sobota, 27 marca 2010

Mistrz(yn)i Małgorzata!!!

Traktuje ten dzisiejszy wpis troche, jak odrabianie pracy domowej. Przewiduje, albo zakladam, ze nie bede tutaj pisac w Swięta. Wobec tego musze dodac, jakies nowe sprawozdanie, najlepiej teraz. Niby wiem, ze nie o to chodzi w pisaniu bloga, ale o co naprawde chodzic powinno, rowniez nie wiem. Chyba nie ma jednej takiej rzeczy, jednej przyczyny, czy tez powodu. Swoj wlasny powód, juz ustalilam. Skoro nazwalam go pracą domową, czas by szybko odrobic te lekcję. Coraz mniejszą przyjemnosc sprawia mi zasiadanie do nich. Po prostu przymus zle sie kojarzy i odbiera radosc. Chyba nikt go tak naprawde nie lubi. Na szczescie calkiem ograniczonej woli nie mam, poniewaz pozostala jeszcze wolność słowa,heh.

Ostatnio postąpilam rowniez na opak, albo wbrew sobie. To ostatnie chyba lepiej brzmi. Nie chcialam pojechac na to glupie spotkanie naszego roku. Jednak jak uslyszlam wyrzuty w glosie Magdy, mnie rowniez udalo sie zmusić. Moze siebie nie docenialam? Heh. Dlugo tam nie zabawilam. Zmeczona bylam, a poza tym nie mialam nastroju chociazby, zeby sie upić. Dawno tego nie robilam, bo doszlam slusznie do wniosku, ze nie warto. Skoro, ani mi to nie pomaga, ani nic pozytywnego ze mną nie robi, lepiej od alkoholu stronic. Nic niestety nie poradze, ze tylko dzieki niemu potrafie lepiej sie bawic. Ostatecznie wybralam brak zabawy i brak alkoholu. Przezylam. Wzielam tylko 1 piwo, ale co to jest? Glowe mam slabą, wiec gdybym zamowila jeszcze jedno, czulabym sie jak pijana.. Albo pijana bym byla, heh.. To sie nazywa ekonomia, duzo na siebie wydawac nie musze. Przynajmniej w tym aspekcie, bo w innych niestety, juz nie..Po tym piwie zaczelam sie coraz bardziej spieszyc do domu. Podobno alkohol uwalnia w czlowieku jego prawdziwe tendencje. Coz, doszlam dawno do wniosku, ze moja tendencja kieruje mnie ku lodówce. Nie potrzebowalam nawet tego jednego piwa, by pamietac o tym. Choc, gdy je juz wypilam (dosyc szybko, choc nikt mnie nie popedzal,heh) opisywana tutaj tendencja, znacznie szybciej sie wyzwoliła. Mniej ją kontrolowałam, ale nie na tyle, by ulec pokusie zamowienia czegos do zarcia. Patrzylam tylko, jak inni jedzą, a to pizze, a to cos tam innego jeszcze. Nie zazdroscilam im, bo ze swoją chorobą moge miec wszystko, co chce. Oczywiscie wszystko, ale wylacznie dotyczące jedzenia i bez konsekwencji. Natomiast calej reszty nie mam, albo mam jej mniej, ale niewazne.. Probowalam wmowic Renii, ze musze wracac, poniewaz chce sie wykąpać. Nie wiem, czy w to uwierzyla, czy nie. Mysle, ze nie podejrzewala mnie o klamstwo. Nawet jesli ja jestem troche paranoiczna, nie znaczy, ze inni tez tacy są. Niestety Renia nie dala sie namowic na powrót do domu, bo bylo jeszcze stosunkowo wczesnie. Jednak Magda zle sie bawila, wiec chwile potem zabralam sie z nią i jej chlopakiem do domu. Coz, dobrze, ze zawsze znajdzie sie, jakies wyjscie, heh

Napad, ktory przygotowalam pozniej, nie byl w zasadzie przygotowany. A przez to, ze nie byl przygotowany, byl nieudany. Po prostu mi nie smakowal. Po alkoholu zawsze tak miewam, ze nie moge cieszyc sie zarciem. Jem szybko, jak swinia. Puszczam, jakis film, ale wcale go nie ogladam, bo filmowy scenariusz do mnie nie dociera. Za bardzo jestem skupiona na akcji, zyciowej akcji, w ktorej sama biorę udzial.

Wczoraj ogladalam zdjecia z tamtej "imprezy". Przerazilam sie sobą jeszcze bardziej. Skoro nie wiem, jak wygladam, uznalam, ze zobaczyc to mogę najlepiej na zdjeciach. Okropnie wyszlam, paskudnie, jeszcze gorzej, niz myslalam, ze sie prezentuje. Naprawde jestem okropna, ale chuj z tym..

Tamto wczoraj bylo dniem, ktory dostarczyl zarowno mnie, jak i dzieki mnie, troche wrazeń głownie innym osobom. Czesto udaje mi sie rozbawic ludzi, ale jeszcze nigdy w taki sposob, by zrobic z siebie taką totalną debilke. Tymczasem niedawno wlasnie to osiagnelam, a wszystko przez ten glupi jezyk, ktory sam sie poplątał! Heh. Marek stwierdzil, ze wbilam sie do pierwszej trójki, najlepszej trójki. Zapisal moj w tekst w zeszycie, najwyrazniej glupich tekstow i wpadek, tak wywnioskowalam.. Oczywiscie na pierwszym miejscu znajduje sie Anka M. Osobiscie bardzo ją lubię, choc przyznaje, ze czesto gada od rzeczy. Jednak jej sposob bycia nie przeszkadza mi w tym lubieniu tego, kim jest i jaka jest. Mam nadzieje, ze o tym, co sama powiedzialam, niedlugo nikt nie bedzie pamietal. Najgorsze, ze ten glupi Maruś tak sie podjaral, ze postanowil zrobic z tego opis na gadu.. Gdy tylko o tym pomysle, smieję się i wtedy tez sie smiałam. Chyba najgłośniej! Ponoć najlepiej w takich chwilach, dolączyc do innych...A wszystko odbylo sie na zajeciach u Ksiedza. Powiedzialam do niego, ze ponoc na cwiczeniach u drugiej grupy duzo wczesniej skonczyli. Chcialam wplynac na niego, by i nas nie trzymal zbyt dlugo, zwlaszcza, ze byl piatek. Poza tym on tez wygladal na zmeczonego, bo spi w Akademiku, gdy do nas przyjezdza. A tam spac sie nie da! Wiecznie narzeka na studentow i na Lady Gage, ktora ostatniej nocy rowniez "grała".

W koncu wypaliłam z tekstem: Podobno dlugo Ksiedza u nich nie bylo.. Godzine Ksiąc sie (chcialam powiedziec spóźnił) spuścił.... Po chwili poprawilam sie: Spóźnił!

Niestety, zaluje, ze to zrobilam, bo na poczatku nikt sie nie smial. Pewnie kazdy pomyslal, ze zwyczajnie sie przeslyszal. A gdy, juz sie poprawilam, upewnili sie w tym, co uslyszeli. Hahahaha. Przynajmniej, dzieki tej wpadce mialam o czym napisac. Poza tym, jak tylko przypominam sobie tamtą sytuacje, znow sie smieje, ale o tym, juz pisalam... Najlepiej wroce do smiania sie, poki jeszcze mnie to bawi...
Hahahaha...

czwartek, 25 marca 2010

Kurwa na kurwy!!!




Jestem dzis strasznie wkurwiona. Raz, ze chce mi sie spac i nie moge tego opanowac!!! Dwa, czuje, ze wszyscy ludzie maja mnie dosyc, choc naprawde to ja mam ich dosc!!! Trzy, powrot na nuuuuudne cwiczenia jest, wciaz przede mną!!! Cztery, czuje, ze jestem jeszcze bardziej glupia, niz myslałam!!!Wymieniać dalej? Chyba niekoniecznie..........Nic nie kapowalam na wykladzie z Rorschacha i na cwiczeniach. Moglabym to wytlumaczyc swoją wielką sennoscią, ale ta sennosc wlasnie nie jest normalna. Ona widac jest kolejnym popraciem tego, jak bardzo jestem glupia. Madrym ludziom pewnie tez chce sie spac, zwlaszcza, gdy nie dosypiają. Jednak mysle, ze nawet wtedy potrafia, jakos w miare skutecznie funkcjonowac. Poza tym, ja nawet, gdy sie wyspie i tak nie potrafie tego wszystkiego (co do mnie mowią) zwyczajnie ogarnac. Po prostu nie moge!! Poza tym madrym ludziom pewnie nie zdarza sie, by byc notorycznie wyczerpanym.. Nie wiem, juz co mam z sobą zrobic. Chyba zawsze bylam taka glupia i niedorozwinieta. Pewnie z moim mozgiem jest cos nie tak. Czuje, ze mam uszkodzone obszary zwiazane z uwagą. A nawet, jesli one nie sa uszkodzone, ich funkcje i tak sie zalamaly, prowadząc do mojego zalamania. Wiadomo, jutro, gdy poczuje sie lepiej, jakos zracjonalizuje ten fakt. Jednak nic nie zmieni tego, ze on wlasnie jest dla mnie faktem. Czyms, czego nie zmienie. Nie wiem tylko, kogo mam za to obwiniac, czy Boga, czy nature? A moze matke, ktora nie uwazala dostatecznie, gdy byla w ciazy?? Nie chce pisac, ze byla w ciazy ze mną, bo ja jej nie zaplodnilam. Jednak przychodzi mi na mysl kolejne wkurwienie, gdy ludziska tak mowią. A czesto to slysze (zwlaszcza ostatnio), chocby na wykladach. Niewazne. Zalozmy, ze moja matka byla ze mną w ciązy i co wtedy robila? Pewnie dzwigala siaty, sprzatała, albo nawet obiad gotowala, choc ten akurat nie jest niewskazany.. Slowem nie dbala o siebie i o mnie, przez co dzis odczuwam tego skutki. To jest najbardziej prawdopodobne zalozenie, albo hipoteza. Co prawda nie da sie jej w zaden sposob zweryfikowac, ale czy to wazne? Ostatecznie moge sie jeszcze udac na jakie badanie mozgu. Powinny byc wspoleczesnie takie mozliwosci, zeby okreslic swoje mikrouszkodzenia. Na pewno sa.. Jak bym sie juz o nich dowiedziala, pewnie zalamalabym sie, wiec zalozmy, ze nie musze tego wiedziec. Dopoki nie wiem w zle dni, jak ten, poprzestane na zlosci. A w troche lepsze dni stworze sobie zludzenia, ze co zle, to nie ja i nie we mnie. Oczywiscie wszystko jest gowniane, a najbardziej same zludzenia. Chocbym nie wiem, jak sie starala nawet jesli uwierze w swą niezniszczalnosc, zniszczalna i tak bede. Na dodatek jestem tak cholernie zawodna, nic mi nie wychodzi... Nic.... Inne osoby nie musza w pewne rzeczy wkladac tyle wysilku, co ja.. A ja? No wlasnie, zeby cos osiagnac musze sie nie lada na glowic. Jeszcze samo to, ze musze zyc jest takie trudne, chyba najtrudniejsze.. Przy tym wszystkim moj wyglad przestaje miec znaczenie. Pogodzilam sie z wlasna brzydota, w pewien sposob jebie mnie ona, choc nie do konca. Pewnie, gdy cos tak silnie nas atakuje, w tym jebie, znaczy, ze obojetnosc nie wchodzi w gre. Dobrze, ze kiedy chce moge o tym zapomniec. Nie moge za to zapomniec i powstrzymac wkurwienia przed tym, jak czuje, ze inni mnie traktują. Pewnie, gdybym wygladala inaczej, wszystko byloby inne. Pierdole kurwa caly swiat!!!Na dodatek dzis mamy spotkanie naszego roku. Oprocz studencikow do elitarnego grona maja jeszcze dolaczyc Martunia i Ksiąc. Zloszcze sie, poniewaz ludzie tez sa, co do niego sceptycznie nastawieni. Słowem, albo dwoma, udają się tam, bo muszą.
A ja to, juz w ogole... Udawac potrafie, ale inne rzeczy, a nie dokads, czy gdzies..
Niestety, reszta osób potrafi sie zmusić, czyli pokonac swą slabosc. Wbrew zmeczeniu uznali, ze warto pobyc trochę ze sobą... Jak zwal, tak zwal!
Ja natomiast nie potrafie sie zmusić (identycznie, jak nie potrafie opanowac problemow z uwagą i sennoscią!!!), choc dalam przeciez slowo. Pewnie tak naprawde nie zalezy mi na tym, az tak bardzo, zeby sie, no wlasnie, zmuszać. Powtarzam sie? No i chuj. Kategorie "przymusu" wykorzystuje tylko do okropnieństw ostatecznych, ale czesto mówie, ze coś muszę... W koncu od słowa do czynu, bardzo daleka droga.

Głupio tylko, bo znow bedzie, ze sie izoluje...
Znow.. Znowu.. Jak zwykle.. Jak zawsze.. Itd.!

środa, 24 marca 2010

Na wiosnę nadal popatrzeć mogę.

Niestety tylko popatrzec, bo ta Pani (nie wiem, czemu utozsamilam ją z kobietą) ze mną nie rozmawia, co uniemozliwia bliższy kontakt. Mimo wszystko w jakis sposob czuję...... Czuję, ze wyschnięte gałezie drzew przeistaczają się w prawdziwe drzewa z pieknymi, zielonymi liścmi. Tak własnie wyglada wiosna, albo jej urok, wobec ktorego nie mozna przejść obojętnie... Nawet z daleka, przyjemnie na nia popatrzeć..

Najgorsze, ze jestem troche senna. Coz, spalam tylko 5 godzin. Jednak nie zamierzam po prostu pojsc spac na godzine, czy chocby 15 minut popoludniu. I w pierwszym i w drugim wypadku, groziloby to zbyt wielkimi konsekwencjami, a nie przyjemną drzemką. Natomiast samo bycie zmęczoną zawsze mozna, jakos zagluszyc. Pewnie, jak wroce z cwiczen, ktore mam za niedlugo, wezme "coś" na pobudzenie. Poki, co trzeba bedzie sie zbierac spowrotem do szkoly. Smieje sie, bo te cwiczenia odbędą się z "glupią babą", tak ją nazwala moja kolezanka z rosyjskiego. Ta głupia baba, to ta sama osoba, o ktorej jeszcze inna dziewczyna powiedziala, ze jest strasznie brzydka. Dziwne, ze tez takie cos przyszlo jej do głowy. Kogo, jak kogo, ale Marte bym o to nie podejrzewala. W kazdym razie przyznac musze, ze rzeczywiscie niezbyt przyjemnie czulam sie patrzac na nią. Jednak mysle, ze ona jest zwykla kobietą.. Kazdy jak bedzie mial tyle lat, co ona (na oko 45, niby nie tak duzo...), przestanie sie prezentowac, jak młodzik. Zresztą młodzik tez nie jest powiedziane, ze musi byc piekny. Tutaj ma na mysli wiadomo kogo i nic dodawac nie musze...

Gdy się spiesze czasu brakuje, a gdy sie nudze mam go za duzo. Normalne? Z pewnoscią, ale protestuje i nie godze sie z tym. Na darmo ten moj protest, bo tylko energie trace, a tymczasem sa inne rzeczy, do ktorych ona sie przyda..

Ostatnio 2 dni przepisywalam wyklady z psychiatrii. W jeden dzien takie niewinne pisanko, zajelo mi jedynie 4 godziny, a w drugim, juz nie chce pamietac. Chyba przestane tak robic. To dobre dla Magdy, a mnie jednak jebie, czy bede miec piekne, czy brzydkie zeszyty. Oczywiscie, jestem zadowolona z siebie, gdy patrze na swoj cudny zeszyt z psychiatrii. Okladke tylko ma brzydką, ale wyłącznie przez brak interesujących do zakupienia (w ulubionej, bo jedynej hurtownii). Chyba naprawde sie nudzilam, poniewaz nawet pokolorowalam wszystkie wyklady! Na dodatek, jak je przepisywałam, pokusiłam się o uzycie kolorowych dlugopisow. Wazniejsze rzeczy zaznaczałam na czerwono, badz na zielono. Bardzo sie przy tym nameczylam, bo czerwony dlugopis akurat sie wypisywal. Wlasnie z tego powodu uzywalam podwojnej siły nacisku, zeby wykreślić wyrazne i czytelne litery. Jednak warto bylo. Ciekawe, czy komus ten zeszyt pozycze, hehe...

A wczoraj mielismKursyway kontynuacje "przepraszam", "proszę" i "dziękuje" na cwiczenia u Martunii. Nie poszlam do Oluni, poza tym ona akurat wtedy kłocila sie z Anką. Ona tylko tyle potrafi - pomyślałam, a w zasadzie nadal myślę właśnie tak. W środku coś mnie gotowało. Czy to był gniew? Cholera wie, skoro moje uczucia sa takie niewyrazne. Czasem trudno odroznic wscieklosc od obrzydzenia, albo smutek od radosci, choc to są dwie calkiem rozne emocje. Własnie - różne, ale nie odrębne.. Nie wiem, co mnie wtedy sklonilo, by powiedziec jedną rzecz. Grunt, ze ją powiedzialam. Dzis nie załuje, choc potem mialam wyrzuty sumienia. Te ostatnie akurat doskonale u siebie diagnozuje zawsze.

Martunia zaczela nam wyjasniac, ze te trzy slowa sa magiczne, bo mają znaczenie terapeutyczne. Oczywiscie w gruncie rzeczy w dupie mialam, czy one cos znaczą, czy nie. Spytalam z premedytacją, udając (jak zwykle) autentyczne zainteresowanie: Czy jeśli powiem komuś - przepraszam, że nie rozumiem Twojej zlosliwosci i dziękuje, ze dzieki Twojemu chamskiemu zachowaniu, moglam sie poczuc lepsza - czy to bedzie mialo wartosc terapeutyczną?
Wszyscy wiedzieli, ze to sie tyczy Olki. Śmiali sie, bo podobno smiesznie te slowa zabrzmialy. Na szczescie wiem, ze nie zrobili tego złośliwie... Niektorzy nawet wyrazili wobec mnie swoje uznanie,heh.. Zabawne, jakbym nie wiem, czego dokonała. A powiedzialam tylko, co powiedziec chcialam, a konsekwencji swych pytań przyjełam..

Olusia bezczelna wlasnie w tamtym momencie spojrzala na mnie. Jak gdyby nigdy nic, przypomniala sobie o mnie i stwierdzila: Własnie, Goska, razem jeszcze nie byłysmy.
Ode mnie usłyszała: Nie mamy sie za, co przepraszac i lepiej nie...
Ciekawe, czy zrozumiała?

A Martunia zadnych wyjasnien, ani komentarzy terapeutycznych (zresztą nie oczekiwalam takowych ;)) w zasadzie nie udzieliła.. Podobno, jak mamy tak kogokolwiek przepraszac, lepiej tego zaniechać. Zgadzam sie, bo nie przeprosić Olkę chcialam, ale zadać ból. Taki, by poczula sie, jak ja przez nią. Chyba za mało tego w zyciu miala.

Fajnie czasem byc zlosliwym.. Tylko czasem, by mściwym do szpiku kości się nie stać. Jad, ktory dostanie sie do krwi czlowieka, zatruwa caly organizm... Tego nie chcialabym doswiadczyc, choc czasem chyba, jednak doswiadczam..
(Mścicielka)

sobota, 20 marca 2010

Widziałam wiosnę.

Piękną pogode mamy dzisiaj w BC. W koncu wylaczylam ogrzewanie w pokoju, bo bylo tutaj zbyt goraco. Jak tylko wstalam zabralam sie za odkurzanie i mycie podłóg. Widzialby kto, znalazla sie porządnicka - smialam sie z siebie. Pewnie nawet nie trzeba, by szukać upartego, chcąc jakis brud wypaczeć. Dawniej nie odsuwalam łozka, nie chcialo mi sie, az tak wysilac. A to byl bląd, poniewaz najwieksza mogiła kurzu, gromadzila sie wlasnie tam. Wiedzialam o tym, ale liczylo sie wylacznie zachowanie pewnych pozorów. A pozory, jak to i psy Azory, potrafia bardzo człowieka omamić. Jakie to proste, by stworzyc takie mylne wrazenie - tak myslę nad tym głośno, własnie teraz. W tamtym czasie wystarczylo jedynie zadbać, aby kazda ksiazka miala swoje miejsce. Koniecznie miejsce stałe, jedna na drugiej. Tak samo kazdy ciuch musial spoczywac w szafie. Nie gromadzilam ich nawet na krzesle, czy na łozku (ok, przyznaję czasami.. bardzo czasami!). Pokurczone, czy polozone na "kurzą łapę", takie niektorzy później noszą ubrania.

Nie mam sily pisac. To znaczy, gdyby nie wlasny pospiech, na pewno sile bym znalazla. Czasem wystarczy tylko usiąść, usiąść spokojnie, by wydobyc z siebie wiecej zycia.. W pośpiechu nie da się żyć, mozna tylko sie spieszyć, zamieniając zycie w sobie na pospiech. Pospiech dominuje nad wszystkim i wnetrzem i swiatem wokół. Widac lubi zajmowac dosłownie wszystko, albo inaczej nie potrafi. Dostalam dzis maila od Daisy, ktora wyjechala na jakis wyjazd z kolezankami z kursu angola. Pojechala chyba, gdzies tam do Anglii, ale gdzie dokladnie, juz nie pamietam. Niedawno wróciła i udała się do "wiejskiej biblio", by do mnie maila "szrajbnąć".. Użyłam jej słów, inaczej nie mogłam,heh..

A wczesniej przyslali mi maila z forum iwbp, ktorego zreszta rozeslali do wszystkich uzytkownikow. Jesli do 31 marca nic tam nie napisze, zapewne skasują moje konto. Administratorka chciala ostrzec osoby nieaktywne, by zmusic je do zabrania glosu. Pewnie forum obumiera, bo zwykle tak bywa z tego typu miejscami. Sa one skazane na smierc, predzej czy pozniej. Ludzie sie zmieniaja i takich miejsc już nie potrzebują, a wtedy mozna je usunąć bez strat, pogrzebu oraz żałoby.. No chyba, ze beda słuzyc przyszlym, az sie nasuwa, by napisac - pokoleniom, ale to chyba zbyt ambitnie brzmi.

Jak dlugo nieaktywnych uzytkownikow rzecz cała sie tyczy, rowniez nie pamietam. Wydaje mi sie, ze 3 miesiace, albo nawet 6, a pod ten termin, juz podpadam. To znaczy kwalifikuje sie do bycia usunietą. A jakos jednioczesnie nie czuje potrzeby, zeby temu zapobiec. Tyle rzeczy zrobić wypada, innych niż forum... Moge przez to stracic kontakt z niektorymi fajnymi osobami, wiec na pewno szkoda. Jednak sądze, ze jak ktos ma byc naszym przyjacielem, to zawsze nim bedzie. Co prawda o przyjaciol trzeba tez dbac, ale widac wolę uniknąć wysiłku, niz utrzymać cudzą sympatię. Dobrzy znajomi i tych, ktorych zaufaniem obdarzylam na zawsze, w tym Daisy, to i tak bardzo wiele.

Pisalam pierdoly, chyba, zeby pisac. Nie powinnam tak robic, ale gubie sie w tym powinnam, musze, albo chce.

Najdziwniejsze jest, ze czekałam na ten dzień. Przez chwile czulam sie naprawde wolna. Nieco smutne, ze bodzcami wyzwalajKursywaącymi te pozytywne uczucia, staly sie używki. Uzywki, po ktore znow tego dnia siegne, a wlasciwie juz sięgnełam. Zamierzam dalej (trochę) palic, wspomagac sie Tussi i przepisywac notatki z psychologii klinicznej. Tamto ostatnie przejełam, w zasadzie od Magdy, poniewaz ona zawsze wszystkie wyklady przepisuje. Rzekomo nie potrafi sie uczyc, gdy ma cos brzydko napisane. Ja wczesniej wychodzilam z zalozenia, ze nie zeszyty sa wazne, skoro ich i tak nikt nie ocenia. Uwazalam, ze najwazniejsze, by w glowie, jak najwiecej wiedzy zachowac. Oczywiscie wiedzy wartej poswiecenia swego miejsca w mózgu (juz i tak mocno ograniczonego). A przepisywanie zeszytow w pewnym sensie z powyzszym celem kolidowalo. Jak moglam jednoczesnie zadbac o piekne zeszyty i wyuczyc sie wszystkiego? Przeciez nie jestem osobą, ktora potrafi wszystko czynic doskonale, choc bardzo chce.
Pozostawie w swoim pokoju otwarte okno. Sprobuje pooddychac tym swiezym powietrzem. Naprawde pooddychac.... Musi sie udac, bo wiosne, przeciez dzis spotkalam. Choc przez chwile dane mi bylo poczuc ją tak blisko, zupełnie jak dawniej!! Mialam wówczas poczucie, jakbym umarła, ale szczęśliwie. Brzmi to moze strasznie, albo pesymistycznie, ale smierc pozbawia strachu zycia. Wlasnie dlatego odzyskalam na chwile upragnione poczucie bezpieczenstwa. Czulam sie, jak przy ogladaniu z Bogiem wlasnego zycia. Calego zycia, kadr po kadru... Zupełnie, jakby On pokazywal mi moje najwieksze błędy i wskazywal skarby, na ktore pozostalam ślepa.. Nagle moglam zobaczyc piekno w kazdej drobnej rzeczy. Piękno, ktorego nie dostrzeglam, gdy żylam.
Niezwykłe uczucie.

środa, 17 marca 2010

Strategija.

Myśl o tym, co powinnam, zdominowala ten dzien. Do wieczora jeszcze stosunkowo daleko, wiec zajme sie strategiją pochłaniania czasu. Im bardziej wypełnię nią przestrzeń, najbliższą oczywiscie, tym trudniej bedzie wtłoczyc miejsce na myśl. Zwlaszcza, ze nie oddalam sie nigdzie, pozostaje tym, kto jest, gdzie jest. A stad, gdzie jestem nie mozna za bardzo sie oddalic. Po prostu nie ma dokad isc, wiec lepiej tego nie robic. Ktos, jak ja dopiero potem myśli, a na koncu chce. Postawa bezmyslna sprzyja tej uroczej pasywnosci, ale ona pasywna nie jest. Tak wybrałam..
Natomiast swoje potem, gdy coś urozmaice (bo zmiane wprowadzic trzeba), pozostawiam na jutro. Wtedy wybiore miejsce, a teraz zgadzam sie na wszystko.
Uwiebiam tę strategiję. Nie protestuje. Nie kłóce sie. Nic mnie nie złości, ani nie smuci. Hałas do pokoju łazienkowego oczywiscie nie dociera. Nie przeszkadza mi nawet nieprzyniesiony kabel do neta :) A najlepsze, ze nie musze zabijać czasu, ktory i tak zginie.. Spokój! Nikogo nie oszukuje, bo siebie od dawna nie umiem, a inni nie istnieją. Nie robie tego tak wspaniale, jak kiedys, nad czym ubolewam.. Jedynie nad tym, ale tez nie bardzo. Podoba mi się wlasna strategija, a najlepsze, ze wreszcie skutkuje!!!! W koncu czesciej mnie zawodzila, niz ratowała, wiec zostalam mile zaskoczona. Juz zrozumialam, czym są słynne miłe niespodzianki, no w koncu....


Rzeczywiscie lepiej pózno, niż wcale, choc chcialabym spytac, nie dało się wczesniej??

wtorek, 16 marca 2010

Bezpieczne WC.

Stosunkowo dawno nie pisałam. Gdybym teraz miala zaczac pisac bloga, pewnie nie zrobilabym tego. Jednak skoro, juz sie tak zaangazowalam, trzeba wytrwale utrwalac swoje pierdoły. Inaczej one zginą, a tak bede mogla powrocic do nich kiedys. Tak samo, jak wraca sie czasem do zdjec. Najlepiej miec jedno i drugie, duzo roznych fotografii i duzo, ale nie za duzo do powiedzenia.Weekend spedzilam na komputerowym odwyku. Przez to, ze ciagle przenosze, gdzies laptopa, urwaly sie, jakies kabelki. Na szczescie podobno wystarczy wymienic stary kabel na nowy i znow wszystko bedzie dzialac. Poki co, wczoraj był u mnie wlasciciel, zeby zobaczyc, co sie stalo. Niecierpliwilam sie, bo dlugo na niego czekalam, jak wrocilam ze szkoly. Chcialam sie zajac czyms pozytecznym, ale glupia mysl nie dawala mi spokoju. Mialam poczucie, ze jesli drugi raz nie przypomne o komputerowej sprawie, zachowam sie, jak tchórz. To byla wlasnie ta mysl.. Dziwne, bo nie czulam, zebym sie wstydzila pojsc tam do nich (wlascicieli). Raczej nie chcialam sie narzuac. Z drugiej strony nie ufalam pamieci wlascicielki. Poniewaz ona choruje na stwardnienie rozsiane, uznalam te obawy za sluszne. Pewnie nie jest z nią, az tak zle, jak sadze. Mozliwe, ze z moja głową jest duzo gorzej, niz z jej, ale o cudze sprawy nikt nie musi dbać. Swiadoma tego, co wpojono mi w domu, zwlaszcza babcia, postanowilam zadbac o swoj "interes".Na szczescie, gdy tylko wykonalam kilka krokow, nawet nie zdarzylam dojsc do schodów, bo spostrzeglam uchylające sie drzwi. Chwile potem moim oczom ukazala sie sylwetka wlasciciela. Wlasnie zmierzal do mnie, bo jednak niczego nie zapomniał. Ucieszylam sie. Juz nie musialam zachowywac sie, jak niemile widziany gosc, czyli natręt. Na szczescie "nie zabawil" u mnie dlugo, a tego tez sie obawialam. Chcialam, zeby jak najszybciej przywrócił kabel do uzytu i znikął. Znikął tak szybko i niespodziwanie, jak sie zjawił.. Oczywiscie obserwowalam jego dzialania. Stara sztuczka z udawniem zainteresowania. Najpierw oderwał tasmę, taką jakby klejącą, ale w kolorze szarym (widac takie tez istnieją). Pozniej zabral do siebie to, co bylo zepsute... Skomplikowane? :]

Tymczasowo mam podlaczenie do kompa z tego krótszego kabla, ktorego nie tknął. Szkoda tylko, ze musze odlaczac sie od neta, zeby moc przeniesc laptopa. Nie moge swobodnie zabrac go do kibla. Moze jestem chora, a moze nie, ale kazdy posiada pomieszczenia w domu, w ktorych spedza najwiecej czasu. Kobiety zazwyczaj wybieraja kuchnie, a mezczyzni pewnie kanape niewazne, czy w salonie, czy w piwnicy, byle w zasięgu telewizora. Ja natomiast "przepadam", choc to slowo chyba tez nie jest najlepsze, za łazienką. Na szczescie ona jest calkiem ladna. Poza tym zadbalam o pozadek, bo chyba nikt w chlewie nie chce mieszkac. Zwierzeta, biedne, pewnie tez nie chcą, ale muszą. Niewazne...

Dzieki temu moj kibel jest calkiem przytulny, tylko lozka w nim brakuje. Jednak, gdybym na siłę je tam wsadziła, zmalałaby niebedna przestrzen. A tak mam jej dostatecznie duzo, choc co ciekawego mozna robic w kiblu? Po co ta przestrzeń? Heh, pewnie nic nazwyczajnego. Ja robie to samo, co robią ludzie w swoich pokojach. Tu siedze, tu czytam, tu slucham muzyki i nie tylko. Jedynie spie i telewizje ogladam, gdzie indziej, ale reszta sie zgadza. Na szczescie sa rzeczy, ktore mozna robic inaczej, niz inni ludzie. Sa słodkie tajemnice oraz rzeczy, o ktorych po prostu mowic nie trzeba..
A dzisiaj poczulam sie wielce nieswojo. Nie wiem, czy moją swiadomosc zdominowala zlosc, czy wstyd. W kazdym razie nie bylo to przyjemne. Jak zwykle poszlam do szkoly w nastroju, ktory nastrojem trudno nazwac. Zwykle wtedy, jakos sie rozpływam. Tzn. unosze sie ponad ziemią, jak powietrze. Stawiam kroki, ktore tej ziemi dotykają, ale nie stapam po niej, jak trzeba. Nie dosc stanowczo, ani nie dosc wyraznie, by to poczuc. Wlasnie dlatego nazywam to rozplywaniem sie, bo trudno odroznic, gdzie moj swiat styka sie z swiatem zewnetrznym. Mysle, ze tego zewnetrznego swiata jest dla mnie, wciaz za malo. A wewnetrzny, choc zdominowal moje myslenie, bywa nie wiele bardziej wyrazny. Jako, ze to normalne, nie spodziewalam sie, by cokolwiek mialo mnie z tego wybic. Nieczucie bardzo mi odpowiadalo i towarzyszylo mu pewne niemyslenie. Nie poswiecalam uwagi temu, co mowiłam do ludzi i czy mowiłam z sensem. Nie wiem, moze niektorzy sa z natury blyskotliwi, a moze wlasnie oni mysli zanim cos powiedzą. Blyskotliwosc nigdy nie lezala w mej naturze, a myslenie doprowadzalo do szkód.
Siedzac na dennych cwiczeniach, oczywiscie zdysocjowana, musialam ruszyc tylek. Martunia dala nam zadanie, zebysmy w parach, jak przy łamaniu sie opłatkiem (takie mialam skojarzenie) kazdemu podziekowali, przeprosili go i poprosili o coś. Oczywiscie osoby, jedna po drugiej, ciagle sie zmienialy, choc i tak nie zdarzylismy dojsc do wszystkich. Nie spostrzeglam, jak przyszla moja kolej, aby usiasc na goracym krzesle obok Martuni.
Teraz tym bardziej uzmyslawiam sobie, jak glupio musialo wygladac, gdy stalam, jak świeca i nie wiedzialam, gdzie isc. Na dodatek cos mi chyba odwalilo, bo przyznalam sie, ze stwarzalam wobec niej dystans. Wytlumaczylam go obawami, nawet bardziej, niz rzekomymi, ze jedna osoba cos jej nagadala na moj temat.
Na mysli mialam oczywiscie Olunię, a te rzeczy dotyczyly moich spraw zywieniowych. Jednak nie przeszlam samej siebie, bo nie nazwalam ich po imieniu! Nie upadlam na glowe, az tak bardzo. Jednak zadalam Martunii pytanie nie wprost, wlasnie tych spraw dotyczace. Ona, jakby chcac zmiejszyc moj niepkoj, odpowiedziala, takze nie wprost. Efekt stal sie przeciwny, obawy spłyneły na mnie, jak jakas rwąca rzeka, ktorą wczesniej odgradzala tama. Jak uslyszalam, ze ona wyczula ten dystans i ze zastanawila sie, co jest nie tak, nie krylam zdziwienia. Dziwne, ze w ogole chcialo sie jej nad tym myslec. W koncu nie jestem nikim waznym, wiec po co ktokolwiek mialby sie przejmowac tym, jak go odbieram (albo relacjami między nami!)... Chyba bede musiala kilka rzeczy przemyslec, moze zweryfikowac pewne hipotezy.. Niestety na razie koncze tę gadkę. Zaraz wylacze kompa i zostane z tym, z czym przyszlam. Z obawą, ze wczesniej bylam w bezpieczniejszej pozycji. Sa rzeczy, o ktorych wole nie myslec.
Nawet jesli ludzie o nich tak naprawde wiedzą, wystarczalo mi zludzenie, ze to nie prawda.. A teraz nie moge, juz myslec tak zle o Martunii, jakbym chciala. Nie moge myslec WC (czytaj: wale Cię), bo ona nic mi nie zrobila. Pozostaje tylko wziąźć laptopa na kolana, a potem pojsc do tego wc, ktore mi jeszcze pozostalo.. Innego i dalej bez internetu, ale sytuacje, wciaz sie zmieniają. W kazdej trzeba, jakos sie odnaleźć, a ja zawężam to zadanie tylko do obcecnej. Ot, takie ułatwienie, a kabel i tak jutro przyniosą...

środa, 10 marca 2010

Normalniej być nie może.


Z trudem zabieram sie za pisanie, choc nikt mnie do tego nie zmusza. Mam pustke w głowie, ale jednoczesnie czuje, ze cos opisac musze. Nadal nie wiem co i choc wczesniej mi to nie przeszkadzalo, dzis jest gorzej. Jednak nawet przez takie dni, jak ten, jakos przebrnąć trzeba. Czy chce sie tego, czy nie, słonce wstalo i zajdzie tak samo. Ja tez. Tylko, gdzies sie podziala moja wrazliwosc, jesli takowa w ogole istniala. Chcialabym spojrzec na swiat oczami dziecka, ono dostrzega nawet drobne roznice. Swiat nie jest czarno-bialy, a słońce kazdego dnia swieci inaczej - tak mogloby mi powiedziec moje dziecko. Dziecko we mnie, ktorym nadal jestem tylko go nie odczuwam, ani nie rozumiem. Za to pamietam...

Mam nadzieje, ze pamietac go nigdy nie przestane. Pamiec jest tak zawodna, szczegolnie, gdy bezradną głowe atakują nowe fakty. Je tez trzeba zakodowac i nawet nie wiadomo kiedy, a robota zostaje "sama" wykonana. Widac nawet bedąc nieobecnym, cos w nas pozostaje, chocby wspomnienie tej nieobecnosci. Czlowiekowi zdaje sie wtedy, ze tak daleko mu nie tyle od innych, ale od siebie. Za kazdym razem, gdy pojawia sie myśl o (dawnej) nieobecnosci, tak łatwo zacząć ją rozpamietywać. A wtedy rowniez wiele wysiłku zuzywać nie trzeba, by kolejna robota "sama" sie zrobiła. Sama, albo przynajmniej z naszym nieswiadomym udzialem, a separcja od siebie, wciąz sie pogłebia. Podobno ten stan ma nawet fachowa nazwe. Dzis wszystko sie nazywa, a ja nadal mam wrazenie, ze nasz jezyk jest bardzo ubogi. Brakuje bardzo wielu pojęć do opisania zwyklej codziennosci, a co do tego mocnego wkurwienia (ktore czasem mnie dopada). Jesli rzeczywiscie ludzie myślą wylącznie pojeciami, wszyscy jestesmy bezmyślni...Nie no... Nie chce mi sie pisac wiecej... Nie bede, wiec pisac. Chcialoby sie chciec tak, zeby móc. A skoro wielu rzeczy nie moge, najpierw ogranicze chcenie.. Mniej boli własna niemoc, niz walka z niewidzialnymi kajdanami, nawet jesli ona mogłaby być wygrana..

Poza tym wszystko jest dobrze. A pobiadolic troche w koooońcu musialam! Nie dlatego, ze taką mam naturę. Taka chyba kiedys sie stalam, a to wielka roznica. Przychodzi mi do glowy pewna mysl. Podobno ludzie zloszczą sie na narzekaczy. Rozumiem, bo tez unikam takiego towarzystwa, ale w swoim pozostanę...
Jak zwykle dramatyzowałam.

Histeryczka - o tak!! Juz wiem jak moge myśleć pojeciowo o sobie.

środa, 3 marca 2010

Czy środa, czy czwartek..


Pobudka. Kawa x2! Unikniecie spoznienia na ruski. Przyswojenie terminu "wyrzyguju" (dalej nie wiem, co on znaczy). Wizyta w Biedronce. "Zagospodarowanie" czasu "okienkowego" (w końcu). Powrot na uczelnie. Dezorientacja. Transfer podwojnego wylączenia (okreslenie wlasne, heh). Przezycie kolejnej przerwy i wykladu (taa, pilna, jak cholera, pfii). Dom - albo budynek zwany domem.......
.................................................................................................
.................................................................................................
.................................................................................................
I miejsce wolne na uzupełnienie dzialań, wciąż przyszlych. Chyba troche go za duzo, ale co tam.

Generalnie przez uogolnianiem trzeba sie wzbraniac, ale.. W dupie to mam, wiec powiem po prostu, jak bylo, choc bardziej, niz mniej - nadal jest. Dzien, przeciez sie nie skonczyl, na razie jedynie się ściemniło... A jaki to dzien? Zwykły, nawet nie powiem, jak bardzo, bo nie wiem tego. Udaje mi sie żyć na wyłączeniu i na szczescie nikt tego nie zauwaza. Zachowuje sie, jakbym sluchala i spoglądam, jakbym widziala. Pierwszy krok po wstaniu z łozka jest automatyczny. Nie wiem, jak inni z niego wstają. Pewnie normalne jest nie myslec o rzeczach oczywistych. Nienormalne jest ich analizowanie, jakby wszystko organiczalo sie do tego, jak one przebiegną. Na razie to ja przebiegam. Chcialabym, zeby tak pozostalo, bo od kilkunastu godzin (wolę nie ryzykowac pisząc: dni) wreszcie czas sie przemienil. Tzn. ruszyl z miejsca i w koncu nie dluzy sie tak niemilosiernie. Nie musze, juz od rana myslec uporczywie, kiedy przyjdzie wieczor. Zazwyczaj im bardziej staralam się wzbraniac przed swym zniecierpliwieniem, tym bardziej ono wzrastalo w sile. A ja bylam wtedy bezsilna. Jakie to glupie, zeby bac sie wlasnych pomyslow. Powinno byc tak, gdy czlowiek nie chce czegos, ze "do głowy" mu to nie przyjdzie. A poza główką makówką, niech sie dzieje, co chce, bo wtedy i tak rzecz nas nie dotyczy. Przynajmniej niezupełnie, ale czego chciec więcej?
Jeszcze sie nie martwie, ale juz przewiduje, ze czwartek bedzie bardziej nerwowy. A czemu mialby taki byc? Winny jest piątek. Dalsza przyszlosc psuje tę blizszą, oczywiscie, ze to mozliwe. Musze wtedy jechac do domu, a wcale nie chce. Nie chce, ale to koniecznosc. Nawet najbardziej atrakcyjne koniecznosci sa czyms, co niezwykle mnie stresuje. Malo kto zrozumialby to, chocby nie wiem, jak sie staral. Zreszta w takowe starania i tak watpie, bo po co rozumiec cos, czego rozumiec nie trzeba? Tutaj przypomina mi sie cytat, jeszcze z czasow Ajgora: Jak dobrze byc pierdolnietym w głowę. Wiwat, mojemu dzisiejszemu wyjasnieniu kwestii niewyjasnionych.
Ostatnio kolejną nowoscią jest, ze chodze spac wczesniej. Tak, wiec raz, ze chyba mniej narzekam i lepiej znosze biezące dni, a dwa, ze lepiej sypiam, heh. Jak zwykle zachowuje duze skupienie na sprawach fizjologicznych, czyli jedzeniu oraz piciu. A to z kolei oznacza, ze az tak wiele sie nie zmienilo. Moge zachowac spokoj, ktory jeszcze mam, bo wszystko jest w porzadku. Chcialabym móc wybrac te objawy bycia pierdolniętą w łeb, ktore mi pasują. Chcialabym tez pozbyc sie tych uporczywych, ale nie dobrych. W zasadzie pogodzilabym sie, gdyby najblizszy miesiąc był, jak ten dzien. Gdybym w ten sposob go przezyła, nawet nie musialabym marzyc o lepszych mozliwosciach. Tym bardziej o likwidacji objawow, skoro prawie ich nie czuje. Jest dobrze i niech tylko tak pozostanie, bo nie chce, aby bylo gorzej.
Czy środa, czy czwartek, nawet to nie bedzie miec znaczenia, jak teraz.I tak stane na wysokości zadania, bo wybieram najprostsze.
A noc przecież uwielbiam...

wtorek, 2 marca 2010

Taki gad.

Jak dla mnie to dziwne, ale jestem dzis nawet wyspana. W weekend prawie pobilam samą siebie, bo spalam 14 godzin. To bylo w sobote, a w niedziele Kaska uniemozliwila mi powturkę z rozrywki. Obudzila mnie, bo gotowala obiad w kuchni. Strasznie sie tukła garkami oraz talerzami. Zupełnie tak, jakby zrobila sobie z nich instrument perkusyjny. Przez chwile nawet zastanawialam sie, czy nie bawi się teraz w szkolę muzyczną. W koncu kiedys uczyla sie grac na fortepianie, wiec mozliwe, ze jej "pociąg" do muzyki "nie odejchal". Pewnie przezylabym, jakos ten halas, bo nauczylam sie go tolerowac. Poza tym tez lubie muzykę, chociaz akurat nie taką. Na szczescie zawsze, gdy jestem bardzo zmeczona (zazwyczaj rano), i tak zasypiam. Na nogi postawil mnie dopiero krzyk, zebym w koncu wstawala. Byla 14, gdy dalam za wygraną, zreszta nie walczylam zbyt dlugo o swięty spokoj. Kiedys, przeciez trzeba wstac, nawet jesli tylko z obowiązku, jakim jest zycie. Zwlekłam sie, wiec z łozka z oporem wielkim, ale jednak stanelam na nogi. Lekko sie one chwiały, ale najgorsze, ze nie moglam opanowac swoich rąk. Pomyslalam o zdenerwowaniu, ktore w jakis sposob je wyrazało. Niemal automatycznie uznalam, ze trzeba zastosowac pewną taktyke, taktyke zapominania. Bardzo szybko, dzieki niej osiagnelam upragnione efekty, bo czego moglam chciec wiecej? Nawazniejsze sie udalo, bo zapomnialam o zdenerwowaniu i o rękach, nad ktorymi nie umialam zapanowac. Gdy przestalam za duzo myslec, jakby za dotknieciem magicznej rozdzki, obawy rozpłynely sie w powietrzu. Widac wiedzialam, co robie, bo niepokoj przestal obciązac moją bezbradną świadomosc.. Potem uslyszalam cos, co chciala mi przekazać mama Kaśki (ktora zresztą spedzila u niej kilka dni). Nie zdarzylysmy sie nawet pozegnac, a tym bardziej osobiscie wymienic wiecej, niz kilku zdań. W koncu kiedy ona odjezdzala, bylam wiadomo gdzie. Kaśka powiedziala, ze wedlug jej mamy "taki sen szkodzi wątrobie". Nie ukrywalam zdziwienia, zastanawiając sie, co ma "przysłowiowy piernik do wiatraka". Rozumiem, przyprawy są szkodliwe dla watroby i alkohol pewnie tez, ale spanie? Nie wdawalam sie w polemikę, pamietajac, jak nikłe mam pojęcie o wielu rzeczach, albo żadne. Przytaknelam, gdy Kaśka dodala: "Nie wiem, czemu tak jest, ale moja mama na pewno ma racje". Na tym zakonczylysmy ten temat...
Tak, jak ten watek szybko sie skonczyl, a takze błogi sen, tak samo uplynal moj weekend. W ogole dni ostatnio duzo szybciej mi "lecą". Spadające gwiazdy, ktorych nie mam szczescia zobaczyc, sa do nich coraz bardziej podobne. Ani tutaj, ani tam nie zdazam powiedziec swych zyczen, a tym bardziej ich spelnic... Chyba przez te (prawie) wiosne inaczej traktuje codzienny wyscig, ale strasznie sie z tego powodu ciesze. Skoro nie moge zatrzymac czasu, niech on przestanie mnie obciązac. Niech niknie, a nie meczy swoja obecnoscią. Duzo gorszy jest strach przed jutrem, niz radosc, ze jutro mamy, juz dzisiaj. Dlatego wlasnie za tą wersją obstaje, choc wszystko sie jeszcze zmienic moze.

Ten tydzien jest luzniejszy. Chyba powoli przystosowuje sie do nowego planu i stad te milsze odczucia. Jesli tak jest rzeczywiscie, chyba powinnam byc zaskoczona. Zreszta w jakis sposob zadziwiona jestem, ale nadal niepewna, czy jutro przyjdzie rownie szybko, jak wczoraj. Oby tak bylo! Swoiste racjonalizacje, wreszcie pasujące do chaosu w mojej glowie, juz wytworzylam. Załatałam nimi wszystkie dziury, przez ktore dostawał sie nadmierny lęk i rezygnacja. Zdecydowalam, ze wytrwam na tych dwoch specjalnosciach. Juz wiem, dobrze zrobilam. Jednak caly czas musze dokladnie sprawdzac, czy nowe dziury nie powstają... Przeciez przez nie mogloby sie dostac coś innego, niz swiatło, cos duzo gorszego, czego nie da sie znieść.. Zawsze istnieje ryzyko..
Ostatnio do takiej dziury mogla mnie doprowadzic jedna osoba, ale chyba tylko w jej odczuciu. Na mysl o tym, ze ona moglaby pomyslec, ze mnie urazila, czuję wzburzenie. Na szczescie lekkie wburzenie, bo poza tym smieje sie z tego, jak strasznie jest pusta. Chyba nawet jeszcze bardziej, niz ja. Zreszta w co ja sie bawie ze slowami? Tak naprawde wcale nie watpie, ze jest bardziej pusta ode mnie, a tylko tak pisze. W zyciu czasem trzeba okazywac skromnosc, a gdy o czyms pisze jest troche, jakbym do kogos mowila. Dlatego o tej skromnosci nie zapominam. Poza tym przesadnie pewna siebie, wiadomo, nie jestem.

Tym kims, byl wstretna Olka, z ktora kiedys mieszkalam w Akademiku. Glupie, dziecko, nie obrazajac oczywiscie innych dzieci. W koncu bycie dzieckiem, to fajna sprawa (zazdroszcze Wam), ale nie takim, jak Olusia. Ona wiecznie tylko innych ocenia. Nigdy nie zapomne jej tekstu, ze wie, jak sie ubrac, bo czyta Cosmpolitan. A coz mnie to obchodzi? Ubieraj sie, jak chcesz. Jak dla mnie mozesz nawet goła chodzic ulicami. Wtedy przynajmniej przykujesz uwage czyms innym, niz głupotą.

A co mnie ogólnie tak wzburzylo? Gdy podejszlam do Reginy, zeby pogadac, uslyszalam komentarz, jak zwykle niechciany. Pech chcial, ze akurat Oleńka stala przy niej, wiec musialam go wysluchac. Zeby to chociaz powiedziala w zartach, moze udalabym rozbawioną (tylko udawała). Jednak dla niej, to za wiele. W chamski sposob spytala: Coś się tak ogołociła? Po tym pytaniu, juz wiedzialam, ze cos sie swięci. Jak zwykle chce mnie zmieniac i do czegos sie przyczepi - pomyslałam, ale zagrałam większą idiotkę mowiąc, ze nie rozumiem. Tak naprawde doskonale rozumialam do czego zmierza, ale zszokowal mnie ten atak. Nie bylam na niego przygotowana, wiec chcialam to zrobic w czasie, gdy ona udzieli mi dalszych wyjasnien. Niestety, nie udalo sie. Nie przygotowalam sie, ani za wczasu, ani po czasie. Jakby ktos podlozyl mi kose pod nogi, wysluchalam dalszych ironicznych słow: "Pijana bylas?". Regina chyba probowala, jakos ratowac sytuacje. Mozliwe, ze zrobilo sie jej zal moich uczuc, choc niepotrzebnie, bo ona ich nie dotknela. Wtedy dodala, kierujac swe slowa do mnie i do Olki jednoczesnie: " Aa, Olka Ty musisz byc zawsze taka zlosliwa od rana". Ja natomiast odpowiedzialam krotko: "Dobra, pogadamy potem". Nie chcialam sie wdawac w gatki szmatki z osobą pokroju Olki, z ktora rozmawiac nie warto. Oczywiscie nie omieszkalam opowiedziec innym tej sytuacji. Tymbardziej, ze oni spotkali sie z podobną, a nawet tą samą złośliwością i kpiną, wiec potrafili mnie zrozumiec. Poza tym chcialam, zebysmy wszyscy mogli sie posmiac :]

Zdaje sobie sprawe, ze moze wygladam, jakbym faktycznie pijana byla, bo tak jestem obcieta. Mnie tez sie to nie podoba wcale, ale od pewnego czasu po prostu zyje i zyc bede niezaleznie od tego, jak wygladam. Okres dojrzewania mam za sobą, ale Olka widac potrzebuje na niego troche wiecej czasu. Paulina, jedna z fajniejszych kolezanek, stwierdzila, ze moglam powiedziec: "Weź dziecko spojrz na siebie i zajmij sie sobą". Niestety ona tez wiedziala, ze czasem nasze reakcje bywaja opoznione. Własnie dlatego nie zawsze da sie odszczekać na zawołanie. W koncu sama Paulina uslyszala kiedys własnie od Olki, ze ma sukienke, jak pizamę, co oczywiscie nawet z prawda sie nie mijało. Po prostu do tej prawdy mialo zbyt daleko. Pauline wtedy, takze zatkalo. Najbardziej zatykajace nie jest, czy sie wyglada debilnie, czy nie i ze inni, to widza. Najbardziej szokuje, jak ktos potrafi chamsko powiedziec o tym w oczy, zupelnie jak "dzień dobry", czy "co słychać?". Przeciez w tym nie ma zadnej troski, a ja dalej nie wiem do czego taka osoba zmierza. Chyba do tego, zeby jej nikt nie lubil. Olka tego wlasnie doswiadcza.

Dzis dziewczyny dodaly, ze ma bardzo znieksztalcony obraz siebie. Tak, wiec pewnie nie widzi, jak wiekszosc ludzi ją traktuje. Nic dziwnego, bo zamiast sobie sie przyjrzec, wlepia ślepia w innych. A potem jęczy, jak jakis okropny gad, bo nie moze zniesc widoku przed sobą. Nie patrz na mnie głupia kretynko, to nie bedzie bolało!!
I jeszcze jedno.. Własnie to...

Nie lubie Cie od poczatku, ale zachowam troche grzecznosci, nie mowiac Ci o tym. Kazdy ma wlasne sympatie i antypatie. Trzeba dorosnac, by posiadac wlasny wewnetrzny swiat, a nie obarczac innych kazdą myślom. Zwlaszcza tak pustą, ktorej nikt nie potrzebuje. Moze, jak pustke zapełnisz, przestaniesz rzuacac na innych ten plew.

Powodzenia i szerokiej drogi!