środa, 3 marca 2010

Czy środa, czy czwartek..


Pobudka. Kawa x2! Unikniecie spoznienia na ruski. Przyswojenie terminu "wyrzyguju" (dalej nie wiem, co on znaczy). Wizyta w Biedronce. "Zagospodarowanie" czasu "okienkowego" (w końcu). Powrot na uczelnie. Dezorientacja. Transfer podwojnego wylączenia (okreslenie wlasne, heh). Przezycie kolejnej przerwy i wykladu (taa, pilna, jak cholera, pfii). Dom - albo budynek zwany domem.......
.................................................................................................
.................................................................................................
.................................................................................................
I miejsce wolne na uzupełnienie dzialań, wciąż przyszlych. Chyba troche go za duzo, ale co tam.

Generalnie przez uogolnianiem trzeba sie wzbraniac, ale.. W dupie to mam, wiec powiem po prostu, jak bylo, choc bardziej, niz mniej - nadal jest. Dzien, przeciez sie nie skonczyl, na razie jedynie się ściemniło... A jaki to dzien? Zwykły, nawet nie powiem, jak bardzo, bo nie wiem tego. Udaje mi sie żyć na wyłączeniu i na szczescie nikt tego nie zauwaza. Zachowuje sie, jakbym sluchala i spoglądam, jakbym widziala. Pierwszy krok po wstaniu z łozka jest automatyczny. Nie wiem, jak inni z niego wstają. Pewnie normalne jest nie myslec o rzeczach oczywistych. Nienormalne jest ich analizowanie, jakby wszystko organiczalo sie do tego, jak one przebiegną. Na razie to ja przebiegam. Chcialabym, zeby tak pozostalo, bo od kilkunastu godzin (wolę nie ryzykowac pisząc: dni) wreszcie czas sie przemienil. Tzn. ruszyl z miejsca i w koncu nie dluzy sie tak niemilosiernie. Nie musze, juz od rana myslec uporczywie, kiedy przyjdzie wieczor. Zazwyczaj im bardziej staralam się wzbraniac przed swym zniecierpliwieniem, tym bardziej ono wzrastalo w sile. A ja bylam wtedy bezsilna. Jakie to glupie, zeby bac sie wlasnych pomyslow. Powinno byc tak, gdy czlowiek nie chce czegos, ze "do głowy" mu to nie przyjdzie. A poza główką makówką, niech sie dzieje, co chce, bo wtedy i tak rzecz nas nie dotyczy. Przynajmniej niezupełnie, ale czego chciec więcej?
Jeszcze sie nie martwie, ale juz przewiduje, ze czwartek bedzie bardziej nerwowy. A czemu mialby taki byc? Winny jest piątek. Dalsza przyszlosc psuje tę blizszą, oczywiscie, ze to mozliwe. Musze wtedy jechac do domu, a wcale nie chce. Nie chce, ale to koniecznosc. Nawet najbardziej atrakcyjne koniecznosci sa czyms, co niezwykle mnie stresuje. Malo kto zrozumialby to, chocby nie wiem, jak sie staral. Zreszta w takowe starania i tak watpie, bo po co rozumiec cos, czego rozumiec nie trzeba? Tutaj przypomina mi sie cytat, jeszcze z czasow Ajgora: Jak dobrze byc pierdolnietym w głowę. Wiwat, mojemu dzisiejszemu wyjasnieniu kwestii niewyjasnionych.
Ostatnio kolejną nowoscią jest, ze chodze spac wczesniej. Tak, wiec raz, ze chyba mniej narzekam i lepiej znosze biezące dni, a dwa, ze lepiej sypiam, heh. Jak zwykle zachowuje duze skupienie na sprawach fizjologicznych, czyli jedzeniu oraz piciu. A to z kolei oznacza, ze az tak wiele sie nie zmienilo. Moge zachowac spokoj, ktory jeszcze mam, bo wszystko jest w porzadku. Chcialabym móc wybrac te objawy bycia pierdolniętą w łeb, ktore mi pasują. Chcialabym tez pozbyc sie tych uporczywych, ale nie dobrych. W zasadzie pogodzilabym sie, gdyby najblizszy miesiąc był, jak ten dzien. Gdybym w ten sposob go przezyła, nawet nie musialabym marzyc o lepszych mozliwosciach. Tym bardziej o likwidacji objawow, skoro prawie ich nie czuje. Jest dobrze i niech tylko tak pozostanie, bo nie chce, aby bylo gorzej.
Czy środa, czy czwartek, nawet to nie bedzie miec znaczenia, jak teraz.I tak stane na wysokości zadania, bo wybieram najprostsze.
A noc przecież uwielbiam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz