sobota, 28 listopada 2009

Doradca


Pochłonełam wszystko, co kupiłam wczoraj. Nie wiem tylko czemu sie zdziwilam.. Konkretnie zaskoczylo mnie, ze nic nie zostalo na dzis. Do tej pory raczej nie pozeralam calej paki naraz. Za bardzo pic sie potem chce. Poza tym zanim po nia siegam, posilam sie, az rzygi podchodzą do gardła. Tak, wiec wafelki nie smakują, juz jak wafelki.. Wczoraj smakowaly, jak kartki z zeszytu. Prawie nie czulam tez ich kiepskiej masy wewnatrz. Oczywiscie, to zadne wydarzenie. Musialabym byc nie wiem, jak pojebana, by przezywac, ze moj napad sie nie udal.. Tak, jak nie przezywam, ze w ogole mam te napady, dlatego opisuje je bardzo prosto. Tak tez obojetne mi, czy chce mi sie po nich jeszcze bardziej zrec, czy nie. Nie obchodzi mnie rowniez, czy sie zrelaksuje i zmecze na tyle, by usnac, jak dziecko, czy bede sie przewracac z boku na bok.. Nic mnie nie obchodzi z tych rzeczy, albo zupelnie nie wszystko. Bywa roznie, ale zawsze bywa i wcale sie nie konczy. Ja tez sie nie kończe, nawet jesli sie wykańczam.. Napady sa nieodloczna częscią mojego dnia... A skoro opisuje tutaj swe dni, musi sie pojawic cos o nich, inaczej jakas prawde przemycalabym ze sobą. Nie chce jej przemycac, ukrywac przed kimkolwiek, a zwlaszcza przed sobą.. Nie tutaj! Tyle, ze nie mysle prawie w ogole o swoim ed. Gdy pisze o napadach, czuje sie paskudnie. Zupelnie, jakby bylo, wrecz przeciwnie, a ja przeciez przywyklam..
Chcialabym tez, aby inni do tego przywykli, by traktowali to normalnie. Niestety wymagam od nich zbyt wiele.. Nie wyobrazam sobie, by umowic sie z kolezankami z roku na pizze, czy jakies wielkie zarcie. A potem spokojnie powiedziec, ze wroce, jak tylko sie wyrzygam... Moj brat jest wyjatkowy, tak bardzo tolerancyjny. Choc to pewnie swiadczy, ale o wielkosci zaburzenia naszego systemu rodzinnego. W innej rodzinie, zdrowej rodzinie, pewnie nikt nie pozwolilby na takie cos swej siostrze.. Tak mysle.. A czy ja bym pozwolila? Tak ciezko odpowiedziec. Zwlaszcza, ze matka ostatnio skarzy sie na tego mojego brata. Wydaje mi sie, ze robi to bardziej, niz zwykle, a na pewno częściej... Podobno gadala z jej znajomym Sędzią, bo chce wsadzic B. do szpitala, stosując przymus. Nie wiem, czy naprawde sie odważy, czy podejmie ten krok, skądinąd desperacki. Zwlaszcza, jak na nią, bo nigdy nie postepowala, az tak śmialo i konsekwentnie.. Nie moge uwierzyc, ze powaznie rozwaza te mozliwosc, a co do tego w cokolwiek wiecej!!
W reszte uwierze tylko, gdy ją zobacze!! Naocznosc jest bezwglednie wymagana. Czlowiekiem slabej wiary pozostalam, choc nie pamietam kiedy sie nim stalam. Niewazne.. Nie wiem nadal, czy bardziej mysle o zwiazkach wzajemnych w mojej rodzinie. Tym, czy poszczegolne osoby sa szczesliwe.. Nie wiem, czy moze naprawde chodzi tu o cos zupelnie innego. Moze bardziej przejmuje sie tym, ze moglabym byc na miejscu B.... Jesli jej doradze ten szpital dla niego, co powie, gdy wyjdzie na jaw, ze oklamalam ją? Powiedzialam, ze za rok ja rowniez moge isc na leczenie (do szpitala dla ludzi z ed). Oczywiscie w ogole tej mozliwosci nie traktuje powaznie, bo nawet chuda nie jestem. Jasne, stanu naszej psychiki nie da sie przeliczyc na kilogramy, ale co mnie ta prawda obchodzi? W dupie po prostu ją mam.. Chcialabym, zeby najblizsze mi osoby nie chorowaly, by zlo ich nie dotykalo, ale wlasna choroba i wlasne zlo, jest własne... Nie wolno im przejmowac sie tym. Nie wolno czuc sie dotknietym, bo to dotyka tylko mnie.
A na pewno mnie najbardziej! Naprawde nie chce, by matka sie dolowala.. Poza tym tez postepuje zabawnie i caly czas dziwnie, mimo postępów. Gdy mowie jej, ze cala nasza komunikacja w rodzinie jest zla, jakby mnie nie slyszała. Powturzylam jej rowniez, co powiedzial mi Ksiadz po zajeciach z neuropsychologii. Mianowicie, gdy caly system pozostaje zaburzony, podobno trzeba, jakis element dodac, albo odjac, by zmienic calosc.. Matka calkiem to zignorowala... Czyzby bala sie, albo nie potrafila stanac przed prawda? Przyznac sie do tego, ze z nami samymi nie jest dobrze, nikomu łatwo nie przychodzi.. Pewnie na swiecie wielu ludzi uzaleznionych od lat, do tej pory nie zaakceptowalo faktu swego nalogu. Ja swoj czesciowo chyba zaakceptowalam, a moze i calkowicie. Wszystko zalezy od dnia. Zreszta najwazniejsze, nawet gdy z poczucia upokorzenia zaprzeczam swej chorobie, robie to zwykle przed kims.. Sam na sam soba, zawsze swiadoma prawdy pozostaje.. Niezalezenie od tego, co tu pisze.. Czasem czuje, jakbym kłamała, ale niewazne..
Wazne, co zrobi matka z B.. Ksiedza zapytalam o niego, ale nie powiedzialam mu calej prawdy. Po prostu nie ujawnialam o kogo tak naprawde pytam. Udawalam, ze jakas znajoma kobieta prosila mnie o rade.. Skoro Ksiądz wie, ze jedna osoba chora w rodzinie swiadczy o problemie wszystkich, wtedy dowiedzialby sie tez o mnie. Wtedy znaczy, gdybym opowiedziala mu więcej.. Uwazam, ze czym innym jest klamstwo, a czym innym zachowanie pewnych rzeczy dla siebie. Ostatecznie kazdy sam decyduje o tym, co zatrzymuje dla siebie, a co nie.. Ksiadz odrzekl, ze bardzo sie tym przejal o co go pytalam, ale musi sie troche zastanowic.. Mam nadzieje, ze cos wymysli, bo nie mam sie, juz do kogo zwrocic. Do Martuni nie chce, a Doktorek radzi, by poczekac spokojnie.. Tylko, ze tu nie chodzi o jego rodzine. Dla niego B. to zwykly pacjent, tak samo malowazny, jak kazdy inny. Dla nas to osoba bliska. Gdybym sama nie chorowala, moglabym naiwnie czekac, az samo sie cos zmieni. Badz czekac po prostu na to, az te cudowne neuroleptyki zadzialają! Jednak w tej sytuacji wiem, ze czekanie jest nic nie robieniem. Czekanie = poglebienie swej choroby i upadku. A po upadku tylko nieliczni powstaja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz