wtorek, 2 lutego 2010

Łysina!

Doszlam do wniosku, ze jutro bede tego wniosku pewna. Dzis jeszcze nie jestem, ale wniosek o pewnosci tez jest cenny. Szczegolnie dla takiej, jak ja, ktora nauczyla sie karmic ochłapami, nadzieja na nie znaczy więcej. Z ochłapów tez mozna wyzyc, a nawet oczekiwac, az je podadzą z utesknieniem. Tak, wiec jutro stanie sie jasne, czy bede wariowac w Big City, czy wybiore szaleństwo w Zagnidowie. Po egzaminie u M. z niedostosowania spolecznego, bez zastanowienia podąże w okreslonym kierunku. Poki, co nie mysle nad tym. Gdybym myslala, nie zrobilabym niczego, a dzis wypada troche sie pouczyc. Nie mam zamiaru za bardzo sie poswiecac. Poza tym koleś przeslał nam pytania, na ktore napisalam sobie odpowiedzi. W zasadzie wtedy, gdy je zapisywalam, wszystko zapamietalam. Skoro im bardziej sie staram, tym bardziej sie boje, pozostaje jeden sposob, by uniknac lęku. Gdy bede dawac z siebie mniej, a najlepiej prawie nic, lęk tez bedzie znikomy. Glupia boje się tylko wyrzutow sumienia, ale ktos kiedys powiedzial: nie mozna miec wszystkiego. Widocznie ma to tez drugie oblicze. Pewnie pozbycie sie kazdego problemu jest wlasnie tym obliczem, w ktore nikt nigdy nie spojrzal. Lepiej sie z tym pogodzic i tyle. Jakos tak mi lepiej, gdy gadam do siebie rozne bzdury. Czasem te bzdury mają pewien sens, ale z reguly najbardziej bezsensowne sa prawdziwym pogotowiem. Takim, ktorego potrzebuje i ktore przybywa na czas. Za kazdym razem, gdy jestem o krok od szalenstwa, ono mnie ratuje od katastrofy. Czasem tylko mysle, ze lepiej by bylo, jakbym mogla w koncu calkowicie zwariowac. Nie wiem jeszcze do konca, jak to jest. To znaczy, jak przezywa i widzi swiat prawdziwy wariat. Jakąś tam psychiczną na pewno jestem, ale niecalkowicie. Dla mnie calkowite szalenstwo bylo by porzuceniem tego wszystkiego, co jeszcze jest normalne. Na razie robie wiele rzeczy, ktore robią inni normalni, albo przynajmniej zwyczajni ludzie. Jakies podobienstwo miedzy nami jest, wiec częsciowo spolecznie przystosowana pozostaje. Jesli szalenstwo uznac za jego brak, trzymam sie nie najgorzej. Troche to meczy.. Meczy ta reszta bycia normalną, ktorą mam w sobie. Chyba bardziej mi ona doskwiera, niz ta zryta część. Choc sama, juz nie wiem. Obydwa elementy wchodzą w konflikt. Nie zawsze, ale jesli do tego dochodzi, wtedy zaczynają sie schody. Schody nie do nieba, ani nawet piekła, ale do nikad. Czuje sie, jak ten pierdolony Syzyf. Cokolwiek bym nie zrobila, nie dojde do konca. Nie wykonam tej pracy, bo brakuje mi potrzebnego narzedzia, ale ciagle probuje. Marzenie o smierci i o szalenstwie jest czyms ciagle zywym, chociaz zwykle nie marze. Fajnie, by bylo zwariowac calkowicie z kilku przyczyn.. Nie mialabym wtedy zadnych obowiazkow. Syzyfowe wysilki poszlyby sie jebac, tak jak cala reszta. Nienawidze w sobie tej najbardziej swiadomej mnie, ktora karze mi zachowac rozsadek. Pozbawienie sie go w chwilach szalenstwa, uwolniłoby mnie pewnie od konfilktow. Tak wlasnie mysle, bo to jest moj wyobrazony obraz czlowieka nienormalnego. Czlowieka, ktory zyje i mysli bez granic. Normalni tam nie mają dostepu, dlatego nie potrafia sie z takim kims porozumiec. A on przeciez mówi tylko innym językiem, tak jak obcokrajowcy. Nie mozna sie z nimi dogadac, gdy nie zna sie ich jezyka, ale ich język, wciaz ma swą logikę. To nie tak, jak inni uwazają, ze nieobecnosc czegoś znaczy, ze tego naprawde tam nie ma. Czasem jest..

Dzisiaj wpadly do mnie kolezanki Klaudia i Anka z zeszytem, ktory kiedys im pozyczylam. Moze taka krotka obecnosc ludzi, jak piszą, naprawde pomaga zwalczyc lęk. Nie wiem, ale przynajmniej moj niepokoj sie zmniejszyl. Bardzo zle sie z nim czulam... To najwazniejsze... Poza tym wszystko maluje sie tego dnia lepiej, niz wczorajszego. Wstalam pozniej. Wiele rzeczy sobie narzucam, ale pory snu nie moge. W koncu doszloby do tego, ze robilabym wszystko, jak nalezy, ale wbrew sobie. Tego nie mozna dlugo wytrzymac, bo w koncu kazdy sie buntuje.

Uslyszalam dzis niemiły komentarz od swojej sasiadki. Jednak powiedziala go z dobrego serca. Wlasnie dlatego nie powinnam nazywac go niemilym, bo liczy sie intencja, a nie tresc. Jednak mniejsza o samą nazwe, dobrze, ze ktos mi to powiedzial.. Kaśka spojrzala na mnie, gdy sie odwrócilam do niej twarzą i krzyknela: Gośka Ty łysiejesz!
Ja pierdole!! - pomyslałam..
Wczesniej stalam do niej tylem, tylko przez chwilke, ale widocznie ten moment wystarczyl. Wystarczyl, by zobaczyla rzekomo moj przedzialek i łysy placek pod nim. Zajebiscie, heh.. Pytalam pozniej dziewczyn (Anki i Klaudii), czy rzeczywiscie tak mam. One stwierdzily, ze to nie prawda... Moze nie klamaly, ale to nie zmienia faktu, ze Kaśka uwaza inaczej. Wolno jej tak myslec, ale nie lubie, gdy ktos mysli o mnie cos zlego. Skoro ona zobaczyla tę "łysinę", pewnie jest bystrzejsza, albo bardziej bezposrednia, niz inni.. Ja tez z reguly mowie, co mysle, wiec doceniam, takze cudzą szczerosc. Karolina okazala sie bardzo troskliwa, czego po prostu nie rozumiem. Co ja ją moge obchodzic? Moje zycie powinno wszystkich jebac, bo wystarczy, ze jest moje, a nie ich. Jednak ona uparla sie i dala mi, jakies swoje witaminy na te włosy, heh.. Zaczne je łykac, bo jestem prawie, jak lekoman, wiec problemu z tym nie bedzie. Kiedys pozyczylam jej 10 zeta, dlatego umowilam sie, ze chociaz nie musi mi ich oddawac. Zgodzila sie. Przynajmniej nie czuje sie, jak swinia, bo nie lubie nic brac od ludzi. Nie chce od nikogo naprawde niczego! Wole sama pracowac na siebie, nawet jesli to kosztuje dwa razy wiecej wysilku.. Nauczylam sie jednego.. Z reguly nikt nikomu nie daje nic dobrowolnie. Mocno uogolniam i pamietam o tym. Jednak czuje zupelnie inaczej. To, co czuje jest nienawiscią za kazdy ludzki odruch. Doslownie kazdy, ktory ktokolwiek i kiedykolwiek probowal mi okazac. Moze ludzie mogli sie wtedy poczuc lepiej, ale ja wrecz przeciwnie.

A co do łysiny, heh.
To pewnie od rzygania. Dziwne, bo nie jestem wychudzona. Nawet moja mama ostatnio rzucila, jakis glupi komentarz, ktory tego dowodzil.. Stalam do niej tylem, tak samo, jak dzisiaj przed komentarzem Kaśki. Cholera, widac w tej pozycji zawsze wypadam najgorzej, heh. Choc z drugiej strony, moj ryj tez jest straszny, wiec nie wiem. W kazdym razem matka powiedziala: Ale pupe, to Ty nie masz taką chudą.

Nic nie poczulam, ani nawet nie pomyslałam, ale tylko przez kilka sekund. Poczatkowo zamrozily mnie te slowa. Tylko dlatego nie moglam w porę zareagowac. Nie spodziewalam sie ich, choc trudno na takie cos byc przygotowanym. Mysle obecnie, ze matce towarzyszylo wtedy kilka intencji. Pewnie uwierzyla, gdy jej mowilam, ze nie chce, juz byc taka wychudzona, jak kiedys. Od tamtego momentu za kazdym razem podkreslala, gdy przytylam, moje nowe kilkogramy. Robila tak, jakby chciala sprawic mi tym radosc. Jednak, ani tej radosci nie wyzwalała, ani nawet smutku. Nie dolowalam sie. Jebalo mnie, jak wygladam. To znaczy wiedzialam mniej wiecej, czego chce. Planowalam, by nigdy wiecej nie dopuscic do ekstremalnego wychudzenia. Wazne bylo przy tym unkniecie "dobrego wyglądu". Wydaje mi sie, ze matka bardzo kiedys wstydzila sie, jak wygladałam. Nic dziwnego.. Tylko po co ciągle wklada w moją glowe swoje wlasne pragnienia, skoro nie mam zadnych. Bez obaw Mamusiu tamto, juz troche mineło.. Nie musisz podkreslac, jak wygladam. Z bulimia mniej sie boje. To takie latwe schudnac, wystarczy tylko troche dokladniej rzygac. Przytyc tez proscizna. Moge wazyc, ile zechce. Gorzej, ze łysieje!!!!!!


Mój biedny staruszek synuś-pies tez łysieje. Na brzuchu i plecach ma takie wielkie strupy, ale nadal jest śliczny. Moze przestanie mnie gryźć, jak zobaczy, ze dopadlo mnie to samo... Oby! :]]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz