środa, 24 grudnia 2014

Rytuały magiczne.

Bardzo dawno tutaj nie pisałam. Było to spowodowane kompletną pustką w głowie, choć może nie do końca. Czasami miałam ochotę coś dodać na swoim blogu. Nawet wizję też jakąś miałam, prostą, najprostszą, ale jednak. Niestety za każdym razem dopadała mnie straszliwa, paraliżująca niemoc. Jest to dla mnie dość sugestywne i zaskakujące, bo tego typu objaw towarzyszy mi dosłownie we wszystkim. W pracy, poza pracą, w domu, poza domem, wszędzie to samo. Nie potrafię tego zmienić.

A dużo się działo w ciągu tych ostatnich miesięcy. Byłam w szpitalu na oddziale psychiatrii dorosłych. Wytrzymałam tam dwa dni, po czym wypisałam się na własne żądanie. Myślałam, że będę tej decyzji bardzo długo żałować i że z trudem się pozbieram. W końcu to miała być szansa na rewolucyjną zmianę, wierzyłam w nią. Jednak ku swojemu zaskoczeniu wcale nie przeżyłam żadnego kryzysu przeddecyzyjnego, ani podecyzyjnego. Czułam się dość dobrze będąc z powrotem w domu. Właściwie to uznałam, że tak dużych porcji jedzenia, jakie tam należało zjadać i tak nie byłabym w stanie zjeść. Nie chciałam.

Miałam przeczucie, że moje leczenie skończy się większą wagą, bardziej zrujnowaną psychiką i dosłownie niczym więcej. Przypadek niezbyt pozytywnie rokujący. Wiele jest takich sytuacji, jak ta. Gotowa byłabym zadać sobie największy trud, aby się wyleczyć, ale nie uwierzyłam w to, co zespół miał mi do zaoferowania. Na dzień dzisiejszy nadal nie żałuję swojej decyzji. Z jakichś powodów tam nie zostałam i widać na ten moment, to była jedyna słuszna decyzja. A co będzie dalej? Zobaczymy.

Żeby nie próżnować zapisałam się na studia i na kurs. Kurs robię tylko i wyłącznie dla papierka, także nie jestem na nim zbyt częstym gościem. Zaś jeśli chodzi o studia, to na razie zbyt wiele mnie one nie nauczyły. Ważne jednak, że nauczyłam się cokolwiek, bo cokolwiek to zawsze więcej, niż nic. Już nie robię tych studiów z przekonaniem, że kiedyś pomogą mi one zdobyć lepszą pracę, że gdzieś się może wykażę i w ogóle nagle wszystko zacznie być super, jak w bajce. Zaczęłam w to wątpić, bo mam taką dziwną tendencję do zadomawiania się w miejscach, które wymagają ode mnie, jak najmniej dając oczywiście też, jak najmniej.

Idę po prostu po najmniejszej linii oporu, więc pewnie nie znajdę siły w sobie, aby to zmienić. Może to jest wygodne? Na pewno głupie! Cóź, do tej pory tego nie zmieniłam. Wątpię, że prędko się to uda, jeśli w ogóle. Mimo wszystko nie rozpaczam. Ważne, że nie siedzę bezczynnie na dupie :) Lubię się dowiadywać nowych rzeczy. Nie tak, jak kiedyś, ale na pewno coś z tej mojej ciekawości poznawczej nadal pozostało.

Niedawno poddałam się rytuałom magicznym u wróżki, rytualistki oraz tarocistki. Różnie można tę Panią nazywać.



Nie wiem nawet, kiedy wpadałam na pomysł, aby spróbować magii. Pewnego dnia moje próżne, pogrążone w rozpaczy Ego podsunęło mi pomysł, aby poszukać w internecie, jakiś magicznych zaklęć. Odnalazłam zaklęcie, które idealnie pasowało do tego, co chciałam uzyskać. Przez trzy dni zapałam różową świeczkę. Potem na białej kartce papieru zapisywałam swoje imię wokół którego rysowałam okrąg. Następnie zamykałam oczy. Wizualizowałam to wszystko, co chciałam uzyskać. Po otwarciu oczu odczytywałam z kartki trzy razy magiczną formułę, którą wcześniej wydrukowałam na papierze. Na końcu wpatrywałam się w płomień świecy przez piętnaście minut.

Dlaczego wykonywałam ten rytuał tylko przez trzy dni, mimo że powinno się go wykonywać przez tydzień? Z dwóch powodów. Po pierwsze, zmieniły się moje priorytety. To najważniejszy powód, już nie chciałam dostać tego, co wcześniej próbowałam wyczarować. Uznałam, że to nie fair, a ja lubię być uczciwą. Po drugie, doszłam do wniosku, że nie znam się na magii, więc lepiej będzie, jak sięgnę po pomoc, kogoś kto się na tym zna, kto wie co robić.



Napisałam do kobiety, która ma w internecie bardzo dobre opinie. Osoby korzystające z jej usług twierdziły, że posiada ona ten dar, który posiadać powinna każda prawdziwa wróżka. To był, jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Za usługę zapłaciłam niedużo, bo tylko 250 złotych, a w sprawach tak wielkiej wagi byłabym w stanie oddać cztery razy więcej. Jednak dobrze, że nie musiałam :) Zamówiłam u niej rytuał, który miał mi pomóc, mówiąc najprościej jak się da, w uzyskaniu szczęścia oraz harmonii. W noc, w którą wróżka miała dla mnie odprawić czarodziejski rytuał, okadziłam całe mieszkanie szałwią, potem wypaliłam jedną białą świeczkę.

Do pięciu tygodni mam czekać spokojnie na rezultaty, ale może to też zająć dużo więcej czasu. Nie oczekuję wyleczenia z nałogu. Tutaj w cuda nie wierzę. Wierzę natomiast, że magia pomoże mi być szczęśliwą. W psychologii powiedziano by, że uciekłam w mechanizm obronny zwany myśleniem magicznym, czy też życzeniowym. W religii chrześcijańskiej uznano by to za grzech.

Mam jednak nadzieję, że nie zgrzeszyłam. Nie wyrzekam się Boga. Nie chcę pomocy od szatana. Korzystam z pomocy Archaniołów.

Nie obchodzi mnie, że wielu ludziom wyda się to śmieszne. Ktoś, kto nigdy nie żył tak jakby był zamknięty w klatce, nie zrozumie że są sytuacje, w których próbuje się wszystkiego. W klatce każdy skakałby na golasa i stawał na głowie, byle się z niej wydostać.

Gdy przestałam wierzyć, że ktoś przyjdzie z kluczem, aby mnie z klatki wydostać, sięgnęłam po magię.

Wciąż pozostaję otwarta na to, co niedostępne dla oczu, ani nie zamknięte w skomplikowanym logarytmie naukowym.



Jakiś czas po rytuale miałam niepokojąco dziwny sen. Śniło mi się, że dokuczał mi diabeł. Modliłam się do Jezusa, aby mnie uratował. W czasie modlitwy szatan jeszcze bardziej zaciskał pościel na mojej głowie, tak że zaczynałam się dusić. Wtedy przestawałam się modlić, szatan odpuszczał, oferował mi przyjemność....


Może magia zaczęła, już działać? Moja wróżka powiedziałaby raczej, że ona działa cały czas...


czwartek, 20 marca 2014

Półsen.

Aktualnie nie mam, już lęków. Wszystko jest "normalne".

Zgodnie z przypuszczeniami prawie nic mi nie przeszkadza. Rozum śpi. Emocje też. Rzadko się ze sobą kontaktuje. Wszystko wykonuje mechanicznie. Nie zastanawiam się, co robię, ani gdzie jestem, albo z kim. Czasem mam wrażenie, jakbym funkcjonowała w takim półśnie. Bardzo dziwne doznanie, niekiedy tylko inspirujące.

Poza tym, że nie chce się żyć - łatwiej jest tak półśnić. Ogrom strat w moim życiu. Ciekawe, kiedy je posprzątam.



poniedziałek, 24 lutego 2014

Prowizoryczne jutro.

Chyba dopadł mnie, jakiś rodzaj ataku paniki. Boję się, że niebawem postradam zmysły, albo że zasadniczo, już je postradałam. Mam wrażenie, że coś we mnie wstąpiło, albo ktoś, kto nie jest mną. Boję się tego kogoś! Boję się, że on mną zawładnie, pokieruje w zła stronę i ostatecznie zaprowadzi mnie w najlepszym wypadku donikąd. A w najgorszym do jakiegoś ogromnego wszechogarniającego gnoju, z którego nigdy nie zdołam się wydostać. Boję się tego, jak piekła, które jest wiecznością. Ta wieczność staje się paralizatorem.

Czuję się po prostu, jak więzień. Jak jakiś narkoman. Albo ktoś komu na siłę podano końską dawkę otumiających leków, po których jego świadomość przechodzi niewyobrażalne przeobrażenie. Boję się, że nie mogę siebie odzyskać, że jestem zbyt słaba na to, że świadomość mogąca mnie uratować tak naprawdę mnie zniszczy. Skąd mam znaleźć siłę? Chyba tylko Bóg może mi pomóc. Co pocznę, jeśli On nie wyciągnie do mnie ręki? Tak wiele jest takich, jak ja. A On może, ale wcale nie musi pochylać się właśnie nade mną, bo niby po co miałby to robić? W czym jestem lepsza od innych?

Za jakiś czas się uspokoję. Przyjdzie kolejny prowizoryczny dzień bez lęku, ale z ogromną nudą oraz rutyną. O tym zawsze pamiętam. Kolejny taki dzień przeżyty byle jak, bezmyślny, jak mechanizm w zegarku robiący tylko "cyk cyk", czyli następny gwóźdź do mojej trumny.

Obecny lęk, choć tak nieznośny, tak przykry, przynajmniej autentyczny. Nie chcę żyć z tym lękiem, ale najbardziej boję się prowizorycznego jutra.

Prowizoryczne jutro = Postradanie zmysłów

Taką cenę przychodzi zapłacić za okrojenie siebie z emocji.