poniedziałek, 24 lutego 2014

Prowizoryczne jutro.

Chyba dopadł mnie, jakiś rodzaj ataku paniki. Boję się, że niebawem postradam zmysły, albo że zasadniczo, już je postradałam. Mam wrażenie, że coś we mnie wstąpiło, albo ktoś, kto nie jest mną. Boję się tego kogoś! Boję się, że on mną zawładnie, pokieruje w zła stronę i ostatecznie zaprowadzi mnie w najlepszym wypadku donikąd. A w najgorszym do jakiegoś ogromnego wszechogarniającego gnoju, z którego nigdy nie zdołam się wydostać. Boję się tego, jak piekła, które jest wiecznością. Ta wieczność staje się paralizatorem.

Czuję się po prostu, jak więzień. Jak jakiś narkoman. Albo ktoś komu na siłę podano końską dawkę otumiających leków, po których jego świadomość przechodzi niewyobrażalne przeobrażenie. Boję się, że nie mogę siebie odzyskać, że jestem zbyt słaba na to, że świadomość mogąca mnie uratować tak naprawdę mnie zniszczy. Skąd mam znaleźć siłę? Chyba tylko Bóg może mi pomóc. Co pocznę, jeśli On nie wyciągnie do mnie ręki? Tak wiele jest takich, jak ja. A On może, ale wcale nie musi pochylać się właśnie nade mną, bo niby po co miałby to robić? W czym jestem lepsza od innych?

Za jakiś czas się uspokoję. Przyjdzie kolejny prowizoryczny dzień bez lęku, ale z ogromną nudą oraz rutyną. O tym zawsze pamiętam. Kolejny taki dzień przeżyty byle jak, bezmyślny, jak mechanizm w zegarku robiący tylko "cyk cyk", czyli następny gwóźdź do mojej trumny.

Obecny lęk, choć tak nieznośny, tak przykry, przynajmniej autentyczny. Nie chcę żyć z tym lękiem, ale najbardziej boję się prowizorycznego jutra.

Prowizoryczne jutro = Postradanie zmysłów

Taką cenę przychodzi zapłacić za okrojenie siebie z emocji.