czwartek, 2 maja 2013

Psycho-za-mną (1)

Mieliśmy niedawno Święto. Teoretycznie był to dzień wolny od pracy. Praktycznie, nie dla wszystkich. Pisząc nie dla wszystkich mam na myśli oczywiście samą siebie. Bo kogóż by innego?



Do pracy rozumianej, jako instytucja i związane z nią zadania funkcjonalne nie chodzę, już od poniedziałku. A teraz chyba troszkę sobie kpię. No tak... Generalnie zajmuję się wykonaniem swoich bieżących "prac", dlatego powiedziałam, że nie miałam w Święto wolnego. Beznadziejnie mi to wszystko idzie. Nie zrobiłam prawie nic. Nie dość, że nie odpoczęłam, to posunęłam się do przodu z wszystkim - praktycznie wcale! Wiem, wiem - praktycznie wcale, to bardzo dużo... Jestem z siebie taka dumna.

W ogóle to pora zreasumować ostatnie dni:

NIEDZIELA:

--NUDNA CZĘŚĆ:--
W niedzielę pobiłam rekord. To był jedyny dobry dzień w bieżącym tygodniu. Zaledwie jedyny...
Napisałam w 3 godziny 14 stron pracy na podyplomówkę. Nie pamiętam tylko, czy to była praca na zawodoznawstwo, czy na charakterystykę doradztwa zawodowego. Te dwa przedmioty są tak podobne, a zarazem tak sprzeczne, że mam problem, by je ogarnąć. Zawierają te same pojęcia, niestety tłumaczone w bardzo nieścisły sposób. Koszmar, prawdziwy koszmar! Prawdopodobnie, jakoś je odbębnię. Smutne, że nie pozostawią po sobie żadnego trwałego śladu, bo naprawdę chciałam się czegoś nauczyć. Tylko jak nauczyć się czegoś, co zdaje się być pisane po polsku, a brzmi jak po ukraińsku? Jak opanować zupełnie inne definicje dla jednego i tego samego zjawiska? Ktoś chyba powinien się zdecydować, czym ono w końcu jest. A nie wmawiać nam, że raz białe jest białe, a innym razem czarne... Nie wiem, co powstaje po zmieszaniu białego z czarnym, ale zapewniam, że nic przyjemnego. Trwałego, jak już mówiłam również nie.

Nie jestem zadowolona z tej pracy. Obawiam się, że jest nie na temat. Wzięłam przykład z osób prowadzących lecz raczej z całkowicie innej, niż ich przyczyny.
Po prostu nie mogłam znaleźć żadnych użytecznych materiałów. Mimo że poświęciłam pół dnia na szukanie w necie u doktora Google czegoś sensownego i użytecznego i tak nic nie znalazłam. A nie byłam wcale wybredna. Przecież nie zawsze taka jestem. Na bibliotekę zabrakło, już czasu. Zresztą zważywszy fakt, że większość bibliotek wyposażona jest w książki oraz w czasopisma z mocno zdezaktualizowaną treścią, wątpliwy miałabym z niej użytek. Cóż, próbowałam tak manewrować zdaniami pisanymi, aby prowadzący odniósł przeciwne wrażenie. Tak, aby uwierzył, że wypowiadam się nawet bardzo na temat! Nie zabrakło, więc słów zmiękczających twierdzenia, jakie ośmieliłam się wysunąć (mimo bladego pojęcia o tym o czym mówiłam), typu: może, raczej, czy relatywnie. Obyło się jedynie bez zwrotu chyba, gdyż uznałam, że on mógłby postawić mnie w bardzo niekorzystnej sytuacji. Mam na myśli oczywiście sytuację oceny... Wykorzystałam za to jeszcze kilka innych zwrotów (w tym dużo nawiasów), wymieniając losowo wybrane państwa UE, żeby praca wyglądała na chociaż średnio profesjonalną. Tutaj akurat dr Google się przydał, ponieważ podpowiedział mi, jakie to fantastyczne mocarstwa do UE należą. Wstyd, ale nie potrafiłam ich wcześniej wymienić.



Ponieważ moim zadaniem było dokonanie charakterystyki modelu doradztwa zawodowego w Polsce na przykładzie modeli europejskich, uznałam że zabieg, który zastosowałam będzie skuteczny. Mówię oczywiście o pewnego rodzaju laniu wody i manewrze gry słownej, zwłaszcza o nawiasach. W końcu istnieją jakieś kryteria doradztwa zawodowego w państwach członkowskich, a i Polska do nich należy. Obym się nie myliła z zakresem ich zastosowania. Nie po to, aż tak się rozpisałam, żeby mnie teraz źle oceniono. Mogłam to zrobić lepiej, ale nie zrobiłam tego najgorzej. Lepiej mi się nie chciało.

--CIEKAWSZA CZĘŚĆ:--
Ogólnie w niedziele dopadł mnie bardzo depresyjny nastrój i bardzo chciałam go zwalczyć. Zresztą, już od pewnego czasu czułam, że potrzebuję zrobić coś nie tylko szalonego, ale i głupiego. Nie wiem tak naprawdę, czy każde szaleństwo nie jest jednocześnie głupie, albo czy każda głupota nie jest jednocześnie szaleństwem. Pomijając jednak filozoficzne rozważania, które nie są dla mnie, pozwoliłam sobie na drobną spontaniczność. Zadzwoniła do mnie Monika. Poznałam ją w pracy, gdy była jeszcze u nas na stażu. To miła dziewczyna o dość męskim usposobieniu, ale ja zawsze lubiłam chłopczyce. Nigdy natomiast nie przepadałam za typem laluń i kokietek. Wolałam otaczać się takimi koleżankami, którym bliżej było do naturalnego sposobu bycia - w moim odczuciu. A sądzę, że typ chłopczyc właśnie tak ma. Dość szybko ustaliłam z Moniką miejsce i czas naszego spotkania. Dużo czasu zajęła mi walka z kudłatymi strączkami, które wyhodowałam na swej głowie. Wreszcie walecznym krokiem podeszłam pod wannę, zamoczyłam włosy, wyjęłam jakiś śmierdzący szampon z ciekawie wyglądającego zielonego opakowania. Namydliłam włosy sporą ilością piany lecz jednocześnie nie za dużą - pamiętając o tym, że szampon niszczy strukturę włosa. Po wszystkim nawet użyłam suszarki, mimo że jestem jej zagorzałą przeciwniczką, gdyż nie cierpię podmuchu gorącego powietrza na twarzy. Wreszcie po nałożeniu niebieskiej kurtki, której założenia do końca przekonana nie byłam ze względu na pochmurne niebo, wyszłam z domu. W drodze spotkałam Kasię Ch, która postawiła mi piwo. Nie wiem po co to zrobiła, nie miałam ochoty na żaden alkohol. Jednak tego dnia postanowiłam jednocześnie, że nie będę się specjalnie ograniczać. Chyba tylko dlatego jej nie odmówiłam.



Z Kaśką siedziałyśmy w bardzo pięknej scenerii wprost stworzonej dla takich osób, jak my. To był park, a dokładniej ławka w parku za jakimiś krzakami. Ktoś kiedyś stwierdził, że są to piękne rośliny, jednak NAWET po tym piwie miałam trudność w dostrzeżeniu ich piękna. Wkrótce przyszła Monika, ale nie sama. Razem z nią pojawiła się również Blanka. Były mocno niezadowolone i zdegustowane, że nie czekałam na nie sama lecz z Kaśką. Nie przepadały za nią i nie trzeba było bystrego obserwatora, aby to dostrzec. Specjalnie też nie kryły się ze swoją ironią, tak mocno wymalowaną na ich twarzy - szczególnie w okolicach kącików ust i brwi. Traktowały Kaśkę, jako kogoś gorszego, a na pewno mniej inteligentnego. Starałam się ratować sytuację. Rozmawiałam z Kaśką normalnie, zadawałam jej pytania i słuchałam odpowiedzi. Interesowałam się tym, co ma do powiedzenia, tak żeby nie poczuła się odtrącona. Sytuacja została uratowana, gdy zadzwoniła jej matka i Kasia musiała wrócić do domu. Wtedy poszłam z Blanką i z Moniką do nowego mieszkania Moniki...
W mieszkaniu było bardzo czyściutko i schludnie, także zrobiło ono na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nawet stare meble stojące w salonie sprawiały wrażenie, jakby dopiero co zostały przewiezione ze sklepu.



W mieszkaniu czekała na nas Asia, siostra Moniki oraz jej chłopak, którego imienia nie mogłam zapamiętać. Miał na imię Michał - już pamiętam... Chłopak dość szybko odjechał, ponieważ następnego dnia musiał iść do pracy, a nie był "stąd". Za to dołączyła do nas Basia. To był ostatni dzwonek, że imprezę we wspaniałym babskim gronie czas wreszcie zacząć. Na jej oficjalne otwarcie dziewczyny wspólnie spytały: Kto dzisiaj do nas przyszedł? Małgorzata, czy Małgorzała?
Na odpowiedz długo nie czekały: Piję dzisiaj z Wami, przyszła Małgorzała.

No i wypiłam...
Starałam się uważać, żeby nie powiedzieć za dużo. Żeby nie zdradzić, że wiem, że Monika jest lesbijką. Nie musiałam jednak wypowiadać tych słów, bo rozmowa z Asią i z Blanką nie pozostawiła wśród nas żadnych złudzeń. Wszystkie o tym wiedziałyśmy...
Nie przypuszczałam jednak, że Monika jest teraz w związku z Basią.
Wcześniej były przecież przyjaciółkami, a Basia nawet nie była lesbijką. Monika opowiadała kiedyś, że wynikła niespodziewana sytuacja, która z przyjaźni niestety przerodziła się w coś więcej. Jednak na pytanie, czy to chodzi o Basię, zaprzeczała. Dopiero Asia powiedziała nam o tym: Dziewczyny są parą. Ciekawe, czy na trzeźwo postąpiłaby podobnie? Mam przeczucie, że tak. Chyba miała do nas zaufanie... Bardzo mi to schlebiło, bo to miłe uczucie, gdy ludzie nie boją się zdradzać nam sekretów własnych lub bliskich im osób. Staram się to szanować. Nie nadużywam niczyjego zaufania.

Cóż, Monika na pewno nie dowie się, że ja wiem... Wiem, że to jednak o Basię chodziło. Obiecałam milczeć. A sama intuicja znów się sprawdziła. Poza tym między nami, to i tak nic nie zmienia. Lubię ją bez względu na wszystko. Musiałaby bardzo się postarać, abym zamieniła tę sympatię we wspomnienie sympatii. Nie chcę tego robić i cieszę się, bo wiem, że nie będę musiała...



A co było dalej (i w pozostałe dni), napiszę jednak następnym razem. W tym momencie zwyciężył leń. To silny drań. Nie wiem, jaką trzeba mieć broń, by móc go pokonać. Moja broń - to za mało.