czwartek, 10 czerwca 2010

Po wszystkim i po niczym.

To byl chyba jeden z najdluzszych tygodni w moim zyciu. Najdluzsze sa wakacje. Nie wiem, czy pustka w glowie, napiecie, czy komp postawiony na taborecie, przeszkadza mi teraz w pisaniu. Niby mialabym, czym sie podzielic sama ze sobą. Dlugie tygodnie mają to do siebie, ze nie zawsze są tresciwe. Sa tylko dlugie, ale na te dlugosc zawsze mozna ponarzekac. Nie wiem tylko, czy mam na to ochote. Wczoraj, gdy strasznie sie spieszylam, nie znalazłam chwili dla siebie. Za to chcialam cos powiedziec. Nie wiem nawet co, bo skoro tego nie powiedzialam, skad mam wiedziec? Wiem tylko, ze chyba bylo tego duzo, bo głowa bolała od mysli. Czemu zawsze tak jest?


Gdy chce duzo mowic, nie moge tego zrobic. A gdy moge, to bez znaczenia. Pozniej tamto wczesniejsze zdanie przestaje byc aktualne, albo znajduje inne, mniej ciekawe. Mija wielka zlosc, zdziwienie, smutek, czy cokolwiek innego, gnebiącego dusze. To mialo mi pomoc zbudowac, jakies zdanie. Zabraklo czasu na bawienie sie w kiepskie budowle. A czas dany teraz wykorzystam na nic niebudowaniu, nic nierobieniu i nie wiem na czym jeszcze. Juz chyba wolalabym zrobic cos zle, niz zupelnie niczego nie robic. Jednoczesnie caly czas pamietam, jak bardzo gowniane sa obie wersje... Pamietam tez, jak mocno tesknilam za beztroską, ale inną od obecnej. Zupelnie inną.. Co mnie obchodzi, ze nic nierobienie podobno tez jest, jakąś czynnością? Co z tego, ze ono zazwyczaj nie przynosi zadnych szkod? Wartosc tego pozostaje tak mizerna, dlatego nie trzeba byc beszczelnym, by sie z tym nie zgodzić.. To nie czynnosc, a przynajmniej nie taka, na ktorą ciezko sie zdobyc.


Jestem, juz teoretycznie po egzaminach. Teoretycznie, ale nie praktycznie. Praktycznie, to sie okaze za dwa tygodnie. Dowiem sie wowczas, czy nie czeka mnie powtórka z rozrywki. Konkretnie mam na mysli Rorschacha, bo tego pieronstwa nie jestem pewna. Nie wiem, czy to dziwne, czy nie, ale nie przejmuje sie nim.. Moze dziwne dla mnie kiedys, ale teraz widac nie. Mysle nawet, ze nic wielkiego sie nie stanie, jesli nie zdam. Poprawki sa dla ludzi, a dokladniej dla probujacych studiowac. Im dluzej czlowiek studiuje tym bardziej dostrzega, ze swiat sie na tym nie konczy. Gdyby sie konczyl, musialabym miec naprawde krotkie zycie. Dokladnie pozostalby mi zaledwie rok zycia..


Nie lubie uogolniac, ale musze to zrobic teraz.. Ogolnie ogarnal mnie, jakis taki dziwny spokoj. Powtarzam sie? Chyba dlatego, ze nie moge normalnie myslec... Jak to mozliwe? Przeciez wlasnie w spokoju ludziom najlatwiej wszystko przychodzi. A moze, to nie prawda?Jakbym dostala zapewnienie z Niebios, ze wszystko bedzie dobrze. Tak czuje i obym nie pozostała na laurach, bo one nie istnieja materialnie. Nawet ich nie dotkne.. Poza tym sa ulotne. Dzis obecne, ale czy jutro zupelnie nie znikną? Niestety nikt nie zapewnil mnie, ze przyszlosc, jakos sie ulozy, a tym bardziej nie glosy z Niebios. Niczego stamtad nie otrzymalam. Zaden golab nie przelecial w poblizu mego okna, bym mogla odczytac to, jako znak. Pojecia nie mam, skad ta nadzieja, czy cokolwiek innego bardzo do niej podobnego.

W kazdym razie okreslenie "zaroila sie" jest trafne i bliskie urojeniu.. Nie znajduje zadnych powodow podbudowujących swoj spokoj, wiec moge miec urojenia... Niestety, urojenia krotkotrwale, a takie chyba nie wystarczą na tę etykietke.. Szkoda..

Nic ostatnio nie stalo sie takiego wskazujacego, ze wszystko jest proste, kiedy nie jest. Na dodatek mimo swej wytwornej obojetnosci, czuje, jakby dzialo sie, wrecz przeciwnie. Jakby wszystko sie sypalo, ale tez nie od dzis, ani nie od wczoraj, ale od bardzo dawna. W zasadzie od zawsze tak sie dzieje, albo od momentu, do ktorego moja pamiec jeszcze dziala. Czy dziala sprawnie, czy raczej nie, wole nie myslec. Zreszta, czy to wazne? Wazniejsze jest współistnienie spokoju obok ruiny. Tak sie da!!!

Jednak jest cos, czego sie boje, ale ten strach nie dominuje.. Na razie.. Boje sie w tym wszystkim powrotu do domu. Boje sie wakacji. A najbardziej nie przeraza mnie dlugosc wolnych dni. Nie przeraza mnie tez widok rodzinki, a wrecz przeciwnie. Ciesze sie, ze w koncu ich zobacze, bo chyba stesknilam sie za nimi. Watpliwosc w glowie, czy aby jest tak na pewno, wzrasta na mysl o jedzeniu. To za czym tesknie? Za nimi, czy za pelna lodowka? Wlasnie z tego powodu najbardziej boje sie siebie. Widac tak bedzie zawsze. To okropne, bo z wrogiem mozna walczyc, a jak walczyc z sobą? Czy siebie tez powinnam potraktowac, jak wroga? To bez sensu. A jak w takim razie, bo jak przyjaciela nie umiem?Boje sie i nie moge, juz pisac. Chce jesc.. Czekam na napad... Jesc!!!!!!

Popieprzone, to wszystko.. Niby jestem spokojna, ale sie boje.. Naprawde da sie jednoczesnie nosic w sobie przeciwienstwa, albo... Albo po prostu moje Ja jest zbyt podzielne. Jedna część, pozostaje spokojna, a druga mysli o jedzeniu. Dobrze, ze to moj jedyny problem na dzis. Mogloby byc gorzej, choc jedyny problem nie znaczy wcale mało. To jest problem wiekszy, niz dziesiątki innych, ktore posiadają ludzie... Natomiast piec razy mniejszy od klopotow niektorych osob, co powinno podnosic na duchu.


Juz widze siebie jutro w autobusie. Juz czuje swoj puls w gardle. Juz czuje sline na języku. Jakby ktos postawil pyszne jedzenie przed osobą niejedząca z tydzien. To uczucie mnie przepelni i ozywi, az utrace potrzebe powietrza... Na dodatek zmuszona bede jeszcze dwie godziny poczekac, nim dojade do domu.. Jak czlowiek niejedzący tydzien, albo osoba psychicznie zaglodzona, moze tyle wytrzymac? Co, jesli musi? Psychiczne męki.. O nich nie napisze, bo brakuje slow. Pewne rzeczy trzeba przezyc. Po ich przezyciu, juz nie osmielilabym sie nawet probowac wyrazic, jak to wyglada... To nie wyglada, nie pachnie, ani nawet nie smierdzi. To JEST, i to bardzo POTĘZNE!!Zadne krzyki nie pomogą. Wspomne znow, jak mowili, choc nie wiem, czy o mnie: Niektorzy myslą dupą zamiast glową. A potem dojde do wniosku, ze to nie prawda. Niektorzy w ogole nie myslą, choc w miejscu glowy rzeczywiscie osadzila sie ich druga dupa... Tak widze ten jutrzejszy dzien, wlasnie..
A moze, jednak bedzie dobrze... Moze w koncu moja dupa przemowi, jesli nie do innych, to do mnie? Tylko na tym ostatnim mi zalezy. Moze nie musze probowac usmiechac sie do siebie. Moze wystarczy, gdy wypne się na wszystko, na wlasne lęki tez?

Moze spróbuje.... my!! A gdy to zrobimy, wtedy na pewno się uda. Wystarczy sprobowac, aby nie przegrać. Jak nie sprobuje znaczy, ze urodzilam się przegraną. W takim wypadku najlepiej zostac w lozku, bo ono jest najbezpieczniejsze. Dach moze sie zwalic na glowe, ale to malo prawdopodobne. Poza tym po kiego diabla przegrany mialby sie ruszac, gdziekolwiek? Po co? Po kolejną przegraną? Zadam sobie pytanie: Czy tego własnie chce? Jednak nie wiem, jakiej odpowiedzi udziele. Moze czynniki atmosfereczne bedą na tyle korzystne, by mnie wspomóc. Moze goląb krakowski zaprzyjazni sie ze mną, gdy dam mu jeść. I wreszcie moze bedzie mi szkoda pieprzyc wszystko, ze swym organizmem na czele. Jesli zechce wrocic, by nakarmic golębia, koniecznie tego samego o ile sie uda. Wtedy musze byc, co najmniej taka, jak teraz. A nie bardziej bezsilna, bo wtedy nie tylko on mnie nie pozna, ale ja siebie... Nie chce mój drogi Golębiu, ale pragnienie nie ma tu nic do powiedzenia. Czasem jest tak, ze moj glos sie nie liczy. Pozornie nie istnieją gesty bez znaczenia, ale są glosy zbyt ciche, by je uslyszec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz