piątek, 19 lutego 2010

Wywrotka.



Swietnie. Teraz trzeba bedzie wstac. Zreszta nawet nie, ze trzeba, ale chcialoby sie... Inaczej utkne, gdzie jestem na zawsze. Choc jeszcze nie umarlam, a tylko umarli do Piekła trafiaja, pomyłek nie brakuje... Do Diabła! No wlasnie, drogi, albo nie-drogi Diable, za malo umarlaków przekabaciłeś? Twoje pomyłki nie zawsze są naszymi bledami, nic nie rozumiesz? Powiedzialabym ci spierdalaj, ale wtedy pewnie ucieszylbys sie. Dla ciebie brzmialoby to, jak dla innych ludzi kocham, co nie? No to nic nie powiem, ale zalowac jeszcze troche bede. Gdybym wywróciła się nie przed, ale za bramą piekieł, wiecej by nas dzieliło? Nie wiem. Pieklo tu i tam. Znalazłam sie w centrum piekielka, choc daleko od Ciebie. Nie zobaczylam twojego paskudnego oblicza, jakim cudem? Kusisz ludziska na Ziemi, zamiast w Piekle gnoic? To znaczy, ze siedze w lozku z laptopem na kolanach, w obcej przestrzeni? W przestrzeni daleko od Ciebie? To nie pieklo wlasciwie, ani planeta Ziemia tylko co.....

Nie ma sie, juz kogo bać, bo jesli nie ciebie, to czego? Podobno jestes najgroszym, co moze czlowieka spotkac. Podobno nie istnieje wieksza bezsilnosc, ani trwoga, niz ta jaką budzisz. Podobno nie istnieje tez Pieklo bez diabla..


Obecnie pozostal mi tylko strach-siebie, tak wyglada to inne, nowe pieklo.. Sobie zagrazam, ty mi nie zagrazasz.. Nie pojmuje tego systemu, bo znałam inny. Też jestem potworem... A czy ty lękasz sie siebie? Czy kazdy szatan wie, jak czuje się czucie? Jesli nie jestes, czy choc bywasz wlasnym katem? Skoro nie ty siebie, ktos inny ukarac cie musi. Bys poznal diabelską sprawiedliwość, bys wiedzial, co ona znaczy.. Nigdy po drobroci sie nie da, zobaczysz w koncu na sobie..



Tak wlasnie dziala na mnie fakt, ze godziny kolidują. Godziny - wlasnie, a nie zajecia, choc one tez sie na siebie nakladają. Jebie mnie to, a sama kolizja dotyka moich lęków. Wczesniej wszystko mialam zajebiscie rozplanowane. Przyzwyczailam sie do tego, ze dane rzeczy robie o stalej porze. Chodzilam spac nie wczesniej niz o 1, a zazwyczaj miedzy 2, a 3. Wstawalam o godz. 12 w tygodniu, a w weekend jeszcze pozniej. To bylo normalne. Znajdywalam czas, zeby posiedziec na kompie. Nie balam sie (tak mocno), ze z czyms nie zdarze, bo kazdy ma swoje pięc minut. One byly mi nalezne, jako istocie zyjącej. Karmiłam potwory, w tym siebie, uwazam, sprawiedliwie. Tak, jak istoty, ktorym tez cos sie nalezy, one niemało otrzymywaly.. Nie za wiele, ale jednak coś.. Nagle, otrzymalam mase okienek, wcale nie na swiat. To nie szansa na nowy punkt widzenia lecz kolejne wkurwienie. Wracam do mieszkania w czasie przerwy w zajeciach i co? Schizuje sie! Najchetniej rzucilabym wszystko w cholere i nazarla sie, ale nie czynie tego. Brakuje mi motywacji, by dalej tak panowac nad soba. Do kolejnej sesji zostalo jeszcze mase czasu, bo stara niedawno sie skonczyla. Wlasnie teraz, gdy jej nie ma, chcialabym ją przedluzyc choc nie odzyskac. Po starej, jednak odsapnelam. Pozniej zas sapnelam, jak grubas, ktory z trudem sie porusza.. To inni blokuja przestrzen nalezna mnie. Nie czekam na wakacje, chociaz sesja letnia bardzo sie z nimi wiaze. Nie o to chodzi. One i tak beda pojebane, bo zagwarantuja przestrzen bardzo nudna. Takie gadanie nazywają pozytywnym nastawieniem? ;) W moim przypadku chodzi o realizm. Zreszta pojebane wakacje sa niczym w pojebanym zyciu. Wypadają, jak mrówka przy sloniu. Maja znaczenie takie, jak ziarenko piasku na pustyni. Wazne sa dobre perspektywy, ktore tez posiadam. Kazdy dzien moze byc nadal dobry. Dopoki sie nie przestawie na inny "system", takich dni nie zobacze. Trudno. Probuje caly czas, nawet gdy tak sie żale, nic innego nie robie. Dopasowuje sie do systemu, stosujac wlasne strategie adaptacyjne, heh.



Ostatnio do big wkurwienia doszlo jeszcze jedno. Bardzo dlugo sie wahalam, czy nie zrezygnowac z drugiej specjalnosci. Nie martwilam sie egzaminami. Nie chodzi o nie, bo jesli cos sie tam poucze, powinnam je zdac. Przejmowalam sie najbardziej tym, ze do 20 trzeba gnic w szkole. Nie przywyczailam sie do tego, a nie cierpie niczego robic wbrew sobie. Jedną z takich rzeczy jest znajdywanie sie w miejscach, w ktorych bywac nie lubie. Jeszcze inną, tkwienie jak kolek przy tej samej scianie, tez nieruchomo.. Poza tym mniej sie balam spadku sredniej lecz nie w ogole. Z taka iloscia przedmiotow, trudno bedzie utrzymac fason. Fason, ktory preferuje wymaga duzych staran, a przeciez musze tez odpoczac. Moj fason jest, jak rozmiar ciuchow. Oczywicie preferuje maly, dlatego trudno sie w nim pomiescic i oddychac.....

Na dodatek, glupio zrobilam. Obiecalam Kasce, ze pojade z nia po tort. Dzisiaj ma urodziny jej chlopak. Matka zawsze mnie uczyla, abym zachowywala sie grzecznie. Przepraszam Mamo, ze pisze o Tobie tak brzydko. A innych przepraszam za dygresje, ktore sa jak czynnosc fizjologiczna. Nie obede sie bez nich, heh.. Wplatalam sie w obietnice, jak w jakas wstretna siec pajecza. Odmowic potrafie, ale wiem, jak wyglada ktos, kto wiecznie odmawia. W koncu do takiej osoby przestaje sie przychodzic, albo o cokolwiek ją prosic. Wiadomo, ze ona i tak slowa nie dotrzyma, bo u niej slowa nie ma. Znowu mi na mysl Matka przychodzi. Choc uczyla mnie zasad grzecznosci, skarzyla sie na obietnice, ktorych nie spelniam. Stad wlasnie wzielo sie okreslenie słowa nie ma, czyli komunikat skierowany do mnie.




Małgośka, Ty słowa w ogole nie masz. Zobaczysz wszyscy Cie zostawią - mówila matka.

A niech zostawią. Ja nie mam zamiaru o nikogo zabiegac. Niech inni zabiegają o mnie - odpowiadala córka.


Heh, NIEŹLE!! Kompa zostawilam wlaczonego, bo strasznie sie spieszylam. Nie wyslalam nawet tego wpisu, ale za to dotrzymałam słowa!!! Wlasnie wrocilam z Kaską i z tortem. Jesli on tak dobrze smakuje, jak wyglada, musi byc pyszny. Szkoda tylko, ze jest troche maly. Kaska stwierdzila, ze starczy dla kilku osob, ale klocilabym sie. To zalezy od mozliwosci tych osob. Sama zjadlabym go bez pardonu, ale to nie moj prezent. Szkoda, bo akurat dopadl mnie ten etap, gdy ciesze sie z zarcia. Dawniej podczas odchudzania strasznie sie wsciekalam, jak dostawalam cos slodkiego. Nie zapomne gwiazdkowego pudelka bananowych batonikow w czekoladzie. Jak je zobaczylam nawet nie staralam sie udawac zadowolenia. A potem bedac samej w pokoju, rzucalam tym pudelkiem i deptalam po nim. Historia skonczyla sie ktoregos dnia, nie wiem, czy nastepnego, czy pozniej. A skończyla sie dlatego, bo batoniki sie skonczyly. Ich kres nastapil w kanalizacji, a najpierw przeszedl przez moj przelyk, zatrzymal sie na troche w zoladku, ale niezbyt dlugo. Dalej drogą pospieszczoną i powrotną dotarl do kibla, a tam wiesc o nim przepadla. Inne gówna widzialy sie z nim w kanalizacji, ale o tym moglam tylko przypuszczac - BO ZACHOWAŁAM SIE, JAK GÓWNO.


O bananowych batonikach na pewno bede jeszcze snic. Moze tej nocy, bo dzisiaj postapilam, jak uczyla mamusia - GRZECZNIE. Dziwne i jesli moglabym dostac jakis prezent, nie chce tego snu... Wole cos innego. Zobacze, co... Nie spodziewalam sie po sobie tej duzej, jak na mnie, spontanicznosci. Ktos, kto nie reaguje sztywnie, nie mrurgnąlby na nia okiem! Na mnie ona tez nie robi piorunującego wrazenia. Odchyl po fakcie, juz normalnie przyjmuje. Z faktami jest jak z upartymi ludzmi. Ciezko wdawac sie w polemikę. Nawet, jesli poczatkowo faktom sie dziwie, szybko zdziwienie zastepuje pewna mysl. Dokladniej cos w stylu: ahaaa, juz nic nie mowię, bo nic nie mysle, wlasnie przestaje. Powiedzialabym tez, ze kopniecie pradem jest, jak moje zaskoczenie. Krotkie kopniecie, takie po ktorym nie umieram, ani bardziej nie uwazam.


Poza tym kupilam Stasiowi (jak nazywa go Kaśka, co zreszta przejelam), jakas tam czekolade. Nic złego sie nie stalo z tą sknera, ktora jestem.. Z grzecznosci to zrobilam, ale nie z przymusu. Choc grzecznosc bywa narzucona, jasne. W tym wypadku niczego nie probowalam udowodnic, ani sobie, ani tym bardziej matce. A przypuszczam, ze gdyby ten tekst wpadl w rece, jakiegos psychoanalityka, wlasnie to chcialby mi udowodnic. Nie cierpie psychoanalitykow, pojebani!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz