wtorek, 31 sierpnia 2010

Zimno.


Stasznie zimno. Nie musze wygladac przez okno, by witac jesien. Zimno przenika przez skóre, gleboko do kosci. Ta pogoda swietnie oddaje moj stan ducha. Dobrze, ze sie zepsula. Przynajmniej nie pielegnuję poczucia, ze cos trace. Teraz inni ludzie tez beda musieli wiecej czasu spedzac w domu.

Obawialam sie wrzesnia, choc na niego wyczekiwalam. Obiecalam, ze teraz naprawde wezme sie za siebie. Trzeba sie zlozyc w calosc, by przypominac choc troche czlowieka, gdy pojde do szkoly. Inaczej bedzie bardzo zle. I nie chodzi wcale o to, jak sie ludziom pokaze, ale jak bede sie czula. Nie dam rady. Przedmiotow sporo sie szykuje, zeby zachowac odwrocona kolejnosc i znow stawac na glowie. Oto moja szkola. A ten cholerny Marten nawet nie powiedzial, co z tematami naszych prac magisterskich. Jesli sie uda, zmienie zupelnie koncepcje. Najlepiej niech on mi cos zaproponuje.

Wybiore najprostszy pomysl, ktory mi podrzuci. Wazne, zeby znaleźć do niego literature i byle to nie bylo cos bardzo nudnego. Akurat tego ostatniego mniej sie obawiam, niz wczesniej. Z dwojga zlego chyba wole nudny i prosty temat, niz taki, z ktorym nie dam sobie rady. Chyba nabralam troche rozsadku w te wakacje, bo wiatru w zagle zdecydowanie nie. Na pewno zaczelam sie bac, ze nikt mi nie pomoze. Marten oczywiscie ma, gdzies skad kazdy wezmie testy, wiec trzeba liczyc na te, ktore sa w pracownii. Moich oczywiscie nie ma. Oby Ksiac, ktory wszystko zatwierdza, zgodzil sie na te zmiane. Musi, bo nie zamierzam trafic na kolejne schody. Chce zrobic, co musze i odzyskac spokoj. Zawsze wszystko robie beznadziejnie, dlatego sprobuje przejsc po najmniejszej linii oporu.

Przeraza mnie mysl, ze jak skoncze szkole pozostane z niczym. Nie wyobrazam sobie zyc, jak normalni ludzie. Codzienna praca w tym samym miejscu - przypomina wizję wlasnej smierci. Nuda zabija. Jest u mnie na drugim miejscu zaraz po lęku. Coz, wszystko pozostanie przewidywalne, czyli jestem w domu. Gdy, juz przywiazalam sie do jakiegos miejsca, stworzylam plan, ktorego przestrzegalam, jak swietego rytualu, trzeba bedzie zaczac zyc na nowo. Dla mnie, to bedzie to samo zycie - tylko bez ostatniego normalnego punktu zaczepienia. Oby mnie szlag trafil, gdzies po drodze, zebym nie musiala niczego musiec. Nie chce kolejny raz na sile doczepiac sie do czegos. Najlepiej odczepic sie od wszystkiego i by inni odczepili sie ode mnie.

Spokoj i miejsce, gdzie nie czuc zimna, czasem jeszcze mi sie marzy.

1 wrzesnia marzyc przestane. To zaraz nastapi. Tak bedzie prosciej. Jesli istnieje naprawde cos takiego, jak wewnetrzy kokon, chce sie w nim zamknac. Tam tez zimno nie dociera.

sobota, 28 sierpnia 2010

"Tato, zostaję".

Znow musze napisac, by odciagnac nadejscie pewnych niemilych rzeczy. Mam nadzieje, ze potem uda mi sie je zrobic, jak najlepiej. A jutro niedziela. Ostatnia niedziela tego miesiaca. Zostanie calkiem niewiele wakacji, choc niektorym moze sie to wydac smieszne. Jednak blizej mam, niz dalej. Blizej normalnosci, blizej starego sprawdzonego systemu. Obiecalam sobie, ze gdy tylko wyjde na prostą - postaram sie utrzymac ten stan, jak najdluzej. Nie moge psuc wszystkiego za kazdym razem, gdy pojawi sie wolny czas. Taki czas jest nieunikniony. Daisy miala stu procentową racje mowiac, ze wakacje sa dla nas zabojcze. Najgorsze, gdy sie skoncza - beda te pytania, jak mi minely i co ciekawego robilam. Pewnie znow powiem, ze dobrze i szybko urwe temat, zaczynajac nowy. Chcialabym lubic klamac, bo niektorym klamsta sprawiaja przyjemnosc, a i ich sluchanie moze ciekawic. Ja ich nie lubie. Coz mi z fantazji. Nawet jesli inni na bajki naprawde sie nabiora, satysfakcji mi to nie sprawi. A przede wszystkim, to nie zmieni malo kolorowej rzeczywistosci, moich losów. Daleko im do bajki.Wczoraj usiadlam na balkonie, popatrzylam w niebo, ktore wydalo sie dziwnie bliskie. Czasem to chwila, gdy tak czuje, ale bardzo przyjemna. Probowalam zasmakowac powietrza, jak za dawnych lat. Nie wiem, czy mi sie udalo. Trudno powiedziec. Zreszta glupia jestem, ze wszystko, co dobre chcialabym zjesc. Mialam nadzieje, ze powietrze zacznie pachniec, a zapach ten pochlone do zoladka. To troche tak, jak widziec melodie, albo slyszec obrazy.

Cieplo w sercu poczulam, gdy zrobil sie wieczor. Siedzialam przy laptopie na korytarzu w dosc niewygodnej pozycji. Pozycja ta od poczatku mi przeszkadzala, ale nie chcialam sie ruszyc, aby ją zmienic. Spojrzalam w dol i zobaczylam schody. Schody naszej klatki schodowej sa okropne, bo nie ma na nich zadnego dywanu. Zrobiono je z jakis dziwnych plyt, wiec sa koloru szarego. Widac tam, gdy sie przyjrzeć takie, jakby male kamyczki. To pewnie miala byc ozdoba. Chyba dziadek tak chcial, gdy zyl, bo pewnie on wlasnorecznie je wykonal. Jak wszystko w naszym domu i dom caly - zbudowal dziadek...

Najprzyjemniejsze bylo swiatlo, ktore ktos zaswiecil. Tysiac razy siedzialam w podobnej pozycji i przy tym samym swietle na korytarzu, ale bez zadnych urokliwych doznan. Nie wiem czemu, ale wtedy przypomnialam sobie czasy, gdy chodzilam jeszcze do gimnazjum. Dom wydal mi sie taki cieply. Zupelnie, jakby na dworze szalala straszna zawierucha, a ja do tej pory bezdomna, znalazlam lepszy swiat. Skojarzylam cieplo w sercu z cieplem w zoladku. Zobaczylam dawny obraz, gdy na duchu podnosil mnie talerz frytek. Wracalam ze szkoly, zdejmowalam plecak. Mozliwe, ze byla wtedy zima, albo przynajmniej jesien, bo ciemnica panowala straszna. Te frytki smakowaly wowczas, jak nic nie smakuje teraz. Chcialabym znow zjesc cos z podobnym wrazeniem. Na razie wszystkie wrazenia psuje troche nieudana przeszlosc i czas obecny. Moze, to sie zmieni.

Znalazlam w internecie cos, co mnie zaciekawilo lecz nie wzbudzilo duzego zaufania. Mnostwo pieknych mysli, juz spotkalam. Poza tym, ze potrafily wzruszyc, nie stanowily gruntu dla zmiany. Wzruszenie trwa krotko, a zmiana przeciwnie. Co prawda ten tekst, ktory pozwolilam sobie zamiescic nizej, to bardziej psychologia. Jednak wszystko, co tam autor napisal - laczylam raczej z filozofią. Jak prosta mysl mialaby zdominowac inne, towarzyszace mi od lat? Przeciez ich nie wyprze, bo to nie myslowe przepychanki. Moze za malo jest we mnie wiary, bo nie wierze... Jednak to bardzo ladne, co ten czlowiek napisal.

"Anoreksja:

Symptom: niejedzenie, wstręt do jedzenia – chudość.
Dynamika: dziecko (zwykle dziewczynka) chce zniknąć, umrzeć.
Jakby mówiło (nieświadomie postanowiło): „Lepiej zniknę ja niż Ty, kochany tato”.
Na ustawieniu zwykle wygląda to tak, że ojciec chce odejść z rodziny (może być także zagrożony samobójstwem).

Rozwiązanie: dziecko trzeba postawić przed ojcem tak, by patrzyli sobie w oczy. Dziecko ma powiedzieć do ojca „Nawet jeśli odejdziesz, zostanę”. Może zadziałać, gdy dziecko powie do matki: „Nawet gdy ojciec odejdzie, zostanę”.
Jeżeli nie nastąpi „ruch ducha”, trzeba zgodzić się na to jest możliwe w tej chwili i zakończyć ustawienie. Warto popatrzeć na los dziecka i rodziny i powiedzieć „proszę...”
Lepsze (bezpieczniejsze) miejsce dla anorektyczki jest przy matce.

Bulimia:

Symptom: dwie fazy
1/ napady „głodu” – gwałtownej potrzeby jedzenia (żarcia).
2/ przymus wymiotowania, pozbycia się tego, co się zjadło.
Dynamika: dziecko jest rozdarte między rodzicami. Nie może swobodnie od nich brać. Waha się pomiędzy braniem – tylko od matki i znikaniem za ojcem (anoreksja).
W tym stanie „zawieszenia” napadowo je (pokarm daje matka), a zaraz potem z miłości do ojca wymiotuje (lepiej zniknę ja niż Ty).

Droga do rozwiązania: ujawnić sytuację, miłość, rozterkę dziecka tak, by oboje rodzice to zobaczyli.
Rozwiązanie: w trakcie ustawienia rozwiązania nie będzie. To może się stać w codziennym życiu.
Bert Hellinger zalecał rytuał kupowania jedzenia i kosztowania małą łyżeczką ze słowami do ojca „od Ciebie biorę chętnie”.
Na płaszczyźnie ducha skutkuje, gdy dziecko powie ojcu patrząc w oczy: „Tato, zostaję”.

Uwagi:
- Uwikłanie anoreksji i bulimii jest klasycznym przykładem tego, że dzieci są tylko symptomem problemów dorosłych.
Zauważcie, że dziecko nie jest ani sprawcą, ani ofiarą. Samo bierze na siebie konsekwencje cudzych decyzji (o odejściu z systemu). Rozwiązanie jest przy rodzicach, a nie przy dziecku. I tu jest problem – gdy pracujemy z dzieckiem, nie mamy prawa wtrącać się w sprawy rodziców.
Gdy pracujemy z rodzicem sprawa jest prostsza – to jego problem.
- pracowałem z 17-to letnim chłopcem – anorektykiem (to przesądzenie, ale taka była dynamika).
Dziwne było to, że zwykle dotyczy to dziewcząt, a na dodatek, to nie ojciec chciał odejść, tylko matka chciała pozbyć się ojca (była dużo młodsza od męża).
- trzeba być uważnym, czy nie jest to dynamika pokuty za kogoś z przeszłości. Bert Hellinger przytacza przykład, gdy córka „zachorowała na anoreksję” jako pokuta za to, że jej matka oddała swoją matkę do domu starców (pozbyła się jej)."

czwartek, 26 sierpnia 2010

Anomalie.


W glowie mam ulozone - co krok po kroku tutaj napisac. Jednak nie potrafie tego przelozyc na jezyk polski, a innych jezykow nie znam. Czasem w glowie dominuje wylaczanie "pustka", przecinek, kropka, albo wulgaryzmy.

Pierwsze trzy dni od mojego ostatniego wpisu uplynely tak, jak zalozylam. Dnia czwartego cos mnie podkusilo, by spac na dole. Mialam dwa kroki do kuchni. Moze chcialam narazic sie na pokuse wielkiego zarcia, by nie musiec dalej walczyc? Moze.

W miedzy czasie na jeden dzien przyjechala do nas ciotka Iska. Rozmawialam z nią i jadlam. Wygladalo to dosyc normalnie. Setki razy robilam napady przy ludziach. Oni byli przy mnie, potem na godzine znikali i wracali, a ja dalej jadlam. Jakie to smieszne. Pewnie mysleli, ze tak sie zlozylo przypadkowo i po prostu czyms sie akurat częstuje. W sumie wniosek tego typu zbytnio od prawdy nie odbiegal. Lakomstwo jest bliskie glodowi. Ciotka rowniez niczego nie zauwazyla. Choc nie probowalam dociekać jej przemysleń, bo zabraklo mi zuchwalstwa (a nie odwagi), uwierzylam zachowaniu. A to zachowanie posiadalo w sobie cos, co dawalo mi przyzwolenie, by dalej sie czestowac. A moze, to tez sama wymyslilam, bo tak bylo lepiej?

Glownie rozmawialysmy o rzeczach powierzchownych, jak to zwykle z rodzinką bywa. To jedno podczas ostatnich anomalii przebiegalo rutynowo. Czego chciec wiecej? Pogoda dosc dlugo dopisywala. Na mnie slonce dzialalo, jak na wampira. Za to ciotka podwojnie skorzystala. Zabrala sie samochodem (z mamą i babką) na wies do naszej rodzinki. Nic ciekawego, ani nikt ciekawy. Pojechaly zobaczyc dziecko mojej kuzynki. Mnie ono nie interesowalo. Jestem nieczula na widok wielkiej glowy i krotkich konczyn. Wolalam poczestowac sie serowcem matki, choc zabronila mi go kroic, bo jeszcze byl cieply. Nie klamalam mowiac, ze zaczekam, az wrocą. Przez chwile mialam dobre intencje i chcialam cwiczyc silna wole. Jednak potem stwierdzilam: Tyle razy Ci cos obiecywalam, wiec nic sie nie stanie, jesli i tym razem na slowie poprzestane... Rzeczywiscie nic sie nie stalo. A potem, gdy wczesnym rankiem ciotka odjechala - nawet nie czulam tesknoty.

Nie wiem, czy napisac "czasem", czy "kiedys".. Musze zdecydowac...

Kiedys bardzo lubilam, gdy czasem w domu przyjmowalismy gosci. Nawet,jak mnie draznili i tak odnosilam wrazenie, jakby wnosili do naszego domu cos wiecej, niz siebie. Wiecej, niz "bety i siatki z ubraniami", jak nazywala je babcia... Tylko, jesli rzeczywiscie wnosiliby wiecej, niz siebie i "bety", wtedy na znaczeniu traciloby kim byli. A przeciez nie wszystkim przypadkowym gosciom tak samo drzwi otwieramy. I nie za wszystkimi tak samo je zamykamy.

Z kolei wczoraj odwiedzila mnie pewna Ela. Moja mama zna ją, ale skad - tego nie wiem. Bardzo mila dziewczyna, to pewne. W koncu sprawdzilam. Choc sa rzeczy inne za kazdym podejsciem mysle, ze jej natura do nich nie nalezy. Wyczuwalam w niej cos dzialajacego przeciwnie, niz czosnek na wampiry. Moje przeciwienstwo, heh. Wlasnie ją moglabym polubic na dluzej, niz godzine. Na pewno zasluguje na sympatie.

Poza tym jest starsza ode mnie chyba o 4 lata, albo 5. Sklamalam mowiac, ze wyglada duzo mlodziej, ale zasluzyla na komplement. E. pracuje, jako psycholog z osobami niepelnosprawnymi umyslowo. Nie gadalysmy zbytnio o pracy, bo niektorzy za takie rozmowy najchetniej tez kazaliby sobie placic. Na pewno ja do tej grupy naleze, albo mysle sie zakwalifikowac...
Zdziwil mnie moj brat, bo od jakiegos czasu, co do mnie przyjdzie, jakas kolezanka, on ma najwiecej do powiedzenia. To dobrze, ze tak sie otworzyl przy Eli. Mnie bylo trudno. Wiedzialam, ze odwiedzil mnie dobry czlowiek, ale nie potrafilam sie wyzbyc uczucia bycia gorsza. Poza tym nie mialam ochoty, by ja wlasnie w tamtym dniu przyjmowac, ale nie dalo sie tego odkrecic. Dla mnie zadna pora nie jest dobra i nie moge czekac, az to sie zmieni, bo spedze zycie na czekaniu. Teraz nie zaluje naszego spotkania. Mysle, ze mnie polubila, bo chciala kiedys wyjsc ze mna na rower. Obiecalam zadzwonić, a na twarzy pokazalam troche sztuczny entuzjazm.

Cos sie ze mna dzieje, bo zaczynam miec blokade na pewien typ ludzi, ktory mnie nigdy nie blokowal. Oby to minelo, gdy tylko wyjde na prostą, bo szlag mnie trafi.Gdy pogoda zaskakuje bardziej, niz my sami, to są wlasnie anomalie.

środa, 11 sierpnia 2010

Wypogadza się.

Parasol nie bedzie potrzebny, choc dla mnie to głownie znak, ze husteczki mozna schowac. Rowniez papier toaletowy mozna zostawic tam, gdzie lezy.

Jak ten dzień dobiegnie końca, powinien być udany. Na razie mam za sobą dopiero jeden dosc dobry. Chciałabym, by ich przybywało i na początek ucieszy mnie liczba dwa. Gdy wczoraj podjęłam walkę - nie zakladalam, ze bede walczyc. Z powodu ogromu siły, ktorą musialam z siebie wykrzesać, bałam sie na samą myśl o niej. Balam sie walki, chyba bardziej niz porazki. Jednak bez niej nadal bede czuć sie potwornie i kompletnie zmarnuje cale wakacje. To wiecej, niz glupota. Wczoraj pot spływał mi po twarzy i choć nie dostałam z tego wszystkiego padaczki, czulam jak w środku wszystko we mnie krzyczy. Najbardziej krzyczał mój zolądek. Wydaje mi sie, ze ja nie czuje, juz niczego sercem, ale wlasnie żołądkiem. Gdy cos sie dzieje, on pierwszy zostaje zaalarmowany. Jego krzyk jest tak szaleńczy, ze zaglusza zupelnie wszystko, co moze tez, gdzieś obok krzyczy. Co z tego, jesli nawet inne rzeczy sa wazniejsze? Co, jesli nawet powinny mieć pierwszeństwo? Wierze, ze tak jest, ale na razie niczego więcej nie zdolam uslyszeć.
Skupilam sie na swym zolądku, jak jego niewolnik. To potworne. Glupia część ciala przejela nade mną władze. Chcialam kontrolować wlasne zycie i tę kontrole zaczelam od siebie, zeby wszystko stracić. Zrozumialam, ze łatwiejsze jest kontrolowanie kogos, albo czegoś, a z sobą samym nie zawsze sie "układa". No wlasnie, mnie sie nie ułozylo. Trudno. Jestem, gdzie jestem i trzeba sie z tym pogodzić, bo predko tego nie zmienie. Jedyne o czym marze - by zolądkowe napiecie, choc troche spadlo.

Na chwile ono mi mija. Czasem zoladek po prostu sie uspokoja, bo ilez mozna krzyczec? Jednak po chwilach spokoju, znow ogarnia mnie szalenstwo. Razem z nim. Mozna powiedziec, ze "tańcze", jak mi "zagra", ale tego tańca nikt nie chcialby zobaczyć. Jego zagranie jest wzgledem mnie nie fair, ale to kara za to, ze chcialam siebie oszukac. Czesciowo mam, co chcialam, zostalam oszukana...

Nawet wczoraj nie zjadlam calego kremu czekoladowego, ktory kupilam w Lidlu. Bylam bardzo senna i z tego wszystkiego zabraklo mi, juz sily na zarcie. Najgorsze, ze po zwaleniu, nagle te sily odzyskalam. Widac ono stalo sie lekiem na wszelkie niewygodne stany, jak znudzenie, czy wlasnie zmeczenie. Cholera! Potem mialam klopoty z zasnieciem, ale w koncu sie udało. Probowalam rozmyslac o czyms przyjemnym, bo kiedys ten sposob sie sprawdzal. Jednak nie potrafilam znaleźć zadnych takich mysli, ktore moglyby mnie naprawde pochlonąć. Nic mnie nie angazowalo. Nawet wyobrazanie sobie, jakiegos słodkiego szczeniaka, ktorego karmie i z ktorym sie bawie, pomagalo na chwilę. Na szczescie poszlam do lozka o porze raczej ludzkiej, bo to nie prawda, ze kazda pora jest dobra na sen. Ludzie normalni w dzien pracują, a w nocy kładą się do łozka. No chyba, ze ktos woli, jednak podłoge. Ponoć bardzo dobra na kregoslup. Moja babka powinna tego sposobu koniecznie wyprobowac, ale watpie, by dala sie namowic. A szkoda, bo moze pomóglyby jej w zmiejszeniu bólu, ktorego niekiedy doznaje... Musze jeszcze kiedys sprobowac porozmawiac z nia o tym... Z drugiej strony, po 80 latach ciezkiego zycia, chyba kazdemu nalezy sie wygodne lozko. Idealny sposob, niewazne jaki, na pewno zdolalby uczynic ją mniej marudną.

Odkad walcze staram sie wiecej pomagac w domu. Wczoraj odkurzalam dywany i dzisiaj tez, choc prawde mowiac - byly dosc czyste. Jedyny zarzut mialam do brata, ktory kupuje tyton i robi z niego, jakies swinskie fajki. A tego tytoniu jest pelno nie tylko na stole. Niedawno sie uparl i nie zgodzil, bym wyniosla je do piwnicy. Niech poczeka jeszcze troche, a sam nie bedzie wiedzial kiedy, a pierwszy je tam zaniesie. Z pokorą! Juz ja sie o to postaram, tylko powolutku... Mam czas... Kolejną prawde wyjawiając, moje sprzatanie wynikało głównie z egoizmu. W ten sposob sobie pomoglam (a dopiero potem matce) i zrzucilam troche napiecia Wierze, ze ono splynelo ze mnie, jak ta straszna woda na gebie, czyli wiadomo co. A jesli ona i napiecie, to jedno i to samo? To chyba nic. Oczyscilam sie... Moglabym tylko uznac, ze czlowiek sam ma moc, by pewne rzeczy uświęcać. Jednak porownanie czlowieczego potu do wody świeconej, "stoi" na granicy bluźnierstwa... Choc rzeczywiscie - sa cele niemal święte, a wysilek bywa ponad-ludzki.

Tak w ogole matka sie uparla i stwierdzila, ze doktorkowi Straszydlo nie mozna tak zwyczajnie odpuscic. Zadzwonila do niego, rzekomo z ochrzanem... Juz ja wiem, jak jej ochrzan wygladał. Ostatnio, jak jeden chlopak naprawial u nas komputer, tez uznala, ze go zawstydzila. Gdy on sie zachwalal klawiaturą od swojego laptopa i popiołem, ktory w niej gromadzi, spytala go, czy o siebie tez nie dba. Ja nie zauwazylam w ogóle, zeby on sie zaczerwienil (bo niby czemu?), wiec albo ja pewnych rzeczy nie widze, albo ona bywa zuchwala...

W kazdym razie mozliwe, ze cos na doktorka S. naprawde podzialalo, bo dzisiaj, gdy i ja do niego zatelefonowalam, byl jakis inny. Glupio sie czulam, jak zwykle prosząc się kogoś o coś. A w zasadzie nie kogos, ale jego. To bylo ponizajace, czyli na pewno nie fajne. Na dodatek on mnie bardzo dobrze pamietał, bo tak powiedzial matce. Wczesniej mialam nadzieje i bylam pewna, ze to niemozliwe, ale coz... Ostatecznie, jednak przyjmie mnie do szpitala. Ameryka! Heh. Na razie zostalam zapisana na listę oczekujacych, bo to normalna kolej rzeczy. W koncu nie jestem jedyną "oczekującą". Ciekawe, skad u niego tak nagła zmiana, bo łaski nie potrzebowalam...

Na przyjecie na Oddział czeka sie pół roku, ktore muszę przeciagnąć do roku (czyli nastepnych wakacji). Mowi sie, ze zdrowie jest najwazniejsze, ale to sa glosy innych ludzi. Ja najpierw musze skonczyc studia, ale bez jednoczesnego kończenia-z-soba. Juz tak niewiele zostalo. Bliżej mam, niż dalej...
A gdy nastąpi długo wyczekiwany finał - ponownie z mety, gdzieś wyruszę... Widać kazda meta jest jednocześnie startem do czegoś nowego.

piątek, 6 sierpnia 2010

Kiełbie we łbie.

Patrze w monitor i kasuje zdanie po zdaniu. Kiełbie we łbie. Na dodatek babka krząta się w kuchni. Wstala, zeby zjesc mleko z platkami oraz dodatkiem otrebow. To jej staly zwyczaj, choc dzis troche sie spoznila. Przewaznie na dol schodzi, juz o 3 w nocy, a tu prosze, mamy czwartą... Ja siedze w pokoju obok. Gdy zajrzala do mnie, by spytać o miód, na szczescie obyło się bez komentarzy. To dlatego, ze światlo zgasilam. Siedze pod koldra w zupelnym mroku. Jedynie blask monitora skierowanego na klawiature, pozwala mi cos dojrzec. Cholera, denerwuje mnie tylko, ze ona nigdy nie moze niczego znaleźć. Umylam wczesniej garki, zeby choc w jednym malym drobiazgu wyreczyc matke. Niestety, to pryszcz i nic wiecej. Mimo, ze niektorych ludzi doprowadza niemal do szalenstwa, nie ludze sie. Pryszcz wyjdzie i zejdzie. Za to klopoty z babcią sa na porzadku dziennym i nocnym... Na szczescie chyba znalazla samodzielnie ten miod, bo wyszla na dobre z kuchni... [Po sprzątaniu odłozylam go, przeciez na miejsce....] A moze wcale nie na dobre? No tak, na pewno jeszcze tu wroci, nie tylko na obiad. Jeszcze wczesniej nadejdzie pora na "drugie sniadanie", tylko czy to było pierwsze?

Coz Babciu, rozumiem Jestes starszą osobą. Twoje oczy nie musze byc tak sprawne, jak wtedy, gdy nie bylas babcią. Jednak czasem, gdy Ci cos podam, Ty znowu chcesz kolejną rzecz. Schodze spowrotem na dol, zeby Ci ją przyniesc i mam wrazenie, jakbys fatygowala mnie specjalnie. Nie mysl, ze jestem podejrzliwa, albo zla w inny sposob, choc rzeczywiscie jestem. Uwazam, ze zbyt bystra z Ciebie osoba, jak na sklerozę!


Najgorsze, ze jak wysle to debilstwo, juz potem nic nie zmienie. Mowie o dzisiejszym wpisie, bo ilez mozna gadac do Babci? Musialabym nie miec, co robic, zeby sie bawic w jakies glupie edycje. Tymczasem kolejny dzien, albo spedze na walce z soba i z dniem, by dobrze sie skonczyl, albo na braku walki. Jest ciezko i bedzie ciezko.

Do szpitala mnie nie przyjeli. Stare to, juz wiesci, ale nie wspomnialam o nich wczesniej. Nie zdąrzyłam, nie chcialam, albo jadłam. Tak, na pewno jadłam... Pierwszeństo mają zawsze anorektycy ze wzgledu na zagrozenie, jakie stwarza ich choroba. Zrozumiale. Logiczne. Naturalne. Normalne. Oczywiscie mowie o szpitalnej kolejnosci...

Ten blog jest, jak moja popieprzona biografia. Zycia nie mam, wiec niech chociaz ona bedzie... Tyle, ze biografia, jesli nie o zyciu, to o czym byc moze? Nie wiem i nie cierpie byc moze. Wole na pewno.

Teoretycznie moge sie leczyc w pazdzierniku, ale wtedy, juz "po ptokach". Zacznie sie szkola. Chce ponownie znaleźć się wsrod ludzi, ktorych znam oraz lubię. I tak sie martwie, ze to nasz ostatni wspolny rok. Niektorych na pewno bedzie mi mocno brakowalo. Nie znosze nieustannych zmian. Nienawidze tego. Gdy cos zaczyna mi sie podobac, musze sie przygotować na kolejną nowość. Nie potrafie tak. Nie wystarczy ubrac cieplych rekawiczek, by rece na mrozie nie zmarzly, albo zabrac ze sobą wygodne buty. Nie umiem sie ze zmianami godzić tak samo zimą, jak i w lecie... Czasem sa to zmiany na lepsze, ale tesknie za starymi czasami, jak za bliskim czlowiekiem. Nawet za starym rokiem potrafie plakac, bo zal mi paru glupich cyfr. Pojebane.

Mam nadzieje, ze w przyszle wakacje, jak bede po studiach, odwaze sie na leczenie. W sumie i tak jestem osobą dosc dzielną. Jednak wole nie byc dzielna, bo najlepiej po prostu spokojnie zyc.

Tak w ogole wczoraj (w koncu, juz sobota, a nie piątek) musialam wstac wczesnym rankiem, ale bylo warto. Starym kompem wreszcie zajal sie ktos, kto potrafił go naprawic. Kupilam razem z matka ruter, ktory zostal do niego podlaczony. Wczesniej nie wiedzialam, ze takie cos w ogole istnieje... Nie ma to, jak wlasny laptop oraz zasilenie (ruterem) ubogiego slownika - potrzebne mu bardziej, niz innemu sprzetowi. Takie oto szczesliwe zakonczenie - doprowadzilo mnie do mniej meczacej bezsennej nocy, bo tutaj :)
Dobranoc, bo noc jest zawsze dobra, zwłaszcza gdy się zasypia.

niedziela, 1 sierpnia 2010

To, już było....

Czuje sie strasznie wypłowiała. Gdybym tylko polozyla sie do lozka, usnelabym bez trudu. Jednak nie zrobie tego. Ostatnio za bardzo przeginam z wszystkim. Nie mowie, juz o napadach, ale o stylu zycia, jaki prowadze. Od kilku dni klade sie spac o 5 rano i wedle dawno przerobionego systemu, wstaje popoludniu. Zalamka. A mialam dobre checi, aby napisac tutaj cos optymistycznego. Jednak tamte mysli pozegnalam razem z wczoraj.

Nie moge sie zalamać! Nadszedl kolejny miesiac. Wcale nie trzeba czekac na nowy dzien, aby cos zmienic. Jesli nie zmieni sie czegoś zaraz, w ogole sie tego nie zrobi. Mimo wszystko chce potraktowac początek sierpnia, jako dobry zwiastun. Przynajmniej zostaly tylko dwa miesiące wakacji, a juz nie trzy. To dobrze.

Straszny to stan, gdy czlowiekowi jest wszystko jedno. Wczesniej często mowilam "czlowiek to", "czlowiek tamto" nie zdając sobie sprawy, ze mialam na mysli siebie. Tak, wiec jestem w stanie dysocjacji, wyczytalam to wczoraj. Niby zyje, ale czuje sie martwa. Co z tego, ze jeszcze nie jedza mnie robaki? Staram sie zrobic wszystko, aby poprawic własny stan, ale bezskutecznie... Nie mam ochoty nigdzie wyjsc. Jestem zupelnie, jak narkoman, ktory potrzebuje dac sobie w zyle i nic wiecej. Pragnę tylko innego środka.

Jakiś czas temu wlączylam przez przypadek na ten dokument o chemioterapii, ktory wczesniej byl emitowany w telewizji. Obejrzalam go drugi raz. Doszlam do wniosku, ze nie mam powodu, aby sie obawiac raka. Po chemii ludzie wymiotują, czują sie paskudnie, czasem popadają w depresje, ale czekają na poprawę. Mają nadzieje. Wychodzi na to, ze ja choruje na raka, juz od lat, bo moje zycie nie jest lepsze. To zalosne.

A w radiu ZNOWU leci, jakas glupia piosenka z tekstem: "Masz w sobie wiarę kiedy się zdaje, ze już nie wyjdzie nic. Ona daje silę, by sie wzbić. Nic nie jest niemozliwe, choć są dni, gdy trudno uwierzyć w to i łatwiej lęk ukrywać, niż pokonać go. Jednak mowisz sobie walcz, kto mialby byc lepszy, niz ty(...). To jak świat nas widzi, jednakowy los, tyle samo szans, a reszte sobie wymysl".

Czasem mam, juz dosyc optymistow, bo sa jak przeslodzona herbata. Rzygac sie chce. Zreszta latwiej myslec pozytywnie, gdy wszystko sie uklada, albo nie jest sie urodzonym neurotykiem. Gdyby ktos taki, choc na chwile wszedl w moją skore.....

Jeszcze babka, jak na zlosc caly dzien komentuje moje zachowanie. A to jej nie pasuje, ze chodze niechlujnie ubrana, a to znowu uczesanie krytykuje. Ona zupelnie nie rozumie, ze wazniejsze jest samopoczucie i wygoda, niz brak estetyki. Ostatecznie, przeciez i tak nie wychodze z domu, wiec gdzie moge byc sobą, jesli nie tutaj? Moze takie miejsce nie istnieje? Poza tym, co mnie obchodzi Dorota i jej rozpuszczone wlosy? Kiedys, jak sie wkurze i nie zabraknie mi odwagi, zgole zupelnie wlosy. Ciekawe, co wtedy powie? Moze "ubierz kapelusz", bo przeciez nie "uczesz się".

No nic, POSTANAWIAM w tym miesiacu:
-ograniczyc napady,
-schudnąc, ale bez pospiechu (mam czas :),
-wiecej pomagac w domu,
-uodpornic sie psychicznie (najlepiej na wszystko),
-znaleźć sobie, jakąś prace (i w koncu do niej dotrzeć),
-moze pojsc do Kosciola (ale niekoniecznie),
-moze czasem spotkac się z kimś (na wlasnych warunkach korzystnie zatajonych),
-pouczyc sie przez wakacje (czyli cwiczyc silną wolę),
-dowiedziec się wiecej o manipulacji (taka wiedza jest zawsze potrzebna),
-zachowywac sie, jak dobry czlowiek (nawet, jesli nim nie jestem i nie bede), czyli mniej krytycznie, bardziej cierpliwie i sympatycznie,
-mniej przeklinać,
-unikać dysocjacji (w miarę mozliwosci).

Po prostu MUSZĘ robić mniej zlego, a wiecej dobrego. Nawet, jesli wynikac to bedzie tylko z mojego odczucia, reszta sie nie liczy. Prawda zewnetrzna bedaca w sprzecznosci z prawdą wewnetrzną, zawsze jest klamstwem. Tak wlasnie uznalam, ignorujac rozsadek, by samej nie czuc sie ignorowaną.