wtorek, 16 marca 2010

Bezpieczne WC.

Stosunkowo dawno nie pisałam. Gdybym teraz miala zaczac pisac bloga, pewnie nie zrobilabym tego. Jednak skoro, juz sie tak zaangazowalam, trzeba wytrwale utrwalac swoje pierdoły. Inaczej one zginą, a tak bede mogla powrocic do nich kiedys. Tak samo, jak wraca sie czasem do zdjec. Najlepiej miec jedno i drugie, duzo roznych fotografii i duzo, ale nie za duzo do powiedzenia.Weekend spedzilam na komputerowym odwyku. Przez to, ze ciagle przenosze, gdzies laptopa, urwaly sie, jakies kabelki. Na szczescie podobno wystarczy wymienic stary kabel na nowy i znow wszystko bedzie dzialac. Poki co, wczoraj był u mnie wlasciciel, zeby zobaczyc, co sie stalo. Niecierpliwilam sie, bo dlugo na niego czekalam, jak wrocilam ze szkoly. Chcialam sie zajac czyms pozytecznym, ale glupia mysl nie dawala mi spokoju. Mialam poczucie, ze jesli drugi raz nie przypomne o komputerowej sprawie, zachowam sie, jak tchórz. To byla wlasnie ta mysl.. Dziwne, bo nie czulam, zebym sie wstydzila pojsc tam do nich (wlascicieli). Raczej nie chcialam sie narzuac. Z drugiej strony nie ufalam pamieci wlascicielki. Poniewaz ona choruje na stwardnienie rozsiane, uznalam te obawy za sluszne. Pewnie nie jest z nią, az tak zle, jak sadze. Mozliwe, ze z moja głową jest duzo gorzej, niz z jej, ale o cudze sprawy nikt nie musi dbać. Swiadoma tego, co wpojono mi w domu, zwlaszcza babcia, postanowilam zadbac o swoj "interes".Na szczescie, gdy tylko wykonalam kilka krokow, nawet nie zdarzylam dojsc do schodów, bo spostrzeglam uchylające sie drzwi. Chwile potem moim oczom ukazala sie sylwetka wlasciciela. Wlasnie zmierzal do mnie, bo jednak niczego nie zapomniał. Ucieszylam sie. Juz nie musialam zachowywac sie, jak niemile widziany gosc, czyli natręt. Na szczescie "nie zabawil" u mnie dlugo, a tego tez sie obawialam. Chcialam, zeby jak najszybciej przywrócił kabel do uzytu i znikął. Znikął tak szybko i niespodziwanie, jak sie zjawił.. Oczywiscie obserwowalam jego dzialania. Stara sztuczka z udawniem zainteresowania. Najpierw oderwał tasmę, taką jakby klejącą, ale w kolorze szarym (widac takie tez istnieją). Pozniej zabral do siebie to, co bylo zepsute... Skomplikowane? :]

Tymczasowo mam podlaczenie do kompa z tego krótszego kabla, ktorego nie tknął. Szkoda tylko, ze musze odlaczac sie od neta, zeby moc przeniesc laptopa. Nie moge swobodnie zabrac go do kibla. Moze jestem chora, a moze nie, ale kazdy posiada pomieszczenia w domu, w ktorych spedza najwiecej czasu. Kobiety zazwyczaj wybieraja kuchnie, a mezczyzni pewnie kanape niewazne, czy w salonie, czy w piwnicy, byle w zasięgu telewizora. Ja natomiast "przepadam", choc to slowo chyba tez nie jest najlepsze, za łazienką. Na szczescie ona jest calkiem ladna. Poza tym zadbalam o pozadek, bo chyba nikt w chlewie nie chce mieszkac. Zwierzeta, biedne, pewnie tez nie chcą, ale muszą. Niewazne...

Dzieki temu moj kibel jest calkiem przytulny, tylko lozka w nim brakuje. Jednak, gdybym na siłę je tam wsadziła, zmalałaby niebedna przestrzen. A tak mam jej dostatecznie duzo, choc co ciekawego mozna robic w kiblu? Po co ta przestrzeń? Heh, pewnie nic nazwyczajnego. Ja robie to samo, co robią ludzie w swoich pokojach. Tu siedze, tu czytam, tu slucham muzyki i nie tylko. Jedynie spie i telewizje ogladam, gdzie indziej, ale reszta sie zgadza. Na szczescie sa rzeczy, ktore mozna robic inaczej, niz inni ludzie. Sa słodkie tajemnice oraz rzeczy, o ktorych po prostu mowic nie trzeba..
A dzisiaj poczulam sie wielce nieswojo. Nie wiem, czy moją swiadomosc zdominowala zlosc, czy wstyd. W kazdym razie nie bylo to przyjemne. Jak zwykle poszlam do szkoly w nastroju, ktory nastrojem trudno nazwac. Zwykle wtedy, jakos sie rozpływam. Tzn. unosze sie ponad ziemią, jak powietrze. Stawiam kroki, ktore tej ziemi dotykają, ale nie stapam po niej, jak trzeba. Nie dosc stanowczo, ani nie dosc wyraznie, by to poczuc. Wlasnie dlatego nazywam to rozplywaniem sie, bo trudno odroznic, gdzie moj swiat styka sie z swiatem zewnetrznym. Mysle, ze tego zewnetrznego swiata jest dla mnie, wciaz za malo. A wewnetrzny, choc zdominowal moje myslenie, bywa nie wiele bardziej wyrazny. Jako, ze to normalne, nie spodziewalam sie, by cokolwiek mialo mnie z tego wybic. Nieczucie bardzo mi odpowiadalo i towarzyszylo mu pewne niemyslenie. Nie poswiecalam uwagi temu, co mowiłam do ludzi i czy mowiłam z sensem. Nie wiem, moze niektorzy sa z natury blyskotliwi, a moze wlasnie oni mysli zanim cos powiedzą. Blyskotliwosc nigdy nie lezala w mej naturze, a myslenie doprowadzalo do szkód.
Siedzac na dennych cwiczeniach, oczywiscie zdysocjowana, musialam ruszyc tylek. Martunia dala nam zadanie, zebysmy w parach, jak przy łamaniu sie opłatkiem (takie mialam skojarzenie) kazdemu podziekowali, przeprosili go i poprosili o coś. Oczywiscie osoby, jedna po drugiej, ciagle sie zmienialy, choc i tak nie zdarzylismy dojsc do wszystkich. Nie spostrzeglam, jak przyszla moja kolej, aby usiasc na goracym krzesle obok Martuni.
Teraz tym bardziej uzmyslawiam sobie, jak glupio musialo wygladac, gdy stalam, jak świeca i nie wiedzialam, gdzie isc. Na dodatek cos mi chyba odwalilo, bo przyznalam sie, ze stwarzalam wobec niej dystans. Wytlumaczylam go obawami, nawet bardziej, niz rzekomymi, ze jedna osoba cos jej nagadala na moj temat.
Na mysli mialam oczywiscie Olunię, a te rzeczy dotyczyly moich spraw zywieniowych. Jednak nie przeszlam samej siebie, bo nie nazwalam ich po imieniu! Nie upadlam na glowe, az tak bardzo. Jednak zadalam Martunii pytanie nie wprost, wlasnie tych spraw dotyczace. Ona, jakby chcac zmiejszyc moj niepkoj, odpowiedziala, takze nie wprost. Efekt stal sie przeciwny, obawy spłyneły na mnie, jak jakas rwąca rzeka, ktorą wczesniej odgradzala tama. Jak uslyszalam, ze ona wyczula ten dystans i ze zastanawila sie, co jest nie tak, nie krylam zdziwienia. Dziwne, ze w ogole chcialo sie jej nad tym myslec. W koncu nie jestem nikim waznym, wiec po co ktokolwiek mialby sie przejmowac tym, jak go odbieram (albo relacjami między nami!)... Chyba bede musiala kilka rzeczy przemyslec, moze zweryfikowac pewne hipotezy.. Niestety na razie koncze tę gadkę. Zaraz wylacze kompa i zostane z tym, z czym przyszlam. Z obawą, ze wczesniej bylam w bezpieczniejszej pozycji. Sa rzeczy, o ktorych wole nie myslec.
Nawet jesli ludzie o nich tak naprawde wiedzą, wystarczalo mi zludzenie, ze to nie prawda.. A teraz nie moge, juz myslec tak zle o Martunii, jakbym chciala. Nie moge myslec WC (czytaj: wale Cię), bo ona nic mi nie zrobila. Pozostaje tylko wziąźć laptopa na kolana, a potem pojsc do tego wc, ktore mi jeszcze pozostalo.. Innego i dalej bez internetu, ale sytuacje, wciaz sie zmieniają. W kazdej trzeba, jakos sie odnaleźć, a ja zawężam to zadanie tylko do obcecnej. Ot, takie ułatwienie, a kabel i tak jutro przyniosą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz