czwartek, 4 kwietnia 2013

Noc.

Trochę się ostatnio uspokoilam. Jest nieco lepiej. Nie wiem tylko, jak długo to potrwa. Miejmy nadzieje, ze długo!

Od ostatniego wpisu nie zaliczyłam żadnej historii z drukarką, ani z Koką. Nie działo się nic szczególnego wbrew twierdzeniu, że każda chwila jest niepowtarzalna i wyjątkowa.

Jako, że mialam dzisiaj dzien wolny od pracy, dzien zarezerwowany na udzial w terapii, dnia poprzedniego w ogole nie spalam. Polozylam sie do lozka o 6 nad ranem. To byla sroda. Do godziny 2 w nocy probowalam sie uczyc. Pozniej zrobilam napad przy filmie, ktorego w ogole nie pamietam. Pies ciągle dreptal, slyszalam go bardzo dobrze z sąsiedniego pokoju mimo zamkniętych drzwi. Matka poszla do pracy na nockę, stąd sądze, ze czekal na nią. Tęsknil. Gdy tylko otwieralam drzwi, by pojsc sie czegos napic lub do ubikacji - przybiegał do mnie jak wariat. Z radosci nie wiedzial, z ktorej strony do mnie podejsc i w jaki sposób mnie obskoczyć. To byl uroczy widok. Nawet troszkę się wzruszyłam.

Na terapię w czwartek omal nie zaspalam. Podczas, gdy juz dawno powinnam byc ubrana, wciąz drzemalam w Niebo wzięta w lozku. Łóżko to mój raj, a sen daje Niebo w gwoli ścisłości...
Matka zgodzila się podwieźć mnie na autobus. Ten w ostatniej chwili odjechał bez skrupułów, gdzie by je miał. Dosłownie sprzed mojego nosa po prostu odjechal! Na szczescie zdążylam na czas, mimo ze pojechalam nastepnym srodkiem lokomocji. A bylam momentami pewna, ze juz nie mam po co na tę terapię jechać. Specjalnie nie sprawdzalam czasu na komorce. Mrużyłam oczy w dziwny sposob, nie chcialam sie denerwowac. Balam sie, ze przypadkiem te godzinę zobaczę. Nie potrzebowalam wiedziec, jak bardzo jest juz pozno. Nigdy nie lubiłam być spóźnialska.

Spoznilam sie dwie minuty. Jako, ze terapeutka myslala, ze w ogole sie nie zjawie, zaczęła kserować swoje papiery. A więc, to ja musialam na nią czekac, nie ona na mnie. Potem kazda spoznioną minute odrobilysmy, wydluzając nieco czas sesji... Podczas sesji rozmawialysmy o moim chorobowym, wrecz kompulsywnym stosunku do nauki, ale o tym napisze nastepnym razem...

Po wyjsciu z terapii odebralam zaswiadczenie z Warsztatów Umiejętności Psychospołecznych, w ktorych uczestniczylam. Nie ukrywam, że ze względu na papierek. W koncu to tez moj chorobowy styl! Trochę bladzilam. Okazalo sie, ze wysiadlam nie na tym moscie, na ktorym wysiąść powinnam. W nagrodę za te nieprzyjemną wędrówkę z sercem wyskakującym z piersi i włosami w buzi, bo tak wiało, znalazłam dwadziescia złotych. Strasznie się ucieszylam. Jeszcze tego samego dnia kupilam w sklepie:

- Moją milosc - ukochany mak w puszce!
- 2 opakowania wafelkow - po 850 g przypadających na paczkę.
- Duży carrefourowy krem czekoladowy za 10 złotych
(z biało-czarnymi paskami czekolady).
- Sok pomaranczowy - z tego zmęczenia i biegu zrozumiałam, czym jest prawdziwa, najprawdziwsza sahara w przełyku, chciałam ją ugasić.

Po powrocie do domu skonsumowalam swoją milosc. Pochlonelam tez prawie caly krem czekoladowy. Jeszcze trochę zostawilam na wieczor, ale tylko dlatego ze wiecej dojeść nie moglam. Za bardzo senna bylam! A dla kogo zostawiłam? Oczywiście dla siebie... Do tego wszystkiego wlączyło sie jeszcze jabłko oraz obiad jednodaniowy. Choc porcja, ktora zjadlam stanowila najprawdopodobniej z trzy porcje normalnego obiadu - dla przeciętnego czlowieka ;) Do tego była "ciapą" składającą się z:
- buraków,
- ziemniaków,
- zupy pomidorowej z ryżem,
- a także tzw. kiszki.

Całość czyli mix w dużej szklanej misce, nie trudno sobie wyobrazić i wyobraźni wielkiej mieć nie trzeba, wyglądała baaaardzo smakowicie...
Nie jeden szef kuchni nie powstydziłby się takiego oto żarłocznego repertuaru...
(Nie)polecam!

Tym oto sposobem zapelnilam czas do godziny 17. Dopiero wowczas padnieta, jak mucha po uderzeniu lepką moglam się położyć. Spałam do godziny 22. Oto dokladny harmonogram dnia uprzedniego ;) Zaznaczam jednak, że on calosciowy nie jest... Czeka teraz na mnie pisanie opinii do pracy i moze jeszcze nauka. Czuje sie pozytywnie naladowana. Lekko pobolewa mnie glowa i smuci fakt, ze jutro pracuję do 18.

Mimo wszystko jest cicho, ciemno i zimno, to noc, więc znalazłam się w swoim zywiole. Chciałabym nie spać... Znika pospiech, znika stres. Pojawia się wcześniej zajęta przestrzeń dla mnie...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz