niedziela, 25 kwietnia 2010

Zmiana, rutyna. Nie widzę "albo".

Wczoraj moja sasiadka, Kaska, miala urodziny Oczywiscie bylam wkurwiona (od rana), bo musialam kolejny raz cos robic na siłę. Gdyby znała prawde, na pewno zrobiloby sie jej bardzo przykro. Takiego goscia i na dodatek z takim nastawieniem, nikt by przeciez nie chcial, heh. Wlasnie dlatego udawalam, kolejny raz gralam rolę zadowolonej bardziej, niz ktokolwiek. Zeby byc bezwględnie przekonywującą, powiedzialam nawet coś takiego: "Chciałabym, abyś miala urodziny w kazdy weekend". Tak naprawde nie znioslabym tego, bo na mysl o tym prawie wyzionelam ducha. Na szczescie nikt tego nie dostrzegl, a przynajmniej nie skomentował. Całkiem niezle ukryłam brak ochoty, zeby w czyimkolwiek towarzystwie spedzić tamten dzien, choćby jednorazowo. Nawet Pana Boga nie zaprosilabym do siebie. Jednak wypadało, gdzies wyjsc, bo zaproszenie samo przyszlo, jak listem poleconym z Niebios spadło (na mnie)... Moglabym to porownac do gromu z jasnego Nieba, czyli słow czesto uzywanych przez moją babcię. Czasem lepiej samemu sie nie silić i przywolać na pomoc babcię, heh.

W sumie, albo nawet bardziej, niz w sumie to glupie, ale najprostsze rzeczy sa dla mnie najwiekszą męką. Inni moze potraktowali te jej urodziny, jako okazje, zeby pogadac, czy napic sie. Oni sie cieszyli, co rozumiem... Ja natomiast wiedzialam, ze pokrzyzowano moje plany, wiec czulam, jakby mnie ukrzyzowano. Nie probowalam z tym walczyć, bo mowi sie, ze "w życiu kazdy niesie swoj krzyz". Takiego krzyza pewnie każdy życzylby sobie, bo czym on wlasciwie jest? Czyms zupelnie innym, gdy samemu sie go przezywa od tego, gdy tylko ktoś go doswiadcza. W koncu ktoś, to nigdy my, albo ja.. Zupelnie, niebagatelna roznica.

W życiu nie brakuje gorszych sytuacji, w których lądujemy przez pomyłkę - głośno myslałam za kazdym razem, gdy chcialam uciec do siebie. Wlasnie dlatego wytrzymalam i nie jeden przymus jeszcze wytrzymam. Potrafię! BKursywayle tylko on nie zdarzal się za czesto. Wtedy naprawde sie zbuntuje i doslownie nic nie bedzie mnie obchodzic, choc teraz tez nie bardzo obchodzi. Na szczescie swiat obok ingeruje w moje wlasne zycie minimalnie, wiec czuje, jakby go nie bylo. I jest dobrze. Nienawidze zmian, swietnie sie czuje we wlasnym wykreowanym swiecie, bo on tych zmian nie dopuszcza. Majac do wyboru rutyne i tamto pierwsze, juz wiem na co sie zdecyduję.

Dobrze unikac "albo-w(yb)rednych okazji", jak je określam i czesciej, niz pełnia Księzyca, spełniać swoje drobne życzenie. Jesli, juz muszę otrzymac, jakieś alternatywy chciałabym: "spokój, albo spokój". Niestety, w przypadku alternatyw zwykle wybiera sie mniejsze zło. Dzis tak mysle, ze jednak dobrze, ze Kaska miala wczoraj swoje małe święto. Moze, gdyby nie takie drobnostki przestalabym sie calkiem orientowac, co jest rutyną, a co otchłanią nudy. Ucze sie doceniać naprawde nowe nowości, bo kiedys do miana "nowości" bylo im tak daleko.. A teraz? Chyba zrobiły doktorat, bo zyskały tytuł nowych. Lepiej niech nie robią nic wiecej, bo to i tak wielka kariera...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz