wtorek, 27 lipca 2010

"Jesteś tym, co jesz".

Głowa mnie boli. Fizycznie czuje sie beznadziejnie. Na szczescie nie mam dola. To glupie, ale ciesze sie zarciem, ktore matka dzisiaj kupila. Wiem, ze wieczorem czeka mnie troche przyjemnosci. Wczesniej musialam sie napychać byle czym. Jak nie jest się glodnym, a je sie tylko dla smaku, jedzenie musi byc naprawde wypasione, aby smakowalo. Lubie pod koniec napadu pochlaniac cos slodkiego, choc nie jest tak, ze bez slodyczy zyc nie moge. Jak lodowka swiecila pustką, zawsze znalazlam cos do przegryzienia w piwnicy, gdzie matka trzyma przetwory. Pocieszalam sie ogorkami kiszonymi, czy jakąś maminą salatką. Zrobilam tez ohydną jajecznicę z (10) jajek, ktore gdzies tam znalazlam. Dodalam do tego mnostwo musztardy, a takze ziemniaki i czosnek ze sloiczka (od babki - bo to jej czosnek /na ciśnienie/). Calosc wyglądala obrzydliwie. Ostatnio matka pytala Daisy, czy ona tez gustuje w podobnych "ciapach". Oczywiste, ze tak.

Moze, gdzies w glebi duszy czuje sie naprawde podle. To ponizajace, aby w ten sposob odslaniac na blogu swą najbardziej obrzydliwą, zwierzęcą nature. Jednak taka wlasnie jestem. Nie bede sie przed sobą kryć. Dzis mam ochote, aby opisac sytuacje,w ktorej jestem, bo nie wiem, czy jutro nie znajde sie w innej.

Nie... Nie potrafilabym. Czym ciekawszym ode mnie zajmują sie ludzie zdrowi? Ogladaja denny film? Pewnie sensacyjny, bo w telewizji wiecznie puszczają rozne szczelaniny, na ktore nie moge patrzec. A moze czytają ksiazke? Pewnie są na to zbyt leniwi, bo komu chce sie jeszcze czytac? W dzisiejszych czasach wygrywa komputer. Nie wspomne o rozmowach rodzinnych. Ludzie nie potrafią komunikowac sie ze sobą. Sa wyjatki, ale one niewiele znaczą. Moje zycie chyba nie jest takie zle. Mam sie czym zajać. A telewizja, ksiazka, czy rozmowa nie jest ambitniejsza, niz napad.

A więc moje zycie jest podobnie dupiaste, jak zycie innych osob. Ta mysl podnosi mnie bardzo na duchu!

Wiecznie te stale cykle zyciowe obserwuje, ktore rzekomo kazdy czlowiek powinien przejsc. Ja sie wylamalam, bede inna. Uzalezniona, nazarta i obrzygana, ale wolna od wszystkiego. Wolna od wszystkiego poza zarciem, ale niektorzy sa bardziej zniewoleni.

Tak pocieszaj sie!! Wlasnie tak!!
Jabłka,
jogurt truskawkowy Jogobella,
kefir biedronkowy,
duzy serek wiejski w zielonym wiadereczku,
krem z tunczyka do smarowania kanapek,
salatka, ktora przygotowala matka,
ser zolty,
pomidor,
ogorek (nie ten, co ma zielony garniturek),
maslo,
chleb,
paprykarz i
duuuuuuzo duuuuuuuuuuuuuuuuuzo wiecej.

Jaki debil napisal, ze "jestes tym, co jesz"?
To kim ja jestem, skoro wszystko wyrzygam? Jogobellą? Masłem? Paprykarzem?
Pustką w srodku? A moze tym, co sie uratowalo i strawilo? Chyba tak, bo nigdy nie wiem, co we mnie zostało....




Mam na imie nie wiem i zapomniane nazwisko.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Clinic

Pisanie, jak wszystko, co mnie zajmuje - dziala troche terapeutycznie. Gorzej, ze czesto niczym nie potrafię się zająć. Teraz, jednak postanowilam napisac. Juz wczesniej mialam sie zabrac za to, ale nie moglam. Uleglam napadowi. Chcialam calą winę zwalic na zbyt wolno chodzacy internet, ale kogo mialabym oszukać? Zadna muzyka mnie nie zajmowala, zadna strona na necie nie interesowala, zaden film nie wciagal, zaden spacer nie pociągal, rozmawiac tez nie moglam nawet w myslach ze sobą. Zreszta nie mialam wtedy do powiedzenia niczego ciekawego poza "ja pierdole", albo "dajcie jeść".

Po nazarciu i zwaleniu, czuje sie duzo duzo lepiej. Moj organizm odzyskuje tzw. homeostazę, ktorą inni utrzymuja bez choroby. Szkoda, ze przyzwyczailam go do takich szalenstw, bo bez nich nie daje mi spokoju. Upomina sie o swoje, a ja nic nie moge zrobic. Ze swoim szalenczym organizmem nikt by nie wygral, wiem to na pewno. Z cudzym owszem. Latwiej cos komus nakazac, zamknąc go w jakims pomieszczeniu z dala od jedzenia i na wysokosci, aby nie wyskoczyl przez okno. Sobie tego raczej nie zrobie, choc pamietam dziewczyne, ktora specjalnie zatrzaskiwala drzwi balkonowe, by uniknąć napadu. Czytalam kiedys o niej na forum. Ja dawniej wrzucalam do palącego sie pieca ulubiony krem czekoladowy. Bylam wtedy dumna z siebie, bo nie uleglam pokusie. Dzis nic sie nie stanie, jesli raz dziennie, ale nie więcej, pozwole jej (pokusie=chorobie=głodowi oświęcimskiemu=równaniu bez rozwiązania) zrobić w kuchni imprezę.

Daisy pożyczyła mi ksiazke "Pamietnik bulimiczki". Kiedys czytanie o ed wyzwalalo we mnie ducha walki, ktorego kazdy posiada, ale z niego nie zawsze korzysta. Tamten duch podazal w kierunku spadku wagi. Albo przynajmniej dazenia, by ten spadek (ale nie upadek) WRESZCIE próbować uzyskać. Dzis te tematy nie sa mobilizatorem. Ducha nigdy widziec nie moglam, ale wczesniej choc czulam jego obecnosc.

A teraz jedyne, co czuje to stępienie emocjonalne. Czyzbym wziela za malo Tussi? Chyba musze sie bardziej pobudzic, bo nie znosze tego stanu. Najblizszy napad zaplanowalam dopiero na pozny wieczor.

Jakby tego wszystkiego bylo malo, matka chce mnie wsadzic do szpitala. Rozmawiala o tym z Daisy. Wczesniej nie przejmowalam sie gadką o hospitalizacji, poniewaz nigdy nie martwie sie na zapas. Na zapas, to ja jedynie zachowuje jedzenie pod skórą w postaci tkanki tluszczowej, ale nigdy inne klopoty. Daisy uswiadomila mi wagę sprawy. Wedlug niej matka jest teraz naprawde zdeterminowana. Obiecala, ze dostane psa, jak wroce z tego super pobytu. Nie chce nic w zamian, nawet psa. Ona nie wie, co to odwyk. Czlowiek zrobilby wszystko, by takiego cierpienie uniknąć. Wole leczyc sie za rok, przysiegam przed Bogiem i przed sobą!!

W ten czwartek bede wiedziec, czy zostalam przyjeta. Modle sie, aby nie brakowalo podan od anorektykow, poniewaz oni zawsze mają pierwszeństwo ze wzgledu na zagrozenie zycia.Musze wytlumaczyć matce, ze jesli chce zaprosic Stasieka (tak na niego teraz mowie), nie musi sie mną krepować. Czuje jedno. Ona dazy do pozbycia sie klopotów z domu, bo boi sie, ze znow go zwyzywam. Rozsadek podpowiada inaczej. Moze po prostu ona pragnie, abym naprawde sie wyleczyla. W koncu jestem jej corką i powinna mnie kochać... Rozumiem, wszystko jest zawsze duzo bardziej skomplikowane, niz sie wydaje.....

I tak wolalabym, zeby mnie nienawidzila, ale byla szczesliwa. Niech kiedys kurwa przestanie rezygnowac z siebie dla mnie, bo obie pozostaniemy martwe.

niedziela, 25 lipca 2010

Idę żyć.

Daisy, juz odjechala, bo praca i inne obowiazki wzywają. Oczywiscie wczoraj szybciej sie pogodzilysmy, niz trwala klotnia. Zreszta, to nawet nie byla klotnia. Dopadlo mnie zwykłe wkurwienie, ale nie potrafie sie dlugo gniewac na kogos. Przeprosilam ją, bo trzeba umiec przepraszac ludzi za blędy. Ja wlasnie bląd popelnilam, reagujac zbyt nerwowo i zwyczajnie chamsko. Wiedzialam wtedy o tym, jednak nie chcialam się powstrzymać. Powinnam, ale tych powinności jest zbyt wiele.

Tak samo mowie bratu, aby nie wstydzil sie plakac, nawet przy ludziach, bo to zaden wstyd. Nikt nie bedzie zyl za Ciebie, wiec po co udawać, by nie razić obcych oczu? Czyjeś oczy, czyjaś sprawa. Pozory sa wygodne na chwile, ale nigdy na dluzej. Nie warto się dla nikogo poświecać, a tym bardziej z czegoś rezygnować.Wczoraj mialysmy z D., az trzy napady. Nigdy nie zgodzilabym sie na podobną sytuacje, ale nie wyszlam jeszcze ze swoich ciągow. Zatem nikt nie musial mnie przekonywac do zarcia, sama go potrzebowalam bardziej, niz powietrza. W takie dni, gdy tylko jem, nie wychodze z domu, ani nie chce sie z nikim spotkac. Najbardziej przeszkadza mi dyskomfort, gdy trzeba kogos splawic. Gdybym mogla sama ustalac na ile sie spotkam i kiedy, bylo by wygodniej. Jednak zawsze slysze te wkurzające "nie chodzmy jeszcze do domu", "czemu chcesz tak szybko isc", "zostanmy jeszcze", albo "co bedziesz robila w domu". Przykro mi, ale ja mam co robić. Nie nudze sie ze sobą, moze czasami, ale mniej niz z wami. Na szczescie z Daisy jest inaczej. Moglaby zostac moją zoną, albo zwyczajnie ze mną zamieszkac. Tylko, ze potem dopadłaby nas rutyna, jak to zwykle bywa, gdy ludzie sa na siebie skazani. To jest okropne, wiec moze lepiej, ze juz pojechala?Oczywiscie chcialabym, zeby zostala na dluzej, ale skoro to niemozliwe, wmowie sobie, ze tak jest lepiej. Nawet nie musze sie do tego tak bardzo przekonywac, bo jestem z tym w miarę pogodzona. Przywyklam, ze co dobre musi krotko trwac, a jesli tyle nie trwa jest zle. Chyba nie mam tak wielkiego dola, jak moj brat. W trojke zachowalismy sie, jak bohaterowie filmu "Marzyciele" tylko troche pozadniej. Ja stalam i patrzylam, bo mną nikt nie powinien się krepować, a tym bardziej przyjaciele. Nic mnie nie gorszy. Kazdy niech robi, co chce i jest ok, dopoki ja tego robic nie musze. Jednak wiecej nie moge napisac. Nie chce pewnych rzeczy ujawniac. Wiele skrywam nawet przed sobą i niech tak pozostanie.Tak, wiec wszyscy wrocilismy do codziennosci, jak powiedziala Daisy. Powodzenia przyjaciolko! Oby ta codziennosc ukazala nam przychylne oblicze, takie o ktorym chyba zapomnialysmy. Nigdy nie wiadomo, czy wrog nie umialby być przyjacielem. Nie zapomne chwili, w ktorej odwiedzily nas Dorota i Edyta. Nie zapomne, jak sie smialysmy z napenionymi do rozpuku zolądkami. Nie wiem, co mnie napadlo, ale strasznie rozbawila mnie tamta sytuacja. Wlasnie chcialam isc sie wyrzygac, a Ty jeszcze jadlaś, zeby sie dopelnić, gdy zadzwonil telefon. Jakbym wiedziala, ze one czekaja na nas tuz przy furtce, nie podnioslaby sluchawki. Jednak chyba warto bylo dla tej chwili dzieciecego smiechu, prawda? Smieszne tez bylo, ze musialam ubrac, jakas starą koszule w krate, by ukryc swoj brzuch. Nie chcialam, aby zobaczyly, ze w ciagu jednego dnia on tak bardzo urósł. To z pewnością wydaloby sie im strasznie dziwne, a na pewno podejrzane. Tylko my wiedzialysmy o co chodzi... Czasem sie mowi, ze "jesli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniadze". My mamy inaczej, a odpowiedz prawidlowa brzmi: nie przyjmuję gosci z pełnym żolądkiem!!Podoba mi się, ze jestem dzisiaj taka blada na gębie. Przynajmniej wreszcie znikly cholerne rumieńce, których nienawidze. Chciałabym zawsze mieć bardzo bialą twarz. Nie wiem czemu, ale lubie wyglądać niezdrowo. Noszę wtedy w sobie cos ze śmierci. Choć tak naprawde każdy ją posiada w najdrobniejszej komorce, gdzie w krwiobiegu miesza się z zyciem, większość widzi ją dopiero w szpitalach i cmentarzach. A ja im dalej jestem od zycia, tym mniej się go boję.

Zycie, to rzeczywiście smiertelna choroba tylko niektórzy chorują dłużej, a inni szybciej się „kończą”. Coz, idę żyć, tym razem bez Daisy.....

sobota, 24 lipca 2010

Chłodno i z dystansem.


Daisy przyjechala wczoraj. Zdarzyłam, już powiedziec „spierdalaj do domu”. Zapytala tylko „czy to było do mnie”, ale nie odpowiedziałam nic. Może naprawde nie spostrzegla, ze chodzilo o nią, albo wolała tamto przemilczeć. Strasznie mnie wkurwilo jej zachowanie. Zachowuje się czasem tak, jakby przyjechala nie do mnie, ale do mojej matki. Co prawda roznica wieku miedzi nimi jest nawet mniejsza, niż miedzy nami, ale chyba nie o to tutaj chodzi.

Nie mogę wytrzymac, jak matka na mnie nadaje do D.... Bywa tak, jak dzis, ze cos jej się dzieje bez powodu. Często nie rozumiem ludzi. Chyba wszyscy są pojebani, a niekoniecznie ja. Albo po prostu, to ja jestem najbardziej pojebana i nie do zycia – przynajmniej nie w tym zyciu.

Jak można przyjechac do kogos i bezczelnie na niego nagadywac? Albo, jak można oczerniac mnie chamsko przy jakimś gosciu (czytaj: matka)? Nie mam ochoty się bronic!

Nie podejrzewałam Daisy o podlizywanie się mojej mamusce. Jednak bez względu na przyczyny, które nią kierują, nie potrafię znieść czegos takiego.

Najbardziej denerwujące podczas jej ostatniego pobytu, było pierdolenie przy naszym napadzie. Ciągle słyszałam, jakie to „zarcie jest zajebiste”, „mój orgazm”, „nie zrezygnuje nigdy z tego”. Ja zre, jak swinia, ale wylacznie z konieczności. Przyjemności tez troche w tym jest, ale pamiętam jeszcze, jak było normalnie kiedyś. Nie uwazam, by zarcie można było nazwac sensem zycia, choc obie tak wlasnie uczyniłyśmy. Moim zdaniem Daisy powinna się wziąć za siebie. Ma 37 lat i jak tak dalej pojdzie niedługo odjebie, czego bym nie zniosla. Dostanie zapasci, albo cholera wie czego. Poza tym chujowe są poranki, gdy czeka się na wieczorny napad i tylko to człowieka interesuje. Czy zajebiste zycie naprawde smakuje rzygami? Kogo ona oszukuje? Siebie, czy mnie?

No i te teksty matki: „zyjesz, jak chcesz”, „robisz, co chcesz”, „jestes egoistką”, „wszyscy cię kiedyś zostawią”, „zobaczysz tak, jak ty ludzi traktujesz, tak oni cie potraktują”, „niedługo wszyscy się na ciebie wypną, bo zobaczą z kim mają do czynienia”, „zlemu człowiekowi to wszedzie zle”, „nikt by z tobą nie wytrzymal”.

Znam je na pamięc lepiej, niż modlitwe. Znam je doskonale. Jeśli kiedys zachoruje na Alzheimera i strace tozsamosc, która i tak jest niejasna, tylko one pozostaną. Żadna choroba ich nie przykryje. Żaden ogien nie spali. Nigdy nie przepadną - dopóki jestem i one pozostaną. Może jedynie obojętność pozwoli mi spojrzec na nie, jak na kolejny dzien w roku… Znów chlodno i z dystansem...

Dziekuje.. Wreszcie może nawet uda się przejść przez zycie niezauważonym, oczywiście chlodno i z dystansem.

wtorek, 20 lipca 2010

U dr. Straszydło.





Obiecalam, ze dokoncze stary wpis.

Pierwsze dni w domu – niemal ciągnące się lata – staly się zupełnie takie, jak przypuszczałam. Czy wysnilam sobie sen, który pozniej stał się rzeczywistoscią? Jeśli tak, to musial być sen na jawie. Odkryłam, że prawdziwy koszmar rozgrywa się dopiero w zyciu. Egzystuje bez nadziei, ze się kiedys przebudze. Jeśli podczas snu ta nadzieja również jest nieobecna – przynajmniej w końcu się budzę.


Zylam z napadu do napadu. A ze 1 napad potrafił trwac nawet z kilka godzin (przewaznie 3), noc nadchodziła szybciej. Niestety nawet gwiazdy, ani księżyc – na nic dobrego nie wskazały. Wszystko, jakby obróciło się przeciwko mnie. Choc zawdzięczam ten stan tylko sobie, zaczelam spostrzegac swiat, jak wroga. Zdawalam sobie sprawę, ze to nieracjonalne, ale co z tego? Chyba wcale racjonalna być nie chciałam, a nie tylko nie umialam. Nienawidziłam ludzi, którzy zyja normalnie. Może dalej nienawidzę?

Na dodatek chodziłam spac dopiero o 5 nad ranem. Wstawałam popołudniu i zawsze z wielkim trudem. Pierwsze kroki kierowałam do kuchni. Rozumialam, ze dobrowolnie się pograzam. Nie poddalam się - tylko na chwile zaniechałam walki. Takie zycie, gdy trzeba tylko walczyc o przezycie - jest bardzo męczace. Kiedys musialam się zatrzymac, aby zregenerować utracone siły. Niestety moje „przystanki” zamiast wzmacniać – paraliżowały wiarę. Nie wiem, co mnie napadlo.

Dlaczego musze zachowywac się, jak nic nie warta szmata, pytałam siebie. Dlaczego sama sobie to robię, nie potrafiłam zrozumieć. Nie umialam oprzeć się zarciu. To prawdziwe blędne kolo. Za każdym razem, gdy wyczuwałam napad, myslałam – nic Ci nie da, ze jeden opuścisz, przyjdzie nastepny... I tak jest za każdym razem.

Niedawno byłam na umowionej wizycie u dr. Straszydło. Nasłuchałam się na jego temat mnóstwo złych rzeczy. Daisy nazwala go „nędzną kreatura” i poparla swe zdanie dosyc rzeczowymi argumentami. Przed spotkaniem oczekiwałam wielkiego chama. Tymczasem okazal się zwykłym, niezbyt sympatycznym lekarzem, jakich zapewne wiele. Gdy zadawal pytania, zachowywałam się dosc opryskliwie. Troche drwiłam z tego, co mowil, co nie ma szans, aby nie dostrzegł. Chciałam ukryc swój wstyd i pokazac, ze jestem silniejsza od niego, choc nie wiem po co. Dręczyła mnie wściekłość, bo od jakiegos czasu nienawidze wszystkich psychiatrow. Nienawidze, bo oczytali się książek i być może sądza, ze nalog jest jakiś. Ciekawe jaki, bo nawet ja tego nie wiem, poza tym, ze chujowy.

Dr. Straszydlo stwierdzil, ze zidentyfikowałam się z ojcem. Mowil jeszcze jakies inne dziwne rzeczy, ale mialam problem ze zrozumieniem ich sensu. Kilkakrotnie powiedziałam: „nie rozumiem”. W koncu zaczal mi je wyjaśniać. Odparłam, ze „dalej nie rozumiem”, a on się nie poddal. Spróbował jeszcze raz powiedzieć, to samo, co wczesniej lecz innymi slowami. Wtedy ja się poddalam. Nie oświeciło mnie, co trudno nazwać zatajeniem ciemnoty – mroku chyba nie da się ukryć, choć siebie owszem. W końcu nic się nie odezwałam.

Najgorsze, ze widziałam jakąś dziewczyne, która wychodzila z oddzialu. Szla do gabinetu, jakiejs babki, prawdopodobnie psychiatry, albo psycholog. Zdołował mnie widok jej chudych nog. Mine miala straszną, jakby codzien po posiłku fundowali wszystkim pacjentom - elektrowstrząsy. Musiala się tam strasznie zle czuc, przypuszczam, ale przeciez sama chciala ‘leczenia”. Najgorsze, ze teraz czuje się przez nią bardzo zle, tak tłusto. Troche jej nienawidze, choc się nie znamy. Nawet, jeśli nie widzi swej chudości – inni nie są ślepi.
Matka była rozczarowana, gdy zrozumiala, ze doktorek mnie nie przyjął. Trochę uczylam się na temat motywacji. Nie zrobiłam wszystkiego, aby swoją udowodnic podczas rekrutacji, bo tak to się nazywa, heh. Jednak nie powiedziałam, ze leczyc się nie chce. Gdy dr. zapytal mnie o powody wizyty u niego, odrzeklam: „trzeba się leczyć”, albo „wypada się leczyc”. Te slowa były bezpieczne, bo nie skazywaly mnie na szpital, ani nie przekreślały. Poza tym, dzieki nim zachowalam resztki godności i uniknęłam poczucia, iż kolejny raz proszę się o coś. Nienawidze tego i czasem mysle, ze zrobie to nigdy (czyli nie zrobię), albo – dopiero po swym trupie.

Dr. Straszydlo powiedział, żebym zadzownila do niego, jak będę mieć „wiekszą motywacje, bo na razie mam zbyt niską”.

W jego gabinecie rzucilo mi się w oczy kilka drobiazgow. Na studiach uczyli nas, ze zegar powinien zostac umieszczony za plecami pacjenta - zawsze. Chodzi o to, aby był w miejscu niewidocznym. Badający spoglądając na badanego i przeprowadzając wywiad, latwo może kontrolowac czas. Ciekawe, skad się wziął taki bląd u „profesjonalisty”? Dziwi mnie to bardzo, bo jego zegar znajdowal się w centralnym miejscu na scianie. Oboje mielismy do niego bardzo latwy dostep wzrokowy. Poza tym pomysl, by zawiesic obok kilka dziwacznych obrazow, chyba również nie był trafiony. Pacjenta z manią, mającego problemy z uwagą - latwo rozproszyc, a niewykluczone, ze i taki do niego przyjdzie.

Tak w ogole niedługo przyjezdza do mnie Daisy :)

sobota, 17 lipca 2010

Szczotka, nigdy grzebień.




W tej chwili obok klawiatury, ktorą się posluguje - z mniejszą lub większa gracją (heh, nie o to chodzi) - spoczęły stopy mojego brata. Pozwoliłam mu zostac w pokoju. Pod warunkiem, ze nie będzie przeszkadzal, bo zajmę się kompem, a nie nim. Zgodzil się. Te jego stopy potrafie znieść. Na razie! Dobrze, ze chociaz są umyte.... Tylko tego brakuje, by było inaczej…. Sadze, ze tej wielkiej przyjemności nie moglby mi dać. Chociaz jestem jego kochaną siostrzyczką, nogi umył dla siebie.

Musiałam mu tez zrobic siostrzany masaz. Nie chcialam używać do tego rąk. Zwłaszcza teraz, gdy w te cholernie upalne dni tak bardzo rece się pocą. Potrzebowałam innego sposobu. Oboje jesteśmy dziwni, ale fajnie mieć takiego brata, którego mogę poprosic o masaz. Nawet wcale nie musze go przekonywac, bo zwykle szybko sie zgadza. Jednak wszystko ma swoją cene i jak on mi, tak ja jemu. To sie tyczy roniez zlych rzeczy. Wlasnie dlatego najczęściej dziekuje za zbędne przysługi. Pozniej musze sie odwdzieczac, zebysmy byli kwita. Akurat obecnie odpłacam stary dług.

Położyłam się obok niego na lozku i wzielam szczotke do włosów. Pomyślałam, ze chuj z tym, ze jest moja. Nie będę się później brzydzić, gdy dotknę nią swojej głowy. Az tak brzydliwa nie jestem. Zaczelam mu czesac tym grzebieniem jego plecy. Chciałabym napisac plecyska, ale takie slowo chyba nie istnieje. Coz, mogę stworzyc wlasne.... Na szczescie nie trzeba się do tego uciekac. Gdy powiem, ze chciałam – jest zupełnie, jakbym to otrzymała. Dobry chwyt.

Bogdanowi zakomunikowałam: Skoro szczotka jest do czesania, ja tez czesze Twoje wlosy. Na cale szczescie jego plecyska nie były owłosione, aczkolwiek nie brak było rozstępów. Wspolczuje mu. Po lekach, które bierze znacznie przytyl. Stad wlasnie sa rozstępy, typowe dla znacznych wahań wagi - szybkiego chudniecia lub tycia, czy wzrostu ciała. B. zawsze był bardzo chudy. Niektórzy pocieszaja go, ze „teraz to chłop”.On rzekomo nie przejmuje się przybraniem na wadze, chociaz chciałby troche schudnąć. Chyba wczesniej czuł się ze sobą lepiej.

Chciałabym mu pomoc, ale chyba jestem ostatnią osobą, która ma do tego prawo. Ja zawsze wybierałam radykalne kroki. Gdy mi na czyms zależało nie było mowy o porażce, ani o przełożeniu walki na jutro. Walka toczyla się zawsze dzisiaj i po trupach. Tam, gdzie cel uświęcał wszystkie środki - tam byłam ja. Nieciekawe miejsce lecz przeze mnie stworzone. Na dodatek ten swiat.. On pozwolił naiwniakom, jak ja - uwierzyc, ze mogloby byc inaczej, gdyby go zmienić.. Jak pięknie- mysle sobie i nie wiem, czy dziekować za wiarę, ktorej czasem brakuje. Nie wiem, czy dziekowac za cel przyblizania sie do smierci, skoro te smierc od urodzenia mam zapewnioną.

Zmieniając temat chciałabym teraz, jakoś podsumować ten ostatni czas. Nie lubie postępować, jak niektórzy na swoich blogach. Czasem, gdy na niektóre z nich trafiam, nawet po dlugim czytaniu, wciąz nie wiem, kto je pisze. Chodzi o charakter wpisów, nie zaś o ich częstość. Pewna dla mnie nie-jasność powstala nie przez brak podstawowych informacji lecz glownie czasowej ciągłości. Może tak mialo być? Calkiem możliwe. Poznać kogoś nie znaczy wiedzieć, co on robi i myśli przez większość dni w tygodniu. Jednak w swoim wypadku cenie tę ciągłość. Staram się zachować jasność, bo z kawałkow trudniej mi siebie odczytać. Co bylo aktualne wczoraj, dzis nie ma znaczenia. Musze mniej wiecej podkreslac, jak to sie zmieniało dzień - po - dniu, ale nigdy nie wyjasniam dlaczego - bo nie wiem.. Zycie nie jest takie proste, jak przygotowanie do egzaminu. Wziaźć kolorowego pisaka i zamazgrac na czerwono, co istotniejsze w ksiazce. Gdy oddawna sa ludzie, ktorzy sie tym zajmuja, mozna na nich polegac. A swego zycia nikomu nie powierze. Bog tez za mnie zyl nie bedzie - nawet jesli da mi podpowiedz.

Ostatni tydzień w Hospicjum praktycznie się nie liczy mimo, ze nie powinnam tak mowic. Przeciez on nie dla mnie sie nie liczy, choc pozostawil wewnetrzny niedosyt nie w kim innym, a nadal we mnie. Tak, wiec w ten, czy w inny sposob nie odcielam sie od jego wplywu. To ostatnie zdanie nawet malym sprostowaniem nazwac sie nie da. Poza tym, jakie jest duze sprostowanie, by odroznic je od mniejszego? Czy to naprawde ważne?

Umówiliśmy się, by dochodzic do Hospicjum tylko, co 2 dzien. Przez to bardzo szybko zlecial cały tydzień - jaki z zalozenia mielismy tam spedzic. Martwiłam się perspektywą powrotu do domu, ktora zblizala sie do mnie szybciej, niz moje mysli. A moze tylko teraz tak sadze? Lęk jest zawsze najsprytniejszy, ale tylko ten nieuzasadniony. Bardzo chciałam mieć praktyki, jak najdłużej. Może najfajniejsze stalo się w nich cos, czego wczesniej nie spostrzeglam, zwyczajnie przeoczylam. Nie mialam czasu, ale nie nawróciłam się w chwili, gdy zaczelam nad tym rozmyślać. Zadalam sobie pytanie: Czy praktyki nie nudzily mnie, bo bylam z ludzmi, których lubie i wszyscy musieliśmy je odbyc, by mieć z tego korzyść? Potem rozebrałam to na pojedyncze czynniki: fajne osoby, obowiązek i spełnienie warunku pomocnego w znalezieniu pracy (czytaj: korzyść). Dalej nie chce tego analizować.. Po prostu nie chce mi się.

Co było dalej? O tym chyba napisze w kolejnym wpisie, bo chyba musze jeszcze zrobic napad. Poza tym glowa mnie boli - może wlasnie dlatego, bo czuje, co chyba muszę, heh.

A co do masowania brata, widok nas na lozku musial być zabawny. Niedorobione rodzeństwo, heh. On sobie lezy, troszkę jak słon (bez obrazy!!!). Natomiast ja z boku trzymam na zmiane, to w prawej, a to w lewej rece swój grzebien. Drapie nim bardzo niedbale całe jego ogromne plecy(ska). Wcale nie uważając na rozstępy i czyniąc je jeszcze bardziej czerwonymi (przez nacisk szczotki). Sprawiałam wrazenie kogos, kto zaraz uśnie. Tak naprawde puściłam muzyke, by umilic swą, jakze ambitną prace. Oczywiście sama wybrałam kawałek, bo brat mialby za dobrze... Jeszcze czego!

Ta muzyka pomogla i rzeczywiście dopadla mnie lekka senność. Na szczęscie, jak widac – spać nie poszlam, bo zapewniam, nigdy nie lunatykowałam. Poza tym powątpiewam w istnienie lunatyka umiejącego napisać coś w języku innym, niż przez siebie stworzonym. Chodzi mi o coś w stylu:jhahdsihdhdabdkjbfsbfsbjsfkjfkfsksfk