sobota, 6 lutego 2010

Odpuściara.

Ciesze sie, bo wreszcie jest sobota. To oznacza bliskie nadejscie niedzieli, a w koncu takze poniedzialku. Nie dreczylyby mnie tak bardzo te dni, jakbym za duzo nie myslała. Same w sobie one nie sa, przeciez takie zle. Jednak, gdy zastanawiam sie nad kolejnym porankiem, nowym popoludniem i wieczorem, trace cierpliwosc. Jednoczesnie przypominam sobie pewne slowa, które gdzies uslyszalam, próbując sie nimi pocieszyć. Podobno najlepszym treningiem nauki "odraczania nagrod" (fajna nazwa,heh) dla dzieci, sa niespelnione zachcianki. Nie trace nadziei, wytrwale cwicząc tę wlasnie zdolność. Tylko czasem przestaje mi na niej zalezec i chce chocby natychmiast lizaka, jesli nie gwiazdkę z Nieba. Wiele rzeczy odraczam w nieskonczonosc, jakby czas ziemski nagle zamieniono w przestrzen kosmiczną. Taka przestrzen musi byc "fajna". Czlowiek moglby się w niej upodobnić do liścia na wietrze, ale bez groznego upadku. I bez ryzyka stargania. Taki balon dmuchany, odpustowy tez troche przypomina kosmiczne zycie. Na Ziemi niewiele trzeba, zeby go przebic, a tam droga do gwiazd jest daleka. Nic go nie spali, ani nie zniszczy cisnieniem, ktorego nie toleruje. Metoretyty raczej tez powinny atakowac planete Ziemie, bo co komu szkodzi taki balonik. Naprawde przyjemna jest mysl, by byc takim balonikiem, a nie jakims tam piórkiem. Jak mysle o kolorowym balonie, czuje sie, jak na odpuscie. Tam byle pierdoly mialy moc spelniania zyczen. Co z tego, ze trwalo to zaledwie jak sen, przewaznie jeden dzien. Widocznie czasem trzeba czegos posmakowac. Tak, by upewnic sie, ze zycie z marzeniami zagraża, ale niegroźnym łakomstwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz