niedziela, 11 października 2009

-.- Niedziela -.-

Wystarczylby sam tytul - niedziela - bym wiedziala dokladnie, co mialam na mysli, gdy tu kiedys powroce. O ile wczesniej nie usune tego bloga. Inaczej na pewno to zrobię, odwiedze to miejsce.. Poki co, na razie zagladam tu niemal codziennie. Niby nie mam takowych planow usniecia tego, co żmudnie mniej lub bardziej, jakos konstruuje ;) Jednak wszystko trzeba brac pod uwage.

Dla mnie niedziela nasuwa wspomnienie z dziecinstwa, gdy jeszcze chodzilam do Kosciola. Oczywiscie z mamą i z bratem.. Chyba nie lubilam tego, bo musialam byc zawsze ubrana tak, jak ona chciala. Mimo, ze źle sie w tym czulam --> jeszcze brzydsza (jak na zlosc dobierala takie ciuchy, ktore podkreslaly mą nieudolnosc), zgadzalam sie z tym.. CZASEM oczywiscie protestowalam, a wtedy pojawiala sie wielka obraza.. Matka wpadala nieraz w wielka wscieklosc.. Jednak do tego, aby straszyla mnie pogrzebaczem, trzeba bylo czegos wiecej. Czegos gorszego.. Poza tym ona musiala znajdowac sie akurat w takim stanie potrzeby przeniesienia swej zlosci. Zazwyczaj przenosila ją na mnie, choc moze tego nie chciala.. Pisze o tym, ale nie ma tego, co towarzyszylo mi kiedys, tej ogromnej urazy i checi odwetu.. Nie przepadlo, gdzies sie schowalo.. Na razie najwazniejsze, ze to bylo dawno, a oprocz niemilych rzeczy pamietam tez te dobre.. Np. lody wloskie, ktore uwielbialam. Mama kupowala mi zawsze, co tylko chcialam.. Bardzo rzadko odmawiala mi czegos, jakby chcac zrekompensowac to, czego kupic sie nie da.. Czesto wolala odmowic przyjemnosci sobie, bym ja oraz moj brat mogli je otrzymac.. Na to nigdy nie narzekalam, ale nie podobalo mi sie to, ze tak sie poswieca.. Uwazam, ze wszystko ma granice.. Troche nas za bardzo rozpieszczala, az w koncu weszlismy jej na glowe.. Zwlaszcza teraz, jestesmy oboje z bratem "dorosli", a tak nieudolni.. Gorzej, niz wczesniej.

W kazdym razie niedziela kojarzy mi sie:
- z jedzeniem pysznosci: roznych slodyczy, batoników, dropsów,
lodow, czy chipsow
- z ubieraniem sie na silę
- z zamieszaniem, ze wole isc do Kosciola z kolezankami
(pozniejszy okres czasu)
- z sztucznoscia na twarzy wlasnej i cudzej
- z uczuciem butnu oraz wrogosci
Dzis z tamtej niedzieli pozostal, jakis taki maleńki bunt, albo jakas taka krzywda. Nazywam to ich "śladem".. Obecnie ja zadaje krzywde sobie i Bogu, najwiekszą, bo to od Niego sie odsuwam.. Zawsze czulam Jego opatrznosc nad soba, ale wiecznie nie postepowalam, jak powinna postepowac Jego dobra córka.. Nie chodze, juz do Kosciola...
A moglabym sie ubrac tak, jak tylko bym chciala, nawet jak fleja... On i tak bardzo by sie ucieszyl. Chyba najbardziej, niz kiedykolwiek wczesniej..
Nie robie tego, bo nie mam czasu.. Spiesze sie.. Czas sie zaciesnia, a razem z nim moja wolnosc, czyli psychiczna przestrzeń. Jedyna przestrzeń, w ktorej mozna rozwinac skrzydla, czy na poczatek dokonac drobnych zmian... Czesto fundamentalnych zmian.


Wybacz Panie. Kiedys jeszcze zrobie, jak planowalam dawno dawno temu. Bede Cie odwiedzac, robiac zakupy, idac na spacer, albo po prostu przechodzac obok Twego domu.. Z drugiej strony, dziekuje, wiem, ze i tutaj Jesteś.. Patrzysz na mnie i akceptujesz moją niedoskonalosc. Nie ma slow, aby opisac, jak wielka czuje wdziecznosc.. Wiem, ze moge na Ciebie liczyc i jeszcze nieraz mi pomozesz.. Ciebie nie chce wykorzystac. Nigdy nie chcialam.

Ciekawe, czy kiedys choć trochę polubię niedziele?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz