poniedziałek, 19 kwietnia 2010

"Kulka".

Hmm, moze to glupie, ale zauwazylam u siebie, jakąś dziwną "kulkę". Sama wymyśliłam tę nazwę, choc pewnie słuzy temu, jakiś fachowy termin. Dzis wszystko, jakos sie nazywa. A jesli tej nazwy nie ma automatycznie znaczy, ze nie istnieje. Najczesciej nie tylko w słowniku, ale i w glowach ludzkich, wiec tego okreslenia potrzebowałam. Przynajmniej tymczasowo, dopoki nie dowiem sie, jakiego fachowcy terminu używają. O ile sie dowiem, heh.

Nie bede wdawac sie w szczególy oraz pisac co, gdzie i jak, bo to nie miejsce. Zreszta chyba nawet nie mysle o swojej "kulce" zbyt często. Zastanawiam sie czasem "dlaczego" i "skąd" ją mam - ale wyłącznie czasem. Moze innym ludziom tez takie cos kiedys sie zdarzało, albo zdarzyło raz. Jednak nie wiadomo, ile ich "takie coś" miało wspólnego z moim "takim czymś". Mam nadzieje, ze to nie jest zaden rak, ani guz. Jeszcze tego by brakowalo. Wiadomo przydaloby mi sie przezyc cos ciekawego, co mozna by tu opisac, ale bez przesady. Zdesperowana, przeciez nie jestem, heh.. Nawet nigdy nie bylam..

Zawsze sadziłam, ze jak choruje na jedną rzecz (chyba dosyc powazną), ona ochroni mnie przed innymi nieszczęściami. W miejsce rzeczy, z ktorych zrezygnowalam, znalazłam coś ofiarowanego przez bulimie. To było, jakies niewypowiedzane lecz wyczuwalne zapewnienie, ktorym wypełniłam pustke po tamtym czymś. Dalej nie wiem czym, ale otrzymalam zapewnie słusznosci poczucia bezpieczenstwa, dopóki bedziemy razem. Inaczej mówiąc, taki niespecyficzny spokój, ze tu gdzie jestem, już niewiele sie zmieni, a wcześniej istniał ogromny niepokój. Juz nie musze sie bać przyszlosci. A przynajmniej nie boje sie jej tak bardzo, jak wtedy, gdy trzeba było ruszyć w życie. To znaczy wowczas, gdy jeszcze tę podroz planowalam. Ruszyć znaczylo tak naprawdę kierowac sie, ku czemus lepszemu. Zamiast tego bawię się z zyciem w berka lecz bulimia mnie osłania. Tym usprawiedliwieniem, ze jestesmy razem we dwie, usprawiedliwiam wszystko. Nawet, jesli innym ono nie wystarcza, sama nie poczuwam się do (poczucia) winy. Poczucie winy jest daleko, daleko, ale poza mną. Plusy sa wyrazne, nie probuje ich nawet taić.

Niby dlaczego takiej cierpietnicy mogloby sie jeszcze inne zaburzenie przyplątac? Czyz to, ktore mam, nie wystarczy? Niby wiem, sprawiedliwosc na tym swiecie nie istnieje, ale posiadam resztki wiary w Boga. Nie chce sie niczego wiecej uczyc na cierpieniu, albo poprzez cierpienie. Wole byc nienauczona i nie wiedziec za duzo, bo wiedza obciąza. Przynajmniej nie tego, co zdaje sie przerazac najbardziej, nie chce poznawać z bliska. U mnie strach wyklucza wszystko, a najbardziej pozytywne zmiany. W strachu brakuje miejsca na droge do przodu, pozostaje tkwienie w bezsilnosci, albo upadek w dół. Upadek moze na ziemie, a potem zasypanie tą ziemią? To chyba najgorszy scenariusz... Dziekuje za niego, nie chce otchłani, wolę swą ciemnosc, bo ją znam. Ona mnie nie zaskoczy i ja siebie nie zaskoczę...

Zobaczymy, co bedzie dalej z owa "kulką". Licze na rozczarowanie lecz tym razem w formie pozytywnej, a więc zniknięcia, nie zgrubienia. Na razie "nie rośnie", wiec niepokój jeszcze sie nie zbudził. Ciekawe, czy powinien? Nie cierpię histeryzować!! Nie budzę niepokoju!! Nie budźmy go..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz