poniedziałek, 18 lipca 2016

Porażka po rozmowie kwalifikacyjnej

Rytuały magiczne, jak zdradził mój ostatni wpis chyba nie zadziałały. Przynajmniej dzisiaj mam wrażenie, że jest naprawdę fatalnie, ale po kolei...

Po skorzystaniu z rytuału czułam się fantastycznie. Być może jest to kwestia mojej dość dużej sugestywności. Być może uwierzyłam, że poczuję obecność Anioła, a tak naprawdę niczyjej obecności nie było. Nie wiem, ale w tamtym momencie wydawało mi się, jakby działy się rzeczy niezwykłe. Świat dookoła wydawał się taki zmieniony i ja byłam zmieniona, jak po spożyciu, jakichś środków odurzających. Za takie samopoczucie mogłabym, co miesiąc płacić kolejne 200 złotych. Nic dziwnego, że ludzie się uzależniają. Pamiętam, że to był okres świąteczny, Boże Narodzenie. Robiły na mnie wrażenie te kolorowe łańcuchy, bombki, Mikołaje, reniferki, a przede wszystkim przesadnie przystrojone domy. Czułam też zapach białej świeczki, jaką spaliłam podczas rytuału.

Co było, to było. Samopoczucie szybko się ustabilizowało, to znaczy wróciło do stanu poprzedniego. Na szczęście zaraz potem udało mi się znaleźć kilka fajnych prac, mimo że ich nie szukałam, trochę same mnie znalazły. Właśnie wtedy wydawało mi się, że to zasługa rytuału, którego działanie miałam przecież odkryć dopiero po pewnym czasie.

Teraz piszę o tym w czasie przeszłym, bo wszystkie rzeczy u mnie szybko się zmieniają, a co za tym idzie stosunek do rytuału również.

Prace, które lubiłam szybko się skończyły, ponieważ były tylko na zastępstwo. Pozostały niewystarczające dla mnie ochłapy. Kto by się najadł nędznymi okruchami? Chciałam spróbować znowu, poszukać miejsca dla siebie i pracy dla siebie, ale tym razem bez rytuału. Chciałam zaryzykować, wreszcie się odważyłam, a naprawdę długo brakowało mi odwagi. Niestety to nie było takie proste. Każdy, kto choć raz szukał pracy, jeśli miał tyle trudności co ja, wie że można swoje CV wysyłać, a oddźwięk jest żaden. Zupełnie tak, jakby te papiery aplikacyjne kierowane były do kosmosu, albo jakby bez przeczytania lądowały w koszu. Kolejne kroki skierowałam do Świętego Józefa (patrona pracy oraz rodziny) i do Świętej Rity (patronki spraw beznadziejnych).

Wierzę, że dzięki nim byłam na dwóch rozmowach. Na jednej z nich pomylono aplikację. Myślano, że kandyduję na stanowisko pielęgniarki. Takiej historii jeszcze nie miałam. Nie mogę jednak powiedzieć, że jestem zła, ponieważ też zaliczam wpadki i wszystkim daję prawo do błędu. W zasadzie, to nawet preferuję ludzi, którym zdarzają się tak jawne pomyłki. Natomiast druga rozmowa, to już klapa. Ta sama szczerość, będąca pewnego rodzaju moim mottem, okazała się nie popłacać, choć dość długo czerpałam, dzięki niej profity. Czułam się i zachowywałam, jakbym już tę pracę miała. Nawet kupiłam dwie książki, planowałam je przeczytać. Sądziłam, że jak zwykle moja szczerość zostanie nagrodzona.

Dialog w mojej głowie brzmiał, jak hełnał mariacki, nie dało się go nie usłyszeć. Robiłam też wszystko, żeby jego melodii nie zaburzyć:Jak można mnie nie lubić?? Kogo można by polubić bardziej, żeby go przyjąć przede mną? Tyle ostatnio dostawałam komunikatów potwierdzających, aż sama zaczęłam w nie wierzyć... Co za paradoks! Mało tego, jest i kolejny, zostałam odrzucona. Wszystko stało się jasne, gdy zobaczyłam zdjęcie tej dziewczyny. Zwyczajna dziewczyna, ale fizycznie i tak lepsza ode mnie. Nawet teraz, gdy tylko o niej myślę, to słyszę od dawna znany głos, nie mający z hejnałem nic wspólnego:Spójrz na nią i spójrz na siebie! Co Ty sobie w ogóle wyobrażałaś?

Ta myśl granicząca z pewnością, że to wygląd zaważył powoduje, że czuję się oszukana, potraktowana niesprawiedliwie, a nawet w pewnym sensie wykorzystana. Dano mi nadzieję, a ono pękła, jak bańka. Ucieszyłam się, jak dziecko na odpuście z kupna balonu, który potem odleciał do Nieba, a ja mogłam tylko stać i patrzeć, jak znika za horyzontem. To naprawdę druzgoczące, bo już go miałam, dotykałam, czułam! Chyba nawet chciałabym tych ludzi zabić.

Mimo tych przykryć uczuć potrafię docenić, że w ogóle jakiekolwiek rozmowy miałam. Za to jestem wdzięczna Bogu. Boję się tylko dalszych testów, ponieważ nie wiem, czy je przejdę, a tak bardzo bym chciała. W pewnym sensie zostałam wysłuchana. Nigdy chyba nie ma tak, że zbiera się plony, jeśli ich się wcześniej nie zasiało.

Oby mi nie zabrakło sił... Modlić się będę dalej... Póki właśnie starczy sił.
Pozostały też te dwie nowo zakupione książki.Planuję nie tylko je przeczytać, ale opanować perfekcyjnie całą treść, by nikt więcej już nie zwątpił, że z czymś nie dam sobie rady.


wtorek, 12 lipca 2016

I dreamed a dream

„Był czas, kiedy ludzie byli życzliwi
Kiedy ich głosy były łagodne
A ich słowa zachęcające.
Był czas, kiedy miłość była ślepa
I świat był pieśnią
I pieśń była ekscytująca
Był czas
Potem wszystko poszło źle

Miałam kiedyś marzenie
Kiedy nadzieje był duże
A życie warte życia
(...) Marzyłam o Bogu, który wybacza.

Byłam wtedy młoda i ufna
Kiedy marzenia były tworzone, używane, marnowane
Nie było żadnego okupu do zapłaty
Niezaśpiewanej piosenki, nieskosztowanego wina.

Ale tygrysy przychodzą nocą
Głosami miękkimi jak burza
Rozszarpują nadzieje Twe
I marzenia zamieniają we wstyd

(…) Lecz niektóre marzenia się nie spełniają
I niektórych burz nie da się przetrwać.

Marzyłam, że moje życie będzie
Tak różne od piekła, w którym żyję
Tak różne od tego czym się teraz wydaje
Ale życie już zabiło
Ten sen który mi się śnił...”.


środa, 24 grudnia 2014

Rytuały magiczne.

Bardzo dawno tutaj nie pisałam. Było to spowodowane kompletną pustką w głowie, choć może nie do końca. Czasami miałam ochotę coś dodać na swoim blogu. Nawet wizję też jakąś miałam, prostą, najprostszą, ale jednak. Niestety za każdym razem dopadała mnie straszliwa, paraliżująca niemoc. Jest to dla mnie dość sugestywne i zaskakujące, bo tego typu objaw towarzyszy mi dosłownie we wszystkim. W pracy, poza pracą, w domu, poza domem, wszędzie to samo. Nie potrafię tego zmienić.

A dużo się działo w ciągu tych ostatnich miesięcy. Byłam w szpitalu na oddziale psychiatrii dorosłych. Wytrzymałam tam dwa dni, po czym wypisałam się na własne żądanie. Myślałam, że będę tej decyzji bardzo długo żałować i że z trudem się pozbieram. W końcu to miała być szansa na rewolucyjną zmianę, wierzyłam w nią. Jednak ku swojemu zaskoczeniu wcale nie przeżyłam żadnego kryzysu przeddecyzyjnego, ani podecyzyjnego. Czułam się dość dobrze będąc z powrotem w domu. Właściwie to uznałam, że tak dużych porcji jedzenia, jakie tam należało zjadać i tak nie byłabym w stanie zjeść. Nie chciałam.

Miałam przeczucie, że moje leczenie skończy się większą wagą, bardziej zrujnowaną psychiką i dosłownie niczym więcej. Przypadek niezbyt pozytywnie rokujący. Wiele jest takich sytuacji, jak ta. Gotowa byłabym zadać sobie największy trud, aby się wyleczyć, ale nie uwierzyłam w to, co zespół miał mi do zaoferowania. Na dzień dzisiejszy nadal nie żałuję swojej decyzji. Z jakichś powodów tam nie zostałam i widać na ten moment, to była jedyna słuszna decyzja. A co będzie dalej? Zobaczymy.

Żeby nie próżnować zapisałam się na studia i na kurs. Kurs robię tylko i wyłącznie dla papierka, także nie jestem na nim zbyt częstym gościem. Zaś jeśli chodzi o studia, to na razie zbyt wiele mnie one nie nauczyły. Ważne jednak, że nauczyłam się cokolwiek, bo cokolwiek to zawsze więcej, niż nic. Już nie robię tych studiów z przekonaniem, że kiedyś pomogą mi one zdobyć lepszą pracę, że gdzieś się może wykażę i w ogóle nagle wszystko zacznie być super, jak w bajce. Zaczęłam w to wątpić, bo mam taką dziwną tendencję do zadomawiania się w miejscach, które wymagają ode mnie, jak najmniej dając oczywiście też, jak najmniej.

Idę po prostu po najmniejszej linii oporu, więc pewnie nie znajdę siły w sobie, aby to zmienić. Może to jest wygodne? Na pewno głupie! Cóź, do tej pory tego nie zmieniłam. Wątpię, że prędko się to uda, jeśli w ogóle. Mimo wszystko nie rozpaczam. Ważne, że nie siedzę bezczynnie na dupie :) Lubię się dowiadywać nowych rzeczy. Nie tak, jak kiedyś, ale na pewno coś z tej mojej ciekawości poznawczej nadal pozostało.

Niedawno poddałam się rytuałom magicznym u wróżki, rytualistki oraz tarocistki. Różnie można tę Panią nazywać.



Nie wiem nawet, kiedy wpadałam na pomysł, aby spróbować magii. Pewnego dnia moje próżne, pogrążone w rozpaczy Ego podsunęło mi pomysł, aby poszukać w internecie, jakiś magicznych zaklęć. Odnalazłam zaklęcie, które idealnie pasowało do tego, co chciałam uzyskać. Przez trzy dni zapałam różową świeczkę. Potem na białej kartce papieru zapisywałam swoje imię wokół którego rysowałam okrąg. Następnie zamykałam oczy. Wizualizowałam to wszystko, co chciałam uzyskać. Po otwarciu oczu odczytywałam z kartki trzy razy magiczną formułę, którą wcześniej wydrukowałam na papierze. Na końcu wpatrywałam się w płomień świecy przez piętnaście minut.

Dlaczego wykonywałam ten rytuał tylko przez trzy dni, mimo że powinno się go wykonywać przez tydzień? Z dwóch powodów. Po pierwsze, zmieniły się moje priorytety. To najważniejszy powód, już nie chciałam dostać tego, co wcześniej próbowałam wyczarować. Uznałam, że to nie fair, a ja lubię być uczciwą. Po drugie, doszłam do wniosku, że nie znam się na magii, więc lepiej będzie, jak sięgnę po pomoc, kogoś kto się na tym zna, kto wie co robić.



Napisałam do kobiety, która ma w internecie bardzo dobre opinie. Osoby korzystające z jej usług twierdziły, że posiada ona ten dar, który posiadać powinna każda prawdziwa wróżka. To był, jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Za usługę zapłaciłam niedużo, bo tylko 250 złotych, a w sprawach tak wielkiej wagi byłabym w stanie oddać cztery razy więcej. Jednak dobrze, że nie musiałam :) Zamówiłam u niej rytuał, który miał mi pomóc, mówiąc najprościej jak się da, w uzyskaniu szczęścia oraz harmonii. W noc, w którą wróżka miała dla mnie odprawić czarodziejski rytuał, okadziłam całe mieszkanie szałwią, potem wypaliłam jedną białą świeczkę.

Do pięciu tygodni mam czekać spokojnie na rezultaty, ale może to też zająć dużo więcej czasu. Nie oczekuję wyleczenia z nałogu. Tutaj w cuda nie wierzę. Wierzę natomiast, że magia pomoże mi być szczęśliwą. W psychologii powiedziano by, że uciekłam w mechanizm obronny zwany myśleniem magicznym, czy też życzeniowym. W religii chrześcijańskiej uznano by to za grzech.

Mam jednak nadzieję, że nie zgrzeszyłam. Nie wyrzekam się Boga. Nie chcę pomocy od szatana. Korzystam z pomocy Archaniołów.

Nie obchodzi mnie, że wielu ludziom wyda się to śmieszne. Ktoś, kto nigdy nie żył tak jakby był zamknięty w klatce, nie zrozumie że są sytuacje, w których próbuje się wszystkiego. W klatce każdy skakałby na golasa i stawał na głowie, byle się z niej wydostać.

Gdy przestałam wierzyć, że ktoś przyjdzie z kluczem, aby mnie z klatki wydostać, sięgnęłam po magię.

Wciąż pozostaję otwarta na to, co niedostępne dla oczu, ani nie zamknięte w skomplikowanym logarytmie naukowym.



Jakiś czas po rytuale miałam niepokojąco dziwny sen. Śniło mi się, że dokuczał mi diabeł. Modliłam się do Jezusa, aby mnie uratował. W czasie modlitwy szatan jeszcze bardziej zaciskał pościel na mojej głowie, tak że zaczynałam się dusić. Wtedy przestawałam się modlić, szatan odpuszczał, oferował mi przyjemność....


Może magia zaczęła, już działać? Moja wróżka powiedziałaby raczej, że ona działa cały czas...


czwartek, 20 marca 2014

Półsen.

Aktualnie nie mam, już lęków. Wszystko jest "normalne".

Zgodnie z przypuszczeniami prawie nic mi nie przeszkadza. Rozum śpi. Emocje też. Rzadko się ze sobą kontaktuje. Wszystko wykonuje mechanicznie. Nie zastanawiam się, co robię, ani gdzie jestem, albo z kim. Czasem mam wrażenie, jakbym funkcjonowała w takim półśnie. Bardzo dziwne doznanie, niekiedy tylko inspirujące.

Poza tym, że nie chce się żyć - łatwiej jest tak półśnić. Ogrom strat w moim życiu. Ciekawe, kiedy je posprzątam.



poniedziałek, 24 lutego 2014

Prowizoryczne jutro.

Chyba dopadł mnie, jakiś rodzaj ataku paniki. Boję się, że niebawem postradam zmysły, albo że zasadniczo, już je postradałam. Mam wrażenie, że coś we mnie wstąpiło, albo ktoś, kto nie jest mną. Boję się tego kogoś! Boję się, że on mną zawładnie, pokieruje w zła stronę i ostatecznie zaprowadzi mnie w najlepszym wypadku donikąd. A w najgorszym do jakiegoś ogromnego wszechogarniającego gnoju, z którego nigdy nie zdołam się wydostać. Boję się tego, jak piekła, które jest wiecznością. Ta wieczność staje się paralizatorem.

Czuję się po prostu, jak więzień. Jak jakiś narkoman. Albo ktoś komu na siłę podano końską dawkę otumiających leków, po których jego świadomość przechodzi niewyobrażalne przeobrażenie. Boję się, że nie mogę siebie odzyskać, że jestem zbyt słaba na to, że świadomość mogąca mnie uratować tak naprawdę mnie zniszczy. Skąd mam znaleźć siłę? Chyba tylko Bóg może mi pomóc. Co pocznę, jeśli On nie wyciągnie do mnie ręki? Tak wiele jest takich, jak ja. A On może, ale wcale nie musi pochylać się właśnie nade mną, bo niby po co miałby to robić? W czym jestem lepsza od innych?

Za jakiś czas się uspokoję. Przyjdzie kolejny prowizoryczny dzień bez lęku, ale z ogromną nudą oraz rutyną. O tym zawsze pamiętam. Kolejny taki dzień przeżyty byle jak, bezmyślny, jak mechanizm w zegarku robiący tylko "cyk cyk", czyli następny gwóźdź do mojej trumny.

Obecny lęk, choć tak nieznośny, tak przykry, przynajmniej autentyczny. Nie chcę żyć z tym lękiem, ale najbardziej boję się prowizorycznego jutra.

Prowizoryczne jutro = Postradanie zmysłów

Taką cenę przychodzi zapłacić za okrojenie siebie z emocji.

niedziela, 29 grudnia 2013

Serce

Od jakiś kilku miesięcy (może 2, a może 3) czuję się fatalnie. Mam straszne problemy z sercem. Każdy nawet najmniejszy wysiłek sprawia mi ogromną trudność. Najgorzej jest rano, zwłaszcza jeśli wstaję będąc niewyspana, a przeważnie tak jest. Jeśli jestem względnie wyspana - serce boli mniej, ale nie powiem, że w ogóle... Nienawidzę swojej drogi do pracy. Pokonuję ją zawsze bardzo szybko, ponieważ nie potrafię chodzić wolno. Odległość, której pokonanie większości ludzi zajęłoby z 40 minut, sama pokonuję w 20 minut. Oczywiście szybkie tempo nie chroni mnie przed spóźnieniami, często się spóźniam. Gdy dzwoni budzik nie zapominam włączyć kilka razy dodatkową drzemkę. To powoduje, że w łóżku zostaję nawet o 40 minut dłużej, niż powinnam. Potem brakuje mi czasu, aby spokojnie się wyszykować i wziąć wszystko, co niezbędne. Nigdy nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Zdarza się, że zostaję w łóżku celowo dłużej. Wiem, że źle robię, ale robię to z premedytacją. Mówię sobie: Śpij dłużej dla swojego serca, żeby potem jakoś funkcjonować, jakoś ten dzień przetrwać.
Tym sercem naprawdę się przejmuję... A ono w tym biegu do pracy bije, jak szalone. Zdarza się, że czuję swój puls w uchu! Twarz mam całą mokrą, nie wspominając o ubraniu. Wyglądam, jak zaparowane lustro po kąpieli, z tym że nie jestem lustrem i nie powinnam tak wyglądać.



W związku z tym byłam, już nawet u lekarza. To był okropny dzień. Zwolniłam się wtedy z pracy, ponieważ nie dałam rady zostać tam, ani chwili dłużej. Wróciłam do domu, to była jedna z najdłuższych podróży do domu, jaką kiedykolwiek odbyłam. Przebrałam się w dwuczęściową, dziecięcą piżamę, chciałam pójść spać, ale to okazało się nie takie proste. Mama umówiła mnie z lekarką, dlatego nie pozwoliła mi tak po prostu spokojnie zasnąć. Co jakiś czas zaglądała do pokoju i pytała, czy już zaczęłam się ubierać, spoglądając przy tym z nietęgą miną na twarzy. Prawdę mówiąc czułam się tak bezsilna oraz zmęczona, że nie miałam zamiaru, gdziekolwiek się ruszać. Usadowiłam się pod ciepłą, niezbyt grubą kołdrą (zbyt grubych nie lubię). Tutaj było mi naprawdę idealnie w porównaniu do tego, gdzie byłam i co czułam wcześniej. W końcu jednak dałam za wygraną, bo wiedziałam, że "samo nic nie przyjdzie", jak mawiała mama.

Do lekarki pojechałyśmy autem, mama prowadziła. Tak było prościej, a przede wszystkim szybciej. Na miejscu zastałam młodą kobietę, która nie miała wyglądu lekarki, o ile lekarz może mieć "jakiś wygląd". Na szczęście to była miła kobieta, wzbudzała sympatię. Jednak miałam nieodparte wrażenie, że nie traktowała mnie zbyt serio. Właśnie dlatego warto wspomnieć, że sympatia ma się do zaufania zupełnie nijak. Zamiast przeprowadzić ze mną podstawowy wywiad, pani doktor zaczęła opowiadać o 20 pacjentach, których musiała przyjąć podczas jednego dyżuru. Poczułam się obarczona jej ciężarem, nie dość że musiałam dźwigać swój. Byłam po prostu, jak intruz, jak ktoś kogo chce się spławić. To tak, jakby ktoś chciał nam nieświadomie wysłać komunikat: Nie przeszkadzaj mi, nie mam teraz czasu, idź sobie... Na dodatek była godzina 12 (niedawno wstałam), a ona próbowała mi wmówić, że serce mnie boli, ponieważ nie jadłam jeszcze śniadania i wypiłam tylko szklankę herbaty. Dobrze wiedziałam, że to nie jest powód. Nie jadłam, ani nie piłam nic więcej, bo nie miałam na to żadnej ochoty, ani siły. A serce bolało mnie nie pierwszy dzień, zaczęło dużo dużo wcześniej... Jak ona mogła o tym zapomnieć? Miałam wrażenie, że miejscami w ogóle mnie nie słuchała...

Cóż, zrobiono mi EKG dla pociechy, co trochę ukoiło moje nerwy. W końcu wzięto się do pracy, wykonano coś, co może wykonać tylko fachowiec! Wynik okazał się prawidłowy. Nie byłam zaskoczona, gdyż nie brałam pod uwagę żadnej innej opcji. Nie byłam śmiertelnie chora, doskwierał mi tylko ten ból... Na pożegnanie dostałam od lekarki skierowanie na morfologie, które później wyrzuciłam do kosza. Kilka dni poleżałam jeszcze w domu, z każdym dniem czułam się coraz lepiej. Następnie nadszedł czas powrotu do pracy. Rekonwalescencja dobiegła końca, uznałam ją za wysoce skuteczną... Nie zapominałam przy tym o sercu, miałam już kilkakrotne nawroty bólu, dlatego liczyłam się z możliwością powtórki z rozrywki. Tym bardziej, że niewyspanie oraz stres działają na każdy organizm niekorzystnie, a to mnie miało wkrótce czekać. Stąd chciałam za wszelką cenę zapobiec kolejnym przykrościom, jakoś ich uniknąć. Jako, że spełniam funkcję swojego lekarza domowego zdecydowanie najczęściej, to raz w czasie przerwy wyskoczyłam ukradkiem, tak żeby mnie nikt nie widział, do apteki. Zakupiłam kilka saszetek elektrolitów dla dorosłych. Saszetki miały śmieszne opakowanie, na dodatek okazały się ohydne w smaku. Smakowały, jak jakaś gęsta zawiesina zrobiona z żółtek jaj oraz oleju. Najważniejsze, że okazały się strzałem w dziesiątkę! Reszta nie miała znaczenia. Po niecałej godzinie poczułam się, jakbym odzyskała swoje życie.



Od tamtego momentu, gdy tylko czuję, że znów mam gorszy dzień - wypijam jedną saszetkę elektrolitów. Niestety nie zawsze pomagają. Od pewnego czasu mam wrażenie, że uodporniłam się na ich działanie. Dlatego dokładam do nich jeszcze 2 tabletki potasu, który kupuję na receptę. Taki oto zastrzyk witaminowo-minetałowy pomaga mi przetrwać kryzysy, które są i zapewne jeszcze będą.



W czasie Świąt miałam kilka takich kryzysów. Trudno mi o nich pisać, gdyż Święta upłynęły tak szybko, że praktycznie ich nie spostrzegłam. Poza tym martwiłam się napadami bulimicznymi oraz faktem, że nic wartościowego nie potrafiłam wykonać. Również mój wkład w pomoc mamie przy szykowaniu potraw świątecznych, pieczeniu ciast oraz ubieraniu choinki był zerowy. Te myśli spędzały mi sen z powiek.. Strasznie się zadręczałam...
Na szczęście z pozytywną dewizą i nadzieją planuję, już podejść do jutrzejszego dnia. Jutro jest dla mnie zawsze nową szansą. Natomiast nie planuję nigdzie pójść na Sylwestra, mimo że dla większości ludzi to dzień mocno wyczekiwany. Ja w tym roku postanowiłam, że spędzę go w domu. Mam bardzo dużo pracy do wykonania, chcę się na niej skupić, inaczej nie zdążę wykonać wszystkiego na czas. Poza tym dobry dzień, to dla mnie pracowity dzień. Moja psychika nie przyjmuje do wiadomości czegoś takiego, jak dzień wolny. Zresztą są rzeczy ważne i mniej ważne, jak często mawiają ci ludzie, którzy nie mają o tym pojęcia. Ja dokonałam wyboru, wiem co dla mnie jest ważne, a co mniej...

Chce się jutro obudzić z energią, a wieczorem zasnąć ze świadomością, że skierowałam ją dokładnie tam, gdzie planowałam. Chcę trafić w sam środek celu, to ma dla mnie bardzo duże znaczenie. Tak przyjemnie jest zasypiać zmęczonym po intensywnym dniu. Dodałabym do tego intensywnie dobrym dniu, ale myślę, że nie każdy mógłby zrozumieć, co mam na myśli.



Dla mnie to oczywiste.

czwartek, 21 listopada 2013

Koło fortuny.

Jak zwykle wybralam niezbyt dobry moment na pisanie. Jestem maksymalnie pobudzona i mam strasznie chaotyczne, ambiwalentne mysli. W dodatku nie dokonczylam ostatniego watku. Wszystko tutaj jest strasznie pokawałkowane, ale moze to i lepiej. Moze ma to jakis sens, nawet jesli to nonsens. Chyba po prostu taka wlasnie jestem - teraz. Oby nie na zawsze.

Duzo sie zdarzylo. Spotkalo mnie, jak zwykle wiele nieprawdopodobnych sytuacji. Zwykle nie opisywalam ich tutaj. Wybieralam tylko te bezpieczne tematy. Po prostu nie dawalam sobie rady z niektorymi emocjami i ich amplitudą. A pozniej nie chcialo mi sie wracać do tamtych zdarzeń. Zbyt duzo zajęłoby czasu zrekonstruowanie tego wszystkiego. Wiem, zle zrobilam. Boje sie, ze to uleci, tak jak niemal kazde wspomnienie. Troche tak, jakby mialo uleciec moje zycie...Coz, bede musiala kiedys zrobic z tym porządek, ale tez nic na sile.

Dzis chce powiedziec głównie tyle, ze bylam na terapii. Bylam. To juz czas całkowiecie przeszly, bo to byl ostatni raz. Kolo fortuny nie przestalo sie krecic, fortuny nadal nie ma. Kręci sie, gdyz wczesniej jeszcze chodzilam na terapie do innej osoby. Ta osoba zrezygnowala - po trzech miesiacach. Dzis natomiast po roku zostalam odprawiona z kwitkiem przez kolejną Panią. Stwierdzila, ze myslala, ze sobie poradzi, jednak nie dala rady. Widocznie taka trudna jestem.



Co z ta fortuną bedzie dalej, zobaczymy. Czekam na jakąś wysoką wygrana. Sama, ale czekam. Dla takiej fortuny wiem, że warto.