sobota, 29 grudnia 2012

Mak.

Kurcze wygląda na to, ze znowu jestem chora. W zeszlym roku chorowalam na Swięta, a w tym roku wirus dopadl mnie tuż przed samym Sylwestrem. Umowilam sie, juz z Edyta, ze przyjedzie do mnie w ten dzien, a potem zostanie na noc. Postanowilam, ze razem z bratem zabierzemy ją na Sylwestra do Mateusza, ktory robi domowkę. Chocby nie wiem, co sie dzialo mam zamiar tam dotrzec. Bardzo chcialabym, zeby trzynastka w Nowym 2013 Roku byla dla mnie wylacznie szczesliwa... Ogolnie cieszy mnie, ze dostalam kilka zaproszen, m.in. od Blanki, Ani i Sebastiana, a takze od Magdy i Pawla. Musze przyznac, ze ciezko bylo wybrac.
Obecny wpis jest troche bezsadny, tzn. nie uwazam, by byl potrzebny. Dodaje go, by nie myslec o wyjatkowej zawartosci swej szafki, a nie opowiadać o planach sylwestrowych...
Bedac na zakupach kupilam krem czekoladowy, czekolade truskawkową, rodzynki w czekoladzie, jablka, paste z lososia i mak w puszcze. To niedobrze, ale odkrylam, ze kocham jesc mak w puszcze. Nie wiedzialam, ze on tak bardzo bedzie mi smakowal. Jadlam go wczesniej, ale nigdy nie byl tak dobry, jak teraz. Mak w puszcze to jest to, co moglabym jesc codziennie. A pomyslec, ze nigdy wczesniej nie bylam za slodyczami! Bedzie mi ciezko zrezygnowac z napadow, a szczegolnie z beztroskiego wyjadania puszki, albo dwóch puszek maku... Wybierajac z netu zdjęcie puszki maku zobaczylam wyroby tych firm, ktorych wczesniej jeszcze nigdy nie kosztowalam. W glowie pojawila sie fantazja, aby jeszcze zanim nadejdzie Nowy Rok wyprobowac je jednocześnie! Postawic gdzies blisko siebie i w koncu spelnic fantazje wszystkich kubkow smakowych, jakie mam...
Czy to zdjęcie naprawdę nie podsyca apetytu? Gdyby tak dało się wyczarowac wszystko, cokolwiek znajdzie sie na obrazku... Wtedy chyba nigdy nie przestalabym jesc, ani nie odchodzila od komputera!! Mniam...

środa, 26 grudnia 2012

?

W sumie nie mam dzisiaj za bardzo o czym pisac. Chociaz moze i cos ciekawego moglabym opowiedziec, ale jakoś nie chce sie nadwyrężać. Wlasciwie weszlam tutaj, poniewaz nie moge usnac. Chcialam sie czyms zajac. Powinnam odpowiedziec na zalegle maile i podziekowac za zyczenia swiateczne, ktore dostalam. Kiedys obiecalam sobie, ze na wszelkie maile bede odpowiadac od razu piszac chocby kilka slow, bo tylko szybka odpowiedz zwrotna ma wartosc. Jednak ja tak nie potrafie. U mnie nie może być krótko. A przynajmniej póki co nie wychodzi.
Tuż po Wigilii poszliśmy z bratem, Blanką oraz jej chlopakiem Lukaszem na pasterkę. Pasterkę oragnizował Mateusz, sąsiad. Bylo calkiem fajnie, choc srednia mialam ochote, aby tam isc. Troche sie zmusilam ze wzgledu na Blanke. Kupilismy z bratem Zubrówkę i wręczylismy gospodarzowi, jako podziekowanie za zaproszenie. Blanka miala ze sobą Soplice orzechową. Raz w zyciu ją pilam i wtedy bardzo mi smakowala. Mialam wrazenie, jakbym jadla cukierki Toffifee, a nie pila ohydną wódkę. Na pasterce napilam się tej orzechowki drugi raz, ale tym razem w ogole mi nie smakowala. Nie mam pojecia, czemu tak bylo. Oczywiscie wczesniej nic nie jadlam. Tzn. zrobilam napad przed wyjsciem, ale on sie nie liczy. Zreszta i tak zdążylam zwymiotowac wszystko, co zjadlam. Podejrzewam, ze moj zoladek nie przetrzymal tego wszystkiego. Urwal mi sie film. Usnelam podobno na krzesle. Pamietam jedynie, ze w ktoryms momencie powiedzialam do brata, ze chce isc do domu. Pobieglam po kurtke i nawet z nikim sie nie pozegnalam. Rzekomo w droge wyruszyl z nami Wojtek (również sąsiad), ale jego kompletnie nie pamietam. Przypuszczam, ze wcale, albo niewiele mówił. Pamietam jedynie, ze szedł z nami nowopoznany kolega Michal. Tylko jego pamietam. Nie pamietam tez, ze gdy tylko weszlam do domu polozylam sie w kurtce na klatce schodowej. Nie zdjelam nawet butow zimowych tylko leglam na podloge, tak jak stalam. Wczesniej o malo nie poturbowalam swojego kochanego pieska, Tufi. Tufi strasznie sie wystraszyla. Nic dziwnego. Psy mają znakomity węch, a zapach alkoholu nawet dla czlowieka nie jest przyjemny. Brat opowiadal, ze polozylam sie na podlodze bardzo glosno, a wlasciwie upadlam na plecy. Lezalam tak przez piec minut i nie chcialam wstac. Widocznie bardzo bylam senna! Z pokoju obok wyszla babka. Także matka zostala wybudzona przez glosny huk. Huk, ktory powstal, gdy moje cialo zwaliło się bezradnie na podłogę. Rzekomo krzyczaly, mimo ze nastepnego dnia już nikt nie wspominał omawianego zdarzenia.
Brat zaprowadzil mnie do lozka. Rano, gdy sie obudzilam lezalam oczywiscie w ubraniu z dnia poprzedniego. Tyle dobrze, ze bez zimowej kurtki oraz butow! Spojrzalam na podloge i wlasnym oczom nie wierzylam. Cala podloga byla w moich wymiocinach. Przyzwyczailam sie, juz do wygladu rzygów. Codziennie je ogladam, wiec srednio mnie szokuja, choc na pewno w jakis sposob nadal brzydzą. Nie mialam kompletnie sily, aby od razu wstac i probowac je zebrać. Wstalam dopiero po dluzszej chwili lezakowania, ktore wcale nie bylo takie beztroskie, jak mogłoby wskazywac slowo, ktore uzylam. Najpierw poszlam umyc twarz. Nienawidze wysuszonej skory, nie zmytej z toksyn dnia poprzedniego! Dopiero potem poszlam po mokra scierke i szorowalam podloge. Pokoj spryskalam rowniez dezodorantem lecz mam wrazenie, ze zapach rzygocin pozostal w pokoju, juz na zawsze.
Czulam sie przez caly dzien potwornie. Pamietam, ze gdy pierwszy raz w zyciu sprobowalam orzechowki działo się ze mną dokładnie to samo. Chyba zaden inny alkohol nie szkodzi mi tak mocno, jak ta przeklęta orzechowka! Strasznie bolala mnie glowa. Chcialam obejrzec jakis film, a przede wszystkim poczytac ciekawa ksiazke. Ksiazka wydawala mi sie nawet ciekawsza alternatywa. Niestety cierpialam z powodu ogromnych trudnosci ze skupieniem uwagi. W dodatku ciagle chcialo mi sie pic, przez co zrobilam trzy napady. Napady pomogly w ten sposob, ze jedzac takze rzeczy plynne na chwilę zapominałam o kacu.
Z kolei w dniu bieżącym wstałam oczywiscie bardzo pozno, czując sie calkiem niezle fizycznie. Troche slabiej bylo z moja kondycja psychiczna, a ona rzutowała na całościowe samopoczucie. Lekko podlamaly mnie maile i dalszy brak motywacji, by wreszcie sie za nie zabrac. Ten sam kolega Michal, ktory odprowadzil do domu mnie i brata tuż po pasterce odezwal sie przez neta. Spytal, co slychac i narzekal, ze sam jest chory. Moze to glupie, ale dzieki temu, ze coraz wiecej ludzi jest dla mnie dobrych wyszlam z domu. On też się do tego przyczynił. Wcześniej nigdzie nie chciałam się ruszać. Bardzo długo łudzilam się, ze zdołam poczytać, choc odrobinę swoją jakże ciekawą ksiazke. Naprawdę chciałam! Jednoczesnie wiedzialam, ze dzisiaj bulimia na pewno mi na to nie pozwoli. Czulam to! Czulam jej obecnosc. To byl tzw. "gorszy dzien". Na szczescie ów gorszy dzien, dzieki wyjsciu na dwor nie okazal sie taki calkiem zly. Przynajmniej kogos odwiedzilam. Poszlam do znajomej matki, aby spotkac sie z jej corką, Charlotte, a zdecydowanie mniej z nią samą. W koncu, co mnie mogla obchodzic kolezanka matki? Moj brat i moja mama oczywiscie również tam byli. Potem razem z bratem odwiedzilismy Blanke. Bylam w szoku, poniewaz towarzystwo, ktore goscila oczywiscie pilo wódkę. Jakby malo jej bylo tego, co bylo na samej pasterce. Sama nic sie nie napilam, ani nie zjadłam. Nie moglam patrzec na wodke. Malo tego, poczulam ogromna zlosc za to, ze mnie namawiano, gdy tymczasem jedno NIE powinno byc wystarczająco zrozumiałym komunikatem. Widać nie jest.
To wszystko wzbudzilo we mnie watpliwosc. Jednak paradoksalnie ta watpliwosc byla czyms pozytywnym, gdyz przyblizylam sie znacznie do rozwiązania. Byc moze w przyszlym roku drastycznie ogranicze kontakty z niektorymi ludzmi. Oczywiscie nie chcialabym tego. Jednak nie pozwolę na to, by ktokolwiek sciagal mnie na zla droge. W koncu odpowiadam za siebie. Dosc juz powierzania wlasnej odpowiedzialnosci osobom, które same jej nie mają. Nie mam ochoty na żaden alkohol. Nie chce też zostac alkoholiczką. Walka z jednym nalogiem to wyzwanie. Uporanie sie z dwoma nalogami jest niemal, jak cud. W cuda pięknie jest wierzyć, ale mniej pięknie jest się przeliczyć. Dziekuje! Od teraz liczę przede wszystkim na siebie.

niedziela, 23 grudnia 2012

Życzenia

Szkoda gadac. Zrobilo mi sie bardzo przykro. Zlozylam Magdzie zyczenia swiateczne. Przyjaznilysmy sie w czasie studiow magisterskich. Mialam zaproszenie na jej slub, ale nie pojechalam. Jak to sie stalo? Duzo musialabym mowic. Opisze te historie, ale nie teraz. Magda napisala mi bardzo przykra wiadomosc na fb, ale w pelni uzasadnioną. Doskonale ją rozumiem. Oto ona: Idą Święta i postanowiłam, ze nie napisze do Ciebie, bo przecież to czas wybaczania, miłości i radości. możesz być na mnie zła, wściekła, lub mówić, że przesadzam, albo zachowuję się jak małe rozkapryszone dziecko. Mimo wszystko- pisze. Chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem na ciebie zła. I ogromne się na Tobie zawiodłam. Było mi przykro, ale teraz pozostała już tyko złość i wielkie rozgoryczenie. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na to, żebyś traktowała mnie tak niepoważnie... W dniu mojego ślubu zamiast się cieszyć i radować, to ja byłam wielce rozczarowana, że Cię nie ma. Wiem, różne rzeczy mogą wypaść- życie płata różne figle, ale tak Cię prosiłam, żebyś potwierdziła swoją obecność. Jeszcze 5 dni przed ślubem pisałaś, że będziesz, a potem zachowałaś się jak tchórz- nie dałaś znaku życia. To już nie chodzi o pieniądze, ile poszło w błoto- bo zarezerwowane dla Ciebie i osoby z którą rzekomo miałaś przyjechać stały puste....Pokój z wyżywieniem w hotelu opłacony...I potem wysłuchiwałam, jakie to mam poważne koleżanki. Widać, musiałam Cię bardzo skrzywdzić, skoro zrobiłaś mi takie świństwo. nie pisz do mnie, a tym bardziej nie składając mi życzeń, bo chyba jesteś jedną z ostatnich osób, które darze zaufaniem i jestem przekonana o ich szczerości. Wesołych świąt. Obyś na swojej drodze spotkała lepsze osoby niż ja.
Dlugo nie czekalam. Wyslalam jej taka oto wiadomosc: Prosilas, zebym do Ciebie nie pisala i poczatkowo pomyslalam, ze wlasciwie by bylo, gdybym to uszanowala. Bardzo chcialabym jednak powiedziec kilka slow. Obiecuje, ze nie bede Cie zloscic swoimi wiadomosciami. Pewnie chcesz zapomniec o tym, jak sie poczulas na swoim slubie przeze mnie. A nie chce, zeby moje wiadomosci przypominaly Ci o tym. Wiem, ze nie da sie zapomniec, mozna tylko wybaczyc. Oczywiscie, ze chcialabym, abys mi wybaczyla, ale nie mam prawa prosic Cie o to. Doskonale wiem, ze gdybym byla na Twoim miejscu zareagowalabym znacznie gorzej, niz Ty. Ty i tak zachowalas sie z klasa, sama tej klasy nie mialam. Juz kiedys wspominalam, ze zaskoczylo mnie, ze jeszcze nie usunelas mnie z listy znajomych. To i tak bardzo duzo. A fakt, ze jednak odpowiedzialas na moja ostatnią wiadomosc musial Cie duzo kosztowac. Jestem wdzieczna i choc to dziwne ciesze sie, ze napisalas mi to wszystko. Mysle, ze moglas sobie w ten sposob ulzyc, a na ten moment Twoja ulga jest najwazniejsza. Nie mam zamiaru przyjmowac roli ofiary, ani Ciebie odbierac, jako rozkapryszone dziecko tylko z powodu, ze tak sie poczulas i nadal czujesz. To dla mnie calkowicie zrozumiale. Zawiodlam Cie. A Ty nigdy nie zrobilas mi niczego zlego. Moglam na Ciebie liczyc. Okazalam sie kolejna osoba, ktora Cie skrzywdzila. Wiem, ze najpierw bardzo rozczarowala Cie Renata. A pozniej ja nieporownywalnie bardziej. Mam nadzieje, ze nie wyjdziesz z tego z poczuciem, ze zawsze moga zawodzic glownie ludzie, po ktorych tego bysmy sie nie spodziewali. Tylko tyle. Napisalabym Ci teraz dlaczego mnie nie bylo. Moze cos by to zmienilo, choc watpie. Poza tym nie da sie zmienic tego, ze rzeczywiscie tchorzostwem bylo, ze nie dalam w ogole znac, ze jednak mnie nie bedzie. Ze nie zlozylam Ci zyczen, chocby przez telefon... Na razie nie moge powiedziec, jaka byla przyczyna tego, ze mnie w najwazniejszym dniu w Twoim zyciu nie bylo... Powodem tego jest wstyd. Wstydze sie. Pozwole sobie jeszcze jednak napisac do Ciebie w tej sprawie. Pokonam wstyd. Byc moze okres Swiąt, jakos mi w tym pomoze. Potem nie bede pisac, zeby nie wzbudzac w Tobie tych emocji, ktorych mialas przeze mnie zbyt duzo. Przepraszam.
Potem po chwili zastanowienia dodalam jeszcze kilka zdan. Jednak prawda jest taka, ze co bym nie powiedziala nigdy nie byloby to przynajmniej dostateczne: Jest mi strasznie przykro, ze Cie skrzywdzilam. Zasluguje teraz na to, bys byla na mnie wsciekla. I badz prosze. Mozliwe, ze gdybys przestala staloby sie to dla mnie jeszcze bardziej nie do zniesienia. Teraz przynajmniej otrzymalam to na co zasluzylam i wiem dlaczego, a nie odwrotnie. Czasem latwiej przyjac kare, niz pogodzic sie z wlasną winą i z tym, ze tak ogromną winę ktoś nam jednak wybaczyl. To drugie jest jeszcze bardziej straszne. A i sa rzeczy, ktorych nie wolno wybaczyc.
Tak naprawde nie zgadzam sie z ostatnim zdaniem. Uwazam, ze nie ma takiej sprawy, ani czynu, ktory jest niewybaczalny. Wszystko rozni sie jedynie stopniem trudnosci z jakim przychodzi nam wybaczanie.
Dziwnie sie poczulam, takze po otrzymaniu odpowiedzi od Danielka. Nazywam go Danielkiem, a nie Danielem, podejrzewam ze troche ironicznie. Nie powinnam tak robic, ale czuje, ze to do Niego pasuje. Poznalam go przez przypadek. Musze przyznac, ze to jedna z najdziwniejszych, a wlasciwie chyba najdziwniejsza osoba, jaką znam. Jest dla mnie neutralny, jako czlowiek mimo wszystko. Wczesniej nawet troche go lubilam. Nie jest zly, na pewno. Jednoczesnie caly czas troche mu wspolczuję, bo miał i ma nadal trudne zycie. Zdiagnozowano u niego zaburzenie osobowosci schizotypowe. Jednak on tej diagnozy nie dopuszcza do swiadomosci. Odrzuca ją. To oczywiste i zrozumiale. Bedzie ciezko mu to zmienić. Chcialam byc dla Danielka mila, poniewaz nie ma zadnych przyjaciol, ani znajomych. A wiem, jak to boli, gdy czlowiek nie tylko czuje, ze jest sam, ale naprawde jest sam. Nie ma znaczenia, ze z wlasnej winy. Napisalam nastepujące zyczenia Danielkowi rowniez wykorzystując do tego fb: Hej, z tego, co się orientuje Swiadkowie Jehowy spedzaja Święta inaczej, niz Katolicy. Jednak zyczenia chyba sobie skladacie. Ja staram sie skladac je tym osobom, ktore znam i nie widze powodu, by robić wyjątek. Wlasnie dlatego chcialam Ci zyczyc duzo zdrowia i usmiechu oraz szczescia nie tylko w Swięta, ale i w Nowym Roku :) Wszystkiego dobrego.
A oto najkrotsza i zarazem najmilsza odpowiedz na pozytywny gest z mojej strony. Nie sadzilam, ze w kilku slowach naprawde mozna wyrazic wiecej, niz w kilkunastu tomach ksiązek. Zabawne: ja nie jestem swiadkiem jehowy po drugie swiadkowie jehowy nie składaja sobie życzeń bo co to ma wpolnego wogole z religia ???
Nie widzialam sensu, by wdawac sie w dyskusje. Mam wrazenie, ze ten czlowiek cierpi z powodu zbyt wielkiego zaburzenia i obecnie zadna dyskusja nic by nie dala. Napisalam więc kilka ostatnich slow, przyznaje bez specjalnego przemyślenia: No to tym bardziej, skoro nie jestes Świadkiem Jehowy chyba mozna zlozyc Ci zyczenia, prawda? Nie wiem, co to ma wspolnego z religia, ale z serdecznym ludzkim podejsciem do czlowieka, jakie powinien pielegnować w sobie kazdy z nas na pewno duzo. Tym bardziej, ze moje zyczenia nie byly sztuczne, ale szczere.
Na dzisiaj życzeń już dość. Koniec życzeń!

Terapia

Odkąd mam wolne prawie w ogole nie spie. Jestem w szoku. Nie ukrywam tez, ze bardzo mnie to cieszy. Odwrócony cykl okolodobowy mam od dawna. Oczywiscie zwykle, gdy chodze do pracy dbam o to, by spac w nocy, a nie w dzien. Na zmianę tej kolejnosci pozwalam sobie dopiero w czasie weekendow. Tak bylo i tym razem. Siedzialam bardzo dlugo na kompie. Czytalam blogi ludzi chorych na rozne nowotwory, SM oraz inne powazne choroby. Bardzo mnie to wciagnelo i zaintrygowalo. Moglam sie dowiedziec, jak ci ludzie przezywaja tak groźne, a przede wszystkim zagadkowe choroby.
Wydawalo mi sie, ze po calkowicie nieprzespanej nocy wstane, gdzie o 17. Jednak zarowno dzis, wczoraj, jak i przedwczoraj obudzilam sie stosunkowo wczesnie. To takie wspaniale. Przedwczoraj nie robilam nic przykuwającego uwagę. Wczoraj za to poszlam do rynku w poszukiwaniu prezentow. Wiekszosc zakupow zdazylam juz zrobic wczesniej, w czasie pracy. Chcialam jednak dokupic kilka drobiazgow. Jestem zadowolona z zakupow, nie kosztowaly mnie one zbyt wiele. Mysle, ze sie spodobają. Niewiele brakowalo, a zgubilabym w sklepie swoje ulubione zielone rekawiczki. Gubilam je i odnajdywalam tyle razy, ze nie sposob zliczyc! Na szczescie i tym razem dostrzeglam w porę, że ich nie mam. Zawrocilam do sklepu w jakim wczesniej buszowałam. Byl zamkniety. Cale szczęście ekspedientka jeszcze nie poszla do domu. Siedziala w srodku, dlatego otworzyla mi drzwi. Rekawiczki odzyskalam.
To bylo wczoraj, natomiast dzis obudzilam sie z lekkim dyskomfortem w zoladku. Zaskoczylo mnie to. Nie spodziewalam sie, ze napiecie bulimiczne moze mnie dopasc tak wczesnie. Jeszcze nie otwarlam calkowicie oczu, a ono roslo w sile. Z tego powodu postanowilam napisac cos na swoim blogu. Musze przyznac, ze piszac poczulam sie znacznie lepiej i to napiecie diametralnie spadlo. Zreszta nie przejmuje sie nim, jakos szczegolnie mocno. Taka jest specyfika mojej choroby. Nauczylam sie z tym zyc. Mam gorsze i lepsze dni. Gdy pojawiają sie dni gorsze, staram się czekać tylko na te lepsze. Nigdy sie nie rozczarowuje. Mimo wszystko niekiedy złosci mnie zbyt dlugie czekanie. To skomplikowane. Rozne rzeczy mogą się wtedy ze mną dziac i rozne mysli moga przychodzić do glowy. Poki co nie jest zle. Mam wiecej akceptacji.
Jesli chodzi o bardzo wazne sprawy, ktore mnie dotycza chodzilam przez pewien czas na terapie indywidualna. To trwalo okolo 2 miesiące. W miedzy czasie czekałam na szpital. Nie dostalam się. Wypilam piersiowke przed wejsciem na oddzial i zostalam wyproszona. Afera byla ogromna. Z tego powodu zalecono, bym dalej czekala w kolejce na przyjęcie na oddział. Terapeutka wkrótce po tym rowniez zrezygnowala z mojego leczenia. Zostalam sama. Te historie opowiem nastepnym razem, poniewaz jest bardzo dluga.
Krotko powiem jedno... Los jednak dal mi szanse. Czasem bywal wobec mnie nad wyraz przychylny. Moze nawet bardziej, niz na to zaslugiwalam. A na pewno bardziej, niz potrafilam to docenić, a szczegolnie wykorzystać. Odebrałam telefon z Poradni Zdrowia Psychicznego, do ktorej dawno temu wykonałam telefon, by zglosic chec uczestnictwa w terapii. Skorzystalam. Wlasciwie nieustannie korzystam! Niedawno znow dostalam telefon z innej Poradni z propozycja terapii grupowej.Póki co bylam juz na jednym spotkaniu. Mialo ono formę rozmowy kwalifikacyjnej. Czeka mnie jeszcze jedna taka rozmowa, albo i dwie zanim podejmą decyzję, czy zostanę przyjęta. Chodze tam w tajemnicy przed swoją terapeutką, poniewaz w jej szkole nie zaleca sie bycia prowadzonym przez roznych terapeutów. Jeszcze jakos to rozwiążę. Bardzo prawdopodobne, ze sie przyznam do klamstwa. O tym także opowiem kiedy indziej.

sobota, 22 grudnia 2012

Wracam

Zacznę tradycyjnym stwierdzeniem: Bardzo dawno mnie tutaj nie bylo. Nie mialam ochoty pisac. O ile kiedys dostrzegalam sens w tworzeniu własnego bloga, nagle on zniknął. A zalozylam go przeciez z myslą o sobie i swoich emocjach. Nadal chcialam zrobic cos dla siebie, ale wszystko wydawalo mi sie zbyt malo warte. Zbyt malo warte by zawracac sobie tym glowę! Nie bylam w stanie w niczym dostrzec zysków mogących mnie zainteresowac. Dzis jednak postanowilam, ze wracam. Wracam, mimo ze jestem bardzo niezadowolona zarowno z tresci, jak i formy moich wpisow. Zabawne, ze najmniej z tego, co wowczas przezywalam. Przeszkadza mi ich chaotycznosc, bledy stylistyczne i ortograficzne, ktorymi nie mialam ochoty sie zajmowac. Zreszta nie oszukujmy sie, czesto ich nie widzialam. Nadal bede je popelniac, ale moze chociaz mniej swiadomie. Nie wiem czemu, ale zwykle gdy czuje, że cos nie jest dobre mam ochote to porzucic. Czasem tak robie i zaczynam daną rzecz od nowa, albo wcale. Efekty nigdy nie sa zadowalające. Nie umiem zwalczyc chaosu spowodowanego chaosem panującym w mojej glowie. Oczywiscie nad zalozeniem nowego bloga, takze rozmyslalam. Chcialabym jednak wyjsc poza schematy, jakie stworzylam, zupelnie niepotrzebnie. Bede kontynuowac aktualnego bloga, starajac sie podchodzic do wszystkiego, co napisze troche inaczej. W konsekwencji pisac tez sprobuje inaczej - moze dlatego, ze mysle inaczej? Zyc tez sprobuje, inaczej! Generalnie chodzi o poglebienie autorefleksji. Obieram ją sobie jako droge do siebie, by poczuc ze nie jestem tak daleko, jak sięgam wzrokiem.
Swięta już tuż tuż. Nie przepadam za nimi, ale lubie widok kolorowych łańcuchów i brokatowych bombek. Przeszkadzają mi zyczenia od ludzi, ktorzy na codzień niezbyt dobrze mi życzą. Ciesze sie, ze sama moge dobrze im zyczyc. Chcę to pielęgnować.

środa, 31 października 2012

PUSTA.

Dalej wszystko mnie nudzi.
Moje zycie jest nudne. Ten swiat jest nudny. Ludzie sa nudni. Ja jestem nudna.
Wstawanie jest nudne. Ubieranie sie jest nudne. Wychodzenie z domu jest nudne. Myslenie jest nudne. Nierobienie nic jest nudne. Robienie wszystkiego naraz jest nudne. Robienie kazdej jednej rzeczy pojedynczo jest nudne. Obserwowanie otoczenia jest nudne. Sluchanie tego, co mowia ludzie jest nudne. Mowienie do ludzi jest nudne. Staranie sie jest nudne. Zloszczenie sie jest nudne. Placz jest nudny. Rozbijanie kubkow jest nudne. Klocenie sie z rodzina jest nudne. Udawanie jest nudne. Bycie autentycznym na moment jest nudne. Modlitwa do Boga o litosc jest nudna. Marzenia sa nudne. Refleksja nad soba jest nudna. Analiza zyskow i strat jest nudna.
Sluchanie muzyki, spiewanie, czytanie, pisanie, sprzatanie, robienie zakupow, spacerowanie, podrozowanie, uczenie sie, zarcie, rzyganie, sranie - są NUDNE!
A tak naprawde wszystko, co napisalam jest prawda poza tym, ze ja jestem nudna. Swiat, rodzenie sie, zycie i umieranie są nudne. Ja natomiast jestem straszliwie PUSTA.
Pusta przez to, ze moj wewnetrzny swiat jest nudny. Do swiata na zewnatrz nie potrafię sie przedostac. Pozornie w nim zyje, a tak naprawde tylko egzystuje. Egzystencja nie swiadczy o przystosowaniu. Nigdy sie nie przystosuje. Nie potrafie. Nie wiem, co jeszcze moglabym zrobic.
Mysle o tym, ze kiedys sie powiesze. Czuje, ze nadejdzie taki moment tylko nie wiem kiedy. Byc moze za 5, 10, a moze 15 lat. Jednak kiedys to sie stanie. Dziwnie czuje, ze taki jest moj los i wlasna odpowiedzialnosc za niego przestaje sie już liczyc. Chyba ostatecznie wyrzekam sie jej.
Niszcze wszystko za co mialam byc odpowiedzialna. Wszystko, co zostalo powierzone pod moja opieke. Nie umiem sie troszczyc, nawet o siebie.

niedziela, 30 września 2012

Znów to samo.

Jest do dupy. Strasznie do dupy. Caly weekend chodze w pizamie z tlustymi wlosami. Na dodatek wyszla mi na twarzy pokrzywka. Mam teraz strasznie czerwone policzki. Wypilam wapno, moze do jutra twarz choc troche zblednie. Jakby tego bylo mało non stop robie napady, ktore wykanczaja mnie fizycznie i psychicznie. Ostatnio tak zle bylo w liceum, czyli jakies 6 lat temu. Nie sadzilam, ze sytuacja znowu moze sie powturzyc. Nie mam, juz nad soba zadnej kontroli. Moje nerwicowe zachowania strasznie sie namnozyly i z tego tez powodu nie chce mi sie pisac tutaj. Znow wszystko mnie nudzi. Znow jestem totalnie bezczynna z ogromnym uczuciem pustki w srodku, ktorej nie potrafie zapelnic nawet zarciem. Bog chyba o mnie zapomnial. A do pracy musze przygotowac mnostwo rzeczy. Nie jestem w stanie. Tak mysle sobie, zeby te prace olac. Po prostu zostac pewnego dnia w lozku i nie wstac. Nie dzwonic. Nie usprawiedliwiac sie, a jedynie spac. Bylabym sklonna to zrobic, gdyby nie fakt, ze kilka osob z pracy zna moja matke i nie chce przynosic jej wstydu. Gdyby sytuacja byla choc troszke inna, nie mialabym zadnych oporow i zostawila to wszystko - moze nie za soba, ale gdzies obok siebie. Na tyle jednak daleko, zeby przez moment przestalo mnie to dotyczyc. Dopiero co skonczylam napad, ale jest mi na tyle wszystko jedno, ze moglabym zaraz rozpoczac drugi. Bo niby dlaczego nie? Schudlam, ale jest to okupione ogromna cena. Cena rzygania i wstretu do siebie. To okropne, ze zeby byc chuda zgodnie ze swoimi standardami musze rzygac. Wolalabym przestac jesc. Tak, wciaz jestem od tego zarcia cholernie zalezna. Zgotowalam sobie pieklo na Ziemi.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Dla Taty.

Czuje w srodku ogromny bol, ktory powoduje, ze od dawna nie moge niczego nowego napisac. A od czasu, gdy tutaj bylam ostatnio spotkalo mnie bardzo duzo zarowno zlych, jak i dobrych rzeczy. Trudno je wszystkie zrownowazyc... Moze nawet nie powinno sie tego robic.... I moze dlatego nie jestem w stanie opowiedziec wszystkiego, a jedyne co moge, to pokazać jakąś malą wszystkiego cząstkę.
Cofajac sie najbardziej wstecz do pierwszego waznego zdarzenia opowiem o ustawieniu, na jakim bylam. Kasia, ktora poznalam na podyplomowce zachecila mnie, abym pojechala razem z nia na tzw. ustawienia rodzinne wykorzystujące metode terapii Berta Hellingera. Ona probowala ich od dawna i bardzo duzo w jej zyciu zmienily na lepsze... Na poczatku bardzo chcialam skosztowac tej metody. Wydawala mi sie ona, jakas taka niezwykle inspirujaca i ciekawa, a przede wszystkim sluszna. Zasadzala sie na czyms w co sama wierzylam... Zostalam wpisana na liste chetnych. Po znajomosci pieniadze mialam wplacic pozniej. Jednak, gdy nadszedl ostatni dzien przed wyjazdem na ustawienie cala moja ochota zniknela. Uruchomil sie bardzo silny opor, ktorego sila mnie samą zaskoczyla. Przez telefon powiedzialam Kasi, ze nie moge jednak jechac razem z nia. Wkrotce mialam pisac egzamin ze statystyki, na ktory nic przeciez nie umialam. Najlepsze, ze Kasia miala go pisac razem ze mną, ale jej to nie przeszkadzalo! Szukalam powodow, aby sie wycofac. Gdyby nie bylo egzaminu z pewnoscia znalazlabym inna wymowke... Stwierdzilam, ze wplace wszystkie pieniadze, aby byc uczciwą i wtedy nikt nic nie straci. A nie bylo ich malo, bo niemal 400 zl. Dla mnie to naprawde duzo, biorac pod uwage, ze placilam ze swojej niemal pustej kieszeni. Kasia nie dala za wygrana i w koncu dotarlam tam, gdzie pozniej dotrzec nie chcialam. Za to jestem jej bardzo wdzieczna. Sama zreszta mowila, ze wierzy, ze ta metoda jest w stanie uratowac zycie. Nie wiem, jak jest ze mną. Moze nie dzis, ale moze kiedys znow powiem calym sercem: Kasiu, uratowalas mi zycie.
Cale ustawienie w formie terapii krotkoterminowej odbylo sie dnia drugiego, prowadzila je Mariolka. W pierwszym dniu siedzac w kregu kazdy uczestnik grupy mogl sie przedstawic i powiedziec o sobie kilka slow, a nawet wiecej niz kilka jesli chcial... Ponadto Pan Czesiu, taki mily terapeuta pracujacy razem z Kasia, zrobil nam relaksacje. W dniu trzecim bylo domkniecie i ustawienia osob, ktore nie zdazyly sie ustawic dnia drugiego.
Kazdy uczestnik terapii siadal obok Mariolki na krzesle na wprost grupy i opowiadal o swojej rodzinie, o tym z czym tutaj przyszedl i jaki problem chcialby rozwiazac. Najbardziej wzruszajacy byl fakt, ze nie bylo osoby, ktora by na swoim ustawieniu nie plakala. Nie mial tutaj znaczenia wiek, ani pozycja zawodowa. Plakali zarowno mezczyni pięćdziesięcioletni, jak i kobiety dwudziestoparoletnie. Zarowno alkoholicy, jak i psycholodzy, bioracy udzial w ustawieniach. Ponadto silne wzruszenie powodowaly ustawienia innych czlonkow grupy, nie tylko wlasne. Uruchamialy one jakis wlasny trudny temat, problem, czy konflikt, wciąż nierozwiązany.
Na wlasnym ustawieniu Mariolka polecila, abym wybrala sposrod czlonkow grupy kogos, kto bedzie reprezentowal moją matke, ojca, brata, a takze mnie samą. Chcialam jeszcze wybrac babcie, ale Mariola powiedziala, ze na razie moze mi zrobic jedynie fundament. Po wybraniu odpowiednich osob, opierajac sie na implusie, nie na czyms, co jest przemyslane, a co mogloby zaburzyc caly proces, przystapilam do ustawienia. Matke ustawilam na wprost siebie, a obok mnie postawilam brata. Troche wygladalo to tak, jakbysmy byly z matka w opozycji.... Ojca ustawilam, gdzies z boku calkowicie za nami. W nastepnym etapie Mariolka kazala osobom reprezentujacym caly moj system rodzinny powiedziec, jak sie czuja. Moj brat powiedzial, ze jest mu tutaj bardzo zle i ze cos go ciagnie do ziemi. Wtedy Mariolka poprosila go, aby wybral sobie wygodne miejsce. Moj brat wtedy przesunal sie kilkanascie krokow ode mnie i usiadl na podlodze. Matka na pytanie, jak sie teraz czuje odpowiedziala, ze jest jej dobrze i nie zmienila pozycji. Gdy przyszedl czas na mnie, dziewczyna ktora byla mna poszla w strone ojca i powiedziala, ze tam jest jej dobrze. Mariolka zawolala mnie do ojca. To bylo niesamowite. W tym zwyklym pomieszczeniu wsrod zwyklych ludzi poczulam sie nagle tak, jakbym przeszla na druga strone. Mijajac swoja matke i brata czulam obojetnosc i chlod. Gdy znalazlam sie na wprost osoby reprezentujacej mojego ojca wszystko jakby sie zmienilo. Poczulam cieplo i ogromne szczescie. Moje mysli podpowiadaly mi jednak, ze Ty nie jestes moim prawdziwym tatą. Ale chcialabym, abys nim byl. Moglabym Cie nawet zaadoptowac, byle bys tylko sie zgodzil byc moim tatą.
Mialam ogromne problemy, by patrzec swojemu ojcu w oczy. Nie potrafilam. Mariolka ciagle nakazywala mi, bym nie spuszczala z niego wzroku. Mialam sie przytulic z nim, tak jak przytula sie z ojcem dziewczynka. Mialam mu tez powiedziec:
Szkoda..... Tato, Tatusiu... Tatusiu.... Tato, dopoki ja jestem i Ty jestes. A najbardziej bedziesz w moich dzieciach. Przyjmuje Cie do serca za te cene.
Okazalo sie, ze zlosci na matke chce przejsc na strone ojca.
Jest mi ciezko o tym pisac, dlatego choc moglabym dodac wiecej nie chce tego robic. Gdybym tylko mogla cos jeszcze powiedziec Tacie, tak jak wtedy nie potrafilam powiedzialabym:
Tato, zaluje ze mnie opusciles. Cale zycie za Toba tak bardzo tesknilam. Chcialam umrzec, zeby byc z Toba. Moze gdybys byl moje zycie byloby inne. Nie mial mnie kto nauczyc tej sily, ktora dziewczynke moze nauczyc tylko ojciec. Nie bylo Cie. I nikogo innego, kto moglby Ciebie zastapic. Teraz nie potrafie zyc. Nie posiadam tych umiejetnosci, ktore maja coreczki tatusiow, a przeciez wciaz jestem Twoja coreczką. Nie wiem, jak mam zyc. I czasem nie wiem, czy chce. Wciaz za Toba podazam i wciaz tak strasznie tesknie. Przyjelam Cie do swojego serca i poczulam sie silniejsza o sile ojca. Jednak czasem czuje, ze to nadal za malo. Wtedy probuje myslec, ze wyciagasz do mnie swoja niewiedzialną dlon...
Teraz przechodze najgorszy etap w swoim zyciu. Wraca wzystko. Im bardziej zapragnelam sie leczyc, tym wiekszy uruchomil sie we mnie opor. Wszystko zmierza ku destrukcji. Pije za duzo. Zapaliłam nawet marihuane. Znow mysle o tym, by wazyc 40 kg. A wszystko to z tesknoty za Toba... Nie wiem, czemu tak jest. Przeciez cos Ci obiecalam...

sobota, 2 czerwca 2012

Neuro.

W poniedzialek jade do neurologa. Umowilam sie na wizyte. Mam potworne bole glowy. Chce mi sie ryczyc nawet nie dlatego, ze glowa mi peka, ale dlatego ze niedlugo mam egzaminy. Nie jestem w stanie sie uczyc. Dzis i wczoraj zrobilam z nerwow napad. Mysle, ze cel byl taki, zeby jeszcze bardziej siebie pograzyc. Nie moglam zniesc mysli, ze nie moge sie nauczyc i nikt na mnie nie poczeka. Pomyslalam, ze skoro i tak wszystko jest źle, czemu nie mogloby byc gorzej? Ogolnie ten dzisiejszy wpis jest totalnie bez sensu. Ciezko mi przelozyc mysli na slowa. Zreszta jedyne, co mysle, to kurwa i ja pierdole! Czemu wszystko musi sie tak pierdolic? Przez chwile jest dobrze, a potem znowu to samo. Ja juz nie mam sily. Czasem dopadają mnie takie szczere emocje, czyste jak łza. I wtedy juz wiem, ze nie chce zyc. Ale te emocje odchodza i dalej zyje pseudo po swojemu.

piątek, 18 maja 2012

Chujnia

Dzisiaj znowu wszystko się spierdolo. Cóż, trzeba to zapisac!

poniedziałek, 7 maja 2012

Inna

Nikt mnie nie postrzega, jako inną, ale to nie znaczy, że jestem, jak inni.

piątek, 23 marca 2012

Bańka

Myslalam, ze doznalam katharsis. Z dnia na dzien przestalam sie obzerać i wymiotowac. Wytrzymalam 11 tygodni. Niestety dzis czuje, jakby wszystko zatonęło. Najbardziej jest mi zal tego, ze moja wizja zmiany siebie legla w gruzach. Nie zmienilam sie. Nadal przyciagam okreslony typ osob. Nadal wystepuje w roli pomagacza. Nie wiem, moze bylam niedawno o krok do przodu i zawrocilam. Moze stad ta porazka, bo znowu przestalam odmawiac, powrocilam do swojej roli. Zaczelam udawac, ze nie jestem zla, usmiechac sie jak zawsze. Umiem czasem byc asertywna, jednak w sposób wymuszony. A powinnam to czuc. To powinno plynąć z glębi

Zreszta nie wiem, co powinnam. Po takiej przerwie mam wrazenie, jakbym zrobila cos bardzo zlego. Boje sie, ze znowu nie bede mogla przestac. Chcialam zyc normalnie. Jadlam normalnie. Ale bylo, wciaz prawie normalnie. Teraz nawet jesc normalnie nie potrafie. I nic nie jest normalnie.

Pomyslalam dzisiaj o swiętach. O tym, jak wówczas palaszowalam ciasta, wedliny, sery, salatki i cala wykwintną reszte. Zaczelam rozmyslac, jak wypelnie te najblizsze swięta. Zmartwilo mnie, ze bez wielkiego zarcia, to nie beda juz prawdziwe swięta, ze czegos w nich zabraknie. Wiedzilam, ze tak nie bedzie, czulam tak jak opisuję. Musialam sie nazrec. Ssalo mnie w zolądku. Mialam slinotok psychiczny i fizyczny.

W pracy tez idzie mi, jak idzie. Do niczego wlasciwie sie nie przykladam. Ta praca mnie nie cieszy. Nie realizuje sie w niej. Chcialabym robić cos zupelnie innego. Nie lubie niektorych osob. Najgorsza jest swiadomosc, ze od bardzo dawna nie czulam sie spostrzegana, jako osoba glupia. A w tej pracy taka sie wlasnie czuje. Powoli zaczynam w to wierzyc. Nie mam dosc sily, by pokazac, ze moze byc inaczej. Nie ma w tym nic zlego, ze nie chce nic nikomu udowadniac. Zle jest to, ze przyjmuje pewne rzeczy zbyt pasywnie do srodka.

Kolejne narodziny ze zlamaną nadzieją prysnęly, jak bańka. Slabe bylo to moje katharsis.

wtorek, 7 lutego 2012

Praca.

Nie spie. Kontynuując raz zaczętą, a nie dokończoną część mojej historii, znalazlam prace. Zapisalam sie tez na studia podyplomowe, bo czulam, ze wciaz wiem za malo. Pomijam fakt, ze nic nie znacze na rynku pracy, poniewaz to za bardzo oczywiste. Jutro wstaje wczesnie do pracy. Nie wiem, jak wytrzymam. Ostatnio sypiam po trzy godziny. Klade sie spac o 4 nad ranem, a wstaje o 7. Nie czuje wielkiego zmeczenia fizycznego. Wlasciwie powiedzialabym, ze czuje sie fizycznie nie najgorzej. Podobno w niektorych zaburzeniach zaleca sie pacjentom, aby nie spali. Mieszaja mi sie pojecia, terminy. Sadze, ze to odnosi sie do depresji, ale pewna nie jestem. Na swoim przykladzie odczuwam, ze im miej spie, tym lepiej sie czuje. Jednak rewolucji nie ma.

Napadu nie robilam, juz od 4 tygodni. To moj rekord od lat kilku. Sadze, ze wiecej, niz 5. Wczesniej nie potrafilam wytrzymac nawet tygodnia bez poteznego zarcia, a tu prosze. Stalo sie. Dostalam kopa od zycia. Bylam zbyt smutna, aby jesc. Jednoczesnie pierwszy raz poczulam, ze nie musze byc dla nikogo za dobra. Brzmi, jak banal, ale zawsze bylam gotowa do poswiecen. Sadzilam, ze to co jest dobre dla mnie bedzie rowniez dobre dla innych. Jednak wreszcie poczulam, ze ludzie sa rozni i wymagaja roznego traktowania. To byla wielka ulga. Wiedza nic nie znaczyla. Nie docierala do mnie. A nie jestem typem czlowieka pragmatycznego, przez ktorego mocno rozum przemawia. To co pozostaje we mnie na dluzej nie omija serca.

Pracuje z dziecmi niepelnosprawnymi. To znaczy z doroslymi. Jednak ze wzgledu na poziom intelektualny na jakim oni funkcjonują, wszyscy nazywamy je dziecmi. Wszyscy znaczy ja i inni pracownicy. Lubie ich bardzo. Sa kochani. Kiedys jeden chlopiec, ktory ma Zespół Downa zapytal: Pani Gosiu, czemu jest Pani taka smutna? Odpowiedzialam: Nie, wydaje Ci sie, nie jestem smutna Wojtusiu... Bylam w szoku, ze to dostrzegl. Na koniec dodal: Pomodle sie za Panią.... To bylo bardzo mile.

Natomiast samych pracownikow, zwlaszcza niektorych, mam dosc. Podobnie mieszkania z mama. Poniewaz funkcjonuje w tym domu w roli ojca postanowilam, ze musze sie wyprowadzic. Jak tylko znajde lepsza prace chyba cos wynajme. Nie wiem tylko, czy bede miec sile, aby wstac z krzesla i to zrobic. Na razie mysle o tym powaznie, a w moim wypadku to chyba dobrze rokuje.

Jest ciezko, bo nie mam objawow, a w ich miejsce pojawil sie ogromny smutek. Tylko, ze teraz chce sie z nim zmierzyc. Potrafie stanac nie obok niego, ale na wprost twarza w twarz i powiedziec: Czuje to tak, jest okropnie, ale akceptuje to.

Ten smutek jest tak szczery, jak czysta łza. Dawno nie czulam nic tak autentycznego.

niedziela, 5 lutego 2012

Diabeł.


Parę dni temu miałam okropny sen.

Sniło mi sie, ze jestem chora na raka. Miałam swiadomoc, ze to nie jest rak jednego narządu z przerzutami. To byl rak, ktory zaatakował osobno kazdy moj narzad. Mialam, wiec raka wszystkiego. Lezalam skonana pod łozkiem. Czekalam na smierc. Wiedzialam, ze umieram. Umieralam. To bolało podobnie jak wtedy, gdy nie moglam oddychac. Jednoczesnie ból niósł ze soba niezwyklą obietnice czegoś. Nie potrafiłam sie zdecydowac, czy jest mi z nim dobrze, czy tez źle. Obietnica mnie kusiła, choc nie chcialam umierać.Czulam, ze nie mam na te smierc zadnego wplywu, ze to mój czas.. Pewnie, gdybym ten wpływ miała nie dostrzegłabym też obietnicy. Obietnica była bardziej po to, zebym z miejsca nie umarla, poniewaz czekało mnie dlugie umieranie. Coś w stylu plastra na ranę... Nagle ktos podszedl do mnie... Nie wiedzialam, kto to jest. Nie wiedzialam, jaki czlowiek. Nie wiedzialam nawet, czy człowiek.

Nie wiem, czy na chwilę sie przebudzilam, czy to tez było częścią mojego snu, ale zobaczylam swoj pokoj. Zobaczylam półkę z ksiazkami, ktora stoi po prawej stronie obok lozka, w którym spię. Wtedy uswiadomilam sobie, ze przecież nikt nie mogl do mnie przyjsc, zaden czlowiek... To byl diabeł...

Obudzilam sie przerazona. Diabel w moim snie nie mial wygladu. To byla czarna postac... Ciemna sylwetka z ciemna glowa, wyglądającą jak ludzka. Jednoczesnie wiedzialam, ze ta ciemnosc, ktorą zobaczylam nie musiala sie tak objawic. Rozpoznalam go nie po czarnej otoczce wokol siebie, ani po niczym innym. Niewazne, jak wyglądał! Diabel byl swiadomoscią. Mialam swiadomosc, ze on tu jest. Bez tej swiadomosci nie czulabym, ze to wlasnie on. I wtedy to na pewno nie byłby on.

A przyszedl, bo tylko diabeł mogl przyjsc w tamtym czasie. Przyjsc do mnie spiacej samotnie w lozku w srodku nocy pozostawionej z tym rakiem, o ktorym nikt nie wiedzial. Tylko ja wiedzialam, ze umieram i on, ale nie wiem, kto wiedzial wczesniej...Wymowny sen. Boże, nie chce, żeby mnie diabeł zabrał! Jesli obiecasz mi niebo moge umrzeć nawet dzisiaj.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Powietrza!

Nie moglam oddychac. To jednak realne. Mozna nie moc oddychac, a zyc.