poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Ja lublju światlju.

W powietrzu chyba unosi sie, jakas trucizna, a na pewno w tym, ktorym oddycham. Chyba wlasnie dlatego pisze, bo gdybym znikla bedzie to oznaczac tylko jedno: zatrucie. Na dodatek zatrucie smiertelne, bo poki co na pol zywa, a na pol martwa robie zawsze swoje. Dopiero, gdy smierc zupełnie ogarnie moja duszę i ciało, pozwole sobie na odpoczynek. To są, jakies plusy umierania, choc czasem zastanawiam sie, jak długo ulezałabym spokojnie w grobie. Chyba nie zbyt dlugo, a na pewno nie wystarczajaco. Zreszta podobno, to dopiero ludzie umarli nigdy nie moga zaznac spokoju. Gdy znajde się wsrod nich, chcialabym ukryc sie w powietrzu. A potem niewiedzialna unosić się tuż nad światem i straszyć zywych. Robilabym wtedy na zlosc tym wszystkim, ktorzy moją zlosc rozbudzili. Nie obchodziloby mnie, ile miesciło się w tym premedytacji, a ile czystego przypadku. Oczywiscie zostalabym zlym duchem, bo przeciez nie dobrym. W koncu zle rzeczy najłatwiej mi przychodzą. Szatan mialby ze mnie pozytek, hehe

Dzis jak tylko wrocilam ze szkoly, oczywiscie bylam miła dla sasiadek. Chyba na tym polega moc szatana, ze zlo jest podstepne. Nigdy nad tym nie myslalam. Teraz dochodze do wniosku, ze najwiekszy ciort chowa sie w dobrych uczynkach. No na pewno nie we wszystkich, dlatego nie wolno wpadac w kolejną skrajnosc.. W kazdym razie, zazartowalam do Karoliny: Ty jeszcze tu siedziesz, jeszcze sie nie uczysz... Chciałam byc mila, nie ukrywałam ciorta... Zresztą zadne zdziwnie mnie nie dopadlo, bo czy jest poranek, popoludnie, czy wieczor, Karolina spedza go z Kasią. Jak pozniej sie przekonałam, moj zart samą Karę, juz nie przekonał. To kolejny dowód tego, ze co jest dla nas przekonywujące, nie musi trafiać do innych.
K. wybuchnela: Wiesz co Gośka? Denerwujesz mnie dzisiaj.. Odpowiedzialam tylko spokojnie: Dobrze, juz nic nie mowie, ale mniej spokojnie zatrzasnęlam drzwi. Chyba nawet bylam zadowolona. To glupie, ale lubie, gdy ludzie sa dla mnie czasem niemili. Moge sie wtedy czuc pokrzywdzona, a poczucie skrzywdzenia wole od poczucia winy. Naprawde bylam zadowolona, choc nie chcialam sie nad sobą przesadnie uzalac. Mialam, juz dostatecznie dosyc tego strutego powietrza. Z tego powodu nie moglam maltretowac swego dziecka w sobie, bo ono by tego nie znioslo. Jeszcze nie urosło do takiego traktowania i raczej nie urośnie nigdy.

Poszlam po mopa, zeby drugi raz zetrzec podloge. Karolina wyszla wtedy do kuchni, wiec minelysmy sie, jak torpedy. Spytala, czy sie obrazilam, a ja po raz kolejny odpowiedzialam "zamknieciem" drzwi. Ten huk, ktory pozniej uslyszalysmy, byl hukiem futryny w moim pokoju. Tak strasznie ona zadrzała, dzieki czemu powiedziala nawet wiecej, niż cokolwiek i ktokolwiek by mógł. W koncu wyszlam do K. i wyjaśniłam: Nie jestem, juz w przeszkolu. W miedzy czasie napadla mnie mysl, a raczej zlosc, ktorej nie stlumilam. Pomyslalam o tym, jak bede sie czuc, jesli nie powiem, co i mnie sie nie podoba. Nie moglam przepuscić okazji na szczerość, ktora własnie sie nadarzyla.
Takie postępowanie jest, przecież gorsze od cudzołóstwa. Bylam wsciekla na tę ewentualność, a wlasciwie na wielkie prawdopodobieństwo. Prawdopodobienstwo, ze z ewentulanosci wyniknie coś więcej! Zbyt wiele rzeczy, juz w zyciu przemilczalam i slusznie sie balam "powturki z rozrywki". Na szczescie, czego do tej pory nie zaluje, powiedzialam swoje: Skoro, juz mowimy o tym, co nam się nie podoba, to mi sie nie podoba, jak szczelasz garkami i głosno sie smiejesz - zaatakowalam biedną Kasiulę. Do Karoliny nic w sumie nie mialam, bo najwiekszy koncert zawsze Kaska dawala, szczegolnie, gdy jeszcze spalam (a ona, juz NIE!).

Kaska spytala jedynie, jak wystraszone zwierze, niemal retorycznie: Ja szczelam? Dobrze... Taki milutki głosik robila zazwyczaj, gdy cos chciala od swojego chlopaka. Upewnilam sie, ze wiem na czym stoje i to nawet nie był niepewny grunt. Tak oto sprawa sie wyjaśniła. Zaś atmosfery oczyscic sie nie dalo lecz mnie samej trochę ulzyło.

Daisy w takich chwilach zawsze prowadzi wewnetrzny monolog. On brzmi mniej wiecej tak: Jesli nie powiesz glupia kurwo, co Ci sie teraz nie podoba, bedziesz najwiekszym gównem.... Na tym ta mowa oczywiscie sie nie wyczerpuje. Jednak sam krotki przyklad, juz dostatecznie obrazuje sytuacje... Dobrze, ze nie musialam sie do niego uciekac, bo po co?

Nie musialam zdawac sobie sprawy z mysli (pewnie i tak) pomyslanych... Wiem, ze one, gdzieś tam byly. Na szczescie wiedza niepoparta wiarą jest, jak ziarno, ktore nigdy nie da plonu. Podsumowując, te mysli nie dotarly do mnie, a teraz, co dociera? Proszę Państwa, kolejny koncert, ale nie zyczen lecz garów!!!!!! Chyba jednak sprawa sie nie wyjaśniła!!!! Za wczesnie sie ucieszyłam i oczekiwałam na medal. Złota, jednak nie dostane, nie dzisiaj.. Szkoda, ale chyba nigdy mnie nie docenią. Sama musze wziąźć się za tę robotę. Najgorsze, ze poczatku nie widać, wiec gdzie schowano koniec? A może końca po prostu nie ma?

niedziela, 25 kwietnia 2010

Zmiana, rutyna. Nie widzę "albo".

Wczoraj moja sasiadka, Kaska, miala urodziny Oczywiscie bylam wkurwiona (od rana), bo musialam kolejny raz cos robic na siłę. Gdyby znała prawde, na pewno zrobiloby sie jej bardzo przykro. Takiego goscia i na dodatek z takim nastawieniem, nikt by przeciez nie chcial, heh. Wlasnie dlatego udawalam, kolejny raz gralam rolę zadowolonej bardziej, niz ktokolwiek. Zeby byc bezwględnie przekonywującą, powiedzialam nawet coś takiego: "Chciałabym, abyś miala urodziny w kazdy weekend". Tak naprawde nie znioslabym tego, bo na mysl o tym prawie wyzionelam ducha. Na szczescie nikt tego nie dostrzegl, a przynajmniej nie skomentował. Całkiem niezle ukryłam brak ochoty, zeby w czyimkolwiek towarzystwie spedzić tamten dzien, choćby jednorazowo. Nawet Pana Boga nie zaprosilabym do siebie. Jednak wypadało, gdzies wyjsc, bo zaproszenie samo przyszlo, jak listem poleconym z Niebios spadło (na mnie)... Moglabym to porownac do gromu z jasnego Nieba, czyli słow czesto uzywanych przez moją babcię. Czasem lepiej samemu sie nie silić i przywolać na pomoc babcię, heh.

W sumie, albo nawet bardziej, niz w sumie to glupie, ale najprostsze rzeczy sa dla mnie najwiekszą męką. Inni moze potraktowali te jej urodziny, jako okazje, zeby pogadac, czy napic sie. Oni sie cieszyli, co rozumiem... Ja natomiast wiedzialam, ze pokrzyzowano moje plany, wiec czulam, jakby mnie ukrzyzowano. Nie probowalam z tym walczyć, bo mowi sie, ze "w życiu kazdy niesie swoj krzyz". Takiego krzyza pewnie każdy życzylby sobie, bo czym on wlasciwie jest? Czyms zupelnie innym, gdy samemu sie go przezywa od tego, gdy tylko ktoś go doswiadcza. W koncu ktoś, to nigdy my, albo ja.. Zupelnie, niebagatelna roznica.

W życiu nie brakuje gorszych sytuacji, w których lądujemy przez pomyłkę - głośno myslałam za kazdym razem, gdy chcialam uciec do siebie. Wlasnie dlatego wytrzymalam i nie jeden przymus jeszcze wytrzymam. Potrafię! BKursywayle tylko on nie zdarzal się za czesto. Wtedy naprawde sie zbuntuje i doslownie nic nie bedzie mnie obchodzic, choc teraz tez nie bardzo obchodzi. Na szczescie swiat obok ingeruje w moje wlasne zycie minimalnie, wiec czuje, jakby go nie bylo. I jest dobrze. Nienawidze zmian, swietnie sie czuje we wlasnym wykreowanym swiecie, bo on tych zmian nie dopuszcza. Majac do wyboru rutyne i tamto pierwsze, juz wiem na co sie zdecyduję.

Dobrze unikac "albo-w(yb)rednych okazji", jak je określam i czesciej, niz pełnia Księzyca, spełniać swoje drobne życzenie. Jesli, juz muszę otrzymac, jakieś alternatywy chciałabym: "spokój, albo spokój". Niestety, w przypadku alternatyw zwykle wybiera sie mniejsze zło. Dzis tak mysle, ze jednak dobrze, ze Kaska miala wczoraj swoje małe święto. Moze, gdyby nie takie drobnostki przestalabym sie calkiem orientowac, co jest rutyną, a co otchłanią nudy. Ucze sie doceniać naprawde nowe nowości, bo kiedys do miana "nowości" bylo im tak daleko.. A teraz? Chyba zrobiły doktorat, bo zyskały tytuł nowych. Lepiej niech nie robią nic wiecej, bo to i tak wielka kariera...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

"Kulka".

Hmm, moze to glupie, ale zauwazylam u siebie, jakąś dziwną "kulkę". Sama wymyśliłam tę nazwę, choc pewnie słuzy temu, jakiś fachowy termin. Dzis wszystko, jakos sie nazywa. A jesli tej nazwy nie ma automatycznie znaczy, ze nie istnieje. Najczesciej nie tylko w słowniku, ale i w glowach ludzkich, wiec tego okreslenia potrzebowałam. Przynajmniej tymczasowo, dopoki nie dowiem sie, jakiego fachowcy terminu używają. O ile sie dowiem, heh.

Nie bede wdawac sie w szczególy oraz pisac co, gdzie i jak, bo to nie miejsce. Zreszta chyba nawet nie mysle o swojej "kulce" zbyt często. Zastanawiam sie czasem "dlaczego" i "skąd" ją mam - ale wyłącznie czasem. Moze innym ludziom tez takie cos kiedys sie zdarzało, albo zdarzyło raz. Jednak nie wiadomo, ile ich "takie coś" miało wspólnego z moim "takim czymś". Mam nadzieje, ze to nie jest zaden rak, ani guz. Jeszcze tego by brakowalo. Wiadomo przydaloby mi sie przezyc cos ciekawego, co mozna by tu opisac, ale bez przesady. Zdesperowana, przeciez nie jestem, heh.. Nawet nigdy nie bylam..

Zawsze sadziłam, ze jak choruje na jedną rzecz (chyba dosyc powazną), ona ochroni mnie przed innymi nieszczęściami. W miejsce rzeczy, z ktorych zrezygnowalam, znalazłam coś ofiarowanego przez bulimie. To było, jakies niewypowiedzane lecz wyczuwalne zapewnienie, ktorym wypełniłam pustke po tamtym czymś. Dalej nie wiem czym, ale otrzymalam zapewnie słusznosci poczucia bezpieczenstwa, dopóki bedziemy razem. Inaczej mówiąc, taki niespecyficzny spokój, ze tu gdzie jestem, już niewiele sie zmieni, a wcześniej istniał ogromny niepokój. Juz nie musze sie bać przyszlosci. A przynajmniej nie boje sie jej tak bardzo, jak wtedy, gdy trzeba było ruszyć w życie. To znaczy wowczas, gdy jeszcze tę podroz planowalam. Ruszyć znaczylo tak naprawdę kierowac sie, ku czemus lepszemu. Zamiast tego bawię się z zyciem w berka lecz bulimia mnie osłania. Tym usprawiedliwieniem, ze jestesmy razem we dwie, usprawiedliwiam wszystko. Nawet, jesli innym ono nie wystarcza, sama nie poczuwam się do (poczucia) winy. Poczucie winy jest daleko, daleko, ale poza mną. Plusy sa wyrazne, nie probuje ich nawet taić.

Niby dlaczego takiej cierpietnicy mogloby sie jeszcze inne zaburzenie przyplątac? Czyz to, ktore mam, nie wystarczy? Niby wiem, sprawiedliwosc na tym swiecie nie istnieje, ale posiadam resztki wiary w Boga. Nie chce sie niczego wiecej uczyc na cierpieniu, albo poprzez cierpienie. Wole byc nienauczona i nie wiedziec za duzo, bo wiedza obciąza. Przynajmniej nie tego, co zdaje sie przerazac najbardziej, nie chce poznawać z bliska. U mnie strach wyklucza wszystko, a najbardziej pozytywne zmiany. W strachu brakuje miejsca na droge do przodu, pozostaje tkwienie w bezsilnosci, albo upadek w dół. Upadek moze na ziemie, a potem zasypanie tą ziemią? To chyba najgorszy scenariusz... Dziekuje za niego, nie chce otchłani, wolę swą ciemnosc, bo ją znam. Ona mnie nie zaskoczy i ja siebie nie zaskoczę...

Zobaczymy, co bedzie dalej z owa "kulką". Licze na rozczarowanie lecz tym razem w formie pozytywnej, a więc zniknięcia, nie zgrubienia. Na razie "nie rośnie", wiec niepokój jeszcze sie nie zbudził. Ciekawe, czy powinien? Nie cierpię histeryzować!! Nie budzę niepokoju!! Nie budźmy go..

sobota, 17 kwietnia 2010

Z dnia na dzień.

Dodam dzis nowy wpis, ale chyba wylącznie dlatego, ze czeka na mnie kilka nieprzyjemnych rzeczy. Te rzeczy są nieuniknione, wiec jedyne co moge zrobic, to trochę odwlec je w czasie. Smieje sie z tego, a nie tylko doluję. Zresztą dolowac sie nie chce, bo skoro cos musi byc, niech bedzię. Nie ma, co z tym walczyć lecz lepiej sie pogodzić.

Przypominam sobie rozne reakcje niektorych ludzi. Zwykle najwieksze porządki robią oni nie przed świętami, ale przed sesją. Mnie niekiedy budzi wakacyjny zapał. Remontuje wtedy swoj pokoj, ale ten remont polega na calodniowych porządkach:
-ścieraniu kurzy,
-szukaniu lepszego miejsca na szklane figurki,
-znajdywaniu tego miejsca, a potem niezadowoleniu i ponownemu poszukiwaniu,
-odkurzaniu wszystkiego, co odkurzyc mozna i ulepszaniu tego, co ulepszyć zechcę...
Pokoj wyglada coraz straszniej. Im dluzej sie nim zajmuje, tym bardziej krzywdzi go ta nadmierna troska . A wielka akcja konczy sie bałaganem nie-do-ogarnięcia. Gdy słonce zachodzi, dopiero naprawde się budzę. Zaczynam szybko wszystko zbierac. Staram sie uniknąć skutkow rewolucji. Wolę o niej czytac w podrecznikach do historii, albo oglądać w telewizyjnych reportazach.

Ostatniej nocy cos mnie napadlo. Nie sprzątałam niczego, choc znalazlo się coś, co uprzatnelam komuś. To byl, jakis głupi serek, najprawdopodobniej biedronkowy, bo skadś go kojarze. Nie smakowal mi, choc przypominal nieco Fantazję. Tę drugą nawet nie wiem, czy lubie. Pewnie dlatego, ze jej nie kupuje (bo sie "nie opłaca"). W cudzych lodówkach czesto ją spotykam, wiec pewnie musi być lubiana... Planowalam wyrzucic drugą połowe pałaszowanego przez siebie serka. To był, jakis słodki, zakładałam i sie nie pomyliłam, jakby truskawkowy dzem. Oczywiscie ostatecznie nie głód, ani apetyt lecz zwykle łakomstwo wygrało. Potem poszlam spac, a dzis dziwnie sie z tym czuje. Nie odkupilam go Murzynowi, bo Biedronkę nieoczekiwanie zamkneli. Pocieszylam się zakręconym trybem zycia, który on prowadzi. Ten tryb uaktywnia się w otoczeniu półgołych dziewczyn, a na jedzenie, mam nadzieje, pozostaje wyłączony. Moze Iw pomysli, ze sie upił i kiedys, juz go zjadł? A moze po prostu znowu zniknie na kilka nocy, spedzając je u jakis naiwnych małolat? Jestem pewna, ze one go na karmią i uszczęśliwią bardziej, niz cokolwiek innego, zwlaszcza serek.

Oczywiscie fakt zamknięcia Biedrony jest faktem zasadnym. Nie dosc, ze ci ludzie potrzebują wolnego, na dodatek załoba nadal trwa. Zreszta w ogole w wypadku załoby trudno wyznaczac, jakies ramy czasowe i na silę ją w niej zamykać. Zresztą, jak zamknąć serce na smutek, gdy smutek w sercu? To na pewno indywidualna sprawa, ile ona potrwa. Jednak z drugiej strony, wystarszylam sie, jak uslyszalam od Kaski, ze nie zrobie swoich zakupow. Jak siedzialam, tak wstalam. Zerwalam sie na nogi w wielkim poplochu i z sercem dudniącym, ale ze zmęczenia. Chcialam, jak najszybciej znaleźć, jakiś prywatny sklep, więc zmeczenie sie nie liczyło. Niestety tkwilam w niepewnosci, czy taki sie "znajdzie". Nie moglam czekac. Nie czekalam. Ta niepewność była mną.

Na szczęście okazało sie, ze na wprost mojego lokum, nie zamkneli jednego sklepiku. Wydalam dużo kasy, czego nie przewidywałam, bo inaczej zapobiegłabym temu. Cóż, tak jest, gdy nie mozna pewnych produktow wziąźć do ręki i ich poogladać. Wlasnie, dlatego wole super-markety, ktore są samoobslugowe. Tam nie narażam sie na klientow niezadowolonych z mojego niezdecydowania. A ochrona pilnować mnie nie musi, bo "znamy się". Zaś uznać, ze się znamy, na szczescie wystarczy, ze sie widzimy... Widzimy codziennie....
Tak w ogole ostatnio miałam urodziny. Przez pomyłkę chciałam napisać, że piętnaste, ale one tylko były 15stego. Nie chcialo mi sie, ani nie chce o tym mówic...
Może rzecz w tym, że troche mnie obeszły, tak jak tamten dzień...
A może łatwiej było je obejść, niż naprawdę przejść?
Miłe, bo niektorzy o nich pamietali, a zwlaszcza pamietali o mnie.. Na refleksje w zwiazku ze staroscią przyjdzie pora, gdy poczuje uplyw czasu. Teraz raczej wisze w jakiejs próżni. Próżni czasowej, gdzie nie ma miejsca na strach przed przemijaniem. To chyba ta "habituacja", ktora sprawia, ze do pozytywow i negatywow w koncu sie przyzwyczajamy. Zreszta z dnia na dzień nie da sie dorosnąć, ani zestarzeć, ale można być młodym nie wiedząc o tym.

środa, 14 kwietnia 2010

To jeszcze nie koniec.

Zmieniłam kilka rzeczy na tym blogu i jestem zadowolona. To niby nieistotne, jak on wygląda, ale nie dla mnie. Jakbym umiała poprawiłabym inne szczegóły, bo moim krewnym jest perfekcjonizm. Jednak nie mam cierpliwości, by sie w to "bawić". Jeszcze brakuje tylko tego, by pokasować niewygodne wpisy. Gdybym tak zrobila, albo w wersji "light" jedynie zmodyfikowała ich treść, dalsze pisanie byłoby bez sensu. Niech one sobie bedą tak głupie, jak są, ale moje.

Głupotą podobno też można się wyróżniać. Wątpie, czy to prawda w obecnym świecie, w którym pełno nie tylko głupców, ale też debili i idiotów. Wszystko w pewien sposób ewoluuje, na równi z głupotą. Czasem mam wrazenie, ze ona ewolucji przewodzi, a nie towarzyszy. Począwszy od tego, co mam na glowie, albo na sobie. A skończywszy na rzeczach bardziej poważnych. Jeśli nie widzę, jak rzeczy się zmieniają czasem spostrzegam, jak się zmieniły. Własnie dlatego, to jeszcze nie koniec. Jednak zmian nie da sie przechytrzyć. Zresztą, czy trzeba? Kto, choć umie je zobaczyć? Temu brawo!
Nie bede pisać więcej, bo nie wypada...

Po prostu nie wypada. W związku z tym, co się ostatnio stało, lepiej zdystansowac się od wlasnych problemów. Jestem w tym dobra, bo nie odrozniam ucieczki od refleksji, ani trwogi od bólu. Postanowiłam wczesniej posłuchać swego Super Ego, a ono powiedziało: Dosyć!
Słowo się rzekło i własnie teraz ponownie zaalarmowało...
Ten alarm jest troche, jak żarówka trzymana przez dziewczynę na zdjęciu. Paradoksalnie najmocniej go widzę, choć przewodzi mu dźwięk. Nie mylę go z intuicją, bo prędzej jest oczekiwaniem. A pomylić się łatwo, bo najbardziej ciemno jest pod latarnią...

sobota, 10 kwietnia 2010

[*]

Jestem w szoku. Naprawde nie wiem, w jakim ja swiecie zyje. Gdybym nie uslyszala rozmowy Kaski ze Stasiem o jakims tam samolocie, ktory zachaczyl o drzewa, pewnie nie dowiedzialabym sie o dzisiejszej tragedii. Albo dowiedzialabym sie duzo pozniej. To ostatnie jest wersją najbardziej mozliwą, bo o tym, co sie stalo tak duzo sie przeciez mowi. I bedzie sie jeszcze długo mowic, bo media zawsze węszą sensację. Chyba trzeba by byc gluchym i slepym, by nie trafić na najnowszą informację. Nie wystarczy po prostu nie miec telewizora, ani komputera. To nie ochroni nikogo, bo zawsze znajdą się "życzliwi", ktorzy chetnie podzielą się najnowszą plotką. Oni oglądają telewizję, albo słuchają radia, a o czymś (czasem) trzeba pomowic ze znajomymi.

Zwlaszcza, gdy nic nas nie łączy, musi sie znaleźć temat wspólny. Niewazne, skad on bedzie pożyczony. Wkurwiam sie strasznie, bo nie ma słow, ktore nam wolno wypowiadac, za wyjątkiem tych najrostszych, ale one rażą swym banałem. Ta wolnosc slowa nalezy sie dzis tylko rodzinom tych ludzi. Tylko oni maja prawo, by to komentowac, choc przezywac nam wszystkim wolno. Jednak to nigdy nie bedzie taki straszny ból, jak ten, z ktorym oni muszą sobie radzic. Wiem, jakie to okropne, gdy umiera ktos bliski. Samemu chcialoby sie wtedy umrzec, ale to nie takie proste. Brakuje sił, by pomóc szczesciu i po prostu sie zabic. Mnie tej siły brakuje codziennie, choc duzo prosciej byloby nie-zyc. Niestety pomiedzy zyciem, a smiercią miesci się jeszcze samobojstwo, ktore jest najtrudniejsze.

Najpierw myslałam, ze w tym samolocie zginely, jakies "zwykłe, polskie rodziny". Nie powiem, zebym sie ucieszyla, ale przykrosc szczegolna tez mnie nie ogarnela. W zasadzie wkurwialam sie tylko, ze przez ten wypadek, zamkna mi jutro Biedronkę. Martwilam sie, ze musze z tego powodu zrobic zakupy na zapas i nie wiadomo, co z tego wyniknie. Gdy niezdecydowanie probowalam ogarnac wzrokiem te wszystkie kolorowe polki, caly czas walczyłam z sennoscią. Sporadycznie rzucalam okiem na ludzi, tak jak na te półki, bo traktowalam ich (niezmiennie) przedmiotowo. Mechaniczne maniekiny, okryte skórą i włosami, na dodatek odziane w eleganckie ubranie, tak ich widzialam. Troche nawet mnie to bawilo..

Gdy wreszcie naladowalam swoj koszyk (zdecydowanie) bardziej bezmyslnie, niz zwykle, ustawilam sie w kolejce. Oczywiscie kolejce do kasy, bo jakiez by innej? Tylko tam "ją widziano" - moze kiedys ktos tak powie o mnie, gdy mnie nie bedzie bardziej, niz dzis.

Kolejka tego dnia byla dluzsza, niz zazwyczaj w sobotnie "popołudnie". Nie zdziwilam sie, bo od zawsze, gdy najbardziej sie spiesze, czas mnie uczy pokory. Robi to zlosliwie, a ja walcze, by sie nie obrazic na samą siebie.

Najdluzej musze czekac, najtrudniej znosze kazdy krok wlasny i ludzi, bo marze, by wreszcie usiąść. Tak wyglada moja lekcja pokory, ale zaledwie jedna z liczniejszych lekcji, ktorych nie dostrzegam. Dalej kiepsko sie ucze.

Gdy za wszystko zaplacilam, zdazylam rozsypac jablka na podloge i je pozbierac, w koncu skierowalam sie do stalego miejsca. Tak, jak własnie istnieją miejsca, w ktorych codzien bywam. Latwo je zliczyc, gdyz jest ich nie wiele. Tak, także kupuję wybrane produkty, ale o tym, juz byla mowa. Mowy nie bylo o stalym cyklu zakupów, ktory tez sie dzieli na niezmienne etapy. Gdy ten cykl dobiega ku koncowi jade z koszykiem do czegos, co wyglada jak metalowy stol, by tam przepakowac zakupy. Moj plecak, ktory jest bardzo pojemny, cudownie mi sluzy w takiej podrozy, jedynej podrozy w swiecie ogromnym i niebezpiecznym. Swiecie zawezonym do dziury w scianie dla małej myszy, gdy chce się ukryć. W obydwu światach zawsze znajdzie sie miejsce dla tego plecaka. A najpewniej dla jego zawartosci magicznej, jak podobno sa kobiece torebki lecz nie tylko one!

Wtedy zobaczylam Renie, albo raczej ona mnie zobaczyla. Stwierdzila, ze mamy do siebie intuicję. Rozbawilam ją tekstem, ze specjalnie dla niej spalam do 16, by wlasnie teraz móc ją zobaczyc. Nie wiem, co w tym bylo takiego smiesznego, ale tez sie smialam. Przy okazji spotkałysmy Jacka od nas z roku, ktory szykowal sie na "grilla". Jego "grilla" trzeba wziaźć w cudzyslow, bo w koncu robią go nie dla kiełbasy, ale dla picia. Prosciej by bylo, jednak obejsc sie bez tej kielbasy i nazwać to chlańskiem, ale nie moja sprawa...

Juz mi sie nie chce dalej pisac, wiec szybko sie streszcze i powiem, co bylo dalej. Niewazne, ze Jacek wygladal, jak ćpun, bo mial takie dziwne, spuszczony w dol oczy. Jego powieki wygladaly, jakby strasznie ciezko bylo mu je podniesc, ale co tam, jak mowilam. Co tam! Niewazne, ze spytalam go o to i co mi odpowiedzial, a raczej, jak zmienil temat.

Ważniejsze, ze po drodze zatrzymalysmy sie z Renią, by chwile jeszcze pogadac. Skorzystalam z okazji, by troche sie podtruc. W zasadzie tylko dlatego pozwolilam sobie na dluzszą przechadzke, bo moj plecak byl zbyt ciezki, by go beztrosko dźwigać...

Wtedy w koncu usłyszałam, kto zginął w tym samolocie. Gdy dowiedzialam sie, ze byl tam Prezydent i Prezydentowa, poczulam sie, jak kopnięta prądem. Zawsze wychodzilam z zalozenia, ze boli najbardziej, to co jest naoczne. Anonimowe rodziny nie moglam tak traktowac, bo nic o nich nie wiedzialam, poza tą smiercią, ale codziennie ktos ginie. A tamtych dwoje znalam, chocby z telewizji. Slyszalam, jak mowili oraz co mowili i niewazne, czy sami to wymyslili, czy ktos za nich. Oni byli i są dla mnie wlasnie tacy - naoczni.

Potrafie zobaczyć teraz ich sylwetki i twarze, a tego najbardziej żal.. Żal ludzi, ktorych sie doswiadczylo. Niewazna staje sie powierzchownosc i brak wlasnego wyboru, czy wpływu na częstosc ich oglądania (w telewizji). Najgorsze, ze tego wyboru, juz nie bedzie, tak jak nie bedzie ich. Najgrosze, że stopniowo sie zapomni..

Co gorsza, niedlugo zaczne sie cieszyc, gdy swoj stosunek do swiata zakryję dupą.. Tak zwykle bywa z wielkimi uczuciami, z wiekim smutkiem i wielką radodoscią oczywiscie tez. Zbyt długo trwać one nie mogą, albo to ja nie potrafię z nimi, aż tyle wytrzymać..

środa, 7 kwietnia 2010

Ścięta po świętach...

....albo i nie, bo gdybym była ścięta, nie żyłabym i nie czuła. Teraz czuje, ale czy moge powiedzieć: wiem, że żyję, bardzo wątpie..Ciesze sie strasznie, ze te Święta mam, juz za sobą. Zmusiłam sie i poszłam kilka razy do Kościoła z matka i z bratem. Poczułam sie przy tym troche, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Tylko trochę.. Wtedy tak samo nie moglam sie skupic na kazaniu, jak ostatnio. Wspomnienia z dziecinstwa i tak w zasadzie byly dalej, niz blizej. Nie cierpie rozpamietywac roznych rzeczy.. Mimo, ze tutaj to robie, w realu tego unikam. Dzieki temu nie przenioslam sie subiektywnie w tamten czas. Zreszta pewnych chwil nie da sie przezyc na nowo, choc czasem warto by bylo. Za to wlasnym zachowaniem przypominalam dziecko, ale takie glupie. Dorosly, ktory zachowuje sie infantylnie wyglada komicznie, a dziecku, przeciez więcej wolno.

Aktualnie odczuwam skutki tych Świąt. Rozpierdala mnie napiecie wewnetrze. Okropny stan. Tak sobie pomyslalam, ze gdyby zdrowe osoby tego doswiadczyly, dlugo nie wytrzymalyby. A ja, jakoś wytrzymuje. To chyba kwestia przyzywyczajenia. Zreszta kazdy znosi to, co musi zniesc. Tym latwiej przejsc przez te uciążliwe stany, gdy ma sie przed sobą wizję lepszych dni. Ja mam ją przed sobą. Wiem, ze moj zoladek swiruje, ale nie pozwole, by mnie ubezwłasnowolnił. W Święta moglam sobie pozwolic na wszystko. Wowczas myslalam żolądkiem, ale teraz trzeba probowac robic to, czym innym.

Najbardziej dolująco zadzialala na mnie matka. Chyba jej nie docenilam. Ona na powaznie chce mnie wsadzic w te wakacje do szpitala, a ja na powaznie nie chce tego. Niestety o ile łatwiej jest mi zaufac ludziom, tym trudniej zaufac sobie. Mysle, ze inni mają inaczej, chyba odwrotnie... Bez zaufania do siebie trudno jest zyc. A ja je sukcesywnie tracilam, gdy ponosilam kolejne porazki. Najwiekszą porazką jest cos obiecac sobie i byc pewnym, ze tego sie dokona. Wreszcie bez wyrzutow sumienia postąpić odwrotnie, nieświadomie skreślając dawną pewność.. To znaczy chcieć pierwszego, a wybierać drugie.. Nie pytam się czemu, a pocieszam, ze moze innych ludzi, choc odrobinę tez to dotyczy.

Po powrocie z rosyjskiego okolo godziny 10, poszlam spac. Wstalam niedawno, bo o godzinie 16. Snily mi sie bardzo dziwne rzeczy. Niektore byly przyjemne, a niektore koszmarne. Koszmarne - wlasnie, bo to byly koszmary. Nie przywiazuje wielkiej wagi do tego typu znaków, ale one poglebily moj niepokoj. Boje sie, ze nawet jesli postanawiam nie pojsc do tego szpitala (teraz tak postanawiam) , pozniej moge zmienic zdanie. Może dobrze by bylo, ale nie chce sie w nim znaleźć.. Siebie znaleźć na dzień dzisiejszy też nie mam odwagi..

Słyszę, już kroki nadchodzacego jutra, gdy bedzie inaczej, bo zawsze bywa, albo prawie zawsze - co i tak znaczy bardzo często! Rozpoznaję w nich własną siłę, ktorą gromadze, aby wstać. Wstać, czyli stanąć na nogi, ale juz nie po to, by biec. Ten bieg zawsze mnie gubił, albo ja siebie w nim gubiłam..

Moglabym napisac wiecej, bo dzis mam sporą lekkosc pisania. Nawet jesli to wszystko brzmi debilnie, masa debilnych rzeczy zajmuje moją głowę. Chcialabym o tym powiedziec, ale mysle, ze czas "zacząc" ten dzien. A moje zaczynanie nie oznacza mówienia, czy pisania, ale działanie.

Niech się dzieje, ale tylko dobrze...

Amen!
Amen znaczy Niech się stanie, wiec tym słowem kończę swą skrywaną modlitwę. Ciężko ją rozpoznać w dzisiejszych słowach, ale moze ten Jedyny (Bóg) to potrafi..