piątek, 9 października 2009

(Po)pęd sukcesu.

W biegu. Wszystko szybko.. Wszystko predko.. Nie ma czasu, zeby oddychac.. Nie ma czasu, zeby miec czas - dla siebie.. Zaczyna sie! Ciesze sie!! W koncu lepiej powiedziec, ze "nie wiem za co sie wziąźć", niz nie miec do roboty nic zupelnie.. Odpoczywac i tak nie umiem, wiec roznicy zbytniej nie odczuje.. Nie, moje cialo - ale psycha na pewno. Zadne mysli nie przeżrą w niej kolejnych dziur. Zatamuje wszystko, co przyszlo, jak i wyszlo spowrotem, zeby nie wrocilo. Jak te glizdy, wywołane przez bakterie. Pamietam o ryzyku. Bakteria jest stale obecna w organizmie, ale nie wywola objawow.. Na granicy swiatow zawsze jest niebezpieczniej i stromiej. Jest za to dwukierunkowosc. Istnieje w ramach rekompensaty.. Raz tu, to tam. Nie mozna sie nudzic. Za to czasem trzeba sie bac. Chyba, ze przyjmie sie swe miejsce na Ziemi, jak te glizde - ktora tez sie przyjela.. Nigdy nie wiadomo na jak dlugo, ale co tam.. Wazne, ze na razie obie mamy sie dobrze!

Po powrocie z uczelni wlaczylam muzyke. Ostatnio nie moglam tego zrobic, wiec tym bardziej sie ciesze. Na dodatek ustawilam najwyzsza glosnosc na laptopie. Jak dawac znac, ze jestem w mieszkaniu, to konkretnie... Co prawda moj komp nie posiada, jakis wspanialych mozliwosci dzwiekowych, ani innych. Jednak jestem pewna, ze moj nowy sasiad murzyn (mieszkajacy w pokoju z dziewczyna), pewnie slyszy wszystko..Alez jestem bezczelna. A w tej bezczelnosci pamietam o nim., wow.. Ciekawe, co sobie pomysli? Moze, ze jestem pojebana.. Nie, to sa wlasne mysli..

Gra, przeciez sama muzyka klasyczna. Kto by uwierzyl, ze kiedys zaczne jej sluchac. Nie ja! Niby jestem otwarta na wszystko, co zwiazane ze sztuka, ale otwartosc kiedys sie konczy. Gdzies musi istniec, jakis punkt zamkniecia, cos co ją ogranicza.. Widac jeszcze go nie znalazlam.. Zreszta ta muzyka jest dosc specyficzna. Zaden to Bach, ani Szopen, ale Vanessa Mae i jej cudne skrzypce... Uwazam, ze gra na skrzypcach jest niezwykla. Szkoda, ze jako dziecko wypisalam sie na wlasne zyczenie ze szkoly muzycznej. Zaluje, chociaz moze kiedys jeszcze raz sprobuje... Jak zycia starczy i nie tylko zycia..

Ostatnio dobrze sie dogaduje z ludzmi, az sie dziwie.. Na psychologii chyba mnie lubia... Tzn. mam, jak kiedys rzekla jedna osoba "swoich ludzi", ale to pewnie normalne. Poza tym tworza sie u nas dosc typowe grupki, bo trudno przyjaznic sie z wszystkimi.. Ja nie trzymam, juz tylko z Magda. Lubie ja, ale utwierdzam sie w tym, ze jest dla mnie za spokojna.
Niespodziewanie swietnie mi sie tez rozmawia z moimi nowymi sasiadkami. Zwlaszcza ta z psychologii utrzymuje ze mna od poczatku najlepsze porozumienie.. A z Magda? Coz.. Nie zostawie jej. Boje sie, ze nawet gdybym okazala sie taką swinia i jednak zrobila to - w koncu zostane, ale sama.. Z kims trzeba trzymac od poczatku do konca, wiernosc czasem poplaca. Mnie moze byc trudno, bo nie jestem wierna sobie, wiec jak mam byc wierna ludziom? Probuje.. Wbrew pozorom, to nawet nie takie meczace, a gwarantuje troche tak potrzebnego poczucia. Poczucia bezpieczenstwa oczywiscie.. Czasem łatwiej dostrzec w kims obcym wiecej dobra, niz w sobie.. Niektorym sie to zdarza nawet czesciej, niz tylko czasem. Tak samo widac jest z zachowaniem oraz troską, ktorą obdarzamy, albo siebie, albo innych. Jedno nie przeczy drugiemu, ale przy pragnieniu perfekcji zazwyczaj okazuje sie, ze trzeba wybierac...

Niespodziewanie na przedmiocie ze specjalizacji wychowawczej, odnioslam bardzo pozytywne wrazenie. Nie przypuszczalam. Nie lubie dzieci, wiec nie rozpatrywalam tego wyboru wczesniej. Gdy sie zdecydowalam poszlam na konwersatorium z ciekawosci. Okazalo sie, ze prowadzil je swietny wykladowca. Tzn. na razie mam takie wrazenie, pamietajac oczywiscie, ze nikt omnipotentny nie jest - procz mnie oczywiscie, hahaha...

A tak serio, powyzsza opinie moge jeszcze zmienic, choc bez przesady.. Nawet, gdyby cos mi sie nie spodobalo na jego cwiczeniach, jako czlowiek wzbudzil we mnie pozytywne odczucia.. Przede wszystkim byl szczery, nie to, co ta cala Martunia.. Poza tym nie owijal w bawelne.. Praca z psychicznymi, to męka.. Zupelnie, jak "grochem o sciane". Nie dosc, ze trzeba miec do tego predyspozycje (malo kto ma), to jeszcze silny kregoslup psychiczny.. Jak go zachowac, bedac jednoczesnie wrazliwym? Dostrzegam skrajnosci.. Moze przesadzam, ale w kazdym razie zrozumialam, ze na cholere mi taka praca. Nie dosc, ze czlowiek szybko sie wypala, nie moze nikomu pomoc (im bardziej chce, tym gorzej postepuje), to na dodatek gówno zarabia, a kasa tez sie liczy.. Jak powiedzial Pan M.: Nie ma miejsca na sukces.. A o sukcesie, juz od dawna snie. Wczesniej skrycie, a dzis mniej... Czasem snie na jawie, ale budze sie i pamietam o tym.. Pamietam, ze sukces ma dla mnie wielkie znaczenie..

Szkoda, ze nie powiedzieli nam tego wczesniej. Wybralabym zarzadzanie, a teraz, juz nie chce wracac do punktu wyjscia. Pierwszej decyzji nie zmienie, poniewaz moglabym jej jeszcze zalowac. A wole zalowac ustalenia powzietego na samym poczatku, niz ciaglych przeskokow.. Poza tym zrobie wszystko, by byc dobra w tym, co mam robic, wiec.. Pewnie jeszcze w przyszlosci pomysle nad tym, bo to opcja najlepsza dla mnie.. Chce sie doksztalcac, brac dodatkowe kursy, jesli tylko posiade takie mozliwosci - i finansowe i psychiczne. Z jednymi i z drugimi moze byc ciezko, a najbardziej z tymi ostatnimi.. Dobrze, ze chociaz pierwsza sprawa wydaje sie mniej skomplikowana. Do roboty w koncu, jakies pojde, wiec zaczne zarabiac na siebie. Nie zamierzam nikogo prosic, by finansowal moje zyczenia. Ich spelnienie zalezy ode mnie i sama chce za nie zaplacic, jak za wszystko, co w swym zyciu wybralam. Wybralam - samodzielnie! Czasem cudze podpowiedzi okazywaly sie korzystniejsze.. Pojawia sie mysl.... Moze, gdybym wszystkich zawsze sluchala nie bylabym taka, jak dzis? Kto wie tylko, czy bylabym kims lepszym, czy tez gorszym? Sadze, ze raczej kims bardziej wyobcowanym w sobie.. WAZNE, jaka jestem - jestem teraz, w kazdym momencie, chwila po chwili!Nie pozwalam sie sterowac, ale sama soba steruje. A jesli nawet steruje mna moja choroba, ona wciaz siedzi we mnie - nie poza mna... Ale niewazne..
Przede wszystkim na tym zarzadzaniu podoba mi sie, ze praca nie naraza na kontakt z chorymi. A, wiec unika sie ich cierpienia, nie patrzy na brzydote na wewnatrz i zewnatrz.. Te ostatnie slowa rowniez powiedzial Pan M... Święte slowa.. Dokladnie ja taka jestem, brzydka z kazdej strona, od zewnatrz i od srodka. Mimo wszystko, to przeciez wlasna brzydota.. Widze ją tylko, gdy staje przed lustrem i gdy pojawiają sie objawy mojej bakterii.. Poza tym daje rade..
Czesto to powtarzam, jakbym chciala sie w tym utwierdzic... Nie, nie w tym rzecz... Rzecz w tym, ze czasem sprawy mają sie nie na rzeczy i to tez jest "normalne".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz