poniedziałek, 8 kwietnia 2013

ambiWALEncja

Tak, jak obiecałam Renatki, już nie analizuję. Natomiast martwię się że czeka mnie bezsenna noc, a wlasciwie tym, czy dam rade bezsenną nocą ją uczynić. Mam przecież masę roboty, nie mogę pozwolic sobie na sen. To byłby szczyt lenistwa. Nie opłaca się w ogóle iść do łozka, ponieważ idę do pracy na godzinę 8. A nie wiem, kiedy skoncze wszystkie rzeczy konieczne do wykonania. Przypuszczam, ze gdzies okolo godziny 7. Cudownie. Może, co najwyżej przespię się z godzinkę, badz dwie, jesli bedzie ze mną bardzo źle. Po pracy tych godzin nadrobię znacznie wiecej.

Rozzłościło mnie, ze nie mam podrecznika do interpretacji jednego testu. Caly plan na wieczór nagle sie posypal. Mimo wszystko staram sie zachowac spokoj, co przeczy CAŁKOWICIE temu o czym wspomniałam wcześniej. Niewazne, nie badzmy za nadto szczegolowi! Poza tym jestem sprzeczna w zachowaniu, w emocjach i w procesach poznawczych. Nigdy się tego nie wypierałam... To taka moja całkowita osobowościowa ambiwalencja.

Boli mnie z boku, nie wiem czy to jest jakas kolka, czy cos innego. Moze z nerwow tak boli? A co tam, bolec moze wszystko tylko nie glowa! Najwazniejsze, zeby tej nocy udało się załatwić, jak najwięcej pożytecznych spraw. Tylko to się liczy... Pragmatyczność!

Niezbyt bajkowo, ze od pewnego okresu musze siedziec wiecej godzin w pracy. Jutro ma być tak samo. ZNOWU!!!! A wszystko to tylko dlatego, ze jedna pracownica jest w ciąży. Do konca biezącego miesiąca Ewa, bo tak ma na imię, wzięła wolne. Poniewaz ciąza z biegiem czasu nie staje się mniej zaawansowana, a wrecz przeciwnie domyslam się, że Ewa do pracy już w ogole nie wroci. Po co, więc wciskać mi kity, że będzie inaczej? Nie cierpię takiego podejścia... Przede mną sporo miesiecy wytężonej pracy, za ktore nikt mi nie zaplaci. Dopadly mnie szydercze mysli:

- Po cholere akurat teraz Ewka zachodzila w tę ciąże. Nie mogla poczekac? Ale glupia!
- A jak poroni, to przynajmniej wroci do pracy... Dla mnie lepiej.

Wiem, jestem, a moze tylko bywam okropna. Tak naprawde wcale zle jej nie zycze... Czulabym się winna, gdyby jej, albo dziecku stało się coś zlego. Na szczescie mysli nie mają mocy sprawczej.


Dotrzymując, chociaz częściowo obietnicy dotyczącej notowania produktow, ktore w danym dniu (po)zarlam - wymienić muszę:

(1) 1 opakowanie wafelków (500g w paczce),
(2) Połowę kremu czekoladowego (400g),
(3) 2 bułki (jedna z samym masłem, a druga jeszcze z serem żółtym),
(4) Ziemniaki, kotlet z musztardą (ketchupu nie było) polany zupą z jakąś kaszą - nie wiem, co to za zupa była, ale wiwat ciapy!,
(5) 1 pomarańcza,
(6) 1 mandarynka,
(7) 1 jabłko,
(8) 1 nieduży kawałek sernika (więcej nie było).

To chyba tyle. Napad nie był duzy, ale mega stresowy. Jadlam w poczuciu, ze po napadzie pojde sie polozyc, zeby potem w miare zregenerowana wstac i robic "swoje". Spieszylam sie bardzo. Jedzenie nie sprawialo mi przyjemnosci, ale to dobrze. Lepiej, zebym nie utrwalała powiązania jedzenia z zaspokojeniem głodu psychiczego. Im bardziej bede glodna psychicznie po napadzie tym lepiej. Moze dzieki temu sprobuje skierować uwagę, ku czemuś innemu. W koncu calkowicie jedzeniem i tak nigdy się nie zapokoję. Zawsze będę chciała więcej, a więcej to mało, bo więcej nie znaczy najwięcej...

Nie mam zludzen. Ma je ktoś w ogóle?

Walę, co będzie i było wczesniej. Wszystko i tak jest zbyt skomplikowane... Ide to pracy...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz