niedziela, 22 listopada 2009

Erka.

Gardlo mnie boli. Myslałam, ze przeszlo. Dziwne, bo biore regularnie Tussi. Ostatnio mieszam go z Gripexem max. Co prawda w innym celu, ale ta mieszanka (prawie, jak kompot ;) powinna przeciwdzialac grypie. Skoro nie pomaga, nie wiem, juz nic.

Smieszne, ale staram sie oszczedzac na tabletkach. Wkurwia mnie, ze w zadnej aptece w Big City nie moge dostac lekow z efedryną. Glupie cipy aptekarki proponuja mi jedynie syropek, ktory ma mnostwo kalorii. Poza tym to jedno wielkie gówno, ktorego nie chce i juz. Nawet w Zagnidowie pojawil sie ten sam problem z kupnem. A jeszcze do niedawna nie musialam sie nim martwic... Chyba za dobrze bylo. Prosilam brata, zeby chodzi tam (co jakis czas) do jeden takiej, wtedy "ukochanej" apteki.

W niej jeszcze normalnie sprzedzaja Tussi. Jednak przypomina to grę w ruletke. Jak sie uda trafic na farmaceutke, ktora chce zarobic, badz ma dobry nastroj - super. A jak sie nie sie uda - wtedy dupa. Wychodze wkurwiona, czesto nie mówiac nawet "do widzenia".

Niestety, raz, ze babki w tej aptece mają coraz czestsze opory, nie wiem skad im sie to nagle wzielo. Dwa, ze nie moge powierzyc kasy mojemu bratu. Wydalby ją na fajki, a nie na to o co go prosilam. W tej kwestii nie ufam mu, choc generalnie jest osobą (jedyną w mojej rodzinie), z ktorą moge pogadac normalnie. Nie kryje przy nim swoich napadow, a to swiadczy o wielkiej otwartosci. Oprocz niego, potrafilam pokazac na co mnnie stać, wylacznie przy Daisy. W zyciu nie potrafilabym tak bezczelnie wyjadac fure wszystkiego przy matce. Co prawda nie kryje sie, a czasem w zlosci mowilam, gdy cos jadlam, ze " i tak to zaraz wyrzygam". Jednak liczylam na to, ze nie potraktowala tego serio i uruchomila mechanizmy obronne. Zwykle tak robila..

W kazdym razie, wmawiam swemu mozgowi, ze Tussi z Gripexem posiada inną moc dzialania. Inną, niz wziecie tylko ktoregos z nich, ale pojedynczo. Co kilka dni tak robie, ze najpierw siegam po sam Gripex, a potem mieszkam go z Tussi. Jeszcze później probuje tylko tego ostatniego i tak w kólko. Magiczny krąg, heh.. No i dziwactwo. Kazdy, jakies hoduje. Grunt, ze moje dziala, czyli oszczedzanie na lekach, jakos wychodzi. Gdybym tak skutecznie potrafila wmowic sobie inne rzeczy.....

A dzis rano, wyjatkowo posprzatalam pieknie w swoim pokoju. Nadal siedze w Big City, ale to chyba oczywiste. W domu nie sprzatalabym tak... Po co, skoro robią to inni za mnie? Przeciez nie bede sie z nimi bic o coś, co mnie w glebi duszy jebie. Z rodzinka mam wrazenie, ze ten nasz dom choc wspólny, jest bardziej ich niz moj. W swoim mieszkanku, jesli kiedys bedzie mnie na nie stac, sama zaczne sprzatac. Kupie sobie własne meble, stoly, krzeszla, kwiaty, dywany, ksiazki, zaslony i inne bibeloty. Jesli tylko zarobie na to, choc mysle, ze wieksza niewiadomą pozostaje zdrowie psychiczne. Czy bedzie mi sie chcialo miec swoj dom? Kto wie? Ja nie wiem..

Jednak nie ma sie nad czym zastanawiac, zwlaszcza teraz.. Przeciez nigdy tego nie robie, a dzisiejszy dzien nie rozni sie niczym od wczorajszego. Nie rozni sie tez pewnie zupelnie od tego dnia, ktory nastąpi jutro.. O ile jest mi pisane przezyc go, ale mysle, ze jest... Nikt nie rozwaza smierci, jesli nie umiera. Nawet w samobojstwie, nie wiadomo na ile umrzec nam się uda. A raczej, czy sie uda.. Moze, wiec smierci dotyka sie tak namacalnie, jesli nie umyslem, to wszystkim pozostałym, ale dopiero po niej? Wierze w to... Wierze w spotkanie z nią na tamtym swiecie. Wtedy mozna spojrzec jej w oczy, głęboko tak, jak równy patrzy na równego.

Szkoda, ze za zycia tez sie umiera. Umiera, ale po trochu. Ten stan duzo gorszy, niz szybka smierc, przypomina spotkanie z przeznaczeniem. Ono wcale przyjemne nie jest, choc niektorzy myslą, ze fajnie by bylo poznac przyszlosc... A co, jesli ta przyszlosc okaze sie nam nie wygodna?

Niewazne, jaki byl powod szybkiej smierci. Fakt, ze jest nagła, stawia wszystkich przed faktem dokonanym. A jak przygotowac sie do umierania? Jak pogodzic sie z koncem na Ziemi, nawet jesli mieszka sie w jej obzkurniejszej części? Jak sie sprzeciwic, gdy tyle spraw pozostaje nietknietych, a chcialoby sie chociaz do nich przyblizyć, czy dotknąć? Co zrobic, gdy zycie wyglada, jak jedno wielkie konanie? Pomóc sobie skonac szybciej? Tylko, jak i do kogo z tym pojsc, gdy sami odejść nie potrafimy? Kto nas dobije? Wlasnie, dlatego powinna byc zgoda na eutanazje.. Walka z przeznaczeniem nie ma sensu, bo trzeba sie skupic na zyciu. Nawet, gdy ono jest niewidoczne.. Kurczy sie maleńkie, bo strach zajmuje jego miejsce.. Nie wiem, co dalej.. Zamiast żyć życiem, żyję nieistniejącym, urojonym przeznaczeniem..

Rano pojechalam z sasiadka Kachą na pogotowie. Zabral nas ze sobą Dziadek, czyli wlasciciel kwaterki. Sparzatanie zrobilam dopiero po powrocie z pogotowia. Co sie stalo? Historia troche zabawna, ale nie dla Kaski. Jak robila pranie, wpadl jej do oka, jakis pacioch, albo nie wiadomo co. Cholernie on ją upychal i nie chcial za nic wyjsc. Mimo, ze godzine ryczala i probowala roznych kropli, dalej tkwil w oku. Ja spalam bardzo dlugo, wiec najpierw, gdy pukala do mnie, nie slyszalam tego. Natomiast potem, za bardzo senna sie czulam, aby jej otworzyc drzwi. Po prostu olałam wszystko oraz wszystkich. W koncu, gdy jakos sie ogarnelam kolo godziny 14 i dowiedzialam, co ją meczy, zadecydowalysmy. Trzeba bylo działać :]

Dziadek zaoferowal, ze moze nas podwieźć na pogotowie.. Zawsze zachowywal sie zyczliwie. Nie powiem, ze jak jakis Ksiac, bo dzis jacy najczesciej Księza są, wie kazdy... Chcialabym miec takiego dziadka i w ogole taką rodzine, jak oni mają. Po prostu..... Choc z drugiej strony tez nie jest im lekko, bo mają corke z SM..

Niestety na pogotowiu, choc przyjal Kaske, jakis chirurg, problem pozostal nie rozwiazany. Wspolczuje biedaczce. Gdy wyszla od niego z gabinetu, tak sie cieszyla... Myslala, ze juz wszystko w porzadku. Przypomnialam sobie wowczas, jak wspaniale się czulam, gdy nagle cos, co nade mna ciążyło, pozostawalo w tyle. Bylam wtedy bardzo mila dla wszystkich i tak ochoczo nastawiona do błahych, przeciez spraw. Nawet na psychologii nas uczyli, ze mozna wykorzystac te krótką sytuacje uleglosci do manipulacji. Jednym slowem, zachowalam sie wedle kryteriow, ktore kiedys okreslono. A wiec calkowicie normalnie, choc tutaj, heh.

Ciekawe, czy Kasce do jutra wszystko przejdzie. Chciala, abym z nia posiedziala w pokoju dluzej i pogadala. Nie moglam spelnic jej zyczenia. Nie chce pisac, ze nie chcialam. Po co kłamac? Chciałam, ale posiadam swoje obowiazki. Nie wolno mi o nich zapomniec.. Nie potrafie ich tak bezpretensyjnie porzucic. Zbyt wysoką cene płace za nic nie robienie.. Zdarza mi sie ono, ale w jakis specjalny dzien. Nie chce, by on nastapil wlasnie teraz.. Zaprogramowana jestem na zarcie i nauke.. Zdaje sobie sprawe, ze gdybym byla na jej miejscu, zywilabym do samej siebie spore pretensje..

Szkoda, ale taka wlasnie jestem.. Czesto pytam, jaka. Nie umiem tego nazwac slowami, ale tak wielu rzeczy nazywac nie trzeba. Zwlaszcza tych istotnych, bo moze po co? Moze wystarczy tylko popatrzec, bo widzac łatwiej wyłapac sens. Nazywając go, tworzymy własny, bo oceniamy..

Konotacje tych najczęstszych słow, znam doskonale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz