środa, 11 sierpnia 2010

Wypogadza się.

Parasol nie bedzie potrzebny, choc dla mnie to głownie znak, ze husteczki mozna schowac. Rowniez papier toaletowy mozna zostawic tam, gdzie lezy.

Jak ten dzień dobiegnie końca, powinien być udany. Na razie mam za sobą dopiero jeden dosc dobry. Chciałabym, by ich przybywało i na początek ucieszy mnie liczba dwa. Gdy wczoraj podjęłam walkę - nie zakladalam, ze bede walczyc. Z powodu ogromu siły, ktorą musialam z siebie wykrzesać, bałam sie na samą myśl o niej. Balam sie walki, chyba bardziej niz porazki. Jednak bez niej nadal bede czuć sie potwornie i kompletnie zmarnuje cale wakacje. To wiecej, niz glupota. Wczoraj pot spływał mi po twarzy i choć nie dostałam z tego wszystkiego padaczki, czulam jak w środku wszystko we mnie krzyczy. Najbardziej krzyczał mój zolądek. Wydaje mi sie, ze ja nie czuje, juz niczego sercem, ale wlasnie żołądkiem. Gdy cos sie dzieje, on pierwszy zostaje zaalarmowany. Jego krzyk jest tak szaleńczy, ze zaglusza zupelnie wszystko, co moze tez, gdzieś obok krzyczy. Co z tego, jesli nawet inne rzeczy sa wazniejsze? Co, jesli nawet powinny mieć pierwszeństwo? Wierze, ze tak jest, ale na razie niczego więcej nie zdolam uslyszeć.
Skupilam sie na swym zolądku, jak jego niewolnik. To potworne. Glupia część ciala przejela nade mną władze. Chcialam kontrolować wlasne zycie i tę kontrole zaczelam od siebie, zeby wszystko stracić. Zrozumialam, ze łatwiejsze jest kontrolowanie kogos, albo czegoś, a z sobą samym nie zawsze sie "układa". No wlasnie, mnie sie nie ułozylo. Trudno. Jestem, gdzie jestem i trzeba sie z tym pogodzić, bo predko tego nie zmienie. Jedyne o czym marze - by zolądkowe napiecie, choc troche spadlo.

Na chwile ono mi mija. Czasem zoladek po prostu sie uspokoja, bo ilez mozna krzyczec? Jednak po chwilach spokoju, znow ogarnia mnie szalenstwo. Razem z nim. Mozna powiedziec, ze "tańcze", jak mi "zagra", ale tego tańca nikt nie chcialby zobaczyć. Jego zagranie jest wzgledem mnie nie fair, ale to kara za to, ze chcialam siebie oszukac. Czesciowo mam, co chcialam, zostalam oszukana...

Nawet wczoraj nie zjadlam calego kremu czekoladowego, ktory kupilam w Lidlu. Bylam bardzo senna i z tego wszystkiego zabraklo mi, juz sily na zarcie. Najgorsze, ze po zwaleniu, nagle te sily odzyskalam. Widac ono stalo sie lekiem na wszelkie niewygodne stany, jak znudzenie, czy wlasnie zmeczenie. Cholera! Potem mialam klopoty z zasnieciem, ale w koncu sie udało. Probowalam rozmyslac o czyms przyjemnym, bo kiedys ten sposob sie sprawdzal. Jednak nie potrafilam znaleźć zadnych takich mysli, ktore moglyby mnie naprawde pochlonąć. Nic mnie nie angazowalo. Nawet wyobrazanie sobie, jakiegos słodkiego szczeniaka, ktorego karmie i z ktorym sie bawie, pomagalo na chwilę. Na szczescie poszlam do lozka o porze raczej ludzkiej, bo to nie prawda, ze kazda pora jest dobra na sen. Ludzie normalni w dzien pracują, a w nocy kładą się do łozka. No chyba, ze ktos woli, jednak podłoge. Ponoć bardzo dobra na kregoslup. Moja babka powinna tego sposobu koniecznie wyprobowac, ale watpie, by dala sie namowic. A szkoda, bo moze pomóglyby jej w zmiejszeniu bólu, ktorego niekiedy doznaje... Musze jeszcze kiedys sprobowac porozmawiac z nia o tym... Z drugiej strony, po 80 latach ciezkiego zycia, chyba kazdemu nalezy sie wygodne lozko. Idealny sposob, niewazne jaki, na pewno zdolalby uczynic ją mniej marudną.

Odkad walcze staram sie wiecej pomagac w domu. Wczoraj odkurzalam dywany i dzisiaj tez, choc prawde mowiac - byly dosc czyste. Jedyny zarzut mialam do brata, ktory kupuje tyton i robi z niego, jakies swinskie fajki. A tego tytoniu jest pelno nie tylko na stole. Niedawno sie uparl i nie zgodzil, bym wyniosla je do piwnicy. Niech poczeka jeszcze troche, a sam nie bedzie wiedzial kiedy, a pierwszy je tam zaniesie. Z pokorą! Juz ja sie o to postaram, tylko powolutku... Mam czas... Kolejną prawde wyjawiając, moje sprzatanie wynikało głównie z egoizmu. W ten sposob sobie pomoglam (a dopiero potem matce) i zrzucilam troche napiecia Wierze, ze ono splynelo ze mnie, jak ta straszna woda na gebie, czyli wiadomo co. A jesli ona i napiecie, to jedno i to samo? To chyba nic. Oczyscilam sie... Moglabym tylko uznac, ze czlowiek sam ma moc, by pewne rzeczy uświęcać. Jednak porownanie czlowieczego potu do wody świeconej, "stoi" na granicy bluźnierstwa... Choc rzeczywiscie - sa cele niemal święte, a wysilek bywa ponad-ludzki.

Tak w ogole matka sie uparla i stwierdzila, ze doktorkowi Straszydlo nie mozna tak zwyczajnie odpuscic. Zadzwonila do niego, rzekomo z ochrzanem... Juz ja wiem, jak jej ochrzan wygladał. Ostatnio, jak jeden chlopak naprawial u nas komputer, tez uznala, ze go zawstydzila. Gdy on sie zachwalal klawiaturą od swojego laptopa i popiołem, ktory w niej gromadzi, spytala go, czy o siebie tez nie dba. Ja nie zauwazylam w ogóle, zeby on sie zaczerwienil (bo niby czemu?), wiec albo ja pewnych rzeczy nie widze, albo ona bywa zuchwala...

W kazdym razie mozliwe, ze cos na doktorka S. naprawde podzialalo, bo dzisiaj, gdy i ja do niego zatelefonowalam, byl jakis inny. Glupio sie czulam, jak zwykle prosząc się kogoś o coś. A w zasadzie nie kogos, ale jego. To bylo ponizajace, czyli na pewno nie fajne. Na dodatek on mnie bardzo dobrze pamietał, bo tak powiedzial matce. Wczesniej mialam nadzieje i bylam pewna, ze to niemozliwe, ale coz... Ostatecznie, jednak przyjmie mnie do szpitala. Ameryka! Heh. Na razie zostalam zapisana na listę oczekujacych, bo to normalna kolej rzeczy. W koncu nie jestem jedyną "oczekującą". Ciekawe, skad u niego tak nagła zmiana, bo łaski nie potrzebowalam...

Na przyjecie na Oddział czeka sie pół roku, ktore muszę przeciagnąć do roku (czyli nastepnych wakacji). Mowi sie, ze zdrowie jest najwazniejsze, ale to sa glosy innych ludzi. Ja najpierw musze skonczyc studia, ale bez jednoczesnego kończenia-z-soba. Juz tak niewiele zostalo. Bliżej mam, niż dalej...
A gdy nastąpi długo wyczekiwany finał - ponownie z mety, gdzieś wyruszę... Widać kazda meta jest jednocześnie startem do czegoś nowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz