poniedziałek, 18 lipca 2016

Porażka po rozmowie kwalifikacyjnej

Rytuały magiczne, jak zdradził mój ostatni wpis chyba nie zadziałały. Przynajmniej dzisiaj mam wrażenie, że jest naprawdę fatalnie, ale po kolei...

Po skorzystaniu z rytuału czułam się fantastycznie. Być może jest to kwestia mojej dość dużej sugestywności. Być może uwierzyłam, że poczuję obecność Anioła, a tak naprawdę niczyjej obecności nie było. Nie wiem, ale w tamtym momencie wydawało mi się, jakby działy się rzeczy niezwykłe. Świat dookoła wydawał się taki zmieniony i ja byłam zmieniona, jak po spożyciu, jakichś środków odurzających. Za takie samopoczucie mogłabym, co miesiąc płacić kolejne 200 złotych. Nic dziwnego, że ludzie się uzależniają. Pamiętam, że to był okres świąteczny, Boże Narodzenie. Robiły na mnie wrażenie te kolorowe łańcuchy, bombki, Mikołaje, reniferki, a przede wszystkim przesadnie przystrojone domy. Czułam też zapach białej świeczki, jaką spaliłam podczas rytuału.

Co było, to było. Samopoczucie szybko się ustabilizowało, to znaczy wróciło do stanu poprzedniego. Na szczęście zaraz potem udało mi się znaleźć kilka fajnych prac, mimo że ich nie szukałam, trochę same mnie znalazły. Właśnie wtedy wydawało mi się, że to zasługa rytuału, którego działanie miałam przecież odkryć dopiero po pewnym czasie.

Teraz piszę o tym w czasie przeszłym, bo wszystkie rzeczy u mnie szybko się zmieniają, a co za tym idzie stosunek do rytuału również.

Prace, które lubiłam szybko się skończyły, ponieważ były tylko na zastępstwo. Pozostały niewystarczające dla mnie ochłapy. Kto by się najadł nędznymi okruchami? Chciałam spróbować znowu, poszukać miejsca dla siebie i pracy dla siebie, ale tym razem bez rytuału. Chciałam zaryzykować, wreszcie się odważyłam, a naprawdę długo brakowało mi odwagi. Niestety to nie było takie proste. Każdy, kto choć raz szukał pracy, jeśli miał tyle trudności co ja, wie że można swoje CV wysyłać, a oddźwięk jest żaden. Zupełnie tak, jakby te papiery aplikacyjne kierowane były do kosmosu, albo jakby bez przeczytania lądowały w koszu. Kolejne kroki skierowałam do Świętego Józefa (patrona pracy oraz rodziny) i do Świętej Rity (patronki spraw beznadziejnych).

Wierzę, że dzięki nim byłam na dwóch rozmowach. Na jednej z nich pomylono aplikację. Myślano, że kandyduję na stanowisko pielęgniarki. Takiej historii jeszcze nie miałam. Nie mogę jednak powiedzieć, że jestem zła, ponieważ też zaliczam wpadki i wszystkim daję prawo do błędu. W zasadzie, to nawet preferuję ludzi, którym zdarzają się tak jawne pomyłki. Natomiast druga rozmowa, to już klapa. Ta sama szczerość, będąca pewnego rodzaju moim mottem, okazała się nie popłacać, choć dość długo czerpałam, dzięki niej profity. Czułam się i zachowywałam, jakbym już tę pracę miała. Nawet kupiłam dwie książki, planowałam je przeczytać. Sądziłam, że jak zwykle moja szczerość zostanie nagrodzona.

Dialog w mojej głowie brzmiał, jak hełnał mariacki, nie dało się go nie usłyszeć. Robiłam też wszystko, żeby jego melodii nie zaburzyć:Jak można mnie nie lubić?? Kogo można by polubić bardziej, żeby go przyjąć przede mną? Tyle ostatnio dostawałam komunikatów potwierdzających, aż sama zaczęłam w nie wierzyć... Co za paradoks! Mało tego, jest i kolejny, zostałam odrzucona. Wszystko stało się jasne, gdy zobaczyłam zdjęcie tej dziewczyny. Zwyczajna dziewczyna, ale fizycznie i tak lepsza ode mnie. Nawet teraz, gdy tylko o niej myślę, to słyszę od dawna znany głos, nie mający z hejnałem nic wspólnego:Spójrz na nią i spójrz na siebie! Co Ty sobie w ogóle wyobrażałaś?

Ta myśl granicząca z pewnością, że to wygląd zaważył powoduje, że czuję się oszukana, potraktowana niesprawiedliwie, a nawet w pewnym sensie wykorzystana. Dano mi nadzieję, a ono pękła, jak bańka. Ucieszyłam się, jak dziecko na odpuście z kupna balonu, który potem odleciał do Nieba, a ja mogłam tylko stać i patrzeć, jak znika za horyzontem. To naprawdę druzgoczące, bo już go miałam, dotykałam, czułam! Chyba nawet chciałabym tych ludzi zabić.

Mimo tych przykryć uczuć potrafię docenić, że w ogóle jakiekolwiek rozmowy miałam. Za to jestem wdzięczna Bogu. Boję się tylko dalszych testów, ponieważ nie wiem, czy je przejdę, a tak bardzo bym chciała. W pewnym sensie zostałam wysłuchana. Nigdy chyba nie ma tak, że zbiera się plony, jeśli ich się wcześniej nie zasiało.

Oby mi nie zabrakło sił... Modlić się będę dalej... Póki właśnie starczy sił.
Pozostały też te dwie nowo zakupione książki.Planuję nie tylko je przeczytać, ale opanować perfekcyjnie całą treść, by nikt więcej już nie zwątpił, że z czymś nie dam sobie rady.


wtorek, 12 lipca 2016

I dreamed a dream

„Był czas, kiedy ludzie byli życzliwi
Kiedy ich głosy były łagodne
A ich słowa zachęcające.
Był czas, kiedy miłość była ślepa
I świat był pieśnią
I pieśń była ekscytująca
Był czas
Potem wszystko poszło źle

Miałam kiedyś marzenie
Kiedy nadzieje był duże
A życie warte życia
(...) Marzyłam o Bogu, który wybacza.

Byłam wtedy młoda i ufna
Kiedy marzenia były tworzone, używane, marnowane
Nie było żadnego okupu do zapłaty
Niezaśpiewanej piosenki, nieskosztowanego wina.

Ale tygrysy przychodzą nocą
Głosami miękkimi jak burza
Rozszarpują nadzieje Twe
I marzenia zamieniają we wstyd

(…) Lecz niektóre marzenia się nie spełniają
I niektórych burz nie da się przetrwać.

Marzyłam, że moje życie będzie
Tak różne od piekła, w którym żyję
Tak różne od tego czym się teraz wydaje
Ale życie już zabiło
Ten sen który mi się śnił...”.