sobota, 19 czerwca 2010

Pierwszy tydzień za mną.

Oczywiscie nie pierwszy tydzien nowego zycia, ale praktyk. Nie bylo tak zle. Zaluje tylko, ze w tym momencie nie stac mnie na powiedzenie czegos wiecej. Chyba za dlugo spalam i moj mozg jeszcze się nie obudzil. Najgorsze, jak zacznie pracowac w nocy i nie pozwoli mi zasnąć. Oby tak nie bylo. Postanowilam, ze jesli dzis pojde spac o 4 rano, nic sie nie stanie. Nastawie sobie budzik na godzine 12, albo 13, zeby w niedziele nie powturzyc sobotniego bledu. Gdy plan całego tygodnia ukladam wedle wlasnego uznania, wtedy moge wszystko przesypiac. W koncu wszelkie plany sa uciążliwe. Jednak, gdy przez piec dni w tygodniu trzeba robic, co inni kazą, wtedy wolny dzien jest bezcenny. Grzechem, ktory dzis popelnilam, jest przespanie swojego dnia. Wlasnie z tego powodu odbije sobie dzisiejszy sen poprzez nocą aktywnosc. Bede wtedy robic to samo, czym ludzie zajmują się, gdy jeszcze jest widno na dworze. Musze sie teraz spieszyc, zeby za dlugo tutaj nie siedziec, bo jeszcze zabraknie czasu na inne rzeczy. Zresztą ten wpis nie jest konieczny. Jednak tak bardzo sie boje, ze o czym nie powiem dzis tego jutro, juz nie bede pamietac. Szkoda, troche sie do niego przymuszam. Lepiej by bylo zaufac ludziom twiedzącym, ze sa rzeczy, ktorych sie nie zapomina nigdy. W sumie zaufac im i uwierzyc nie jest trudno. Za to zaufac sobie, ktora ma tak wiele rzeczy inaczej, nie potrafie.


Ciesze sie, ze trafilam na te terapię zajeciową dla osob uposledzonych. Okazalo sie, ze najgorsze zło było przeciwnie najwiekszym szczesciem, ktore mnie ostatnio spotkało. Nie tylko w ogole sie nie przemeczalam. Na dodatek czas tam spedzony przestal mnie obchodzic, bo w koncu nie byl uciazliwy. Nagle zapomnialam, jak to jest, gdy kazda chwilę - poza tą przespaną, chcialoby sie zniszczyc.. Nie nudzilam sie. Gdyby bylo inaczej, wtedy musialabym non stop kontrolowac zegarek. Jednak nie łapałam sie nawet na ukradkowym spoglądaniu na zegar scienny, albo komorke schowaną w torbie. Tym bardziej nie zlapalam sie na swiadomym odliczaniu minut do konca danej wizyty.Czasem, by przetrwac unikam swiadomosci, ktora jest godzina. Nie chce tego wiedziec, by nie dobijac sie faktem, ze najgorsze, wciaz przede mną. Widac nie tylko szczesliwi czasu nie liczą, ale nieszczesliwi rowniez. Co prawda, ja sie za nieszczesliwą nie uwazam, ale mysle, ze jest wiele osob bardziej zadowolonych z zycia. Nie mysle tak dlatego, bo traktuję ich sytuację, jako lepszą. Pewnie nawet nie jest lepsza... Czasem sytuacja wlasna moze byc bardzo nieciekawa, a dla przypadkowych obserwatorów nawet tragiczna. Jednak sa osoby, ktorym to nie przeszkadza, by cieszyć sie kazdą chwilą. A z tragedii mozna uczenic tragikomedie i bawic sie nią w najlepsze.. Nie zwracając uwagi, jak na zewnatrz swiat wyglada, wreszcie udaje się odnalezc we własnym, wewnetrznym . Szkoda, ze tak nie potrafie, ale od dziecka mam mocny rys depresyjny. Jednoczesnie bardzo lubie sie smiac, najbardziej z siebie, wiec pewnie posiadlam tez rys maniakalny. Takowa mieszanka jest naprawde mocna i codziennie probuje ją, albo siebie poskromic.

Nie poskramiam jej wodką, ale mocną kawą, ktora jest lekiem szykującym mnie do zycia. Szykującym, bo nie wypijam kubka kawy, zeby rano sie obudzic. Piję ją litrami. Chyba jestem maniaczką kawową, choc nikt pewnie tego w ten sposob nie nazywa. Nawet, jesli rowniez go to spotkalo, pewnie w koncu odnalazł etykietkę bardziej trafną. Pal szesc te wszystkie glupie i nie glupie nazwy... Z drugiej strony szkoda, ze nie potrafie nie tylko innym, ale rowniez sobie przedstawic, jak wygladają moje drobne rzeczy... Wtedy nie jeden doktorek zrozumialby, jak skomplikowany jest moj swiat. Dzieki temu zadna psycholog nie diagnozowałaby mi nastroju maniakalnego, gdy przejawiam natłok, czy gonitwę myśli. Zrozumialaby, jak bardzo nieodgadniony jest umysl ludzki i, ze na swiecie istnieje wielosc norm, ktorej nie wolno zastapić jedną.Na tych praktykach nie brakowalo mi tak bardzo ulubionej kawy. Glupia jestem, ale od jakiegos czasu, nosze w torbie biedronkowe mleko i wtedy tez je mialam. Ludzie piją pewnie colę, albo co rozsadniejsi preferują wodę mineralną, a ja wybralam wlasnie mleko. Wówczas wstydzialam sie zwyczajnie je otworzyc, a potem wypic odrobinke przy ludziach. Kiedys, jak tak zrobilam, strasznie sie ze mnie smiali. Nie zrobili tego zlosliwie, a ja smialam sie z nimi, jednak uraz pozostal. Podobny uraz sprawil, ze niczego nie jestem w stanie zjesc przy ludziach. Oczywiscie sa osoby, ktorych sie nie wstydze, a ktore swiadome mojej choroby, wlasciwie od zawsze (albo odkąd pamietam) traktują mnie, jak zdrową. Sa tez tacy, pozornie podobni do nich w swym podejsciu i obyciu ze mną, jednak dzialający w przeciwny sposob.. Ciekawe od czego to zalezy? Nie chce sie teraz nad tym zastanawiac, choc moglabym. Jednak wtedy, juz zupelnie odbiegalabym od tematu, bo pozostaje swiadoma niebezpieczenstwa, jakiemu przewaznie ulegam.

Chce tylko powiedziec jedno. W ostatnim czasie zmieniłam całkowicie zdanie o uposledzonych. Nawet osoby z zespolem Downa sa zupelnie inne, niz wczesniej przypuszczałam. Sa tak podobni, a zarazem tak rozni, jak kazdy zdrowy i sprawny intelektualnie czlowiek. Co najfajniejsze, moglam gadac z nimi o glupotach, tak jak lubie i bez obawy krytyki. W ogole z nimi zupelnie niczego sie nie obawialam.. Podobno takie sa zdrowe dzieci. Ufnosc i dobro uczestnikow terapii nie draznilo mnie, jak to powodują normalne dzieci, a wrecz przeciwnie. Przywiazalam sie do nich i mysle, ze los ich nie skrzywdził! Sa szczesliwi, jak nie jeden normalny czlowiek nie porafi nawet, gdyby bardzo chcial. Ta radosc, to ich zdolnosc, ich talent, ktorym rekompensują slabosc intelektu. Codzien mogą zajmowac sie tą samą rzeczą, a cieszą sie, jakby odkryli cos zupelnie nowego i wyjątkowego. To wspaniale i w pewien sposob sa szczesciarzami. Moze nie tylko wybrancy Bogow umierają mlodo. Moze niepelnosprawnosc tez jest pozytywnym znamieniem, podkreslającym wartosc czlowieka?Nienawidze dzieci, a tym czasem musze sie pozegnac ze starą ekipą. Pozegnac, by pojsc do przedszkola integracyjnego. Martwi mnie bite osiem godzin, choc moze dzieki temu ruchowi w koncu cos schudne? Chcialabym, bo widze po jednej rzeczy (nie bede pisac jakiej), jak bardzo przytylam. To zmartwienie jeszcze mnie nie przeroslo. Jest spore, ale nie ogromne, bo inaczej zwariowalabym. Wzielabym w szale noz i odciela swój tluszcz, ale niestety.... Zapewne zostalabym kaleką lecz nigdy taką, jak dzieci uposledzone (o korych pisalam wyzej). W koncu do nich, takim jak ja, pozostaje bardzo daleko. A najdalej mają ci, ktorzy jeszcze nie pojeli: kalectwem to sie nie nazywa.. Teraz wiem, uposledzeni jestesmy my wszyscy, choc bezczelnie nazywamy siebie zdrowymi. Wspolczujemy im, a tymczasem, jak powiedzial Bóg sa powody, by wspolczuc sobie.. Widac najbiedniejsi sa najbogatszymi. Jednoczesnie nic nie znaczy moja bieda, którą chyba w końcu pojęłam. Niestety, nadal nie zrozumiałam jej ogromu... Moze kiedys tego dokonam i wtedy dorosnę do wielkości, o jakiej skrycie każdy marzy.. Chcialabym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz