wtorek, 6 października 2009

Zwyczajtomnia.

Nic nowego. Zupelnie nic. Zlapalam sie ostatnio na czyms, co bardzo utrudnia mi zycie. Jest to natychmiastowa potrzeba, by ten czas, jak najszybciej uplynal. Zawsze tego chcialam odkad siegam pamiecia, ale teraz niepotrzebnie o tym mysle. Gdy tego nie robilam, bylo latwiej. Moglam wszystko zniesc, bo wystarczylo przetrwac, jakos "dzisiaj". A potem kolejne "dzisiaj" i kolejne, kolejne, kolejne oraz kolejne. Trwalam w tej dziwnej swiadomosci, jakby polsnie, az do wakacji, ktorych miec nie chcialam. Co mi sie stalo, ze nie potrafie wytrzymac? Przedtem lepiej mi szło zmuszanie sie do robienia roznych nieprzyjemnych rzeczy, np. do nauki. Moja motywacja chyba sie wyczerpuje, aczkolwiek nie jest jeszcze źle. Na pewno nie jest, ale niepokoi mnie moj niepokoj. Powinnam sie cieszyc, ze zostaly mi tylko dwa lata studiow, ale chyba sie nie ciesze. Mam wrazenie, ze nic dobrego mnie w zyciu nie spotka, bo wszystko, co dobre przezyc mialam, juz przezylam. Pozostawilam to za soba, a czesto ciagnelam ze soba, ale nic dobrego z tego nie wyniklo. Ta moja przeszlosc, niby taka zwyczajna, ze az brak slow, stala sie moim bagazem. Kazdy, jakis ma i bedzie go musial dzwigac przez cale zycie. Moj jest pewnie przeladowany.. I jesli wyglada tak, jak zawsze wygladala zawartosc mojej szafy, smieszna to sytuacja...

W mojej szafie zawsze utrzymywalam porzadek, jak zreszta w calym pokoju. Mama nie raz ukladala za mnie moje rzeczy. Sama nie robilam tego, bo albo bylo zle (nie umialam tak, jak powinnam klasc rekawa na drugim rekawie), albo po prostu nie widzialam takiej potrzeby.. Uwazam, ze nie mam sobie nic do zarzucenia, bo wszystko wygladalo dobrze. Nigdy nie bylo ugniecione, ani upchniete, jak moja matka mowi: "na kurza łape". Tzn. jej zdaniem pewnie tak wlasnie bylo, bo przeciez mowila mi o tym wiele razy, ale nie moim.. Zbyt czesto pozwalalam jej na to, by mowila mi, co moge, nie moge, musze, nie musze, powinnam, albo nie powinnam. Nie chce jej oskarzac, nie ma tu jej bledu, ze chciala byc idealna matka, ktora ma idealny dom.. Nie wiem tylko, czy w definicji tego idealnego domu, miescic sie miala tylko idealna czystosc. Nic wiecej idealne nie bylo, chyba nie tylko w moim odczuciu. Coz, pewnie wiele dobrych intencji krazylo w powietrzu. Wszyscy wdychalismy je codziennie. Wzajemne pretensje, gdy sie pojawialy, musialy byc glosno wypowiedziane. Rzadko kiedy pojawialy sie ciche dni, ale ciesze sie z tego. Ciesze, bo slyszalam (i moze nawet odczulam), ze one sa gorsze, niz tysiac gorzkich slow. Z drugiej strony zawsze, gdy tak nie moglam sie w domu z rodzina dogadac, chcialam by wszyscy sie zamkli... Albo "zamkneli".. Niewazne, wiadomo o co chodzi.. Marzylam tylko o tym, by milczec.. Wiedzialam, ze spory same nie znikna. Niedoskonalosc musiala byc. Nie potrafilismy z tym zyc. Nie kazdy umie. Ja ze swoja niedoskonaloscia w szafie potrafilam zyc. Dla mnie oznaczala ona sfere prywatna, ktora moglam dowolnie dysponowac.. Jakos tak potem wszystko sie zmienilo i nawet teraz, gdy nikt sie w moje sprawy nie wtraca, nie czuje sie lepiej. Czasem wlasnie chcialabym, by sie wtracil, by zrobil wszystko za mnie... By wreszcie nawet zyl za mnie, a nie tylko ukladal mi szafie.. Nikogo takiego nie ma.. Jego pojawienie sie doprowadziloby do wybuchu wscieklosci. Mialam tak czasem, ze gdy ktos sprawial mi przysluge, nie cieszylam sie. Upokorzenie? Na pewno, zwlaszcza, jesli uczyli cie w domu, ze pomoc nigdy nie jest bezinteresowna, jak milosc..

Tak, wiec moj bagaz przeszlosci niose ze soba, ale z emocjonalnym dystansem. Powiedzialabym nawet, ze on jest nietkniety, jak te moje ciuchy, ktore raz odlozylam, gdzie trzeba - a potem czesto nawet w nich nie chodzilam. Balam sie szukac, jakiegos sweterka, lezacego glebiej, zeby calej tej piramidy ubran nie zburzyc przez przypadek! Nagle wszystko, by sie rozpadlo. Co by powiedziala mama? Trzeba by wszystko ukladac. Tym razem kazalaby mi zrobic to samodzielnie, nie za kare, ale po prostu... A ja wcale samodzielna byc nie chcialam, chociaz kto wie.. Wiadome dla mnie, ze lubilam za to patrzec na ten swoj pokoj. Wszystko lezalo, gdzie lezec mialo. Posiadalo swoje miejsce. Kazda ksiazka zajmowala okreslona polke, figurka miejsce na komodzie (choc wtedy komody nie mialam, ale stare meble - bezcenne!!), jak zreszta kazdy domownik. My tez sprawowalismy role.. Moja rola byla rola nieudacznika, gorszej corki, bo brat byl zawsze "pierwszy" dla matki. Tak mi sie wtedy wydawalo, dzis mysle, ze chciala nas traktowac sprawiedliwie. Urodzilam sie zbyt wrazliwa, a to jest najwieksza skaza mojej osobowosci. Wszystko inne daloby sie zniesc. Jesli nawet ludzie nie umieliby ze mna zyc z innego powodu, pewnie nawet dla nich gorszego, jak psychopatia, co z tego? Moze ja wtedy umialabym zyc z soba.. Pewnie malo prawdopodobne. Mam troche rozsadku na chwile obecna, wiec pamietam, ze takim osobom tez jest cholernie ciezko, lecz w inny sposob..

O moim bagazu przypomnialam sobie, bo slucham przepieknej piosenki.. Dawno dawno nie slyszalam niczego, co tak bardzo kojarzyloby mi sie z dziecinstwem.. Wydaje mi sie, ze bardzo wczesnie zaczelam sie uzalezniac od swego smutku.. Patrzec na ten bagaz, pomnazac go (badz inni "ładowali" w niego wiecej), ale bac sie go dotknac - mimo, ze bardzo chcialam, by niektore rzeczy nie tylko w nim pieknie wygladaly, ale rowniez na mnie.. Zabawne..

Potrzebuje czasem takich chwil na wspomnienia, ale tylko czasem.. Przez to, ze nikt nie napisal do mnie zadnej odpowiedzi na maila ani na forum, nie mial czasu, aby pojsc wspolnie do apteki, ani mnie wysluchac, pograzylam sie w sobie.. Smutek jest przeciez niekiedy mna, wiec pograzenie sie w nim, znaczy pograzenie sie w sobie.. Piszac to jestem, jednak dziwnie mniej smutna.. Jakby pogodzona. Wszystko, co tutaj napisalam, nie wynikalo z pretensji.. Nie dreczy mnie zlosc, ale nie dlatego, ze spalila we mnie, co spalic miala.. Po prostu troche sie zmienilam. Jestem nadal humorzasta, tak rzadko spokojna, ale rozumiem, jak wiele ze mna jest nie tak.. Moze kiedys tkne ten bagaz, naprawde zajrze do skrodka. Moze nie bede sie bala korzystac z tego, co mam, gdy tylko odczuje tesknote za tym.. Moze, nie morze :)

A jutro wyklady mam miec do 18, wiec postaram sie powstrzymac i nie pisac nic tutaj.. Zobacze zreszta, czy zostane do konca... To zalezy od tego, czy zdecyduje sie wziaźć drugą specjalizacje: wychowawcza... No i szczegolnie od tego, czy bedzie mi sie CHCIAŁO!! Oplaca sie, bo w tym semestrze mialabym tylko o 1 przedmiot wiecej, a najwiecej trzy. Nie wydaje sie, by sprawilo mi to, jakas kolosalna roznica. Powinnam dac rade, a moze zdobede, jakies umiejetnosci, czy wiedze, ktora sie przyda.. Kto wie.. Poza tym na wychowawczej bedzie duzo o profilaktyce, czy niedostosowaniu, a wiec z kregu klinicznej..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz