piątek, 24 września 2010

Chwastom dałam spokój.


Pisze z lekkim rozczarowaniem. Ten piekny stan, gdy jedzenie moglo dla mnie nie istnieć, chyba odszedł na dobre... Jezu, co zrobie, jeśli będę musiala na niego czekac kolejne 10 lat? Za co Ty mnie karzesz? Nie, na pewno tyle czasu, już nie wytrzymam. Teraz każdy dzien ma inna wartość. Właściwie to zadnej wartości nie ma, a jesli juz to zla. Tylko teraz cos tu sie nie zgadza. Przeciez wartosc chyba sama w sobie jest pozytywna? No dobra.. Tylko czemu kazdy dzien dłuży się niemiłosiernie i zawsze pozbawia mnie energii? Nawet zasnać nie mogę, tak bardzo bywam zmeczona... Stad wiem, ze kolejnych 10 lat nie wytrzymam. Zreszta pierdole, po co mam zyc tyle dla jakis głupich, paru dni? Wychodzi na to, jakbym miala wieczność calą przeczekać na cos, na co czekac i tak nie warto – bo się skończy. Wiem o tym, wiec nie czekam. Oczywiscie dalej będę zyla po swojemu, a jeśli się zdarzy cos dobrego, na pewno się uciesze. Jednak o nic nie będę zabiegac. Jak wyzdrowieje, to tez będzie super. Na cuda, jednak nie licze. Nie obudze się normalna, ale w istnienie przelomu nadal chce wierzyc. Dopóki zyję znaczy chyba, ze nikt mnie tej wiary nie pozbawil. Poza tym chciałabym cos sobą reprezentować, bez wiary jestem niczym. Totalnym niczym.

Niedawno spotkałam się z Ann. Ona tez jest chora, ale mniej, niż ja. Tak mysle, bo ona przynajmniej nie wymiotuje. Oczywiście mogę się mylic, ale lepiej dla niej, by tak nie było... Ann glodzi się, najczęściej nic nie je przez jakis czas – kilka dni, w porywach szalu do tygodnia. A pozniej, gdy przychodzi napad, kona w lozku, wyje jak wilk w „ksiezycową noc”. Cudowne, nie chce sobie tego wyobrażać. Ja przynajmniej szybko zwale i mam spokoj, znow się uśmiecham.. Najsmutniejsze, ze uciekla w brak ambicji i uwierzyla, ze taka jest – do niczego. Pod wieloma wzgledami się roznimy. Ann jest dobrym człowiekiem, choc niedobrze, ze ufa wszystkim, jak dziecko. Ja tego nie potrafie pojac, może dlatego, ze nawet sobie, już nie ufam, nie wspominając innych osob... Nie chce tak, ale nie potrafie, nie wiem, co znaczy inaczej. Już zapomniałam.
Dawno temu zapomniałam.. Chciałabym ją tez tego zaufania i naiwności oduczyc, ale może moja skrajność moglaby się na niej odbić jeszcze mocniej? Kurcze, trudno na to pytanie odpowiedziec. Ostatnio moja wiedza okazuje się, jak wczorajsza mgla. Nawet, jeśli za chwile tez pojawi się mgla, ona będzie nowa. Stara mgla, przeciez przepadla razem z wczoraj... To, co wiem jest zwodnicze, sama siebie zwodze, nabieram, klamie. Prawd posiadam tak wiele, codzien prowadzi mnie inna. Na zadną nie potrafie się zdecydowac i przy niej pozostac. Co ze mnie za człowiek? Co za psycholog będzie? Chyba popierdolony psychol, nie obrażając innych chorych, których w glebi duszy szanuje. Zreszta siebie tez szanuje na swój sposób, bardzo specyficzny, heh.

Do Ann nie mialam wielkiej ochoty jechac. Choc bardzo ją lubie, wszelkie spotkania towarzyskie malowaly się w mojej glowie na czarny PASKUDNY kolor. Jednak obiecałam cos bratu, który bardzo chciał ją poznac. Ponadto obiecałam tez sobie, ze nie będę, już dłużej swinią, albo raczej czlowiekiem, który jak świnia się zachowuje. Wiedziałam, ze Ann na to spotkanie ze mna bardzo się cieszy i od dawna na nie czeka. Gdybym nie czula tego wielkiego zmeczenia również bylabym w Niebo wzieta, ze wreszcie mogę ją zobaczyc....
- Co mam zrobic, by to zmeczenie zniszczyc? Pod nim kryje się moja energia, mój zapal, cos dobrego, pieknego, co chciałabym wskrzesic i „powstać, jak Feniks z popiołów” , nawet jeśli to niemożliwe, no co? - Zastanawiałam się nad tym dlugo, ale bezskutecznie.

A z Ann, co ciekawego porabialiśmy? Nic ambitnego, ale nie uwazam czasu wspolnie spedzonego za zmarnowany, a wrecz przeciwnie. Było bardzo fajnie i było milo.... Jednak w pewien sposób zadowolona z siebie nie jestem. Dobrze, ze takie „imprezy” sa u mnie naprawde rzadkością. Nie chciałabym tak postępować za często. Tzn. czasem, gdy meczy mnie plan dnia, który sobie narzucam, bardzo zazdroszcze osobom, które bez niego zyja. Zazdroszcze nawet zapitym alkoholikom, którzy mają libacje dzien w dzien. Dzien po dniu, nie bacząc na wszystko po prostu – chleją, nie piją, chleją... Z Ann i moim bratem wypiliśmy dwie flaszki, jakiejs ohydnej wodki. Przysiegam, ale tego akurat przysięgać nie musze, na to gowno predko nie spojrze. Właściwie od początku nie mialam na nie ochoty, ale ostatnio nasz budzet był dosc mocno nadszarpniety. Tak było po prostu ekonomicznej, niż wypic kilka piw... Nie chciałam Ann naciągać, nie jestem w koncu zadną wyludzaczką i niczyjej kasy nie potrzebuje. Absolutnie!Pamiętam, ze patrzac na tych wszystkich zapitych „studencikow” siedzących na lawkach, pomyślałam, ze sa „strasznie zalosni”.... Cholera, czyli jednak normalna nie jestem.... Niby na studiach, to „normalka”, ale ja jakos nie szanuje takich ludzi, którzy tylko by chlali.. Z drugiej strony, przeciez i we mnie mocno tkwi chec, jakiejs tam zabawy.. Jak się nie bawie, chciałabym dołączyć do takich „zapitych studentów”, ale wystarczy mi jedno, krotkie zdarzenie i mam tego dosc na dluuuuugo.. Zupełnie, jak teraz... To cholera, jaka ja w koncu jestem? Dlugo pytałam siebie, czy dobra, czy zla... Tak było wczesniej. Dzis wiem, ze taka i taka, ale pewne rzeczy nie zgadzaja się i już. Wlasnie dlatego niekiedy znow pytam, nie oczekując odpowiedzi, której może nie ma. A skoro nie ma - nikt mi jej nie udzieli, proste nawet dla mnie...

Ann głodowała, wiec szybko zwymiotowala. Pila wodke na pusty żołądek, nawet soku nie chciala. Wiedziałam o co w tym wszystkim chodzilo. Sok ma przeciez kalorie, a jej do przezycia zdecydowanie wystarczaly te z alkoholu... Zreszta i ich było dużo-za-dużo! Jasne.. Wszyscy ludzie patrzyli się na naszą „ekipe”, jak na nienormalnych. Mnie tak szybko do glowy nie uderzylo.. Czulam ogromne zdziwienie, czekając az w koncu zacznie w niej pozadnie chulać... W koncu zaczęło, ale po dosc dlugim czasie. Tzn. subiektywnie tak to odebrałam. Trawki nie paliłam, zreszta nigdy nie chcialam i nie chce (po co? po cholere?), ale mechanizm mogl być tutaj dosyc podobny. Moge go sobie tylko wyobrazic z czyichs opowiadan.. A alkohol? Coz, to gowno, naprawde człowieka otumania...

Potem przewróciłam się. Mój biedny brat musial się zajac nie tylko Ann, ale i mna.. A ja czulam przeszywające calą skore zimno. Noc była okropna. Nie sadzilam, ze Krakow zamienia się czasem w Antarktyde. Tamtej nocy się zamienil... Jeden sweter pożyczyłam Ann. To nie było poswiecenie, chciałam się zachowac w pozadku... I chciałam tez spac na lawce, taka byłam senna, ale Bogdan się nie zgodzil. Gdy wstaliśmy, po drodze znowu upadlam. Nie bolalo, heh... Jakis student chciał mi pomoc, ale powiedziałam mu „spierdalaj”. Jak zwykle bylam mila.. To tez przez to, ze jesc mi się chcialo. Zaczal się mój napad. Mój brat cos zamówił w sklepie, czy tez barze (nie cierpie tego slowa, bo mi się z burdelem kojarzy!) tuz obok naszej lawki (czytaj: miejscówy)... Gdy to zjadlam, chciałam wiecej... W koncu mój żołądek zostal dosc mocno napchany. To nie było prawdziwe bulimiczne szaleństwo, poniewaz tyle jeszcze normalni ludzie, którzy „lubią sobie pojesc” – raczej jedzą. Sęk w tym, ze ja tyle nie jem. Zle się z tym czulam. Chciałam, gdzies zwymiotowac, ale nawet po pijaku nie potrafiłam tego zrobic przy ludziach... Co innego, gdy samo przyjdzie, wtedy to naturalne.. A tak nie mialam nawet wody, żeby popic, bez niej trudniej sie „rzyga”.

Gdy „doturlaliśmy się” na dworzec - chyba nagle, ale nie wiem, Bogdanowi zachcialo się sikać. No co, czysta fizjologia, ale stwierdzenie „nie miał kiedy” i tak było pierwszym, które ode mnie uslyszał... Ja o dziwo duzo nie sikalam, choc mam z tym problem. Ponoć ten problem dotyczy większości osob z ed, wiec nic dziwnego.. Gdy brat wrócił i powiedział, ze autobus do Zagnidowa wlasnie odjechal, myślałam ze go zabije!!! Wiedziałam, nie łudziłam się – to był nasz ostatni autobus.. Obie z Ann coraz bardziej odmarzałyśmy.. Ja, już nawet spac nie mogłam. O ile wczesniej nocleg na lawce stanowil dla mnie wizje, która traktowałam powaznie, o tyle pozniej chciałam być w domu. Marzyłam o swoim, cieplutkim lozku...

Na szczescie o polnocy jechal jeszcze, jakis autobus do Warszawy, który przejeżdżał przez Zagnidow.. Może to moja wina, a może nie, ale nie wysiedlismy na naszym przystanku. Kierowca ochrzanil brata, ze ja z Ann weszłyśmy do srodka tylnymi drzwiami. Powiedział, ze jeśli to się jeszcze raz powtórzy, to „zapierdoli”. Bogdan chyba się wystraszyl jego slow, bo potem nawet go nie poprosil, by zatrzymal się w Zagnidowie... Dla kierowcy to nie powinien być, jakis wielki problem, choc teoretycznie zobowiązany jest, by przestrzegac wyznaczonych przystankow.. Jednak bądźmy ludźmi – tak pomyslalam i nie mogłam się pogodzic z tym, ze ciagle „nie jesteśmy w domu”.

W koncu wysiedlismy, ale tak, jak mowilam - nie na docelowym przystanku. Ostatecznie do domu nie mielismy, już tak bardzo daleko. Nie było do niego również na tyle blisko, by wrócić na nogach, wiec zadzwoniliśmy o 2 w nocy po matke. Czekając na nia przyplątał się do nas, jakis biedny piesek. Był strasznie wychudzony.. Chciałam mu dac cos do jedzenia, ale nic nie mialam w torebce, nawet suchego chleba.. Chciałam tez zabrac go do domu, bo teraz nie mamy zadnego psa, ale matka się nie zgodzila. A ten biedaczek merdal na mnie ogonkiem, dal się pogłaskać i był wyraznie zainteresowany, by „zabrać się” z nami.. Szkoda piesku, innym razem może się „zabierzesz”, albo ja Cie po prostu "zabiorę".....


A chwasty? Co z nimi? No wlasnie, na razie ich nie przesadzam. Niech bedą dalej, jakie są i tam gdzie są. Pozniej zobaczymy. Biedny to jest rzeczywiscie ten kot i tamten pies, a nie ja... Ja tylko narzekam, ale zawsze koncze. Skonczyc czasem jest trudno, bo chyba nie wiem kiedy wypada. Albo myle wypada z "chce", czy "musze"...
Powinnam tylko chciec! A potem nalezaloby wykreslic wszelkie "powinnam", by zostawić samo "chcę". Tylko w ten sposob zechce czegos naprawde.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz