalam, ze swoją gre przegralam... Tak to, juz jest..

Jednak fajnie czasem poczytac cos smutnego. Lubie smutne rzeczy. Smutne filmy lubie, smutne ksiazki i smutne piosenki, choc gdy bol psychiczny boli za bardzo, uciekam od nich. Wtedy kazdy dzwiek i kazde smutne slowo, zadaje mojemu sercu potworny cios. Czasem nie tylko nie mozna wiecej, ale nie mozna zupelnie nic.. Naprawde..

Z tego powodu, opisanego wyzej, musze koniecznie wybrac na temat magisterki, jakis smutny temat. Tylko kiedy ja to zrobie? Przy tak zorganizowanym dniu, chcialoby sie rzec "maxymalnie napietym grafiku ;)", nie bedzie z tym łatwo.. Nie licze, ze w nocy znajde odpowiedz podczas snow, bo te sny, to zawsze koszmary.. Zreszta nie mysle na codzien zbyt wiele o tym, a zajecia z M., juz tuz tuz.. I co ja mu wtedy powiem? Gdybym mogla wybrac cos, co mnie w tym zyciu JESZCZE interesuje, wiedzialabym, co to jest.. Bo jest takie cos.

Tak jedyna rzecz, ktora mnie interesuje. Ta rzecz sklada sie tylko z dwoch literek, ale nie jest przeciez skrótem mojego nazwiska, ani imienia i nazwiska osoby ukochanej... ED, czyli syndrom niedojedzenia zycia.. Jednak tego wybrac nie moge. Spalilabym sie ze wstydu najpierw mowiac M. o tym.. A potem broniac sie przy ludziach, ktorzy wiedza, na co choruje.. Nigdy, o nie.. Pozostaje szukac mizernych "inspiracji" w postaci tych topicow, ktore ktos mi podrzuci. Coz, bedzie, co ma byc.. Chwile sa czyms wiecej, niz przeznaczeniem. Czasem sa tylko nie-znaczeniem tak, jak magisterka..


Nie siedze na forum. Nie czytam cudzych postow. Nie pisze maili do osob, ktore oczekuja na to, byc moze nawet dzis. Zamiast tego tak tylko gadam sama ze sobą, zupelnie jakbym gadala z kims..

czwartek, 7 stycznia 2010

Gorycz.

Jestem maxymalnie wkurwiona. Kolejny raz wkurwiona i kolejny raz tym wlasnie cudownym oznajmieniem, rozpoczynam swoj dzisiejszy wpis. Moze lepiej, by bylo, gdybym nic nie pisala, ale musze sie chyba, jakos uspokoic, a nie wiem, jak.. To takie pojebane i niesprawiedliwe, ze inni mają wszystko w dupie, a ja zawsze tak bardzo sie staram i gówno z tego mam. Jedyne, co zyskuje, to chyba kolejne kurwa nalogi. Moze kiedys nadejdzie taki cudowny dzien, ze odjebe. Oby to byla szybka i bezbolesna smierc. Rodzina pewnie bedzie plakac za mną, ale inni? Watpie. Zreszta za zycia nie udalo mi sie pokazac nikomu tego, co pokazac chcialam. Tym bardziej smierc nikogo nie wzruszy. Jednak najwazniejsze, abym to ja miala spokoj, a chyba tylko ona jest tego gwarancją..

W ogole ogarnia mnie, jakas paranoja.. Dzis dostalam wyniki z tego pierdolonego kolosa. Oczywiscie zjebalam jedną rzecz i automatycznie cala ocena poszla w dół. Nie powiem, ze to nie jest dla mnie wazne, bo przeciez widac, ze jest.. Pocieszam sie tym, ze moze, jak juz tak wszystko totalnie zacznie mi sie jebac, w koncu przywykne. Prawdopodobnie los ostatnio obchodzil sie ze mną zbyt dobrze i ja glupia zbudowalam sobie zbyt wielkie wyobrazenia. Te wyobrazenia to byly marzenia, ze moze dalej tak bedzie.. W koncu chociaz z ocenami nie mialam problemow na studiach, ale nic nie moze wiecznie trwac. Niewazne, ze moze potem te oceny nie beda miec znaczenia, bo nie one licza sie w pracy. Wazne, ze nic takiego nie moze do mnie przemowic. Nic, ani nikt, a juz na pewno nie ja, bo nie docieram do siebie. To tak, jakbym byla, jakims zjebanym automatem, ktory reaguje nie wtedy, kiedy powienien. Jestem sobie tym automatem, choc nie chce nim byc, to musze. Przygladam sie z boku, jak dzialają inne maszyny i zazdroszcze im, ze sa posluszne.. Czemu one zawsze dzialają, jak trzeba, albo prawie zawsze? Wypadam na ich tle tak mizernie, wiec lepiej chyba uciec do jakiejs dziury i tam pozostac..

Nedzna plus troja-mysl o niej sprawia, ze szlag mnie trafia. Minely te czasy, gdy totalnie nie przykladalam sie do nauki. Wtedy bylam szczesliwsza, bo mniej uzalezniona od tak, rzekomo, blahej sprawy.. Ale, co bylo to bylo. Juz mowilam, ze pewnie nie wroci. Ostatnio niby pisalam o przewrotnym losie, jednak w tej chwili tę przewrotnosc rozumiem inaczej.. Los owszem jest przewrotny, a moj swiat chce widac przewrocic jeszcze bardziej... A ja, juz i tak "staję na głowie", wiec w jaki sposob chce to uczynic? Tak, zebym stawała na małym palcu? On tez nie mysli, niestety..

Pewnie po sesji okaze sie, ze mimo staran dostane podobne oceny koncowe. Juz mi sie odechciewa wszystkiego, doslownie. Inni ludzie pewnie zrobią sobie sciagi i bedą glupio smiac sie kujonom w oczy.. Czy ja siebie uwazam za kujona? Nie, bo nigdy nie tracilam czasu na nauke. Wazne bylo wylacznie, by jakos przejsc, byle do przodu. A dzis, choc stawiam sobie poprzeczke znacznie wyzej, niektorzy mówią, ze za wysoko, robie to w sposob chorobowy.. Czy ktos, kto uczy sie ze strachu, potwornego strachu, a nie z pasji, moze byc nazwany kujonem? Nawet jesli, to chuj, bo sa okreslenia duzo gorsze, ktorymi siebie nazywam..

Co prawda te ostatnią ocene moge poprawic w srode, ale wiadomo, co to znaczy. Kolejny stres. Poza tym musze jeszcze zaliczyc zalegle badanie WAIS, wiec nie narzekam na brak adrenaliny.. Ponadto, zeby nie bylo malo tego wszystkiego, jutro mam kolosa z neuropsychologii. Jeszcze nic nie umiem..

Wiadomo uzalam sie nad sobą, ale robie swoje. Teraz, skoro wylalam z siebie troche tej goryczy (zostawiając ją tutaj, oby inni sie nie struli), moze bedzie mi prosciej.. Prosciej kolejny raz podniesc glowę wysoko.. Nie bede spogladac w Niebo. Nie bede marzyc, ze wszystko sie, jakos ulozy i ze kiedys znormalnieje. Nawet nie mam zamiaru isc w te wakacje do szpitala.. Matka wlasnie wczoraj dzwonila do mnie i wspominala o tym. Stwierdzila, ze "bede jej wdzieczna za to", jakby to ona miala mnie za czyims posrednictwem, jakos uleczyc? Co ona sobie mysli? Podobno w takich wypadkach powrot do zdrowia zalezy zawsze od samych chorych, glownie od nich. A matka, jesli juz, to na razie miala inną zasluge. W jakis sposob wpedzila mnie w ten stan, choc wiem.. Gdybym byla inna... Moglabym byc szczesliwa, bo mam wiele, a wciaz chce wiecej i wiecej.. Czasem, jednak wciaz boli, ze tak malo dostaje.. Jak patrze na ludzi, na ich spokoj, trudno mi w niego uwierzyc..

Wlasnie z tych wszystkich powodow, nie poszlam dzis na cwiczenia do Ksiedza. Bede sie uczyc.. Jednak dobrze, ze kupilam te fajki. Choc to zludne, wierze, ze one mnie troche uspokoją. Trudno miec calkowicie wyjebane na zycie i wciaz nie rozumiem, dlaczego ono mnie nie szanuje? Jak ja mam je docenic? Zreszta czasem mi to wychodzilo (nawet nawet), wiec co powinnam zrobic wiecej? Ono dalej się nie stara, a sama wszystkiego poukladac nie moge.. Odrobina szczescia jest warunkiem - warunkiem szczescia, na ktore nie przepisują recepty.

Sa dni, gdy chce sie powiedziec tak, jak bylo napisane w pewnej ksiazce. Jakiej ksiazce? Wlasciwie nie wiem, w jakiej, ale czy to naprawde wazne? Wazny jest komunikat mojej duszy: "Zatrzymajcie świat, chcę wysiąść!!".