niedziela, 21 kwietnia 2013

Kolejna taka niedziela.

Wczoraj miałam kiepski dzień. Rzadko zdarza się, aby sobotę-robota można było uznać za udaną. Jednak liczyłam na to, że tym razem tak będzie. Cóż, nie udało się, ale nieważne, sobota i tak za nami...



Tego dnia pozwoliłam sobie na nieco dłuższe spanie. Wczoraj mimo wielu godzin snu ciągle przysypiałam... Myślę, że dziś będzie inaczej, bo raz, że świadomie ten sen przedłużyłam, to dwa - uwaga - wyjątkowo byłam na spacerze. Poszłam z mamą, bratem i z psem do Lidla. Po drodze spotkaliśmy sąsiadkę z mężem i małą córeczką.



Ładna ta córeczka, niebieskooka blondyneczka z niespełna roczkiem - wyglądała na mocno zainteresowaną moim włochaczem.
Z uśmiechem na małej twarzyczce długo mu się przyglądała. Jednak on pozostał na te zaloty całkowicie obojętny...
Doskonale Cię Tuffi rozumiem - natychmiast stwierdziłam, uważając by samej przypadkiem nie dać się omotać.



Później doszła do nas koleżanka, Blanka, która również zmierzała do Lidla w towarzystwie swego czwornożnego pupila. Tym oto sposobem rozeszłam się z mamą i z bratem. Oni zabrali psa i powędrowali w kierunku Intermarche. A ja z Blanką udałam się do Lidla. W Lidlu doskonale wiedziałam, co potrzebuję kupić. Zakupiłam:

- 2 kremy czekoladowe,
- Loda w niebieskim opakowaniu z orzechami oraz bakaliami,
- a także dużą Colę Light - lidlową podróbkę, za niecałe 2 złote...



Wycieczka w tę i z powrotem nie trwała długo. Jak tylko dotarłam do domu, przebrałam się, następnie schowałam swój pakunek w bezpieczne miejsce. Zrobiłam tak na wszelki wypadek, żeby nikt mnie nie uprzedził i przypadkiem nie pożarł czekoladowych pyszności. Kremy są, już w bezpiecznym miejscu: w szufladzie komody wśród kolorowych bluzek i majtek, oczywiście w moim pokoju, gdzie cały czas mogę je mieć na oku.
Natomiast lody - nie miałam wyjścia, znajdują się w zamrażarce. Mam jednak nadzieję, że nikt nie będzie na tyle bezczelny, aby je otwierać i próbować. Ukryłam je za mrożonkami i mięsem zamarzniętym na kość lodu. Dodatkowo pozwoliłam sobie pożyczyć dwa opakowania batonów Snickers, myślę że nikt się nie pogniewa....
Zaś Cola Light oczywiście została już spożyta, choć tylko częściowo. Trudno, żebym wypiła na raz 2 litry tej trucizny...



Smak Coli był oczywiście ohydny, coraz bardziej jej nie cierpię. Mam wrażenie, że ona z każdym łykiem staje się coraz gorsza w smaku!
Zupełnie tak, jakby w kontakcie z moją śliną zmieniała swą konsystencję, jakby dokonywał się jakiś proces gnilny, czy Bóg wie co...

Myślę, że jak wyzdrowieję, to nigdy więcej jej nie kupię, ani nawet nie spróbuję. Nigdy!! Smak Coli, już zawsze będzie dla mnie oznaczał smak bulimii.



Jako, że w Lidlu czułam się okropnie z powodu koszmarnego stanu swoich włosów postanowiłam, że zrobię z nimi porządek. Nie było na co czekać. Nałożyłam pół opakowania odżywki na włosy, mimo że wcześniej ich nie umyłam. W instrukcji pisało, że odżywkę należy nakładać na wilgotne włosy. Jednak jako, że zawsze byłam osobą lubiącą robić pewne rzeczy po swojemu, to nie zmartwiłam się tym, że postąpiłam wbrew instrukcji. Myślę, że efekt będzie ten sam i że odżywka wcale nie okaże się przez to mniej skuteczna. Przecież to by było nielogiczne zupełnie!



Teraz siedzę na krześle z grubą warstwą odżywki na włosach, w starych ciuchach. Mam na sobie niebieskie spodnie od piżamy. Te spodnie są stosunkowo luźne, nie krępują moich słoniowatych ruchów. Ponadto ubrałam podkoszulek na ramiączkach. Teoretycznie nadaje się on do chodzenia na codzień. Jednak według mnie wygląda, jak komplet od piżamy, toteż nigdy nie wyszłabym w nim z domu - gdziekolwiek. Przez uchylone okno wpada troszkę świeżego powietrza. Powietrze jest bardzo chłodne, więc na piżamowaty podkoszulek ubrałam jeszcze koszulę w kratkę. To bardzo stara koszula, koszula mojej mamy, którą mama ubiera, gdy wykonuje różne domowe pracy. Nigdy nie ma nic przeciwko, gdy ją od niej pożyczam. Starych ciuchów, typowo nadających się na chodzenie wyłącznie po domu - akurat nam nie brakuje...



Cóż, wygląda na to, że jestem gotowa, aby rozpocząć mozolny proces edukacji. Dokładnie w lutym przyszłego roku umieszczę na fb taki oto obrazek:



Marzę o tym, aby ta chwila nastąpiła, jak najszybciej. Nie chodzi o to, że chcę coś komuś pokazać. Wręcz przeciwnie. Mogę nawet ustawić ten obrazek w ten sposób, by tylko dla mnie był widoczny. Chcę coś pokazać sobie. Chcę poczuć satysfakcję, że się udało, że osiągnęłam to, co chciałam i nad czym naprawdę długo pracowałam. Zasługuję na to, ale jestem niepewna, czy się uda. Czasem zasługujemy na wiele, a nie mamy nic, także jedno z drugim nie pozostaje w nierozłącznej relacji. Tę relację trzeba samemu przez całe życie budować....



Właśnie dlatego idę budować swoją relację sukcesu-pracy. Jak tylko ją zbuduję, to potem spróbuje jeszcze wychować.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz