Przede mną jeszcze wieczorny napad. Ostatnio bylam tak zajeta, ze nawet nie mialam na niego czasu. Jadlam byle, co i zdecydowanie za szybko, by moc sie nacieszyc "
swą chwilą". Nie musialabym jesc, poniewaz psychicznie nie czulam głodu. Jednak ciało upominalo sie o dzienną "dawkę narkotyku". A zwlaszcza zolądek przyzwyczajony do zwalania, namocniej protestowal. Przywyklam do tego, przez co uczyniłam swą chorobę
mniej uciazliwą. Całe szczescie! Juz od lat w ogole nie mam dola, gdy odwiedzam kibel (
byle nie za często), bo niby
po co? Wczoraj, przedwczoraj, ani nawet rok temu nie spotkało mnie coś nazywane
wpadką, albo
porazką. Ta ostatnia najbardziej boli, a pomyslec, ze wynika tylko z interpretacji poznawczej. Smieszne i smutne.. Gdyby dalo sie tak dowolnie manipulowac swymi interpretacjami, jak
niektorzy potrafią. Wtedy w prosty sposób swiat nabrałby kolorów, których teraz mu brakuje. Pozbyłby sie tez problemów, jakie niepotrzebnie tutaj zamieszkują. Moja codziennosc jest inna, niz wiekszosci chorych osob, zwlaszcza z
krótkim stazem. Denerwuje mnie, gdy sie zmienia na gorsze. Na szczescie ostatnio, jakos
unikam niespodzianek.
Jedyne, co mnie mocno zaskoczylo, potraktowalam jako
bezbolesną lekcję. A wszystko mialo związek z tym, ze od okolo
dwóch lat jezdze autobusem
bez podbitej legitmacji. Do tej pory nigdy nikomu to nie przeszkadzalo. Miejsce na pieczątki
zasłoniłam dowodem. Te dokumenty schowalam do czegos, co nie wiem, jak sie nazywa. Wiem tylko, ze jest czyms specjalnie dla nich przeznaczonym.
Schowek kojarzy sie raczej z
szafką w komodzie, ale mozna powiedziec:
to schowek. Zresztą kazdy posiada zupełnie rozne skojarzenia.. Pewnie nikt tego braku nie spostrzegl wlasnie, dzieki
delikatnej kamuflacji - znów nazwa własna. Dzis niespodziewanie okazało sie, ze te cholerne formalnosci sa wazniejsze, niz myslalam. Od dokladnie
trzech dni dojezdzalam na praktyki pociągiem. Kaska, z ktorą zabieralam sie samochodem wraz z dziewczynami, podobno sie rozchorowala. Zbytnio jej nie wierzylam, chociaz nie z powodu swej charakterystycznej
nieufnosci. Nawet, jesli by tak bylo, wtedy nieufnosc nalezaloby zarzucic
pozostalym kolezankom. Pocieszające... Nawet bardzo.Przez pierwsze dni w pociagu nikt nie skontrolował mojej legitmacji. Pewnie dlatego, ze konduktor okazal sie znajomym Magdy,
nie musialysmy sie fatygować. Trudno powiedziec, by to było szczescie, skoro ostatniego dnia los okazal sie
przewrotny. Niby - szczescie, znow krotko trwało. Tak to własnie z losem bywa, jak mogłam
zapomnieć? Do przedzialu przyszedl ktos zupelnie obcy. Wczesniej wszystkie wiedzialysmy o tym, bo zostalysmy
uprzedzone poprzedniego dnia. Cieszylam sie, ale niedlugo. Jakiś czas moglysmy skupic sie na widokach, a nie na
niechcianym gadaniu znajomego konduktora. Widoki piekne nie byly, ale brzydota rowniez przykuwa uwagę. Czasem nawet lepiej na nią popatrzec, gdy harmonia w koncu się nudzi.. Jakies
połamane drzewa, a nawet dom, ktory
stał sie ruiną. To wszystko oglądalysmy przez wiekszosc podrozy z dziwnym, jak dla mnie,
zaciekawieniem. W pociągu cały krajobraz wyglądał
zupełnie inaczej, niz gdy podrozowalam autobusem. Wyobrazilam sobie, ze trzesący sie przedzial jest
łonem matki, w ktorym spoczywam
bezpiecznie.
Nigdy nie wpadlabym na cos rownie
niedorzecznego. Gdybym kiedys nie uslyszala, ze takie cos relaksuje, nie wiedzialabym o istnieniu
pamieci z okresu płodowego. Zreszta duzo rzeczy bym nie wiedziala, ale niewazne... Nadal więcej nie wiem, niż wiem i tak musi pozostać
na zawsze.Nowy konduktor zazyczyl sobie od nas wszystkich
legitmacje. Poczatkowo myslalam, ze chce zobaczyc tylko dwie, a my bylysmy trzy. Jednak szybko sie
rozczarowalam widzac, jak cierpliwie
czeka rowniez na moją. Nic dziwnego, ze sie nie spieszyl, skoro pociag byl niemalze calkowicie pusty. Nie mial wiele pracy, a tę ktora o dziwo otrzymał - pewnie chcial wykonac
dość dobrze, jeśli nie lepiej
. Pomyslałam:
Co za upierdliwe facet, dwie mu kurcze nie wystarczą? Niech sobie w koncu stąd pojdzie!! Nie spieszylam sie,
wiadomo dlaczego. Improwizowałam problem z wydostaniem legitmacji spod dowodu. Liczac, ze w koncu da mi spokoj i zaraz odejdzie,
zwyczajnie sie przeliczyłam. Nadeszedl moment, gdy spostrzegl, co jest nie tak. Kilka razy popatrzył pod swiatło, czy data podbicia się zgadza..
No, jak się miala zgadzać! Dobrze Panie widzisz - dalej rozmyslałam tylko trochę wsciekla. Nastepnie zwrócił mi legitmacje i usiadl na siedzeniach obok. Mial przy sobie, jakis dziwny, jakby
mini komputerek. To bylo cos niezbednego do pracy i
naliczania mandatow takim, glupkom,
jak ja.Jak uslyszalam:
150 złotych, wszystko mi opadlo, co
opaść mogło. Spytalam, czy jest mozliwosc nie przyjecia tego, albo odmowy podobnie, jak przy mandacie. Odpowiedzial:
Tak, ale nie ma Pani szans, bo Pani legitmacja jest nie podbita, juz od dwoch lat. To troche przesady. Jakby bylo pol roku moglybym darowac, ale dwa lata? Jest Pani swietnym kąskiem dla kolei zupelnie podanym na talerzu, zwlaszcza, ze kolej upada. Nie wiem czemu, ale nawet w tamtym momcie wcale sie
nie załamałam, choć powinnam. Bylam dziwnie spokojna. Nie przerazil mnie nawet ogromny
strach w oczach Anii, ani jeszcze bardziej przerazona
mimika jej twarzy. Ona chyba bała się bardziej, niz ja.
Nie moglam strachu czuc, najpierw musialam sie
zamrozic,
doznac szoku i
kompletnego otumanienia. Wtedy wlasnie ten stan przechodzilam i z niego, juz
nie wyszłam. Nie wiem, jakim cudem, ale konduktor
ulitowal sie nade mną. Moze pomyslał, ze mój przypadek jest
zbyt żałosny, by znęcać się nad nim? Gdyby tego nie uczynil - od poczatku ten wpis wygladalby zupelnie inaczej... A moze widzial, ze
wcale sie nie spieszylam z zaplatą? Kazdy glupi uznalby:
coś tu nie gra. Niby do czego mialam sie spieszyc? Na loterii jeszcze nie wygralam, choc rzeczywiscie planuje, ale dopiero w przyszlosci. Ostatecznie doplacilam jedynie symboliczne 8 zł za wczesniejsze zgloszenie swego braku. Oczywiscie tylko pozorne. To zostalo miedzy nami, a teraz, juz pozostanie
wyłacznie na tym blogu i w mej pamięci lecz nie na długo... Co prawda podzielilam sie "nowinką" z mamą i bratem, ale oni również
zapomną.. Ja takze powinnam, bo inaczej nie zniknie moja
pociągowa trauma. Zle by bylo, gdyby tak się stalo, bo zawsze bardzo lubilam pociagi... Nie chcialabym tego zmienic....
Najgorsze, co mnie spotkalo odbylo sie dopiero po wyjsciu z pociagu. Z nerwow
zapalilam fajke, choc nie chcialam ruszac
tego gówna. Dziewczyny poszly sprawdzic odjazdy, zeby pozniej miec jasną sytuację powrotną. Ja natomiast stalam na dworze. Wolałabym napisac:
na polu, ale niektorzy sie czepiają, gdy to słyszą.
Niech im będzie! Coz, czulam sie
okropnie, bo ten pociag caly czas stal w miejscu i
nigdzie nie ruszał. To byl jego ostatni docelowy postoj. Z tego powodu w ogole nie liczylam, ze zaraz przestanie męczyc moje biedne oczy. Jednoczesnie nie staralam sie przywyknac do widoku
odrapanego dworca. Zaczęłam objawiać
straszne zniecierpliwienie, poniewaz dziewczyny dlugo nie wracaly. Gdy tak czekalam, z pociagu znow wyszedl
ten sam Konduktor i zaczal cos do mnie
krzyczec. Na chwile serce stanelo mi w gardle. Nie wiedzialam, co znow jest nie tak. Pomyslalam, ze moze
zmienił zdanie, albo chce mi tym razem wlepic mandat
za papierosa!!! Nagle wrocily dziewczyny, wiec spytalam ich, co on mowi. Dopiero one uslyszaly:
Zostawily Panie parasol. Pech chcial, ze to byl mój parasol. Ja pierdole... Musialam spowrotem tam pojsc. Dobrze wiedzialam, ze ktorys z nich trzyma ten parasol przy sobie, bo skoro go znalazł - to i wziął...
Jednak wolalam wejsc do przedzialu. Liczyłam, że
jakiś cudem, jednak tam go odnajdę, gdzie pozostał. Rozpoczęłam
poszukiwania.. Niestety efektu one nie przyniosły. Na dodatek wszyscy idioci, ktorzy tam czekali - krzykneli, zebym wrocila:
bo tam, juz go nie ma.
Oczywiscie, dzieki za fatygę - złoscilam się w myślach. Nie chce, juz pisac, co bylo dalej. Powiem tylko tyle... Jeden debil nie chcial mi zwrocic tego parasola. Wyrwalam mu go z ręki i
uciekłam. Na szczescie nie trzymal go mocno. Szczerze powiedziawszy nawet, gdybym ten parasol stracila, nic by sie nie stalo... Przez chwile zastanawialam sie, czy odejsc bez niego. Jednak moja ręka spontanicznie sięgneła
po swoje, jeszcze
zanim pomysłam. Dobrze zrobiła.. Od tej pory nienawidze konduktorow!!! Zeby tego bylo mało dziewczyny widzialy calą sytuacje i strasznie sie smialy. Podobno z daleka wszystko wygladalo, jak komedia. Taaa, ciekawe jaka? Na pewno
beznadziejna i nieśmieszna dla mnie!!A
odnośnie praktyk - ucieklysmy z przedszkola i wrocilysmy na terapie zajeciową. To zbyt skomplikowane i za dlugie, by o tym teraz napisac... Obecnie
drugi tydzień dobiegl konca, ale wcale sie nie ciesze. Czekam na hospicjum. Chcialabym w ogole nie miec tych wakacji i pracować. Praca jest dla mnie
ratunkiem. Chyba kiedys zostane
pracoholiczką. Tendencje wyrazne, juz posiadam. Na razie tylko
brakuje pracy, ale spokojnie, Biedronka zawsze będzie
czekać na mnie. Dziękuję i zbankrutować wam nie pozwolę...
To zadziwiające, ale nawet alkoholik, ktory nie ma pieniedzy, jakos zawsze wykombinuje alkohol. Mysle, ze brak pieniedzy nie skazuje na brak tego, czego sie naprawde potrzebuje. Nie boje się, chociaz powinnam. Zycia dla jedzenia - niektorzy nie nazywają zyciem. Juz o tym slyszalam. Kazdy przezywa własne, jak potrafi. Mimo, ze moglby lepiej, ale nikt go tego nie nauczyl...