piątek, 21 maja 2010

Portet tygodnia.

Czekalam na piatek. Zreszta kazdy moj tydzien polega na oczekiwaniu, az sie skonczy. Piatek po szkole oznacza wiecej czasu, zeby byc tylko z sobą. Dzis jednak, gdy mamy upragniony piatek, nie jestem zadowolona. Sama nie wiem, czego bym chciala. Poniedzialek na pewno by mnie nie ucieszył, a wrecz przeciwnie. Wtorki i srody są jałowe, bo daleko do piątku. Natomiast czwartkow w ogole nie lubie, bo oznaczają cholernie nudne zajecia. Poza tym czwartek jest spokrewniony z piątkiem. Wróży bliskie nadejscie strasznego przebudzenia o 7:30 rano... Podsumowujac, zdiagnozowalam u siebie:

- w poniedzialek - syndrom znienawidzonego poczatku tygodnia,
-we wtorek - beznadziei,
- w środe - martwego środka,
- w czwartek - pustej łepetyny,
- w piątek - zwężonej aorty.

Natomiast o sobocie i niedzieli w ogole, juz nic nie mówie. Zreszta musze pozostawic sobie troche wolnego miejsca, aby w kazdej chwili zmienic zdanie. Wlasnie dlatego soboty i niedziele niech sluza ruchowi solidarnosci ku wolności. Niech sie roznią, jak to, co pisze.

Coz, obecnie czuje sie troche, jak osobowość schizotypowa. Charakteryzuje ją magiczne myslenie, dziwne wierzenia i sposob mowienia, splycenie, zubozenie lub wycofanie emocjonalne oraz ekscentryczne zachowanie. Jednym slowem: dziwactwo.

Mozliwe, ze tak mi zostalo po dzisiejszym egzaminie. Choc jeden z nich mam wreszcie za sobą, jak dobrze. Zostalo jeszcze jedynascie. Czyzbym byla zla, bo do nich jest jeszcze bardzo daleko? Dzieli nas sobota, niedziela, poniedzialek, wtorek i środa...
Wczesniej, gdy rozmawialam z Renata uslyszalam od niej o swym zaostrzeniu pilności. Widocznie, po naszym egzaminie i jej w głowicy coś pozostalo, heh... Rozbawia mnie czasem, co moge sie dowiedziec o sobie od ludzi. Naprawde nie wiem, jak to jest, ze wiekszosc osob, ktorych mam za kretynów, jednak nie mysli tylko o sobie. Nie doceniam ich, jakby ten, ktory nie choruje, mial nic nie wiedziec o zyciu. Myle sie, bo pewnie sama nic wiem, ale co tam...

Renata stwierdzila, ze posiada cechy osobowości unikajacej. U mnie one sa bardziej nasilone, co probowalam dac jej do zrozumienia. Zdziwila sie, ale zalapala o co chodzi. Ciekawe, czemu ma odmienne zdanie? Jak w ogole mozna myslec inaczej? Na podstawie częstego rozmawiania z roznymi ludzmi w szkole? Czy to nie za mało? Jesli tak, wyksztalcilam chyba niezlą powierzchownosc, skoro inni sie nabierają.

A najlepszym przykladem mojego unikania jest klamstwo. Oklamalam kilka osob, ze jade do domu, byle tylko nie isc na juwenalia. Nie chce, nie mam ochoty. Moglam powiedziec o tym otwarcie, ale nie wyszlo. Chyba odpornosci na cudze wplywy nie posiadam teraz nalepszej. Jednak uparta pozostalam. Zrobilam po swojemu, wiec odpornosc minimalnie pracuje. Tyle wystarczy do zycia, bo unikam tłumow i zarazkow. Te, ktore zyja w moim pokoju, juz nie sa grozne. Skoro do tej pory mnie nie zabily znaczy, że będę żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz