środa, 3 lutego 2010

Fachowiec.


Po egzaminie wrocilam na mieszkanie w BC. Jeszcze nie pojechalam do domu, ale dopuszczam jedną mozliwosc. Ta mozliwosc uwalnia mnie od niepokoju. Nawet, jak wybór jest gówniany, tak jak teraz, zawsze to jakis wybór. A wybór musi byc lepszy od braku wyboru.
Moze nastawie sobie jutro budzik na 7 rano. Ubiore sie maxymalnie w 5 minut, bo co to jest... Narzuce na siebie byle, jakie ciuchy, zeby nie zmarznąć. Najlepiej, jakies stare i z deka ujebane. Wtedy nie bede musiala brac osobnego pakunku na brudy. Zadnej rzeczy nie dobiłam syfem tak, jak mozna by to zrobić, wiec nie brzydze sie ich ubrac. Ewentualnie posmaruje jeszcze gebe kremem, zeby ryj nie byl czerwony, a potem wyjde na dworzec. Mniej wiecej, juz wiem o ktorej sa najblizsze autobusy. Jesli zdecyduje sie na ten koszmarny transport, wyjde z domu, jak ostatnio. Najwyzej przejde na nogach ten hektar....

Dziwna jestem, albo niecierpliwa. Wole opuscic mieszkanie wczesniej, zamiast wyjsc pozniej i pojechac autobusem z blizszego postoju. A tam... To chyba jakas moja kompulsywnosc, bo nawet taka pierdolę musze wykonac, jak ostatnio. Jesli cala reszta tez pojdzie, jak ostatnio, bede bardzo zadowolona. Cudownie spalo sie do poludnia i zylo w nocy. Myśl, ze znowu moge przez chwile funkcjonowac, jak chce, przyciaga mnie do domu. To jedyna taka myśl i jednoczesnie motyw, ktory rozpatruje..

A dzis na egzamie poszlo, jak poszlo. Zobaczymy.. Zaskakujaco wyluzowana bylam, a jednoczesnie nie wylączona. Z reguly musze sie wyłączyć. Jesli chce odzyskac spokoj, zwlaszcza gdy ktos ma mnie oceniac, bez tego nigdzie nie wyruszam. Teraz przysposabiam sobie coraz wiekszy dystans, ale jakie on ma źrodło, cholera wie. Chyba wlasnie z tego zmeczenia, albo wypalenia, jak nazwalam je wczoraj, wykształcam nową postawę.. No dobra, nie taką znowu nową, bo stara i przezyta ona jest. Jednak wczesniejszego zycia i tak nie pamietam, wiec nie warto brac go pod uwage. Teoretycznie jesli znow przestane cokolwiek robic, albo zaczne robic nic, blog tez zniknie. Zadna strata, takze dla mnie, a wlasciwie przede wszystkim. On bedzie egzystowal, dopoki bedzie u mnie istniala potrzeba na taką siebie. W koncu traktuje go, jako przedluzenie wlasnej osoby, heh. Smieszne... Inne przedluzenia nie potrzebowaly niczego spisywac. Tylko to jedno tego zechcialo. Nie narzekam, bo przynajmniej ono nie ma zadnych innych żądań, kolejnych, jakie nie umiem spelnić. A takie cos kojarzy mi sie z ostatnim zyczeniem skazanca, ktorego za chwile powieszą. Nie wolno takiego kogos pozostawiac bez spelnionych zyczen, bo wiecej szans nie bedzie.

A we wczesniejszym egzamie rozwalila mnie wylacznie jedna regulka. Zreszta nie tylko regułce zawdzieczam swoj rozklad. Na niego złozyla sie masa czynnikow, ale nie o tym chce wspominac. Duze znaczenie mial komentarz mojego brata. Jak jeszcze bylam w domu, stwierdzil, ze opis "zwichniętej socjalizacji" pasuje do nas. Chyba przesadzil, ale usmialam sie i to mocno: Rodzina generalnie dobra, ale zdarzają sie konflikty oraz zaklocenia w wypelnianiu podstawowych funkcji, bedace przyczyną zatrzymania w rozwoju - zwichnietej socjalizacji.

Jak on cos nie raz powie, wszystko mi opada, co opasc moze. Przynajmniej powyzsze pojecie przyswoilam na lata całe. Wypada znac fachowe terminy, ktore nas dotyczą. Nagle jasne sie staje, kogo w rodzince wolno nazwac "fachowcem".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz