niedziela, 28 lutego 2010
Pogotowie lekowe.
A widok z góry jest bezpieczniejszy. Na swiat, przeciez mozna patrzec wlasnie z tej perspektywy.... Są tacy....
piątek, 26 lutego 2010
Przylądek Zła.
Po prostu, najbardziej nienawidze zamknietej przestrzeni. Gdy sie dusze, stwarzam sobie nawet pozorną mozliwosc ucieczki. To takie wyjscie ewakuacyjne. Gotowa jestem wdychać trucizne, byle tylko na wolnosci. A gdy, jednak nie uciekam, wciaz sie przygotowuje. To zabija czas. Dzieki temu koszmar za chwile sie skonczy, nawet nie zorientuję się kiedy..
Śnie, ale decyduje, czy chce się obudzić. Ewentualnie przesypiam życie, bo taka decyzja bardzo zajmuje. Wtedy w ogole sie nie budze, ale nie mam poczucia bym coś straciła.. A jak bedzie teraz?
Dopóki piłka jest w grze, musisz grać - tak ktos powiedzial kiedys Renii, a Renia powiedziala to mnie. Korzystam z tego zlepku słow :] ale tak, ze naprawde go wykorzystuje. Moze tego nie widac, ale cos sie we mnie zmienia, za kazdym razem, gdy o tym mysle..
czwartek, 25 lutego 2010
Zmieniłam plany!
niedziela, 21 lutego 2010
Nowy dzień musi być nowy.
Hehe, naprawde sie wzruszylam :-]] Jeszcze tylko nie wiem, czy uwierzylam.. Dalej nad tym popracuje, jakby co...
sobota, 20 lutego 2010
(Na) niby.
Mile widziane są tylko zwierzaki, nawet kocury.
piątek, 19 lutego 2010
Wywrotka.
Heh, NIEŹLE!! Kompa zostawilam wlaczonego, bo strasznie sie spieszylam. Nie wyslalam nawet tego wpisu, ale za to dotrzymałam słowa!!! Wlasnie wrocilam z Kaską i z tortem. Jesli on tak dobrze smakuje, jak wyglada, musi byc pyszny. Szkoda tylko, ze jest troche maly. Kaska stwierdzila, ze starczy dla kilku osob, ale klocilabym sie. To zalezy od mozliwosci tych osob. Sama zjadlabym go bez pardonu, ale to nie moj prezent. Szkoda, bo akurat dopadl mnie ten etap, gdy ciesze sie z zarcia. Dawniej podczas odchudzania strasznie sie wsciekalam, jak dostawalam cos slodkiego. Nie zapomne gwiazdkowego pudelka bananowych batonikow w czekoladzie. Jak je zobaczylam nawet nie staralam sie udawac zadowolenia. A potem bedac samej w pokoju, rzucalam tym pudelkiem i deptalam po nim. Historia skonczyla sie ktoregos dnia, nie wiem, czy nastepnego, czy pozniej. A skończyla sie dlatego, bo batoniki sie skonczyly. Ich kres nastapil w kanalizacji, a najpierw przeszedl przez moj przelyk, zatrzymal sie na troche w zoladku, ale niezbyt dlugo. Dalej drogą pospieszczoną i powrotną dotarl do kibla, a tam wiesc o nim przepadla. Inne gówna widzialy sie z nim w kanalizacji, ale o tym moglam tylko przypuszczac - BO ZACHOWAŁAM SIE, JAK GÓWNO.
O bananowych batonikach na pewno bede jeszcze snic. Moze tej nocy, bo dzisiaj postapilam, jak uczyla mamusia - GRZECZNIE. Dziwne i jesli moglabym dostac jakis prezent, nie chce tego snu... Wole cos innego. Zobacze, co... Nie spodziewalam sie po sobie tej duzej, jak na mnie, spontanicznosci. Ktos, kto nie reaguje sztywnie, nie mrurgnąlby na nia okiem! Na mnie ona tez nie robi piorunującego wrazenia. Odchyl po fakcie, juz normalnie przyjmuje. Z faktami jest jak z upartymi ludzmi. Ciezko wdawac sie w polemikę. Nawet, jesli poczatkowo faktom sie dziwie, szybko zdziwienie zastepuje pewna mysl. Dokladniej cos w stylu: ahaaa, juz nic nie mowię, bo nic nie mysle, wlasnie przestaje. Powiedzialabym tez, ze kopniecie pradem jest, jak moje zaskoczenie. Krotkie kopniecie, takie po ktorym nie umieram, ani bardziej nie uwazam.
Poza tym kupilam Stasiowi (jak nazywa go Kaśka, co zreszta przejelam), jakas tam czekolade. Nic złego sie nie stalo z tą sknera, ktora jestem.. Z grzecznosci to zrobilam, ale nie z przymusu. Choc grzecznosc bywa narzucona, jasne. W tym wypadku niczego nie probowalam udowodnic, ani sobie, ani tym bardziej matce. A przypuszczam, ze gdyby ten tekst wpadl w rece, jakiegos psychoanalityka, wlasnie to chcialby mi udowodnic. Nie cierpie psychoanalitykow, pojebani!!
środa, 17 lutego 2010
Tylko dupa maryna.
wtorek, 16 lutego 2010
Konkrety vs Dupa maryna
poniedziałek, 15 lutego 2010
2 semestr = etap bliżej nieokreślony.
To rozczarowuje, ale nadziei i beznadziei nie ujęto na tym zdjeciu. One zdjęc nie lubią, choc jakby sie postarac, moze udaloby sie tutaj cos dojrzec? Cos z nich, albo cos ich, czemu nie? Wlasnie dlatego wazne jest wyobrażenie... I chyba tylko dlatego..
poniedziałek, 8 lutego 2010
Biorę, ale nie daję.
Bierzesz coś?
niedziela, 7 lutego 2010
Zarażona! Zabije za to!
sobota, 6 lutego 2010
Odpuściara.
piątek, 5 lutego 2010
Dziwny świat
Ludzie chyba moga byc tam szczesliwi, jesli inni ich szanują.. Mojej babki nigdy nie oddalabym w takie miejce. Za to sama chcialabym zostac paczką. Paczke sie pakuje, a potem po prostu wysyla i problem z glowy. Nigdy nie przekonam sie, jak to jest, bo tylu lat nie dozyje. Natomiast babka, chociaz blagalaby mnie o cos takiego, na pewno bezskutecznie. Pozostaje tylko jedno zmartwienie. Mianowicie, dopoki zyje, trzeba cos zrobic, zeby innym powietrza nie zatruwac... Gdy babka powiedziala przez telefon, ze chce spac w moim pokoju, pomyslalam: znowu to samo... Nie zastanawialam sie dlugo. Za chwile uslyszala w sluchawce tylko: jednak nie przyjezdzam, no to czesc.. Musialam ją przeprosic. Zrobilam to dzis, akurat wtedy, gdy ogladala Kosciol. Miala klopoty z doslyszeniem przeprosin. Piątkowe kazanie zaklocilo moj, nie mniej wazny, komunikat.. Na szczescie matka powturzyla wszystko babce, dokladnie jak chcialam. Tego wszystkiego duzo nie bylo, ale zdobylam najwazniejszą pewnosc: nie gniewa sie na mnie.. Jesli ktos tu sie na kogos gniewal, a nawet moze i gniewa cały czas, to ja na siebie.. Probuje cos sobie wbić do głowy, oczywiscie niewidzialnym młotkiem. Na inny mnie nie stac, poki co.. A i z zadnym gwóździem swych sil nie probuje, bo masochistką nie jestem. Moja kolejna zyciowa prawda: nikt nie bedzie mi uslugiwal! - wlasnie nad tym sie zatrzymuje. Efektow na razie nie widze. Nie tylko uraz mi nie grozi, bo glowa to nie deska, ale zaden inny porządny ślad. Wierze w jedno, co bardzo pomaga uzywac młotka.. Kazdy czasem potrzebuje cos takiego, jak kopniaka. Kopnąc samą siebie nie moge, chociaz nie wiem, nigdy nie probowalam, ale wolę uzywac młotka.. Jeszcze tylko troszeczke... Niewidzialne dla oczu nie musi byc najpiekniejsze, bo na tym mi nie zalezy, ale niech naprawi zepsute myśli.
czwartek, 4 lutego 2010
Robota g.
A teraz tez cos nawet chcialam. Co?
Chcialam napisac, ze ten problem pojawił sie rano, ale wstalam przeciez popoludniu. To takie odruchowe, gdy pojawiają sie pewne slowa. Zupelnie normalne, jak dla niewidomej osoby okreslenie "widze". Jednak inni po pytaniu do niej "czy widzisz", czują sie nieswojo. Ten niepokoj tak łatwo wyczuć. On przypomina wlasne kalectwo. Jak taki ktos moze o nim zapomniec, gdy inni nie potrafia?
Ja ne mam przeciez Parkinsona. To tylko te same objawy, ktore co inne zwiastują. Nie takie znowuz straszne kalectwo przeznaczylam dzis sobie. Tylko dzis! Tak samo wcale nie strasznie bylo rozpakowac ten pieprzony plecak.
Z nudow szukalam roznych fotek... Zreszta chyba nawet z innego powodu. Zajelam sie tym, bo nie potrafie sie nudzic "normalnie", ale "nienormalna" nuda, wciąż jest nudą. Jak kazdy czasem podejmuje sie czegos, czemu nadaje ludzkie wyjasnienie. Mam prawo nazywac wszystko, jak tylko zechce.. A dzis ono ma bardzo codziennie i swojskie oblicze... To slynne, rodzinne - po prostu... Chyba wszyscy je znają, bo nie wyobrazam sobie, by bylo inaczej!
Dalam tym zdjeciom wlasne nazwy. A ten dzisiejszy tytul "g" pozostawia duze pole manewru, nawet dla kiepskich kierowcow. Moze ono oznaczac "gówniana", głupia", czy "gnijąca" wedle zyczen. Czasem spelnienie marzen jest bardzo proste, zwlaszcza gdy uroją sie w cudzej glowie. Kazdy przejmuje sie wlasnymi, wiec tamtych nigdy nie ma. Tak samo, jak podstawienie wlasnego slowa pod "g", ktorego nikt poza mną zrobic nie musi.. I nie zrobi..
Ten obrazeczek nazwalam: "Nie chce widzieć swego upadku".
"Więźniarki",
a ostatni "Obok szafy zamiast ludzi".
Zjawilam sie tutaj glownie ze wzgledu na te zdjecia. Zebralam ich wiecej, ale nie do zadnej kolekcji. Az tak mnie jeszcze nie pojebalo. One sa przydatne jedynie, by urozmaicic troche tego bloga. Swoich wpisow, jednak nigdy czytac nie bede, ale zdjecia obejrze na pewno :]