środa, 17 kwietnia 2013

Tylko nie wisielec!

O swoim wieku próbuję zapomnieć, co zaczyna się udawać. Ponieważ nie brakuje bieżących spraw, które na łeb na szyję trzeba dopieścić, na nich skupiam całą energię.

Jednak w tym momencie jestem nieco wystraszona. Standardowo po powrocie z pracy do domu położyłam się do łóżka, żeby troszkę się przespać. Włączyłam budzik, żeby przypadkiem nie (po)spać za długo. Oszacowałam, że dwie godziny snu całkowicie wystarczą. A po nich znowu stanę pewnie na nogach na każdym - nawet najbardziej zniekształconym podłożu... Chyba się przeliczyłam! Nie dość, że nie potrafię się obudzić, to jeszcze ten niepokój tak nieprzyjemnie drażni mnie w środku. Nie, on nie droczy się ze mną tylko pastwi nade mną... Oby nie rozgościł się zbytnio, pieprzony sublokator...

Prawdopodobnie śnił mi się kolejny koszmar... Zabawne, ale jeśli śnię są to zawsze tylko i wyłącznie bardzo przykre rzeczy. Takie rzeczy, które w rzeczywistości staram się obchodzić szerokim łukiem. Myślę, że właśnie po tych koszmarach tak często czuję się strasznie fatalnie zaraz po przebudzeniu, gdy tylko otwieram sklejone oczy i wychodzę z łóżka...

Hipoteza ta wydaje się być dość uprawomocniona - zważywszy fakt, że większość snów zapominamy, te nieprzyjemne też.

Jedyne, co zapamiętałam, to widok jakiegoś nieznajomego mężczyzny, na którym właśnie wykonywano egzekucję... To był obcy dla mnie mężczyzna, choć miał znajomą twarz i w śnie wiedziałam, że gdzieś-kiedyś, już go spotkałam. Można powiedzieć, że znaliśmy się z widzenia... Wisiał na sznurze, ale umarł nie przez powieszenie. Do ręki podano mu broń, której musiał użyć oddając strzał prosto w swoje otwarte szeroko usta. Zanim to zrobił chciałam krzyczeć, żeby go powstrzymać, żeby nie umierał... Jednocześnie byłam zdziwiona swoim zacofaniem. Nie mogłam wyjść z podziwu, że wcześniej w ogóle nie zorientowałam się, że w Polsce wniesiono karę śmierci.
Kiedy?? - zastanawiałam się. Dotychczas nic o tym nie słyszałam...

Ostatecznie nic nie zrobiłam, moje protesty pozostały bez echa. Zabrakło tam ścian, które wprawiłyby w ruch martwe echo, ludzie nie byli przecież w stanie. Mężczyzna zmarł.

Patrzyłam na jego śmierć razem z jakąś koleżanką.



Później obie zbliżałyśmy się do dworca PKP, żeby odnaleźć zostawiony tam przeze mnie ciemnoniebieski bagaż. Bagaż odnalazłam. Wtedy ruszyłyśmy w drogę powrotną. Ponieważ do domu miałyśmy wrócić autobusem, a ten wcześniej przyjechał - musiałyśmy się bardzo śpieszyć. Koleżanka mnie wyprzedziła. Nie niosła żadnego bagażu, więc mogła biec, ja nie mogłam. Odwracała się tylko co jakiś czas, żeby spostrzec, jak daleko w tyle za nią zostałam... Nie podobało mi się to! W pewnym momencie wściekła, że na mnie nie poczekała - chciałam demonstracyjnie (z całej siły) rzucić swoim bagażem w stronę mijanych ludzi... Czułam, że tylko to może mi pomóc: przynieść ulgę, że w końcu się wyładuję, w przeciwnym wypadku dłużej nie wytrzymam. Mój plan został brutalnie powstrzymany przez budzik... Nie do wiary!!!

Frajer zadzwonił radośnie obwieszczając - ku radości wszystkich lecz nie mojej - że czas wstawać, bo życie nie poczeka! Przez niego nawet w śnie nie zdołałam się wyładować. A w "realnym życiu" będzie to jeszcze bardziej problematyczne... Nienawidzę tego budzika!

Następnym razem wyżyję się, ale chyba głównie na nim............






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz