wtorek, 25 maja 2010

Nie etykietuj(e).

Mialam zaczac pisanie od tego, ze chuj mnie szczeli i wszystko mnie wkurwia. Wyglada, jakbym probowala tak nie zacząc, ale chyba nieskutecznie.
Najpierw matka dzwonila do mnie z komorki Wieska (pewnie, zeby taniej bylo) z ochrzanem. Na dodatek wtedy jeszcze spalam, oczywiscie do czasu tej pobudki. Potem nie moglam usnąć. Chodzilo o to, ze wczoraj wybudzilam Bogdana, chociaz tak naprawde w ogole nie spal. Zobaczylam w telewizji dokument o Żydach, wiec pomyslalam od razu o nim. Sama tez go ogladnelam, bo (jak zwykle o tej porze) jeszcze nie spalam. Byla godzina chyba 1 w nocy, albo kolo 2, nie pamietam.

Bogdan stwierdzil, ze pomylił moj wczesniejszy telefon z budzikiem. Normalne. Jak tylko spostrzegl te nieistotną pomyłkę, wykrecil do mnie numer i chwile pogadalismy. Obiecal wstac rano normalnie, a dokument chcial koniecznie zobaczyc. Rozbawilo mnie, gdy mowil, ze sam wie o jutrzejszej terapii. Tłumaczył: przeciez zawsze wstaje, gdy trzeba.

Oczywiscie mijał sie z prawdą, ale chyba nieswiadomie. Ja natomiast nie mialam zamiaru wyprowadzac go zbledu. Przynajmniej nie o 1 w nocy. Co z tego, ze w piatki matka musi mu sciagac koldre z lozka? Czy to zwyczajny kryzys calego tygodnia? Co z tego, ze zadne dzialania nic nie dają, bo B. spi dalej, choc bez ciepłej kolderki? A czym wlasciwie są pozniejsze awantury? Kroplą w morzu pretensji i rozczarowań..
Przeciez Boguś zawsze dociera na terapie, poza kilkoma wyjatkami. Jednak to nadal jest zawsze, ale wyłącznie dla niego. Nie wypada sie czepiać... A gdy dzis matka wymusila, zeby sie ubral i (po 2 godzinach spoznienia) poszedl na autobus, znalazła winnego tej sytuacji. Tym kims jestem ja. Wczesniej mialam napisac: byłam ja, ale czas przeszly jest chyba niedopowiedni. Mało brakowało, a popełniłabym coś w stylu gafy, kolejnej gafy. Na szczescie niedlugo ta kropla przestanie miec znaczenie. Poki, co świetnie odzwierciedla nasze konflikty. Niewidoczna w ogromie tego wszystkiego, ale w jakis sposob obecna. To sie chyba nazywa przyjazna i ciepla, bo domowa atmosfera..

Zeby tego bylo malo kolejny raz musze poprawic interepretacje dla G. No moze nie kolejny, bo dopiero drugi, ale dla mnie to o ten jeden raz za duzo. W ogole wszystkiego jest teraz za duzo.

Brzydko zaczelam, ale za to skoncze ladnie, dzieki temu zdjeciu:

sobota, 22 maja 2010

Sobo - twór.

Moglabym dzisiaj odpusic sobie pisanie, ale mysle tez dlaczego. To nie pokuta. Poza tym boli mnie troche ząb, a raczej to, co z niego pozostalo. Moze, jak sie czyms zajme, znajde ulgę w bolu. Przez tę glupią dentystke, ktora nie miala dla mnie czasu, stracilam pierwszego (i nie ostatniego) zeba. Musiala zagladac w paszcze mężusia, bo on byl wazniejszy. Co z tego, ze jego ma na codzien, a mnie juz nie? Bezczelna. Na dodatek, podobno pytala kiedys o mnie. O ile jest fajną i sympatyczną osobą, o tyle profesjonalizmu nie przejawia. Musze teraz uwazac na swoj jezyk, a zwlaszcza, jak jem. Dopiero, co niedawno, nauczylam sie gryzc lewą stroną. Znow musze przejść na prawą i nie ma, co czekać na zielone światło..

Niedawno wrocilam z Biedronki. Poczulam dzis, jakis optymizm. Chyba byl on chwilowy, gdyz wlasnie przygasl. Nie wiem, skad sie wzial. Czyzby dlatego, ze wstałam wcześnie, bo o 12? A moze to przez słonko? Zanosi sie na deszcz, bo jest bardzo parno i slonce raczej za niedlugo sie schowa. W drodze do Biedrony zagotowalam sie w czarnej bluzce i spadochroniarskim plecaku. Na dodatek Kaska mnie pospieszala. Drazniło mnie takie zachowanie, bo w koncu specjalnie dla niej, wyszykowalam sie wczesniej. Gdy ona, juz wybrala, co chciala, natychmiast musiałyśmy isc do kasy. Oczywiscie, bez dyskusji. Dyskutowalabym, gdybym chciala. Tyle, ze nie chciałam, a wlasciwie nie chciało mi się, co jest znacznie gorsze.
Spotkalysmy tez Renię na zakupach. Jak ją zobaczylam, zdziwilam sie, bo przyjechala na rolkach. Na dodatek przyszła z mamą, ktora wygladała, jak pewna polityk. Nie pamietam, jak ta polityk sie nazywa. Choc kobiet w rządzie jest niewiele, zapamietuje, co uwazam za wazne. Wiem tylko tyle, ze czesto slyszalam w telewizji, gdy przemawiala kaczym głosem. Nawet kiedys wystapila w Rozmowach w toku, poswieconych tematowi dziwnych głosów. Przeprosilam mamę Reni, poniewaz nie powiedzialam dzień dobry. Glupio sie poczulam, poniewaz nie chce, zeby inni mysleli, ze jestem niegrzeczna. To znaczy zalezy mi tylko, by niektorzy tak nie mysleli, ale nie wszyscy. Do dzis nie wiedzialam, jak ona wyglada, ale teraz na pewno sie nie pomyle. Zwlaszcza, gdy zaczniemy rozmawiac, bo w przeciwienstwie do tej polityk, glos ma normalny. W konkursie sobowturow, spokojnie moglaby wystapic. Moze kiedys pomysli o tym? Ciekawe, kiedy zobaczę swojego.. W moim wypadku, to bedzie sobo - twór.
Moze nie umre na zawał, gdy sie spotkamy. Moze niekoniecznie zdarzy sie to w Biedronce, jak zdarzylo sie dzis.... I wreszcie moze pogadamy, jesli sobo - twór nie okaze sie wielkim sobkiem, jak ja. Pasowaloby, zeby czyms sie, jednak roznil. Inaczej porozumienie jest niemozliwe.. Przynajmniej popatrze na siebie inaczej, niz w lustrze, co jest plusem . Nie znaczy, ze wtedy bedzie lepiej. Po prostu przy ludziach postaram mniej sie krzywić.

RATUNKU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

O, i własnie pada graaaaaaad!!!

piątek, 21 maja 2010

Portet tygodnia.

Czekalam na piatek. Zreszta kazdy moj tydzien polega na oczekiwaniu, az sie skonczy. Piatek po szkole oznacza wiecej czasu, zeby byc tylko z sobą. Dzis jednak, gdy mamy upragniony piatek, nie jestem zadowolona. Sama nie wiem, czego bym chciala. Poniedzialek na pewno by mnie nie ucieszył, a wrecz przeciwnie. Wtorki i srody są jałowe, bo daleko do piątku. Natomiast czwartkow w ogole nie lubie, bo oznaczają cholernie nudne zajecia. Poza tym czwartek jest spokrewniony z piątkiem. Wróży bliskie nadejscie strasznego przebudzenia o 7:30 rano... Podsumowujac, zdiagnozowalam u siebie:

- w poniedzialek - syndrom znienawidzonego poczatku tygodnia,
-we wtorek - beznadziei,
- w środe - martwego środka,
- w czwartek - pustej łepetyny,
- w piątek - zwężonej aorty.

Natomiast o sobocie i niedzieli w ogole, juz nic nie mówie. Zreszta musze pozostawic sobie troche wolnego miejsca, aby w kazdej chwili zmienic zdanie. Wlasnie dlatego soboty i niedziele niech sluza ruchowi solidarnosci ku wolności. Niech sie roznią, jak to, co pisze.

Coz, obecnie czuje sie troche, jak osobowość schizotypowa. Charakteryzuje ją magiczne myslenie, dziwne wierzenia i sposob mowienia, splycenie, zubozenie lub wycofanie emocjonalne oraz ekscentryczne zachowanie. Jednym slowem: dziwactwo.

Mozliwe, ze tak mi zostalo po dzisiejszym egzaminie. Choc jeden z nich mam wreszcie za sobą, jak dobrze. Zostalo jeszcze jedynascie. Czyzbym byla zla, bo do nich jest jeszcze bardzo daleko? Dzieli nas sobota, niedziela, poniedzialek, wtorek i środa...
Wczesniej, gdy rozmawialam z Renata uslyszalam od niej o swym zaostrzeniu pilności. Widocznie, po naszym egzaminie i jej w głowicy coś pozostalo, heh... Rozbawia mnie czasem, co moge sie dowiedziec o sobie od ludzi. Naprawde nie wiem, jak to jest, ze wiekszosc osob, ktorych mam za kretynów, jednak nie mysli tylko o sobie. Nie doceniam ich, jakby ten, ktory nie choruje, mial nic nie wiedziec o zyciu. Myle sie, bo pewnie sama nic wiem, ale co tam...

Renata stwierdzila, ze posiada cechy osobowości unikajacej. U mnie one sa bardziej nasilone, co probowalam dac jej do zrozumienia. Zdziwila sie, ale zalapala o co chodzi. Ciekawe, czemu ma odmienne zdanie? Jak w ogole mozna myslec inaczej? Na podstawie częstego rozmawiania z roznymi ludzmi w szkole? Czy to nie za mało? Jesli tak, wyksztalcilam chyba niezlą powierzchownosc, skoro inni sie nabierają.

A najlepszym przykladem mojego unikania jest klamstwo. Oklamalam kilka osob, ze jade do domu, byle tylko nie isc na juwenalia. Nie chce, nie mam ochoty. Moglam powiedziec o tym otwarcie, ale nie wyszlo. Chyba odpornosci na cudze wplywy nie posiadam teraz nalepszej. Jednak uparta pozostalam. Zrobilam po swojemu, wiec odpornosc minimalnie pracuje. Tyle wystarczy do zycia, bo unikam tłumow i zarazkow. Te, ktore zyja w moim pokoju, juz nie sa grozne. Skoro do tej pory mnie nie zabily znaczy, że będę żyć.

czwartek, 13 maja 2010

Nie ma czasu na smutek.

Nie ma czasu na nic. Nie ma czasu, zeby miec czas. Mowie oczywiscie o chwilach tylko dla siebie. To dobrze, ze jest, jak jest, bo lepiej byc nie moze. Gdybym miala swój czas, wykorzystalabym go pewnie destrukcyjnie. Jak zawsze, bo to moja specjalizacja.

Na cholere mi inne, zwlaszcza z psychologii, heh. Chyba powinni otworzyc, jakis kierunek dla nieudacznikow, pograzonych w melancholii. Ten kierunek powinien uwzgledniac niechec do ludzi oraz prace nad sobą. Prace wyłącznie destrukcyjną, skoro destrukcyjny jest mój czas. Nic by ze sobą nie kolidowalo. Zwlaszcza efekty końcowe oszołomiłyby samych prowadzących. Tylko jacy oni musielby byc, zeby mnie czegos nauczyc? Fajnie, ze sie powtarzam, co widze, ale z czym na razie nic nie robie.

A dlaczego jest tak, ze ludzi mam w dupie, a zwierzatka nie? Nie wiem. Zal mi psów i co najwyzej ludzi starszych. Dzieciom chocby dziala sie najwieksza krzywda, jakos nie współczuje. Traktuje je, jakby ludzmi, czy istotami wyzszymi, wcale nie byly. Wstretne bachorzyska. Jednak na chuj o nich pisze?

W ogole na chuj wklejam dzisiejszy wpis, skoro napisalam go z predkoscią swiatla. On przypomina moje mysli, prowadzące do automatycznych reakcji. Za nie najczesciej musze przepraszac. Ich sie najbardziej wstydze i potem zaluje. Reszta jest mi obojetna. Kiedy indziej, najczęściej od święta, grzeszę przyzwoitością. W koncu nierealne, by codziennie funkcjonować tak samo..
Ten wpis wskazuje na skrajną glupote. Pewnie, gdy kiedys go przeczytam, umre z nudow. Gdy niedawno otworzylam notke z przed kilku miesiecy, przysypialam. Wreszcie zamknelam tamto okienko. Czym? Zbawczym krzyzykiem. Dzis stawiam krzyż(yk) nad sobą. Kółka nigdzie nie umieszczam. Zbyt przypomina ono aureolę, a ta nie pasuje do tutejszego wystroju.

To nie znaczy, ze czuję sie podłamana. Przeciez skrajnie depresyjną osobą nie jestem. Po prostu wkurwia mnie swiat. Na nikogo konkretnego zlosic sie nie potrafie. Moje wszystko jest gównianym niczym. Rzucam je w próżnie. Chyba dlatego wszelkie odreagowanie nie pomaga. W próżni nic sie nie dzieje, ani nie zmienia.. Ratunek nie dociera. S.O.S zmienia się najwyzej w sos, podany na moim talerzu.

Moze przesadzam? Moze postepuje, jak zawsze, albo zbyt czesto, czyli pochopnie? Trudno byc czegokolwiek pewną. Trudno sklonic sie ku jakims racjonalnym wyjasnieniom, bedąc mną. Predzej, czy pozniej kazdy racjonalny sąd podwaze. A nawet, jesli odnajde rownie nieracjonalny, jak to zycie, dlugo go nie utrzymam. Wszystko zmieniam, co mam, albo wyrzucam, wiec ulotnosc jest chyba naczelnym przeslaniem.

Prawdziwego sensu pewnie nie ma. On nie istnieje. Mowi sie, ze skoro nie jest materialny, nikt go nie dotknąl. Dlatego trzeba sobie ulozyc w głowce i nie spogladać na zewnetrzny chaos. Trzeba miec cos, co ostudzi emocje, które własnie z zewnątrz pochodzą. Ja na razie pocieszam sie myciem głowy w lodowatej wodzie. Niestety jedyne w czym mi ona pomaga, to łagodzenie bólu głowy. Nic wiecej ostudzić sie nie da, heh

Pierdolone 14 egzaminow. Nie wiem za co sie zabrac. Powinnam sie cieszyc. Nie umiem, juz rozmawiac z ludzmi. Jesli nie czuje napiecia, wytwarzam oczekiwanie, ze niedlugo ono nadejdzie. Jeszcze nigdy sie nie pomylilam. Nie ma dnia, zeby napiecie zrobilo sobie wolne. Nigdy mnie nie oszczedza. Nic dziwnego, gdy zle mi sluchac kogokolwiek, skoro z tym oczekiwaniem trudno wytrzymac. Od lat nie pamietam, co znaczy usiasc na ławce, czy gdziekolwiek, bez niepokoju. Niepokoj jest oczekiwaniem napiecia, a napiecie jest koszmarem.

Zatem uciekam do swoich czynnosci. Nie naucze sie, juz zyc. Nie ide do szpitala w wakacje, choc matka nadal tak mysli. Nikt mi nie pomoze. Zawsze bylam inna, a innosci sie nie leczy lecz ją akceptuje.Ja akceptuje chwilę obecną. Wkurwienie minie, jak mowilam, bo wszystko mija. Pocieszajace? Pewnie tak, choc najbardziej pocieszajace jest samo pisanie. Dobrze, ze moge w ten sposob ulzyc sobie, zatruwając miejsce, a potem je opuszczając. Ostatnio wyżywalam sie piszac prace o przemocy. Koniecznie bylo korzystanie z jakis ksiazek. Nie korzystalam, ale nikt sie o tym nie dowie ode mnie. Szczerze powiedziawszy latwiej mi bylo wymyslac. Pisalam od siebie, same bzdury. Szukanie materialow w ksiazkach, jest czyms czego nie cierpie. Zbyt duzo cierpliwosci potrzeba, by je otworzyc. Wczesniej trzeba wiedziec do czego zajrzec, a zeby wiedziec, trzeba szukac. Podobno umiem wymyslac, wiec wymyslałam. Glupot szukac nie potrzebuje, poniewaz same do mnie przychodzą.

Az sie boje kolejnej wymyslonej rzeczy. W końcu nigdy nie wiadomo, co za chwile w głowie sie zaroi. Byle nie robactwo!

wtorek, 11 maja 2010

Ku pamięci.

Nie zostałam chrzestną i nie ubolewam z tego powodu. Nie traktowalam tej okazji, jak zaszczyt, bo dzieci rodzą sie codziennie. Nie tak czesto są chrzczone, ale jaka to roznica, skoro to czyjes dzieci. Jesli sie pomyliłam, zaszyt spotkal moja mamę, czyli bardziej odpowiednią osobę.

Ostatnio nad niczym głupim nie ubolewałam, ale rozpaczałam. Niestety powód do rozpaczy znalazłam powazny. Moj kochany piesek nie powiem, ze zdechl lecz umarl, choc wazny pozostał finał. Tym finałem zycia musiala zostac smierc. Nie sadzilam, ze nie zdarze, juz go poglaskac, gdy ostatni raz gładziłam jego sierść. Mialam nadzieje wrocic do domu i znow zobaczyc ogromną wiernosc w tym malutkim stworzonku. Jego sliczne uszka, oczka i pyszczek karmiły nie tylko oczy. Lubiłam na nie patrzeć, ale zdjec ogladac nie potrafie.

Niestety, nikt nie halasowal w chwili, w ktorej otworzylam drzwi od ganku. Nikt rowniez nie skakał z radosci na mój widok. Przywitala mnie wylącznie nieznosna cisza. Przywyklam do niej, bo tutaj w BC nie rozstajemy sie na zbyt długo. Jednak w Zagnidowie, jak Cezarek jeszcze zyl, to ta cisza była intruzem. Dzieki niemu ten dom stal sie inny. A teraz spowrotem bedzie inny, gdy jego zabraklo. Niestety nie taki, jak wczesniej, zanim przygarnelismy szczęście. Wtedy "ciche dni" tolerowalismy, a nawet one nas zblizały.

Sporadyczne kłótnie zakłócaly pozorną rodzinną harmonię, ale umielismy zyc. Podobno tak jest w kazdej rodzinie - ktos kiedys powiedzial, ale do kogo i dla kogo? Ja nie wiem. Zylismy wczesniej i zachowywalismy sie, jak zawsze. Kazdy stwarza wlasne "zawsze",
"nigdy", albo "czasami". Przyzwyczajamy sie do nich lecz najpierw uczymy akceptować. Jak zaakceptować strate? Jak zniesc nastepne zmiany bez przygotowania? Jak zracjonalizowac istnienie swiata, ktory tez sie skonczy?

Dawniej hałas zawsze nas alarmowal, by wrocic do pozycji wyjsciowej. Gdy kończyliśmy kłótnie, spowrotem zajmowalismy poprzednie miejsce. Spowrotem. Kazdy mial swoje miejsce, ale tak musi byc, a moze i nawet powinno. Gorzej, gdy one są, a my dalej nie wiemy, ktore to nasze. Jak pionki w grze przemieszczalismy sie z jeden połowy planszy do drugiej. Tyle tylko, ze planszą nazywam swój dom. Dom wcale nie tak mały, ale za mały, by zmiescic w srodku tyle nieporozumień.

Ktos probowal nam wmowic, ze gramy, choc nie wiem do dzis o co. Moze o samokontrolę, zeby nie wybuchnąć? Bez sensu, skoro czasem ktos w koncu wybuchal, a nigdy nie przepraszał.

Dla mnie cisza w domu, to nie spokoj. Nauczyl mnie tego Cezar. Zaden Ksiadz nie musi mi mowic, ze zwierzeta nie ida do Nieba. On wie tyle, co ja, a czasem jeszcze mniej. Zwlaszcza, gdy uczy: to nie prawda, powinien powturzyć lekcję wiary.

Jestes w Niebie Cezarku. Tylko ta mysl pomogla mi przestać plakać. Zawsze bedziesz moim kochanym pieskiem. Czekam na nasze nastepne spotkanie. Ty tez zaczekaj na mnie.

środa, 5 maja 2010

Rozprawiam o pustce.

Nie bedzie zaskoczeniem, gdy powiem o pustce, ktora mnie dopadła. Temat jest nie tylko wprowadzeniem, ale móglby byc zakonczeniem. Jednak nie skoncze pisac, gdy zaledwie zaczelam. Wszystko trzeba wyprozniac, każdy rodzaj śmieci. Polecam! Postepuje tak od niedawna i dzieki temu syf nie zajmuje całego mojego miejsca.

Najdziwniejsze, ze teraz nie czuje sie, ani normalna, ani nienormalna. Zupełnie.. Nie mam poczucia, zeby ten stan o zdrowiu, czy chorobie swiadczyl (choć na pewno to wazny sygnał). Zazwyczaj czulam sie, jakaś. Raz bardziej zdrowa, albo chora i zawsze moglam sie dookreslić.

Jak mozna napełnić się pustką i nadal być pustym? Fakt, ze ona czyni mnie rowniez mniej pustą, ale inaczej, dostrzegłam wcześniej... Nie wiem, jak konkretnie. Nie znam tego wymiaru, bo na Ziemi on nie istnieje. Wiem jednak, ze sa takie chwile, gdy jest sie pełnym pustki. Wszystkie zdanie sa niedorzeczne, bo trzeba je najpierw napisac. Ciezko to zrobic, gdy niedorzeczny jest każdy czyn.Moze ta pustka czemus naprawde sluzy? Ciezko uwierzyc, by nic nie działo się bez przyczyny. Przywyklam, juz do niespodzianek sprawianych sobie. Moglam, przeciez ich nie przyjąć, albo zaadresować, a potem nie wysłać... Jakby nie bylo otrzymalam super pakiet, ktory cudnie wygląda na zewnątrz. Inni zazdroszczą mojego spokoju. Sadzą pewnie, ze zachowuję "spokój Ducha", ale myla sie bardzo. To nie tylko brak wewnetrznego napięcia, ale brak zycia. Musze sie, co jakis czas szczypac, zeby swe zycie przywrocic. Juz lepszy niepokój, niz serce, ktore bije, ale go nie czuję.

Innego wyjscia nie znajde, przynajmniej tymczasowo. Co gorsza, brak pustki nie uczyni mnie automatycznie nie-pustą. Nadal bede z niczym. Lód sie stopi, ale nie zniknie lecz zmieni swą postac. Woda obmywająca syfiaste chodniki, tez kiedys była lodem. Teraz nazywają ją kałuzą, do ktorej psy sikają.

Hmm... Przynajmniej rozprawiam o pustce, heh. Niestety nie znalazłam zadnego aforyzmu na jej cześć. Szukałam długo (moich) myśli, ktore ktoś wymyslił za mnie. Wierzylam, ze je znajdę, ale chyba sie myliłam. W tym samym ubraniu kazdy czlowiek wyglada inaczej. Pustka musi byc bardziej skomplikowana zwłaszcza, ze nic do niej nie pasuje. Nie tylko zadna szata, ale nawet noc i dzien stają się bez uroku. Nie sa ciekawymi dodatkami, ani ozdobami. Poza tym pustka to nie choinka i najlepiej prezentuje sie samotnie. Samolubna cały świat pożera, ale mysle, ze mnie oszczedzi. W koncu znalazła u kogoś schronienie.

Poza nie-czuciem, sa jeszcze rzeczy, ktore musze niedlugo zrobić - bez względu na wszystko. Raz, pojechac do domu. Dwa, zostać matką chrzestną dla córki kolezanki mojej mamy. Co znaczy "zostać"? W tym wypadku nie wiem. Matką biologiczną zostaje sie rodząc dzieci, a prawdziwą, gdy obdarza się je miloscią.

Natomiast, by stać sie matką chrzestną, wystarczy uczestniczyc w chrzcie. Oczywiscie mam na mysli, tzw. drogę po najmniejszej linii oporu. Zawsze bylam bardziej wymagająca wzgledem siebie. Niestety wymagania mają coś z trucizny. Po przyjęciu za duzej dawki, nikogo nie da sie odratować.. Zobacze, a raczej sprobuje wykrzesać z siebie coś wiecej. O ile "w środku cokolwiek sie tli" i o ile pustka tego "nie zdusi".Na koniec, wklejam jeszcze dwa cytaty. Trzeba szukac rzeczy, ktore dają do myslenia, Nawet, gdy zostalo sie w poczuciu wlasnej bezmyslnosci... Zresztą, moze wtedy przede wszystkim, a nie od swieta, czy od niedzieli? Ja jestem cyniczna. Ten jest pusty w moim swiecie, co w dupie ma zyciowe madrosci. Tyle, ze bezmyslnosc to jeszcze nie pustka, wiec ratuj sie kto może!!

Komp sie zawiesil.......
Nie bede probowac odzyskac tych cytatow, czyli oszczedze cynizmu :)
Niedlugo wroce, spodziewam sie, ze z jakąs euforią. Na razie czekam na pełnię Ksiezyca! Wtedy moja czarownica wyjdzie z ukrycia. Jak mówią: aż strach się bać! Te słowa powstaly chyba dla mnie, choc to narcystyczna logika. Nic nie powstaje dla nas, bo niczego nie mozna miec na wylączność. Są jeszcze rzeczy przywłaszczone, a te (chyba) najczesciej nazywamy "własnością".