poniedziałek, 26 lipca 2010

Clinic

Pisanie, jak wszystko, co mnie zajmuje - dziala troche terapeutycznie. Gorzej, ze czesto niczym nie potrafię się zająć. Teraz, jednak postanowilam napisac. Juz wczesniej mialam sie zabrac za to, ale nie moglam. Uleglam napadowi. Chcialam calą winę zwalic na zbyt wolno chodzacy internet, ale kogo mialabym oszukać? Zadna muzyka mnie nie zajmowala, zadna strona na necie nie interesowala, zaden film nie wciagal, zaden spacer nie pociągal, rozmawiac tez nie moglam nawet w myslach ze sobą. Zreszta nie mialam wtedy do powiedzenia niczego ciekawego poza "ja pierdole", albo "dajcie jeść".

Po nazarciu i zwaleniu, czuje sie duzo duzo lepiej. Moj organizm odzyskuje tzw. homeostazę, ktorą inni utrzymuja bez choroby. Szkoda, ze przyzwyczailam go do takich szalenstw, bo bez nich nie daje mi spokoju. Upomina sie o swoje, a ja nic nie moge zrobic. Ze swoim szalenczym organizmem nikt by nie wygral, wiem to na pewno. Z cudzym owszem. Latwiej cos komus nakazac, zamknąc go w jakims pomieszczeniu z dala od jedzenia i na wysokosci, aby nie wyskoczyl przez okno. Sobie tego raczej nie zrobie, choc pamietam dziewczyne, ktora specjalnie zatrzaskiwala drzwi balkonowe, by uniknąć napadu. Czytalam kiedys o niej na forum. Ja dawniej wrzucalam do palącego sie pieca ulubiony krem czekoladowy. Bylam wtedy dumna z siebie, bo nie uleglam pokusie. Dzis nic sie nie stanie, jesli raz dziennie, ale nie więcej, pozwole jej (pokusie=chorobie=głodowi oświęcimskiemu=równaniu bez rozwiązania) zrobić w kuchni imprezę.

Daisy pożyczyła mi ksiazke "Pamietnik bulimiczki". Kiedys czytanie o ed wyzwalalo we mnie ducha walki, ktorego kazdy posiada, ale z niego nie zawsze korzysta. Tamten duch podazal w kierunku spadku wagi. Albo przynajmniej dazenia, by ten spadek (ale nie upadek) WRESZCIE próbować uzyskać. Dzis te tematy nie sa mobilizatorem. Ducha nigdy widziec nie moglam, ale wczesniej choc czulam jego obecnosc.

A teraz jedyne, co czuje to stępienie emocjonalne. Czyzbym wziela za malo Tussi? Chyba musze sie bardziej pobudzic, bo nie znosze tego stanu. Najblizszy napad zaplanowalam dopiero na pozny wieczor.

Jakby tego wszystkiego bylo malo, matka chce mnie wsadzic do szpitala. Rozmawiala o tym z Daisy. Wczesniej nie przejmowalam sie gadką o hospitalizacji, poniewaz nigdy nie martwie sie na zapas. Na zapas, to ja jedynie zachowuje jedzenie pod skórą w postaci tkanki tluszczowej, ale nigdy inne klopoty. Daisy uswiadomila mi wagę sprawy. Wedlug niej matka jest teraz naprawde zdeterminowana. Obiecala, ze dostane psa, jak wroce z tego super pobytu. Nie chce nic w zamian, nawet psa. Ona nie wie, co to odwyk. Czlowiek zrobilby wszystko, by takiego cierpienie uniknąć. Wole leczyc sie za rok, przysiegam przed Bogiem i przed sobą!!

W ten czwartek bede wiedziec, czy zostalam przyjeta. Modle sie, aby nie brakowalo podan od anorektykow, poniewaz oni zawsze mają pierwszeństwo ze wzgledu na zagrozenie zycia.Musze wytlumaczyć matce, ze jesli chce zaprosic Stasieka (tak na niego teraz mowie), nie musi sie mną krepować. Czuje jedno. Ona dazy do pozbycia sie klopotów z domu, bo boi sie, ze znow go zwyzywam. Rozsadek podpowiada inaczej. Moze po prostu ona pragnie, abym naprawde sie wyleczyla. W koncu jestem jej corką i powinna mnie kochać... Rozumiem, wszystko jest zawsze duzo bardziej skomplikowane, niz sie wydaje.....

I tak wolalabym, zeby mnie nienawidzila, ale byla szczesliwa. Niech kiedys kurwa przestanie rezygnowac z siebie dla mnie, bo obie pozostaniemy martwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz