wtorek, 27 października 2009

Spoko(jna) chyba.

To chyba będzie spokojn(iejsz)y dzień. Mam taką nadzieje.. Na szczescie nie jest, az tak trudno odzyskac rownowage, jak sie spodziewalam. Myslalam, ze wszystko bedzie wygladac gorzej. Pierwsze dni sa zawsze nieprzyjemne. Nie dosc, ze ma sie za soba, jak klatwe, wspomnienie wczesniejszych szalenstw (czytaj: ciągów), to jeszcze cialo nie daje o tym zapomniec.. Na szczescie widocznie moje cialo, juz troche zrozumialo, kto mu stawia warunki.. Przeciez wszystko zalezy ode mnie. To ja decyduje, jak bedzie wygladal moj dzien. Nie musze sie skupiac na zyciu. Skupiajac sie na kazdym, pojedynczym dniu, mozna zyc prawie tak samo dobrze (a moze i lepiej??), niz planujac kazdy krok (az po grób).. Nikt nie wie, jak bedzie za dzieciec lat, a co do tego jutro..

Dzis po zajeciach spotkalam Pana B.. Pytal mnie znowu, czemu nie wzielam tego zarzadzania. Odpowiedzialam wlasnie mniej wiecej to, co tutaj napisalam: nie wiem, gdzie wyladuję. On sie zasmial i stwierdzil, ze w klasztorze. To pewnie mial byc zart. Spoko. Ja tez zartowalam.. Mimo wszystko patrzac na to powaznie, klasztor jest nie dla mnie. Choc przyszlosc pozostaje nieznana, klasztor raczej moge wykluczyc. Przynajmniej teraz.. Zanudzilabym sie tam.. Cale dnie modlitwy? To nie dla mnie, aczkolwiek chce sie nawrocic..

Dzis wlasnie przed wczesniejszą, krotką wymianą zdan z Panem B., postanowilam dotrzymac towarzystwa Renii. Renia czekala na zarzadzanie, co zdecydowalam sie wykorzystac. Aczkolwiek nie zobilam tego łapczywie. W zaden sposob glodna sie nie czulam, zwlaszcza cudzego towarzystwa.. Chcialam troche z nia pogadac, po prostu i nic wiecej..
W koncu zauwazylam, ze zawsze mozna na nią liczyc. Nalezalo ją nakarmic zludzeniem, ze towarzyska ( i empatyczna i... i.... itd) ze mnie osoba, dlatego usiadlysmy razem w bufecie.. Ona nie wie, by nie liczyc na mnie, ale uważać. Coz... Nawet jesli ktos naiwnie myli jedno z drugim (myslac, ze sama pogubie sie w tej grze), bardzo sie myli. To lepiej dla mnie... Cudze bledy czesto oznaczają nasze korzysci..

Czasem jednak oplaca sie zaryzykowac. W koncu nawet ja miewam swe lepsze dni. Wtedy potrafie zrobic cos dobrego, ale zwykle nie jest to zbyt wiele. Unikam nadmiernych kosztow. Ustalam swa wlasna cene, a cena wszystkiego, co czynie jest zwykle zawyżona. Niektorzy mogliby stwierdzic, ze nawet za bardzo.. To koszt braku przyjemnosci, moi drodzy..

Wracajac do bufetu (zreszta nie calkiem go opuscilam ;)), rzadko zdarza mi sie usciasc tak po prostu.. Nawet ta rozmowa przebiegala dosc dziwnie, ale to pewnie moj punkt widzenia. Dawno, jeszcze w czasie obowiazkowych zajęc, krązylam myslami tu i tam. Zawedrowalam z nimi, az do domu. Myslalam o tym, co musze zrobic.. Renia niezle mnie nastraszyla, przerywając te gonitwe mysli.. Dokonala wielkiej rzeczy,heh..
Opowiadajac, ze czyta, jakas autentyczna historie o kobiecie, ktora widzila Piekło, zastanawialam sie, czy nie mowila aby o mnie... Nie moge sobie slodzic, bez przesady,ale niekiedy czuje taką obecnosc zła... Oczywiscie Ziemia niewiele rozni sie od Piekla - ten kto tak powie też niewiele sklamie... Mozliwe, ze istnieje, jakis taki styk pomiedzy tymi dwoma miejscami. Tym stykiem nie powinno sie nazywac, jakiegos konkretnego miejsca. Ten styk tworzy przeciez kazdy sam, niezaleznie, czy mieszka na wschodzie, czy nie, budujac wokol siebie mur.. Tak to widze.. Mur milczenia, albo złoweczenia ukrytego w ciszy, najbardziej zdradliwej istocie. Ciszy, ktora nie klamie, ale oszukuje wylacznie swym byciem... Pomyslec, ze nic wiecej nie potrzeba, by ulec zaklamaniu. Brzmi to, jak przypadkiem wpasc pod samochod, niedorzeczne..
A dzieki niej mur dotyka Nieba. Stamtad, juz prosciej, przez pomylke a moze i nie, trafic do Piekła bram..
Co ja gadam? Ta kobieta przezyla smierc kliniczna, a wczesniej uderzenie pioruna. Swoje gadanie powinnam spisac na papierze toaletowym, a potem wytrzec nim dupe..

Gdybym czesciej myslalam nad tym, jak wszystko wyglada z drugiej strony. Gdybym chciala sie zatrzymac i podumac nad zyciem wiecznym.. A tak wiem tylko, ze w nie wierze i piszę bzdury (jak wyzej).. Ciekawi mnie tez, jak wygladaja moje "przypadki", ktore Bóg swiadomie stawia przede mną. Przypadki, czyli sytuacje, a czasem ludzie, ktorych mijam i ktorzy mnie mijają.. Jesli jest tak, jak mowila tamta kobieta z tej ksiazki, kiedys zrozumie, jakich szans nie dostrzeglam.. Bede wiedziala, ktore sytuacje przeoczylam. Moze wreszcie pojme, dlaczego nie potrafilam byc, jak inni.. Nie mysle tu o byciu kopią, jakiejs tam Madzi, Kasi, czy Beatki, bo nawet one roznia sie miedzy sobą. Roznia, jesli nie istotnie, to przynajmniej znacznie. Mysle raczej o tym, ze po smierci Bóg mi naswietli konflikty, z ktorymi sie zmagam.. Na razie mimo braku ciemnosci, wciaz nie narzekam na wystarczającą jasnosc.. Dalej tego nie rozumie, ale zycie musi miec, choc odrobinke niejasnosci. Bez tego wszystko byloby nudne.. Mozliwe, ze sama dla siebie bylabym nudna, gdybym tak calkowicie siebie rozumiala.. Czyzbym dlatego tak kurczowa trzymala sie tego wszystkiego?

Troszke sie denerwuje, choc wczesniej postaralam sie zatrzymac. To pierwsze wyszlo, ale z drugim jest gorzej. Zatrzymalam sie, a jak powstrzymac uczucia? Moze one sa tego konsekwencja? Jesli tak, nie dziwne, ze unikam tego, nie zatrzymuje się..
Tacy, jak ja podobno widza wszystko calosciowo. Jak z jednym jest problem, nagle wczesniejsze "sukcesy" przestaja miec znaczenie. Wiadomo.. Dlatego dzis nic sobie nie narzucam. Sprobuje zrobic, jak najwiecej. To i tak lepiej, niz gdy bylam w domu.. Dom! Dom! Wlasnie!!! Juz sobie wyobrazam, co tam sie dzieje.. Dopiero jest zamieszanie. Wspólczuje mojemu bratu. Co prawda matka skapitulowala, wiec pewnie nie prosi go o pomoc (to niedobrze), ale chodzi o calosciowa atmosfere... Jeden drze sie na drugiego.. "Rzuca" spojrzenia niezadowolenia, jak jakis kipiący garn, ktoremu co jakis czas trzeba podniesc pokrywkę.. A moze to tylko ja tak to widze? Moj brat mowil, ze jak mnie nie ma, nie zawsze wszystko wyglada tak zle.. Zatem przesadzam..
Mam wypaczone spojrzenie. A przez to, że ze sobą nie umiem sie dogadac, dostrzegam ten problem wylacznie w innych. A moj dom, przeciez nie zmienil sie tak bardzo w ciagu minionych lat.. Nadal mieszka w nim moja mama, babka i brat.. Jest tez piesek Cezar.. Poza tym po remoncie, przynajmniej niektore pomieszczenia wygladaja duzo ladniej.. Moj pokoj jest rozowy, sa w nim ladne, drewniane meble ze sliczna malą komudką i oszklonym stoliczkiem.. Niestety, jakos nie moglam sie nim nacieszyc.. Za bardzo zajeta bylam zmaganiem sie z samą sobą, by skupic uwage poza sobą..

Na szczescie tutaj w Big City, od jakiegos czasu, staram sie, jakos fajnie urzadzic.. Co prawda zajmuje tylko jeden pokoj, ale on jest, jak moje mieszkanie.. Tak wlasnie go traktuje. Łazienke tez pasowaloby przystroic, albo chociaz posprzatac, zeby sprawiala wrazenie "bardziej przytulnej". Na ten ostatni aspekt, wlasnie ja, powinnam chyba zwrocic szczegolna uwage.. Postaram sie te kase zaoszczedzona, a nie zmarnowaną na zarcie, wydac wlasnie na jakies drobiazgi.. Drobne elementy sprawiają najwieksze wrazenie - tylko mało kto wie, ze koncowy efekt zawdziecza sie wlasnie im.. W ten sposob przystroje swoj pokoj. O bogactwo wewnetrze trzeba dbac zupelnie inaczej. Problemem jest to, ze nigdzie nie da sie kupic cierpliwosci.... Szkoda.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz